Pamiętacie grę wydaną przez Psygnosis w 1995 r. o wdzięcznym tytule „Destruction Derby”? Pewnie większość młodszego pokolenia graczy nie ma pojęcia o czym mówię, ale mimo wszystko warto wrócić do tego tytułu. Gra choć banalna w założeniu była swego rodzaju fenomenem. Niczym niepohamowana demolka oraz radość, jaką dawała sprawiły, że tytuł ten zyskał sporą popularność wśród graczy. Został również doceniony przez branżową prasę uzyskują wysokie oceny.Fakt ten został wykorzystany przez producenta i rok później ukazała się druga część DD. Tym razem oceny prasy były nieco gorsze, jednak gracze na całym świecie znów mogli usiąść za kierownicą samochodu i zmiażdżyć swoich przeciwników!
Demolka to jej drugie imię
Po „Destruction Derby 2” nie ukazało się już nic wartego uwagi (a może to ja stałem się mniej czujny?) i pozwalającego wyładować swoje negatywne emocje za kierownicą. Nie liczę tutaj „Carmageddonu” (skądinąd głośnej swego czasu gry), bo tam niszczyliśmy „siłę żywą”, a nie samochody przeciwnika. Z czasem zupełnie zapomniałem o istnieniu DD, mówiąc zupełnie szczerze nawet nie odczuwałem jakiegoś braku czy potrzeby gry tego rodzaju. Przypomniałem sobie dopiero, kiedy wrzuciłem do napędu dostarczone mi z redakcji „Flatout 2”.
Przyznam uczciwie, że urok tej gry dostrzegłem dopiero po jakimś czasie. Pierwsze wrażenie było niekorzystne. Dlaczego? Trudno określić. Może oczekiwałem czegoś innego, a może po prostu nie wiedziałem czego oczekiwać? Trzeba też przyznać, że byłem mocno zmęczony po całym dniu pracy toteż próg tolerancji miałem wyraźnie obniżony. Miałem też ewidentnie pecha wybierając pierwszą z brzegu formę zabawy. Zdecydowałem się na tzw. „wyczyn”. O co chodzi? Otóż jest to cała seria „gier” kaskaderskich (o wiele mówiących tytułach: basketball, baseball, darts, curling, high jump, ski jump etc.), w których chodzi o nic innego jak wystrzelenie swojego kierowcy z rozpędzonego samochodu przez przednią szybę i np. trafienie nim w tarczę lub strącenie jak największej ilości kręgli.
(…) nie spodziewałem się, że tyle frajdy dostarczy mi rozbijanie samochodów
Nie wiem, może ja już stare wapno jestem, ale przyznam, że kompletnie to do mnie nie trafiło. Pewnie nie odpowiadam wiekowo targetowi tej gry, ale jakoś nie bawi mnie oglądanie latającego ciała (jakkolwiek wirtualne by one nie było) zderzającego się z przeszkodami z charakterystycznymi mlaśnięciami i głuchymi odgłosami. Głupie, a przede wszystkim cholernie nudne. Szybko, zirytowany wyłączyłem grę i zaplanowałem drugie podejście na następny dzień.
Odkrywanie radości zniszczenia
Tak jak obiecałem sobie, tak też zrobiłem. Następnego dnia po pracy uruchomiłem ponownie „Flatout 2” i postanowiłem się z nim oswoić. Po ponownej bezskutecznej próbie zaprzyjaźnienia się z „wyczynem” postanowiłem zgłębić inne tryby, które oferowała mi gra. Miałem z czego wybierać – kariera, wyścig, impreza, derby, no i wspominany już nieszczęsny wyczyn.
Na rozgrzewkę poszło derby. I w tym momencie wróciły wspomnienia godzin spędzonych przed „Destruction Derby”! Otóż tryb ten, jest niczym innym jak doskonałym odświeżeniem właśnie wspomnianej na początku tekstu gry! Zasiadamy za kierownicą jednego z wybranych samochodów (różniących się parametrami), a jedynym naszym celem jest… przetrwać, najlepiej niszcząc samochody przeciwników, ewentualnie dając im się wzajemnie zdemolować Jak niszczymy? Oczywiście rozpędzając się do prędkości maksymalnej i taranując naszych adwersarzy! Najlepiej na tyle szybko i skutecznie, aby samemu w tym czasie nie stać się celem dla pozostałych na arenie przeciwników.
Celowanie kierowcą w kręgle…
Miejsca, w których będziemy uskuteczniać ową demolkę to generalnie otwarte przestrzenie (stacja benzynowa, parking, lub po prostu sporych rozmiarów ziemna arena). W odróżnieniu od gry sprzed dekady w powietrzu nie latają już bliżej nieokreślone trójkąty i kwadraty, ale fragmenty maszyn – koła, drzwi, klapy od silników, rury wydechowe i tym podobne rzeczy błyskawicznie zaściełając całą arenę złomem. Z czasem dochodzą też wypalone wraki (samochody kończą swój żywot efektowną eksplozją) odpadających z zabawy przeciwników. Przyznam, iż nie spodziewałem się, że tyle frajdy dostarczy mi rozbijanie samochodów moich przeciwników w drobny mak. Po zakończonej demolce możemy oglądnąć powtórkę i jeszcze raz zobaczyć jak efektownie (i efektywnie) rozprawiliśmy się z przeciwnikami (lub oni z nami).
Be Quick Or Be Dead
Po derby przyszedł czas na tzw. imprezę. Jest to wyścig, ale na szczególną uwagę zasługują tu tory, po których będziemy się ścigać. Obfitują one w liczne skrzyżowania (bynajmniej nie bezkolizyjne) dzięki czemu nawet prowadząc nie możemy być pewni zwycięstwa gdyż… możemy się spotkać z jakimś maruderem, który właśnie w tym samym momencie przecina to samo skrzyżowanie. Nie muszę wyjaśniać, że jadąc 200 km/h trudno nawet zarejestrować nadjeżdżający z boku samochód, a co dopiero mówić o hamowaniu czy próbach uniknięcia kolizji. Taka przygoda najczęściej kończy się chmurą fruwających części obu „szczęśliwców” i chwilę później rykiem silników wyprzedzających nas maszyn.
na xboxa360 tez jest ? bo ja juz sobie podzieliłem. . samochodwoki , mordobicia , na konsoli reszta na pc no chuba ze niema:)
Jest na pierwszego xboxa. Musisz tylko zerknac czy 360 emuluje ta gre, bo nie wszystkie tytuly z X1 dzialaja poprawnie pod X360.
Jaka ocena ? 😮
7. 5/10 – nie wiem dlaczego nie jest wstawiona
ja i tak wolalbym widzieć Burnout’a na PC, grałem na PS2, coś niesamowitego. . .
Grałem to fakt fajna „rozpierducha” najtrudniejsze to oczywiście te „rzuty kierowcą” zupełnie mi nie idzie.
@marcel jak juz robisz podzial to samochodowki powinny wrocic na PC 😀 a to dzieki LFS S2 i GTR2 ;)wracajac do tematu oryginalny Flatout wciagnal mnie na dluzsza chwile ale dwojce sie nie udalo
faltout2 jak carbon- swietne ale wypala sie szybko. . . . radze w to grac „malymi kesami”. jesli ugryziemy za duzo to potem „wyrzygamy”. mowie z wlasnego przykladu. . .
Troche głupie jest to, że przez cały czas konkurujemy z tą samą siódemką przeciwników :/