Był czwartek, 10 lipca, A.D. 2008. Dokładnie pięć dni przed 598 rocznicą wiktorii nad panami z krzyżem na płaszczach (i nie mówię tu o pracownikach służby zdrowia). Dzień upływał bez większych niespodzianek. Rwana noc powodowana nieustającą sesją z LBMA, poranek, śniadanie i już siedziałem przy komputerze stukając kolejny felieton dla Valhalli. Moje skupienie przerwał nagle dzwonek domofonu.
– Poczta, paczka do pana – usłyszałem w słuchawce.
Lekko zdziwiony otworzyłem. Chwilę później w moich rękach wylądowała paczka. Niewielka. Z grzechoczącym w środku pudełkiem. Nie była podpisana. Podziękowałem i niemal natychmiast po zamknięciu drzwi otworzyłem przesyłkę. W środku – tak jak przypuszczałem – znajdowała się gra. Szare pudełko niewiele zdradzało, zaś okładka zdominowana była przez wielki napis – Ribbreaker. Czyżby WÓDZ zaplanował coś dla mnie i zapomniał mnie o tym poinformować? Niestety Katmay był nieuchwytny aby zweryfikować ten domysł.
Jeszcze raz spojrzałem na pudełko. Tytuł absolutnie nic mi nie mówił toteż wrzuciłem płytkę do napędu. Instalacja przebiegła szybko i sprawnie. Uruchomiłem grę aby zaspokoić moją rosnącą ciekawość.
Typowe, niczym nie wyróżniające się menu na pierwszy rzut oka niewiele zdradzało jeśli chodzi o charakter gry. Po chwili przeglądania opcji i tym podobnych ustawień kliknąłem wreszcie przycisk „nowa gra”. Obraz błyskawicznie się zaciemnił i już po chwili moim oczom ukazało się intro.
Akcja przeniosła się do niewielkiego mieszkania. Na pierwszym planie mężczyzna, na oko trzydziestoletni. Siedzi przy komputerze i coś pisze. Obraz na ułamek sekundy przybliża się do monitora. Na ekranie szybko przewijają się litery budując kolejne zdania – …”aby nie zapomnieć o korzeniach elektronicznej rozrywki warto raz na jakiś czas poobcować z tytułami sprzed lat…”
Nagle kamera zmienia kąt, a z oddali dochodzi dźwięk płaczącego dziecka. Mężczyzna zrywa się i biegnie. Muzyka wyraźnie przyspiesza. Kolejne ujęcia zajmują ułamki sekund dynamizując obraz. Bohater wymija przeszkody, pokonując kolejne metry mieszkania. Fotel, ława, krzesło. W tle widać już jaśniejący prostokąt drzwi do pokoju, w którym stoi łóżeczko. Kolejna zmiana widoku kamery. Mężczyzna wykonuje szybki zwrot chcąc uniknąć zderzenia z suszarką. Obraz przełącza się w tryb zwolnionego tempa. Widzimy balans ciała bohatera, doskonale obliczony na minięcie przeszkody. Niestety, zmieniony środek ciężkości wprawdzie pozwala „przefrunąć” obok suszarki jednak wynosi biegnącego na zewnątrz i w tym momencie już wiemy – framuga zbliża się nieuchronnie. Szarpnięcie kamery podkreśla moment zderzenia. Prawy bok mężczyzny z całym impetem wbija się w odrzwia. Obraz się zaciemnia. W tle wciąż słychać kwilenie dziecka.
Wbrew temu co przedstawiono w intrze gra okazuje się action-RPGiem osadzonym w realiach fantasy. Niestety, twórcy nie wysilili się specjalnie i postanowili skorzystać ze schematu „bezimiennego”. Nie znamy więc imienia, znamy tylko znak, którym posługuje się wojownik. Znak do złudzenia przypominający litery BM zestawione obok siebie.
Wydarzenia pierwszego aktu rozgrywają się w wiosce. Szybko dowiadujemy się, że bohater cierpi na niewytłumaczalny Ból, który z dnia na dzień coraz bardziej go osłabia. Mimo to, jako twardy wojownik bierze udział we wszystkich wyprawach łowieckich swojego plemienia oraz czynnie uczestniczy w życiu wioski. Jednak kiedy wszyscy mieszkańcy kładą się do swoich łóżek, co noc nawiedza go oniryczny Demon Usypiania, z którym toczy nieustanny bój. Każde takie starcie – niezależnie od wyniku – wzmaga Ból bohatera. O jego piętnie wie w wiosce jeszcze jedna osoba – wiejska szamanka – zwana przez wszystkich (choć nie wiadomo dlaczego) Małżonką. Po odprawieniu tajemniczych rytuałów wyjawia ona, że istnieje sposób na przełamanie tajemniczego brzemienia. Aby ostatecznie pokonać Ból wojownik będzie musiał zmierzyć się z jednym z najpotężniejszych potworów jakie zna świat – Demoniczną Hydrą Służby Zdrowia. Nikt nigdy nie pokonał tego monstrum. Co gorsza, nikt nie wie jak on wygląda, gdyż objawia się on pod różnymi postaciami. Starożytne księgi wspominają tylko o kilku pomniejszych wcieleniach dostatecznie potężnych aby powalać setki ludzi.
Chcąc, nie chcąc BM nie ma innego wyjścia. Podejmuje misję. I tak kończy się rozdział pierwszy, który właściwie powinien być nazwany prologiem. Przyznam, że nie powalił mnie na kolana. Twórcy nie potrafili uciec od doskonale znanych schematów. Wybraniec, misja, no i mityczny potwór. Ile razy to już widzieliśmy?
Drugi akt okazał się zdecydowanie bardziej emocjonujący. Po opuszczeniu wioski skierowałem się na północ w kierunku gór. Ze słów szamanki wynikało, że gdzieś tam znajduje się dolina, w której ponoć pojawia się Demoniczna Hydra. Wieści to oczywiście niepotwierdzone i jak się domyślałem w dużej mierze oparte o bajania plemiennych starców. Z braku jakichkolwiek innych mądrych pomysłów jak dotrzeć do potwora pozostało mi iść za głosem legend.
Po dwóch dniach marszu rozbiłem obóz u wejścia do doliny. Kiedy nazajutrz ruszyłem w drogę zaatakował pierwszy z potworów – jak się domyślam – wysłannik Demonicznej Hydry. Był wielki, zielony i… gadał. W kółko powtarzał jedno zdanie – „Musisz Wybrać Placówkę!!”. Za diabła nie wiedziałem o co mu chodziło dlatego zamiast oddać się przemiłej pogawędce z zielonym monstrum przystąpiłem do robienia mieczem. Kolejne ciosy i zadawane przeze mnie rany powodowały, że potwór wypluwał z siebie coraz większe ilości różnych zupełnie bezsensownych bulgotliwych okrzyków. Kiedy jego cielsko zwaliło się wreszcie na ziemię z pyska ostatkiem sił dobył się charkoczący głos „Musisz dokonać wyboru… to twój… obowiązek! Formularz… pobrać…” – i skonał. Aby uhonorować przeciwnika, nazwałem go w myślach Koniecznością Wyboru Placówki. Podbudowany nieco zwycięstwem nad pierwszym wysłannikiem Hydry wkroczyłem do doliny. Na otaczających ją wzgórzach zalegała jeszcze mgła, jednak gdzieś w oddali rozległ się złowieszczy pomruk – jakby wieszczący nadchodzące, dramatyczne wydarzenia.
Kilka godzin później znalazłem się w okolicach niewielkiej jaskini. Jej wejście przesłaniał potężny kamień, na którym ktoś sztyletem wydłubał napis „NFZ ssie”. Wprawdzie niewiele mi to mówiło, ze zdziwieniem jednak przyjąłem, że był tu ktoś przede mną. Kiedy właśnie miałem wyjąć z plecaka prowiant zza kamienia wyskoczył niewielki, szary stwór. Jego rozmiar nie budził raczej obaw toteż z ciekawością zacząłem go obserwować. Poruszał się szybko i… szeleścił. Każdy jego krok wywoływał dźwięk zbliżony do zwijania, czy gniecenia pergaminu. Wydało mi się to dziwne. Nagle, szelest się wzmógł i ku memu przerażeniu zorientowałem się, że z jaskini wylewa się morze szeleszczących potworków. Każdy z nich na grzbiecie miał napis. Każdy inny, oryginalny, jedyny w swoim rodzaju. Stwory obskoczyły mnie choć nie atakowały. Jakby sama moja obecność w pełni zaspokajała ich potrzeby. Korzystając z okazji zacząłem czytać napisy na grzbietach dziwnych, szeleszczących istot – „wybór lekarza”, „dane osobowe”, „grupa krwi”. Kilka z nich ustawiło się nawet w rząd budując dłuższy napis „wyboru dokonuje się na pół roku” – czyżby miało to coś wspólnego z Koniecznością Wyboru Placówki, którą pokonałem kilka godzin temu??
Lekko zdziwiony i zdezorientowany postanowiłem ruszyć w dalszą drogę. Szeleszczący towarzysze odprowadzili mnie do następnego zakrętu, a potem jakby smutni, ale też w jakimś stopniu usatysfakcjonowani zawrócili do swojej jaskini. Uszedłem niecały kilometr kiedy spadł na mnie z nieba skrzydlaty nieprzyjaciel. Z opowiadań babki z dzieciństwa pamiętałem, że starzy ludzie w wiosce nazywali go Kilkudniowym Oczekiwaniem na Wizytę lub Przerwą Urlopową. To dziwne – nigdy nie zapytałem babci skąd biorą się takie nazwy. Niezależnie od tego potwór okazał się niezwykle silny. Próbowałem pokonać go wszelkimi metodami. Wyciągnąłem nawet z plecaka eliksir Drobnej Potrzeby Skierowania. Nic to nie dało. Monstrum jak stało tak stało niewzruszenie przyjmując wszystkie moje ciosy. Z przerażeniem zorientowałem się, że choć robię co w mojej mocy, nawet nie drasnąłem mojego przeciwnika. Szczęśliwie – Przerwa Urlopowa nie atakowała. Po kilku chwilach po prostu odleciała zostawiając mnie samego, mocno zdziwionego na polanie.
Kolejne dwa dni wędrówki przeszły bez większych przygód pozwalając mi zanurzyć się w głąb doliny. Możliwe, że ten pozorny spokój osłabił moją czujność. A może była to pewność siebie? Nie wiem, w każdym razie kiedy trzeciego dnia o świcie nastąpił atak nie byłem na niego zupełnie przygotowany i niemalże skończyło się to fiaskiem mojej misji. Adwersarzy było trzech – Potworna Kolejka, Niespodziewana Przerwa i Grube Babsko. Pierwsza zaatakowała Kolejka wyrywając mnie ze snu. Gdyby nie mój refleks i podwyższona czujność wojownika byłoby po mnie. Na szczęście w plecaku został jeszcze jeden eliksir – Lektura, który osłabił nieco wpływ ataków przeciwnika na mój organizm. W czasie tej walki wszystko wyglądało tak jakby czas zwolnił, a każda czynność zajmowała dwu- jeśli nie trzykrotnie więcej czasu. Po godzinie walki włączyła się do niej Niespodziewana Przerwa – stwór, który lubi działać podstępnie i z zaskoczenia. Na szczęście kilkakrotnie miałem już do czynienia z przedstawicielami jego gatunku więc potraktowałem go zwyczajowo – Westchnieniem (wzmocnionym eliksirem Spokoju) – standardowym zaklęciem neutralizującym jego ataki. Po godzinie zaobserwowałem pierwsze oznaki osłabienia u Potwornej Kolejki. Wtedy właśnie zaatakował trzeci, najsłabszy z potworów – Grube Babsko. Ta dość niezdarna ze względu na swoje gabaryty bestia stara się zmiażdżyć przeciwnika siadając na nim. Na szczęście moja szybkość praktycznie uniemożliwiała jej skuteczny atak. Po dalszych trzydziestu minutach było już po wszystkim. Kurz unosił się jeszcze nad polem walki kiedy na polanę wkroczyła kobieta. Pojawiła się tak niespodziewanie, że nie wiedziałem jak zareagować.
– Witaj wędrowcze. Dotarłeś aż tutaj. Gratuluję. Nie spodziewałam się, że pójdzie ci tak dobrze.
– Kim jesteś Pani? – zdążyłem wydukać
– Tą, którą miałeś spotkać
– Ale skąd…
– Po prostu wiem, Bezimienny – przerwała mi czytając w mojej głowie niezadane pytanie – To czego szukasz jest ukryte. Nie zdobędziesz tego sam. Potrzebujesz pomocy. Mojej pomocy.
– Ale… – znów nie było mnie stać na nic mądrzejszego
– Oto pergamin, w którym polecam cię mojemu przyjacielowi. Udaj się do niego. Natychmiast. Nazywają go Mędrcem. Mieszka na szczycie góry zwanej Drugim Oddziałem. On wyjaśni ci naturę twego brzemienia. Kiedy będziesz już gotów, wróć do mnie.
Spojrzałem na pergamin. Na laku pieczęci odciśnięte były trzy znaki R T G.
– Dziękuję Pani…
– Idź i uważaj. Wiele niebezpieczeństw czyha na ścieżkach, którymi podążasz.Zanim zniknęła uprzedziła mnie jeszcze o grasującym w okolicy wyjątkowo złośliwym upiorze, który celowo plącze ścieżki wędrowcom doprowadzając czasem do ich całkowitego wycieńczenia, a nawet śmierci.
Czujny, wyruszyłem na poszukiwanie samotnej chatki na szczycie góry zwanej przez niektórych Drugim Oddziałem. Marsz zajął mi prawie cały dzień. I choć wiedziałem, w którym kierunku mam podążać nie była to podróż łatwa. Na szczęście, w chwili zwątpienia los skrzyżował moje ścieżki ze starowinką mieszkającą jak się okazało nieopodal chatki Mędrca. W ten oto sposób, zaprowadzony niemalże pod próg trafiłem do celu. Przywitał mnie mężczyzna. Na oko 60-letni, z brodą, choć zupełnie odbiegał od wyobrażenia Mędrca w mojej głowie. Nie miał ani kostura, ani długiej do pasa brody. Należał raczej do grona tych żwawych i aktywnych ludzi, którzy całe życie poszukując ziół i ważąc tajemnicze mikstury ulegli doskonałemu zakonserwowaniu.
Patrzył przez chwilę na pergamin. Pokiwał głową i zmierzył mnie wzrokiem.
– Taaaak…, więc gdzie ten Ból?
Nieco zdezorientowany wskazałem prawy bok, bo głównie tam odczuwałem dolegliwości mojego piętna.
– Zdejmij zbroję
Stałem, nie wykonując żadnego ruchu
– Przestań, nie rób scen. Nie jesteś w moim guście. Chcesz się pozbyć swojej dolegliwości?
Bez słowa zacząłem zdejmować kolejne elementy mojego pancerza.
– A teraz stań i się nie ruszaj. W miarę możliwości nie oddychaj.
Staruszek stanął naprzeciwko mnie i wymamrotał kilka nieznanych mi słów. Niemal natychmiast z jego rąk zaczęło promieniować światło, które skierował na mnie. Promienie przeniknęły moje ciało. Trwało to tylko chwilę.
Mój towarzysz jakby zadowolony z rezultatu przestępował z nogi na nogę.
– Dobrze, efekty zobaczymy, za… dwa dni. Jeśli chcesz możesz wrócić do doliny, albo poczekać u mnie. Wybór należy do ciebie.
Na wspomnienie niebezpieczeństw jakie czekały na mnie w dolinie postanowiłem zostać. Tak zakończył się akt drugi Ribbreakera.
Co będzie w akcie trzecim? Jakie efekty przyniosą dziwne działania Mędrca? Czy mój bohater pokona Demoniczną Hydrę i uśmierzy swój Ból? To wciąż pozostaje dla mnie tajemnicą…
Nie żebym się czepiał, ale zauważam pewną wtórność Bartku w Twoich blogach. Coraz więcej piszesz o życiu prywatnym przez pryzmat gry „That’s Life”. Co było może i ciekawe raz i drugi, staje się powoli zapchajdziurą: „Nie mam nic o grach to napiszę o upadku”. Wiem, że posiadanie potomka to najbardziej pracochłonne z możliwych zajęć i nikt nie wymaga od Ciebie, żebyś pisał i testował gry na potęgę :)Proponuje więc powrót do korzeni – rzadziej ale na temat
Muszę się pod tym podpisać. Poza tym trochę to grafomańskie.
paradoksalnie temat miałem, ba nawet zacząłem już pisanie, zresztą nawet kilka (zawsze coś takiego wisi u mnie na pulpicie w pliku „propozycje”)A ten tekst powstał raczej jako natchnienie chwili potęgowane maksymalnym wkurzeniem na wiadomo co po tym jak się poodbijałem niczym piłeczka od wszelkich możliwych instytucji. Żeby było zabawniej – dziś znów się poodbijałem, bo pan. . . zapomniał wywołać mojego RTG i jak mi oświadczył z porażającym spokojem „wiem, że miało być na rano, ale. . . będzie na popołudniu”. Nawet nie chciało mi się już mu tłumaczyć, że mam umówioną wizytę u lekarza z tym cholernym RTG DO POŁUDNIA. . . i dlatego było mi one potrzebne rano. Szkoda gadać. Uwagi przyjmuję i postaram się mniej lajfa wrzucać do tekstów :)A o grach co pisać mam zawsze – bez obaw. Za bardzo w tym siedzę, żeby mi się skończyły tematy
Tu raczej nie chodzi o to, że we własnym blogu opisujesz swoje odczucia niekoniecznie w stosunku do gier i tematów okołogrowych, bo do tego chyba to służy a każdy z nas też czasami żyje tzw. „problemami dnia codziennego” :D, tylko raczej o konwencje. Nie owijając w bawełnę – tekst jest za długi i za bardzo przekombinowany – taka jest moja opinia jeżeli idzie o stronę techniczną wpisu. Co do samego tematu i Twoich przeżyć to mogę Cię pocieszyć nie jesteś sam, osobiście zawsze starałem się trzymać jak najdalej od tego potwora, niestety od dwóch lat toczę nieprzerwaną walkę o zdrowie i życie swoich najbliższych, będąc zdanym na jego łaskę i patrząc jak to wszystko funkcjonuje dziwię się wielce, że jeszcze mi nie odbiło (tak mi się przynajmniej wydaje) i nikomu krzywdy nie zrobiłem.
Członek mojej rodziny -mama – ma cukrzycę i przeżycia z naszą piękną służbą zdrowia raczej niezbyt miłe. Kiedy szła do szpitala na badania na kilka dni to lekarce mówiłem, że jest chora na cukrzycę itd. A lekarka wzrok nieobecny i tekst: „dobra, dobra przyjęłam do wiadomości” machnęła mi niby jakąś kartą pacjenta przed oczami i tyle. Nie muszę chyba pisać wprost CO trzeba zrobić, żeby człowiek miał w szpitalu w miarę dobre łóżko, i w miarę dobrą opiekę np. pań pielęgniarek. . . które najmilsze nie są. . . i z troską mówią o pacjencie tylko gdy protestują przed urzędami.
Heh. . . ja ostatnio odwiedziłem pewien szpital i cóż. . . jego korytarze bardziej pasują do Fallouta niż do miejsca, gdzie się kogoś leczy ;). Na dosłownie 5-minutową wizytę w tym szpitalu musiałem czekać miesiąc, bo lekarz dziennie przyjmuje 5 osób.