Rozp#%@ony samochód to piękna rzecz, mówią ludzie ze studia Criterion. Nie do końca zgadzamy się z tym twierdzeniem, szczególnie kiedy chodzi o nasze auta. Piękne jest natomiast poczucie prędkości, oferowane nam przez ich wyścigi. Już dawno się od niego uzależniliśmy. Czy nie zabraknie go w Burnout Paradise? Sprawdźmy.
Zawsze zastanawiało mnie dlaczego ta gra nie nazywa się Need for Speed. Żadne inne arcade’owe wyścigi, w które grałem nie mają takiego tempa jak Burnout. Gonitwa za sportową maszyną, którą chcemy wepchnąć pod pędzący z naprzeciwka autobus tylko tu sprawia tyle przyjemności. Po włączeniu dopalania pogoń zamienia się w szaloną przejażdżkę z prędkościami, których nie powstydziłby się USS Enterprise ze Star Treka. Potrzeba Prędkości? Dzieło studia Criterion pozwoli ci ją zaspokoić.
Spis treści
Witajcie w raju
Autorzy Burnout Paradise obiecali graczom wiele ciekawych nowości. Jedną z nich jest olbrzymie miasto, które będziemy mogli swobodnie zwiedzać. Jest nim tytułowe Paradise City nazwane na cześć jednej z piosenek zespołu Guns N’Roses. Na samym początku naszej przygody z ta pozycją jest ono w 100% odblokowane. Pojechać możemy gdzie dusza zapragnie. Tym samym stary system rozgrywania wyścigów odchodzi w niepamięć. W BP nie wybieramy kolejnej trasy z listy. Musimy przemieszczać się i na własną rękę odnajdywać poszczególne wyzwania. Szukać będzie gdzie. Przejechanie całej metropolii zająć ma nam od pięciu do sześciu minut pod warunkiem, że nie będziemy się rozbijać i cały czas utrzymywać będziemy maksymalną prędkość. Rajskie miasto składa się z kilku unikalnych dzielnic dzięki czemu unikniemy poczucia powtarzalności. Mamy centrum z drapaczami chmur i obrzeża miasta z niską zabudową. Podjechać możemy do dzielnicy portowej albo na olbrzymią tamę. Udamy się nawet na małą wyprawę krajoznawczą w góry za miasto. Możemy także zboczyć z szerokich autostrad i dróg ekspresowych. W grze jak zwykle pojawi się wiele skrótów, które będziemy musieli odkryć. Odnajdywanie się w terenie ma być proste. Trasy możemy planować w oparciu o wyróżniające się elementy krajobrazu. Dzięki temu skoncentrujemy się na jeździe a nie na przeglądaniu mapy.
Poczucie wolności, które zawdzięczamy w pełni odblokowanemu Paradise City ma jednak i wady. Wyścigów nie można powtarzać od ręki. Jeśli przegramy będziemy musieli odszukać miejsce startu i wrócić na nie. Twórcy Burnout Paradise twierdzą, że jest to cena jaką przyjdzie nam zapłacić za brak jakichkolwiek przerw na wgrywanie danych. Ja osobiście jestem w stanie to przełknąć. Niektórych takie rozwiązanie może jednak zniechęcić.
Zdobyłem prawko za pierwszym razem
Swobodne przemieszczanie się po mieście pozwoliło studiu Criterion zmienić zasady rządzące „kampanią”. W trakcie zabawy możemy wybrać dowolny wyścig. Wraz z pokonywaniem kolejnych wyzwań wzrosną umiejętności kierowców sterowanych przez SI konsoli. Ich maksymalna prędkość i agresywność będzie się zwiększać proporcjonalnie do naszych postępów. Nasze zdolności potwierdzać będą prawa jazdy różnego rodzaju. Od pozwolenia na naukę przez kategorie D,C,B i A.
Umiejętności graczy nie będzie odzwierciedlała tylko i wyłącznie ilość wygranych wyścigów czy wyzwań typu Crash. Jedno z kolejnych ciekawych rozwiązań spowoduje, że nie będziemy się nudzili w trakcie jeżdżenia od wyścigu do wyścigu. Nasz wirtualny kierowca może „zdobywać” przewinienia, których w sumie jest około dwustu. Oparto je na wykroczeniach drogowych z prawdziwego świata, ale przedstawiono z typowym dla Burnouta smaczkiem. Dla przykładu możemy spróbować przejechać przez całe miasto z włączonymi dopalaczami czy sprawić, że dwa autobusy zderzą się czołowo. Oprócz już wspomnianych dwustu wykroczeń, które możemy „zaliczyć” w wybranych przez twórców gry punktach miasta, zobaczymy w niej przewinienia przypisane do danych samochodów. Każdy ma ich około dziesięciu. Takie rozwiązanie zachęci nas do wypróbowania każdej maszyny. Nie będziemy w kółko jeździć jednym ulubionym autem. Jednocześnie ma ono uratować nas przed nudą – gracz nie skoncentruje się na wyszukiwaniu wyzwań.
W grze znajdziemy również nowe rodzaje zabawy takie jak dość kontrowersyjny Showtime. Dzieli on klasyczny Crash Mode na dwie części. Teraz potężną kraksę możemy spowodować w dowolnym momencie. Wystarczy, że wciśniemy na raz dwa przyciski na padzie. Zabawa w Showtime będzie trwała dopóki kolejne auta będą się rozbijały o kupę pogiętej blachy. W mega kraksie może jednocześnie uczestniczyć ponad czterysta samochodów! Osobiście uważam, że jest to dobry pomysł. W Burnout Revenge zbyt duży nacisk położono na tę część zabawy. Teraz możemy więc uruchomić ją kiedy dusza zapragnie albo dojechać do jednego z pięćdziesięciu „Czarnych Punktów” będących „wrotami” do krainy klasycznego Crash Mode. Przy okazji warto wspomnieć, że na Playstation 3 wykorzystywać będziemy czujniki wychylenia. Kontrolerem sterujemy i nadajemy rotację wrakowi, który jeszcze przed sekundą był pędzącym autem.
Wyginam śmiało ciało
Esencja Burnouta
Tym razem zmienia się również podejście do zdobywania nowych samochodów. Po wygraniu wyścigu nie stajemy się właścicielami sportowej maszyny. O nie, to dopiero początek zabawy. Nasze zwycięstwo jedynie odblokowuje kolejną mechaniczna bestię, która wyrusza w miasto. Jeśli chcemy, by trafiła do naszego garażu musimy ją upolować i starym zwyczajem zniszczyć. Pozwoli to nam decydować, w którym momencie chcemy powiększyć swoją kolekcję. Możemy przecież odblokować dziesięć czy dwadzieścia wyścigówek i wybrać się na wielkie łowy. Brzmi to dość ciekawie. Niestety w chwili obecnej nie wiemy ile aut pojawi się w grze. Jej autorzy zapowiadają jedynie, że na liście umieścili nie tylko sportowe maszyny. W Burnout Paradise pojawią się starzy znajomi z poprzednich odsłon serii. Można więc liczyć na to, że znów usiądziemy za kierownicą ciężkiego SUVa albo śmieciarki. Oczywiście ze względu na podstawowy cel gry – powodowanie wypadków – samochody nie są licencjonowane. Zrewanżują nam to jednak jeszcze lepiej zrealizowane wypadki. W BP zobaczymy jak od samochodów urywają się drzwi, koła a nawet całe dachy. Uderzenie bokiem w latarnię przy dużej prędkości może zakończyć się przepołowieniem pojazdu. Rozmiar rozwałki ilustruje liczba części, które możemy oderwać w trakcie kolizji. W Burnout Revenge było ich dwanaście. Tym razem jest ich już osiemdziesiąt.
Proszę zapiąć pasy
W kwestii oprawy graficznej Burnout Paradise na pewno nie zawiedzie. Choć nie powinniśmy się spodziewać, że gra Criterion będzie wyznaczała nowe standardy jak Gran Turismo 5, to na pewno wyciśnie sporo z naszych konsol. Zresztą w przypadku tej pozycji najważniejsza jest płynność – liczba klatek na sekundę. W tej materii ma być bardzo dobrze. Niezależnie od tego, co dzieje się na ekranie nie powinniśmy ani razu zauważyć, że BP zwalnia. Tym razem to nie grafika a udźwiękowienie prezentuje się najciekawiej. O trackliście pisaliśmy, więc na niej nie będę się koncentrował. Nie pisaliśmy natomiast o tym, że poszczególne efekty są rodzajem eksperymentu. Sample ubarwiające nasze podróże czy potężne kraksy pochodzą z miejsc, które mało komu kojarzą się z motoryzacją. Wśród nagranych dźwięków, które pojawią się w grze znaleźć można odgłos szumiących drzew, „strzelającego prądu”, warczącej pantery czy zmagających się z bólem małp (ciekawe co na to miłośnicy zwierząt). Napisano nawet specjalny system wykrywający jakie auta uderzyły w jaką przeszkodę. W wyniku wykonywanych przez niego kalkulacji odtwarzane są odpowiednie sample. Ma to sprawić, że każdy wypadek będzie nie tylko wyglądał ale i brzmiał inaczej a my nie będziemy musieli na niego patrzeć by poznać efekt naszej „pracy”.
Zobaczyć Paryż i umrzeć
Satysfakcjonujący bączek
Przyznam szczerze, że po ostatniej części Burnouta poczułem się odrobinę zmęczony serią. Duża ilość wyzwań typu Crash, podobieństwo gry do jej poprzedniczek czy brak „zakręconych” pojazdów sprawiały, że Paradise nie trafił na listę dziesięciu gier na które najbardziej czekam w tym roku. Po przejrzeniu i spisaniu informacji na jego temat nadal nie zajmuje on miejsca w moim prywatnym TOP 10. Gdzieś przepadł jednak strach towarzyszący pisaniu zapowiedzi gier od Electronic Arts. Strach przed znalezieniem „na talerzu” odgrzanego, ciężkostrawnego kotlecika. Wydaje mi się wręcz, że zapowiadany przeze mnie tytuł będzie jednym z lepszych arcade’owych racerów tego roku. Nowości, które mamy zobaczyć w grze wyglądają ciekawie. Powrót niektórych znanych samochodów cieszy. Zresztą nawet jeśli komuś się nie spodobają, to już wkrótce w sieci mamy zobaczyć pierwsze dodatki (choć mają to głównie być nowe tryby gry). Nie sądzę by taki drobiazg jak Showtime mógł popsuć ogólny wizerunek gry. Gry opartej na całkiem ciekawej produkcji filmowej (C’etait un rendez-vous) nakręconej w 1976 roku przez francuskiego reżysera Claude’a Lelouch. Zobaczymy w niej jak przez osiem minut ulicami Paryża, na złamanie karku pędzi anonimowy kierowca. W typowym Burnoutowym stylu pokonuje ciasne łuki z piskiem opon, przejeżdża przez skrzyżowania na czerwonym świetle i za nic ma wszelkie przepisy. Pamiętajcie żeby TEGO nie próbować w prawdziwym życiu. Poczekajcie lepiej do końca miesiąca kiedy to Burnout Paradise pojawi się w sklepach.
Demo Burnaut Paradise tak mnie wciągnął że odstawiłem pełną wersje nfs pro street. Pierwszy raz demo jakieś gry bardziej mi się podobał niż pełna wersja innej (rywalizującej) gry. :):):):)
Trzeba przyznać, że tytuł zapowiada się atrakcyjnie. Osiemdziesiąt części, które można urwać od samochodu robi wrażenie. Lubie zabawę w powodowanie wypadków w grach szczególnie jeśli jest to podparte dobrym modelem uszkodzeń. Fajny pomysł z wykroczeniami. Tytuł tym atrakcyjniejszy dla mnie bo nie grałem we wcześniejsze odsłony.
Wszysko pieknie, ladnie, tylko ten showtime. Na filmikach prezentowalo sie to strasznie nedznie i dobrze, ze pojawia sie tez tradycyjne crashe – bo wyrzucenia ich na rzecz tego nowego shitu chyba bym nie zniosl. No i mimo wszystko po grafice spodziewalem sie nieco wiecej. BurnOut zawsze kojarzyl mi sie z wizualna orgia i stukotem szczęk opadajacych na ziemie. A tu? Jest. . . ladnie. A to troche malo, jak na Criterion.
Jest świetnie ale pare rzeczy powinni zmienić. No to lipa. Przeczytałem zapowiedź i moje największe obawy się sprawdziły:/ Otware miasto to fajna rzecz ale jak za każdym razem będzie trzeba po nie udanym np. wyścigu wracać na linie startu to************** Przecież w poprzednich częściach żeby wygrać niektóre wyścigi trzebało powtarzać je kilka razy. Przecież mogli dać możliwość wybierania z listy odblokowanych już wcześniej wyścigów. Żeby w sklepoej wersji o tym nie zapomnieli
dla mnie lipa-po demie. Wsumie niczego się nie spodziewałem. Dla mnie seria skończyla się w momencie kiedy EA zaczęło maczać paluchy w tym czyli od B3. Gdzie jest kierowca w samochodzie?. Jakoś ta cala gra do mnie nie przemawia.
Najlepsza część to Burnout 2. Prawie padłem z wrażenia gdy pierwszy raz zrobiłem burdel na skrzyżowaniu;). Właśnie się zastanawiałem czy 2 była od EA heh
2 była wydana jeszcze przed przygarnięciem Criterion przez EA. Ale ja osobiście bardzo się cieszę z tego mariażu, bo wydał na świat Burnouta 3, najlepszego arcade’owego racera wszechczasów. Na Paradise czekam jak na zbawienie, bo po nieco słabszym Revenge, w którym przedstawiono kiepskawy pomysł na taranowanie innych samochodów, seria wróci do założeń z trójeczki. Paradise na pewno będzie orgią w onlinie, jednak mam nadzieję, że autorzy nie zapomną o miodnym singlu.
I tak czy siek będzie wypizdów na max;)
Rozbawił mnie ten fragment. :DWiem, że stopnie prawa jazdy są tu odniesieniem do ocen szkolnych, ale nie mogłem nie uśmiechnąć się. Wyobraziłem sobie jak zaczynamy naszą przygodę w grze autobusem (kategoria prawka D) a szczytem naszych osiągnięć jest uzyskanie prawa jazdy na motocykl (kat. A) 🙂
nie ma split-screen’a 🙁 za to gra wykreslona z listy zakupow
jest split-screen 🙂
Jestem wielkim fanem Burnouta. Chociaz przez swieta lepiej bawilem sie w Carbona, to i w ta gierke bym z checia popykal. Oczywiscie musowo duzy ekran + koncertowe naglosnienie 😛