Kilka dni temu wpadłem do jednego z centrów handlowych. Jak zwykle w takich sytuacjach nogi zaprowadziły mnie w miejsce z dużą ilością książek i gier komputerowych.
Problem w tym, że kiedy już w tam trafię, rzadko się zdarza żebym wyszedł z pustymi rękami. Po spędzeniu dobrej połowy godziny na przeglądaniu półek znalazłem tytuł, na który ostrzyłem sobie zęby już od bardzo dawna. Na szczęście teraz ukazał się w jednej z tanich serii toteż niewielkim kosztem mogłem wreszcie nabyć upragnioną grę. Jest nią „Kompania Braci”, a ściślej mówiąc dodatek o tytule „Na linii frontu”.
Szczęśliwy po powrocie do domu wieczorkiem postanowiłem zapoznać się z moim nowym nabytkiem. Instalacja przebiegła bez problemu, choć to moment, który zawsze budzi u mnie emocje (wszystko będzie ok., czy znów będę miał pecha i coś nie będzie działać?!).
Kiedy instalacja dobiegła końca błyskawicznie odpaliłem grę i… nadziałem się na okno logowania. Niestety, program poinformował mnie, że wcześniej muszę ściągnąć aktualizację ważącą ok. 170 MB. Próbowałem ominąć tą wątpliwą przyjemność chcąc jak najszybciej zobaczyć samą grę. Niestety, bez aktualizacji, nie było mowy o stworzeniu konta, a bez niego o rozpoczęciu zabawy. Chcąc nie chcąc skapitulowałem. Stosunkowo szybkie łącze gwarantowało, że mój czas oczekiwania nie będzie zbyt długi i jeszcze tego wieczora uda mi się zagrać w „Kompanię Braci”.
Zostawiłem komputer samemu sobie i zanurzyłem się w lekturę książki. Po pewnym czasie na monitorze wyświetlił się komunikat, że aktualizacje zostały ściągnięte i mogę je już zainstalować. Ochoczo przystąpiłem do dzieła. Na uszach wylądowały słuchawki – byłem gotowy do zabawy. Jeszcze tylko konieczny restart gry i… kolejny komunikat. Tym razem aktualizacja ważyła 140 MB. Ponowiłem próbę ominięcia, jednak zakończyła ona się tym samym co poprzednia. Zdjąłem słuchawki i wróciłem do lektury coraz bardziej niespokojnie zerkając na pasek postępu. W końcu wyświetlił się upragniony komunikat o zakończeniu ściągania i możliwej instalacji. Słuchawki na uszy i do boju! Już oczyma duszy widziałem szturmujących żołnierzy SS na moje pozycje. Niestety, zamiast tego przywitało mnie dobrze znane mi okno – konieczność aktualizacji. Jedyne 40 MB. Wściekły odpiąłem się od kompa i wróciłem do lektury. Mój początkowy entuzjazm z każdym kolejnym komunikatem przeradzał się we frustrację.
Ostatecznie skończyło się chyba na 6 aktualizacjach. Łącznie – coś ok. 500 MB. Jako zodiakalny baran jestem dość uparty i osiągam swoje cele. W grę oczywiście zagrałem. Choć nie było to o godzinie 20 jak planowałem, ale grubo po 22, albo i później.
Cała sytuacja choć banalna jest w pewnym stopniu symptomatyczna. Wszelkiej maści patche, łatki i tym podobne ustrojstwa stały się ostatnio plagą. Praktycznie nie ma tytułu, w którego grę zaczynałbym od razu. Nawet najnowsze produkcje praktycznie na starcie dostają patche ważące po kilkaset mega.
Oczywiście, godne pochwały jest to, że twórcy starają się połatać czy udoskonalić swoje dzieło. Jednak w sytuacji kiedy po zainstalowaniu gry przez ponad 2h ściągam i instaluje kolejne aktualizacje w mojej głowie pojawia się niepokojąca myśl – „co w takim wypadku zostało wrzucone do tego pudełka, za które musiałem zapłacić, skoro wymaga to tyle łatania?!”.
Odpowiedź jest oczywista – niekompletny produkt, który trafił na półki, bo wydawca nie miał czasu na jego dokończenie. W końcu w portfelach graczy czai się wielu martwych prezydentów tudzież zmarłych władców, których wydawca w swej nieskończonej dobroci postanowił przygarnąć. Im szybciej, tym lepiej.
Tylko czy taka polityka nie odwróci się ostatecznie przeciwko nim? Jak duża jest cierpliwość graczy, którzy z roku na rok dostają coraz bardziej niekompletne produkty? A może nasze przywiązanie do hobby jest zbyt duże i na to właśnie liczą wydawcy? Niezależnie co włożą do pudełka, my i tak to kupimy? Aktualizacja wrogiem, czy przyjacielem gracza – sami odpowiedzcie na to pytanie.
Pamiętam ile było śmiechu, jak po kupnie Diablo 2 minął tydzień (!!!) i wyszedł patch – wtedy już mówiono, że to rekord wszechczasów. Łatki to dobra rzecz, ale pod warunkiem, że wypuszczane są w celu „doszlifowania” produktu, a nie jego „dokończenia”. To tak, jakbym kupił kawałek kiełbasy, której resztę dostałbym po wysłaniu odpowiedzi na pytanie „czy kupiłeś naszą kiełbasę? Jeżeli tak, przyjdź do nas za 2 dni!!!”
Oj to długo! Udało mi się „dostać” Soul Calibur IV 2 dni przed premierą. Wkładam do napędu, a konsola już patcha ściąga. Fajnie to rozwiązali na „klocku”. Nie trzeba się martwić o targanie patchy (i patchy do patchy), konsola sama dba o to, by być na bieżąco z poprawkami. A to, że soft w momencie premiery ma tzw. known issues to norma, ważne aby były opisane w readme. Patcha puści się później.
. . . łatki to jest rzecz jak najbardziej normalna i każdy kto tylko otarł się o zagadnienia z inżynierii programowania wie, że nie ma bezbłędnych programów i nie da się napisać od razu bezbłędnego programu. . . gra w momencie wydania jest jakoś tam przetestowana i gotowa do sprzedaży, jednak możliwości testowe grupy testerów mają się nijak do armii milionów graczy, którzy właśnie dostali grę w swoje ręce. Co do sytuacji opisanej powyżej. . . ja jak upatrzę jakiś tytuł, najpierw ściągam wszystkie konieczne aktualizacje. Gdy gra trafi już w moje ręce, mam komplet w momencie instalacji. . .
nieustanny „wyścig zbrojeń” w branży gier sprawia że producenci nie tyle nie mają czasu na dokończenie produktu co najzwyczajniej w świecie chcą jak najszybciej puścić krążek w świat i nabijać kapustę przy zdumionym spojrzeniu konkurencji. tak to już jest. o patche i aktualizacje wszelkiej maści będziemy martwić się później. ważne to się najpierw sprzedać. oczywiście nie jest to regułą ale takie tendencje są jak najbardziej widoczne. Bo kto kupiłby grę z dedykacją od producenta na pudełku „still under development” ??. . .
Z technicznego punktu widzenia (opisanego pobieznie post wyzej przez b4sh-a) gadasz bajki. Przy obecnym stopniu komplikacji, zloznonosci oraz ilosci kodu, zarowno tego napisanego przez danego producenta gry, jak i przez firmy trzecie, oraz przy uwzglednieniu praktycznie ogromnej ilosci konfiguracji sprzetowo-programowych bedacych w posiadaniu graczy, przetestowanie jakiejkolwiek gry tak, by nie wydac pozniej ani jednej latki, jest po prostu fizycznie niemozliwe. Czasy, gdy gierke pisalo sie samemu w garazu przez tydzien – dwa dawno minely. Teraz nad gra pracuje sztab ludzi, produkujac tysiace (albo i setki tysiecy) linii kodu (a statystycznie na kazde 100 linii przypada 1 blad popelniony przez programiste). Nie ma mozliwosci, zeby wszystkie problemy wychwycil zespol testujacy gre przed jej wydaniem.
łatki to „ulepszenia” w błędach gry, ale czy Company of Heroes naprawde tyle łatek potrzebuje???
Też miałem takie przeboje z CoH OF. W dniu instalacji moje „szybkie” łącze powiedziało, że juz niechce byc szybkie, i będzie czasem się rozłączać. Dzięki temu aktualizacja trwała cały dzień. Nie pomogły pliki z aktualizacjami z gamershell itp.
ale sciagniecie tylu łatek jest naprawdę konieczne? bo zastanawiam się nad kupnem CoH; prosze o odpowiedź
Przecież odpowiedź jest w tekście. . .
do llordusa: chyba nie chcesz przez to powiedzieć że nie można wychwycić bugów w grze wielkości strusiego jaja, a o takich problemach też mówię. Ogarnia mnie pusty śmiech na widok gry w której dzielny wojak przechodzi przez ścianę budynku a jednocześnie potrafi bardzo zręcznie spuszczać wodę w kiblu (to tylko przykład) . I jakoś nie chce mi się wierzyć że wyeliminowanie tego było, jak to określasz, z technicznego punktu widzenia, nie do wykonania. To są dla mnie bajki.
Ok, to ja typowo o ilości patch’ów. Najbardziej zbugowaną grą w historii elektronicznej rozrywki, a jednocześnie jednym z najpiękniejszych cRPG jest Daggerfall. Nie wiem kto jeszcze pamięta tą grę, ale np rozmiar Morrowinda czy Obliviona jest ziarnkiem piasku w porównaniu do tego co reprezentował sobą Daggerfall. Co niestety za tym idzie, ilość błędów była tam wręcz niebotyczna. Była niebotyczna do tego stopnia, że grę okrzyknięto Buggerfall’em czy też Daggerfault’em. Dawno nie śledziłem rozwoju patchy, ale z tego co pamiętam ostatni którego widziałem był chyba dwudziestym którymś z rzędu. Nie zmienia to faktu, że gra to jeden z najlepszych cRPG, jakie ukazały się kiedykolwiek na jakąkolwiek platformę.
Sprawa aktualizacji/ patchów jest prosta. Ogólnie dzielimy je na dwie płatne i niepłatne. Zajmijmy się najpierw płatnymi. Te raczej nazwiemy patchem, czyli łatką. Czymś dodatkowym. Tylko dlaczego niektórzy mogą mieć więcej? Na przykład nie mam neta, a nowe utwory by się przydały (teraz, nie z nowym dodatkiem). Dzieli to trochę graczy na mających i niemających. Jak mam kasę, i kupiłem za tyle samo, to dlaczego mam mieć gorzej? Pozostaje czekanie na vol. 2. . . . Mnie, osobiście, takie patenty pasują. Coś extra, mikropłatność, i nowy content jest w moich łapach. Ktoś może, ktoś nie musi. Zero narzuconej woli i pewien (nie bezinteresownie) gest ze strony dev. Czyli plus. A teraz niepłatne. Narzuca to pewną myśl w głowie deva- deadline za dwa dni, a jeszcze nie włożyliśmy capture the flag w multi i split-screena. Co zrobić? Wyd. nam nie przepuści! No tak, przecież są jeszcze patche. I tak dostajemy „pełny” i „wartościowy” tytuł. Potem, za kilka tygodni wychodzi patch, wszyscy podskakują, wszyscy happy. Dla mnie ta droga patchu jest nieodpowiednia- wychodzi ona z jakiegoś niedbalstwa deva. W takim przypadku te patche są zjawiskiem negatywnym. Nie ma wątpliwości- patch wyszedł, bo dev. zawinił, a nie, wykazał inicjatywę. A teraz inna sytuacja- gra skończona, tydzień wolny. Przecież gra skończona, czego więcej chcieć, oprócz słońca nad Bałtykiem? Niby nic, można powyjeżdżać na urlopy. Finito. Później ekipa się zbiera, pełna nowych pomysłów (to tego nie ma w naszej grze!? i gotowa do roboty. Patch się ukazuje i też wszyscy podskakują i wszyscy happy. W końcu szacun leci na konto (charyzma +1 :). Tylko, że w tym przypadku, zjawisko to ma u mnie aprobatę- dev wykazał chęci poprawił i dodał. Właściwie czekam zawsze tylko na takie patche. Nie dopuszczam (i nie chcę dopuszczać), że kupuję wersję 95%, czy Downloadable parts of actual gameplay. Chcę kupować with extra online content. Przy okazji, w dobie gier online, ściąganie patchy stało się obowiązkowe (każdy po równo) i jeżeli ktoś ma wolniejsze łącze lub niestabilne, to taki „dodatek” nie przejdzie. W końcu przypadki 200 MB to nie wyjątki. Cóż, trzeba iść z czasem. PS: Chciałbym jeszcze pochwalić w tym miejscu ekipę Criterion, która jest moim faworytem (i jeszcze jedną z ulubionych serii robi jeżeli chodzi o developing i patche. To co oni teraz robią, te 3, wielkie dodatki zapiszą się w historii na wieki, a z końcowym patchem gra powinna zmienić nazwę na Burnout4. Szacun
Z całą pewnością. Zaraz obok pierwszego załogowego lotu w kosmos, owieczki Dolly, wynalazku zwanego akapitem i płatnych patchy czyli łatek.
Dodaj do tego panów w garniturach wrzeszczących przez telefon terminy terminy terminy. Biznes! Nie raz juz przecież się twórcy gier tłumaczyli, że grę wydali bo musieli.
Twój podział jest wzięty z przysłowiowego sufitu
A dlaczego Jasio który nie ma w domu neostrady kupując grę FPP z trybem single multi płaci tyle samo co Romek z NEO? Przecież Jasio nie zagra po sieci więc powinien płacić mniej ;)Więcej tych fantazji komentować nie będę
Jedyny plus aktualizacji to to, że z reguły przynosi korzyści i poprawia coś co było złe, natomiast wady. . . 1) waga pliku. Rozumiem łatki 1-15mb, ale coś powyżej 15 MB ?! :O2) łatki są zazwyczaj pobierane z poziomu gry, tj. np. z pięknego animowanego menu gry – pożera RAM, pożera pamięć k. graficznej, każe czekać. Bo gdybym miał łatkę na stronie producenta, odpaliłbym FlashGeta i pobierał w dowolnym momencie. 3) łatki podmieniają pliki gry, bynajmniej ja rzadko się spotykałem z osobnymi plikami. Tzn, że pobieram łatkę, ale nigdzie instalki od niej nie mam – ona automatycznie się wgrywa. Czemu to jest złe? Bo jak mnie czeka format, to znowu będę musiał pobierać wszystkie aktualizacje. . . 4) wymaganie łącza internetowego! No ja rozumiem, że internet for anybody łacznie z pipol from Afrika, ale jest jeszcze wielu którzy nie mają internetu, albo mają łącza 128kb/s. Ja mam 512 i narzekam. Ogólnie, łatki są zue!
Odkąd „Cesarze Excela” zaczęli rządzić developerami jesteśmy zmuszeni do instalowania patchy, kupowania mikrododatków, kupowania sequeli, aktywacji przez internet i zalegalizowanej udręki z powodu zabezpieczeń antypirackich. Jak w ruskiej armii – „I smieszno i straszno”
ee tam, łatki były od zawsze – kiedyś kupowało się pisma (Gambler, SS) i tam były łatki na płytach. Teraz są w internecie. Wtedy nie zwracali za kupno pisma, to czemu mają zwracać za Internet ?Ja tam lubię łatki, zwłaszcza jeśli prócz łatania dziur dodają coś ciekawego
Generalnie rzadko stosuje jakiekolwiek latki do gier, bo po prostu mu sie nie chce ich sciagac, instalowac, chyba, ze jestem do tego niemalze zmuszany, aby w ogole gre wlaczyc, tak jak to mialem wlasnie w przypadku ostatniego tytulu. Wreszcie kiedy konfiguracja mego komputera nieco sie poprawila, moglem zaopatrzyc sie w tytul na ktory mialem ochote juz od jego premiery, ale niestety wtedy musialem obejsc sie smakiem. Niedawno nadrobilem zaleglosci i oto w mojej kolekcji pojawil sie F. E. A. R. oraz oba do niego dodatki. Podstawowa wersja wywarla na mnie orgomne wrazenie, wiec po jej ukonczeniu z wielkim zapalem przystapilem do instalacji dodatku „Extraction Point”. Jednakze moja radosc instalowania przerwal komunikat o koniecznosci aktualizowania gry do wersji 1. 07. Mysle sobie, no nic, sciagne, zainstaluje i jazda dalej z tym koksem. Dawaj wiec google i szukamy patchy. Wyniki poszukiwan byly dla mnie na tyle zaskakujace, ze prawde powiedziawszy, nie wiedzialem za bardzo co z nimi zrobic. A wygladaly one tak, ze wszedzie bylo pelno patchy, ale w zaden sposob nie bylem w stanie zmienic statusu wersji z 1. 01 na 1. 07, poniewaz nigdzie nie bylo jednego patcha aktualizujacego ten tytul za jednym zamachem. Jak nie 1. 01 do 1. 03, to 1. 04 do 1. 06, albo 1. 01 do 1. 05 albo 1. 06 do 1. 07, lub 1. 05 do 1. 07, paranoja jakas, sobie mysle. Zaczalem wiec sciagac te patche po kolei, ale jedyne zrodla jakie znalazlem pozwalaly mi pobierac te pliki z zenuajca predkoscia ok. 10kb/s, a nie byly to male pliki. Myslalem, ze wyjde z siebie. Po doslownie kilku godzinach poszukiwan znalazlem jakis prywatny FTP, gdzie byly chyba wszystkie dostepne aktualizacje dla kilku wersji jezykowych. Sciagnalem w koncu plik waznacy 290MB (nie liczac tych, ktore sciagalem wczesniej, po kawalku), i po kilku godzinach moglem odpalic spokojnie gre, na ktora juz ochota zdarzyla mi przejsc tego dnia. A co gdybym dostepu do internetu nie mial ?Cale szczescie, ze wiekszosc tytulow nie wymaga systematycznych aktualizacji tylko po to, aby moc gre wlaczyc, bo ja juz panie wole grac z tymi kilkoma bugami w grze, niz przechodzic przez to wszystko za kazdym razem.
Aktualizację usprawniające grę powinny być darmowe to chyba jasne. Dodatki, będące aktualizacją kontentu to zupełnie coś innego i to chyba też jest jasne? Więc o co chodzi w powyższej dyskusji?
płatne aktualizacje? – nigdy, kupuję grę więc liczę na to że będę mógł w nią grać a nie jeszcze płacić za łatki, które naprawiają błedy ludzi, którzy grę tworzyli. Co do samych łatek są i będą, nic nie pozostaje tylko się przyzwyczaić, byle nie za wiele
Do Sid Meier’s Alpha Centauri wyszedł swego czasu patch, który dodawał m. in. możliwość gry w wiele osób na jednym komputerze (tzw. hot seat). Zresztą normą było, że w readme do patchy do tej gry były sekcje FIXED i ADDED, przy czym ta druga bynajmniej nie składała się z kilku pozycji. Takie patche, to ja rozumiem. Muszę jednak przyznać, że już przy Civilization 3 (również sygnowanej przez Sida) nie było tak fajnie – bez instalacji patcha praktycznie nie mogłem grać – przewijanie ekranu gry działało fatalnie, że o znikających opcjach dialogowych przy prowadzeniu dyplomacji nie wspomnę. Co dalej. . . Jagged Alliance 2 bez patcha zawieszał się przy wyświetlaniu filmów. Wyszedł patch (polski do polskiej wersji) i ok – sprawa rozwiązana. Za to Rollercoaster Tycoon wydany w polskiej wersji językowej przez CD Projekt patcha się nie doczekał. Patch angielski do rodzimej wersji nie pasuje. No i cóż. . . bez niego w grę pod Windows XP nie zagram. Jak ja lubię, kiedy polonizacja gier powoduje, że oryginalne patche przestają działać. Okazuje się wtedy, że nie tylko trzeba czekać na polonizację gry, ale i polonizację patchy (!). Pół biedy kiedy te w ogóle zostaną wydane. . . No a co do rozmiarów patchy – kiedyś były zdecydowanie mniejsze. No i było ich zdecydowanie mniej, ale nie powiedziałbym żeby gry były zdecydowanie lepsze jakościowo. Legendarny Fallout jest tego najlepszym przykładem. Pamięta ktoś znikający samochód? O ile mnie pamięć nie zawodzi, to niektóre błędy usunął dopiero jakiś nieoficjalny patch. Płacić za patche? To chyba jakieś nieporozumienie – płacić to można za upgrade.
Szczerze powiedziawszy to wolę gdy gra sama pobiera odpowiednie patch’e. Szkoda jednak że, autor nie miał zintegrowanych patchy w grę lub nie miał ich dołączonych do płytki. Tym bardziej, że gra nie jest nowa a data premiery juz dawno mineła. Mnie irytuje właśnie samodzielne szukanie odpowiednich patch’y gdyż nie jednokrotnie zdażało sie ściągnąć nie tą wersję którą akurat gra potrzebuje. 1. 01 only 1. 2; 1. 2 olny 1. 3; itd. nie mozna pobrać ostatniej łatki (mega pack), oczywiście nie w każdym przypadku.