Powroty bywają trudne. Zazwyczaj wiążą się z dodatkowym wysiłkiem, wymagają przygotowań, a gdy już nastąpią, nie zawsze okazują się być przyjemnym przeżyciem. FunCom wydał właśnie pierwsze rozszerzenie dla gry Age of Conan, a ja pokusiłem się o bilet w jedną stronę do Hyborii.
Opowiedzieć ci o dawnych czasach, maleńka? Zależy co rozumiesz przez „dawne czasy”… Coś interesującego, powiadasz? Tak ciężko jest znaleźć punkt zaczepienia… Choć… Był taki dzień gdy w okolicach Tortage, pośród trupów na plaży, znaleziono osobę, której roli nikt nie mógł wtedy jeszcze przewidzieć…
***
Age of Conan jest doskonałym wzorem dla wszystkich deweloperów porywających się na stworzenie gry MMORPG. Przykładem pewnych fenomenalnych rozwiązań, ale i jeszcze lepszym argumentem, że nieprzetestowanych „sieciówek” zwyczajnie nie można wydawać. Produkcja FunComu udostępniona została publicznie w formie drwiącej z przyzwoitości. Pełno było w niej bugów praktycznie uniemożliwiających czerpanie przyjemności z rozgrywki. W Polsce AoC pokazało się w sklepach z pewnym opóźnieniem, dzięki czemu CD Projekt wydał je jako edycję „2009”, uwzględniając wszystkie wydane do tego momentu poprawki. Pech chciał, że firma trafiła na moment, kiedy gra utraciła już sporą część użytkowników, a kolejni właśnie decydowali się opuścić tereny Hyborii.
***
Może to śmieszne, ale choć w tamtych czasach byłem stałym gościem w tej zapadłej dziurze i miewałem swoje źródła informacji, nawet po tylu latach nie ułożyłem wszystkich opowieści w spójną historię. Po Proklamacji Praw Kobiet w Tarantii te wszystkie wyzwolone zdziry twierdziły, że tyle dobrego w okolicach Tortage zrobiła jedna z nich. Kobieta! A ja dałbym sobie rękę uciąć, że był to facet, który zresztą nie stronił od wpadania do burdelu. Tak mówiła Nadya, bogowie świećcie nad jej tyłkiem… Ale gdyśmy próbowali odszukać tę konkretną osobę, ślad po nim – czy tam po niej – zaginął. Tak to jest jak nie poznasz człowieka osobiście…
***
Świat Conana miałem okazję odwiedzić jakiś rok temu. Pamiętam dobrze, że już wtedy dobre wrażenie wywarła pełna polska wersja językowa, stanowiąca ewenement na rodzimym rynku MMO. Błędem w moim odczuciu było jednak tworzenie oddzielnego serwera dla naszego kraju. Z jednej strony już na starcie boleśnie ograniczono ilość grających, z drugiej nowy narybek stanowili głównie nastolatkowie, których rodzice nie byli świadomi żartów o Wieku Onana.
AoC ocieka brutalnością, tak charakterystyczną dla twórczości Roberta E. Howarda. Te kilkanaście miesięcy temu najpowszechniejszym widokiem była banda dzieciaków zbierająca się np. do ataku Czarnych i krzycząca „zaj**ać mużyna!” (tak, muŻyna). Niestety rozwiązania zastosowane przez norweskiego producenta uniemożliwiły wskoczenie na bardziej cywilizowane serwery. To od współtowarzyszy podróży przez wirtualny świat zależy jak bardzo chcemy poświęcić nasz czas danej przygodzie. W moim przypadku motywacji było niewiele, a wymienione elementy i kilka innych czynników sprawiły, że odmówiłem sobie przyjemności przedłużenia abonamentu.
***
Wszyscy choć szczątkowo pamiętający tę postać dorzucą coś od siebie. Jeden sprzedawca mówił mi o rosłym kapłanie Mitry z Aquilonii. Z kolei karczmarz dukał coś o strażniku z Cymmerii. Po kilku głębszych ludziska gadali nawet o stygijskim nekromancie. Wyobrażasz to sobie?! Nekromanta latający z cegłami dla kowala, i to jeszcze w tak parszywym miejscu jak Tortage! Musiałby być zdrowym idiotą, ganiając tak w tę i z powrotem, mając pod ręką tyle martwego ścierwa na plaży. Ale ostatnio… ostatnio słyszałem ciekawą opowieść, która pasuje do kilku fragmentów zebranej przeze mnie historii. Pewien starzec w dokach zdradził mi, iż w czasach gdy obaj byliśmy jeszcze w sile wieku, zetknął się z kobietą o orientalnej urodzie. Khitai, słyszałaś o nim? Niewiele? Ech…
Podróżując po pustyniach Imperium Turan i wizytując nieco terenów w okolicy miasta Khoraf w Hyrkanii, spotykałem ludzi z miejsc położonych jeszcze dalej na wschód, ponoć znad samego oceanu. Granice ich nacji nie są zbyt dobrze strzeżone. Nie potrzebują tego, ponieważ rzadko kiedy wyprawa przez góry kończy się fortunnie.
***
Przez ostatnie miesiące Age of Conan zmodyfikowane zostało przez kolejną serię łatek. Wszyscy, którzy pozostali w świecie Hyborii, czekali jednak na ważniejsze wydarzenie – premierę pierwszego pełnoprawnego rozszerzenia, zatytułowanego Rise of the Godslayer. Dodatek miał zaoferować nową krainę, a wraz z nią mnóstwo świeżych rozwiązań, egzotycznych przedmiotów i – przede wszystkim – odmienną drogę rozwoju naszej postaci. Skuszony obietnicami dałem grze jeszcze jedną szansę.
Standardowy proces aktualizowania klienta przebiegł całkiem sprawnie, czego nie można powiedzieć po randez vous z instalatorem podstawowej wersji gry. Szybkie wykorzystanie klucza i zakup abonamentu. Pozostało jedynie zalogować się do uniwersum Conana. Tu przykra niespodzianka, stanowiąca zresztą podstawy dla dzisiejszego tekstu – moją relację z Khitaju miałem rozpocząć już od pierwszej podróży po nowych terenach, okazało się jednak, że moja stara postać wyparowała. Dwa polskie serwery świeciły pustkami. Pozostało więc stworzenie nowego bohatera.
***
W stronę Tortage
Khitajczycy nie należą do wysokich istot. W naszym odczuciu jest coś nie tak z ich żółtawą, przypominającą papirus cerą. Mają niesamowite oczy, choć prawdziwie można ich podziwiać podczas obrzędów. To złożona kultura, której niestety już chyba nigdy nie poznam. Takiego ładu brakuje tu, nawet pod władzą króla Conana. Tam wiedzą kto to pan, kto gdzie przynależy. Choć przy tym całym porządku, miałem wrażenie, że ich bogobojność bywa nieco na pokaz. Nie próbuj nigdy oszukać handlarza wywodzącego się stamtąd. Do dziś została mi blizna…
***
Oczywistym wyborem była nowa rasa, jaką są Khitajczycy. Liczyłem na możliwość szybkiego zagłębienia się w udostępnioną właśnie krainę, pełną egzotycznych zwierząt, orientalnych budowli i niebezpiecznych przeciwników. Zamiast tego wylądowałem na starej, dobrze pamiętanej plaży Tortage. Choć widok skąpo odzianej niewiasty na tle palm nie jest sam w sobie zły, liczyłem, że FunCom nie popełni błędu będącego bolączką większości MMO. Oto przyszło mi powtarzać etap, który przemierzałem już dwukrotnie, który mogę przejść z zamkniętymi oczami, a który to „zjada” kilkanaście cennych godzin z życia każdego gracza.
Nawet mimo upływu dwóch lat, jakie minęły od czasu premiery AoC, gra wciąż bywa produktem szalenie złośliwym od strony technologicznej. Dość powiedzieć, że ostatnim razem działała ona płynnie na maksymalnych detalach przy wykorzystaniu Visty i DirectX 9. Obecnie, na Windows 7 i DX10, tytuł miewa „drgawki”, liczba FPS-ów potrafi spaść do poziomu pokazu slajdów, a elementy w oddali znikają i pojawiają się. Skoro już modyfikowano silnik graficzny, przydałoby się mu jeszcze więcej czułości. Wybranie średnich detali załatwiło jednak największe problemy, tak więc mogłem kontynuować przygodę…
Człowiek? Nietoperz? Nie, to Człowiek-Nietoperz!
Podchodzę do niewiasty ubranej na złoto, wracam się zabić jakiegoś brudasa, potem kolejnych dwóch, i jeszcze dwóch, jakiegoś mocniejszego typa i tak dalej. Jakaś skrzynia, łup i kolejne zmagania z żałośnie prostymi do pokonania „leszczami”. Potem boss, eksterminacja goryli, i wreszcie docieramy do Tortage. O nie, przecież mamy kajdany! Szybka misja dla kowala, walczymy ze zbirami, pojawiającym się znikąd pterodaktylem czy innym diabelstwem i zbieramy cegły. Kajdany zostają zerwane, a my wkraczamy do miasta. Wolni i jednocześnie zmuszeni do wykonywania kolejnych śmiesznych zleceń.
Za pierwszym razem realizacja questów była przyjemna. Człowiek chłonął świat, a rewelacyjny system walki wymuszał na nas nieustanną uwagę i odpowiedni dobór ataków. Jednak gdy robi się to po raz trzeci, jedyne co odczuwamy, to niesmak. Zdobyłem już kilka poziomów na Tortage, jednak do dwudziestego, pozwalającego mi na wyrwanie się w kierunku nowego lądu, jeszcze daleka droga. Cierpliwość cnotą, mawiają. Wkrótce przedstawimy wam drugą część opisu naszej podróży po świecie Age of Conan, tym razem skupiającą się już wyłącznie na pierwszych elementach wprowadzanych przez Rise of the Godslayer.
***
Tak jak my, mają magów, wiesz? Szanują wiedzę innych, ucząc się od lepszych, tworząc taką piramidę dowodzenia. Ponoć po ich krainie podróżuje człowiek tak potężny, że samą siłą woli panuje nad demonami, a boi się go każdy. U nas brak takiego poważania. Mamy niby Białą Rękę… Wiesz co to jest? Nie? No tak, jak możesz wiedzieć? Jesteś przecież tylko prostytutką…
AoC jest i tak imo najlepszym obecnie, współczesnym MMO na rynku. Oczywiście, jeżeli ktoś chce pobawić się w dojrzałym towarzystwie, które zna choć rozwinięcie skrótu RPG, ma tylko jedno wyjście – Ultima Online na prywatnym shardzie. Gra, która grafiki w dzisiejszym rozumieniu nie ma już żadnej, nadal skupia ludzi lubiących odgrywanie ról, a nie krzyczenie „zabić czarnucha”. Szkoda, że nie mam już czasu na taką zabawę, wspominam ją z łezką w oku. . .
Polecam zapoznanie się z Mortal Online, które – choć wciąż jeszcze w ‚ciężkim’ stanie – jest tym, czego prawdopodobnie szukasz. To w zasadzie przeniesienie i rozwinięcie pomysłu UO w klimat ciężkiego, norweskiego dark fantasy, w niezłej grafice opartej o Unreal Engine 3.
Przypominam sobie ten przykry poranek, kiedy po solidnym posiłku wyruszyłem do lasu, praca, praca, praca, praca. Topór, nawet dwuręczny był w moich rękach niczym dziecięca zabawka. Musiałem jakoś zarobić na nowe szaty, żeby w towarzystwie nikt nie wytykał mnie palcami. Dźwięk dzwonu Wieży Pretorian można było usłyszeć w każdym zakątku Zaginionego Świata. Naglony wezwaniem do obowiązku porzuciłem pracę i udałem się w kierunku Delucji. Nie miałem czasu odwiedzać bankiera. Jeśli jest jakiś problem, zbroję mam w swojej skrzyni w Wieży. Wielkim zaskoczeniem była kolejka Pretorian, która pchała się ciasnymi schodami na górę. Każdy coś krzyczał. Z góry raz za razem dobiegały uszu złośliwe zaklęcia magów. Prosiłem, krzyczałem, żeby mnie przepuścili. W końcu byłem jednym z najstarszych Pretorian. Gdzieś przemknął Walker Boh, charyzmatyczny wojownik o duszy dziecka krzycząc, że to Czerwoni. Czerwoni uruchomili Dzwon magią. Wstrętny podstęp. Zbiegli się wszyscy Pretorianie, no prawie. Czasami musieli nabrać sił w zaświatach, tych w żaden sposób dzwięk Dzwonu nie budził. Koniec końców dotarłem do przedsionka Wielkiej Sali, w którym magowie Czerwonych w jednym momencie ustawili Ścianę Ognia. Próbowałem wiele razy tej sztuki rozpalając ognisko przy ognisku ale zajmowało mi to dużo więcej czasu. Przez zgiełk i zawieruchę dało się słyszeć zaklęcia, krzyki konających Pretorian i śmiech Czerwonych. Jednego zaklęcia nie zrozumiałem. Padło za moimi plecami. To był ktoś z tłumu gapiów, o zgrozo jeden z Pretorian. „LEGIA!!!” Chyba pękło mi serce. W jednym momencie znalazłem się w zaświatach i nigdy nie wróciłem do Zaginionego Świata. a faktycznie łza się kręci w oku na samo wspomnienie. Próbowałem LineAge2. . . gra w pokemony nie jest ciekawa. Bezduszne noRPG czy też pseudo RPG niczym Diablo. staty staty nic z RPG.
d_c chyba zartujesz ? gram teraz w aoc – wlasnie w ten dodatek – i nadal bug goni buga, prostota i prymitywnosc tej gry poraza (ze nie wspomne iz imho dodatek NIE JEST WARTY nawet polowy kwoty ktora za niego wolaja), towarzystwo gra raczej malo ciekawe. w porownaniu do eq2 pod kazdym wzgledem jest to jak podworkowa liga przy pierwszej klasie. ah, i argument ze eq2 umarlo to nieporozumienie, bo choc 20x wiekszy eq2 jest znacznie bardziej zaludniony, nawet polakow wydaje sie byc wiecej na angielskojezycznych serwerach (sic!) – i to polakow ktorych srednia – stawiam wszystko – wynosi ponad 30 lat (zreszta osobiscie uwazam ze stopien skomplikowania tej gry odsiewa mlodziez dosc skutecznie). anyway pisanie w jednym zdaniu aoc i najlepszy to jakies nieporozumienie. aoc to fajna i malowymagajaca odskocznia do pogrania miesiac, gora dwa, nic ponadto.
lovebeer -> mówiąc „współczesne” miałem na myśli np, WoW, Warchammer, GuildWars, czy MiddleEarth. Everquest2 do współczesnych raczej nie należy, bo jeżeli dobrze pamiętam to gra wyszła ok 2004 roku.
Jeżeli dobrze pamiętam, to GW wydano na początku 2005, a WoW w końcówce 2004 😛 EQ2 jest starsze od „ŁoŁa” o kilkanaście dni 😉
W sumie racja. Z resztą do wszystkich tych gier wychodzą jakieś dodatki, tak że ciężko powiedzieć co już jest współczesne a co nie 🙂 Było nie było, w AoC grało mi się całkiem przyjemnie, w przeciwieństwie do wcześniej wspomnianych.
jw wow i eq2 to dokladnie ten sam czas premiery. gw to – za przeproszeniem – popierdolka a nie mmo. a warhammer jest chyba nawet mlodszy od conana. a w niego moglo ci sie grac przyjemnie bo. . . grales w niego pewno stosunkowo nieduzo. ot, posluze sie modnym sformuowaniem – taki casualowy mmo. wow i eq2 wymagaja mnostwa czasu zeby zobaczyc choc czesc contentu i zrobic cokolwiek sensownego. . .