Jakiś czas temu na łamach tej szacownej publikacji nawoływałem do przedstawicieli naszej branży, aby pokazali trochę jaj (nie dosłownie, broń Boże) i przestali być grzeczni, przestali żyć w świecie polygonów i shaderów, żeby pokazali się z jakąś seksowną laską, rozbili na słupie telefonicznym swoje czarne Ferrari albo spalili swój instrument w trakcie występu na konkursie Guitar Hero. Niestety, dochodzę do wniosku, że to nierealne.
Dlaczego? Dlatego, że producent gier komputerowych nigdy nie będzie gwiazdą rocka (chyba, że nazwie swoje studio Rockstar Games, ale tutaj możliwości ma ograniczone). A dlaczego? Dlatego, że wszyscy ci kontrowersyjni muzycy są w pierwszym rzędzie utalentowani – Pan Bóg (to już drugi raz go wzywam w jednym blogu, whoa) obdarował ich umiejętnościami, dzięki którym przez trzy godziny machając ręką po wybranym przez siebie instrumencie potrafią stworzyć cuda. Tak, tak, zaraz usłyszę jaka to praca rockmana jest trudna, ile to godzin trzeba spędzić w studiu i ile ćwiczyć… Nieprawda – rockmani mają czas na seks, dragi i… eeee hip hop, bo po prostu mają czas. Jak muszą to wychodzą i grają. Przez resztę czasu mogą się bawić i wywoływać skandale.
Tymczasem praca przy tworzeniu gier to robota czysto rzemieślnicza. Trzeba dokładnie opisać co chcemy zrobić, jak chcemy zrobić, czemu chcemy zrobić, wszystko wyrysować i wywykresować (albo wykreślić jak kto woli), a potem poświęcić dwa miliardy roboczogodzin na narysowanie i zaprogramowanie. I nikt nie tworzy cudów ani dzieł sztuki – po prostu odwala porządną, dobrą robotę. Jasne, czasem w przebłysku geniuszu uda się wymyślić niepowtarzalną opcję, idealne rozwiązanie, wspaniały system sterowania. Ale to nie wystarczy – gitarzysta w takim momencie po prostu inaczej (bardziej genialnie) rusza ręką. Twórca gier komputerowych musi spędzić kolejnych 20 godzin na sprawdzeniu, czy to zadziała, stworzeniu z programistą szkieletu, przetestowaniu, przekonaniu dyrekcji itd. itp. W takich warunkach nie da się umawiać z modelkami, imprezować do rana i szaleć w szybkich brykach (nawet, jeżeli się je ma). W przypływie szału można sobie co najwyżej odciąć brzytwą ucho, ale to też już było, a w dzisiejszych czasach za taki wybryk można trafić co najwyżej do kolumny DZIWACTWA na ostatniej stronie brukowca.
I dlatego też nasza branża jest pełna sympatycznych dziadków, pociesznych grubasków i dobrotliwych dziwaków. Twarzami gier wideo nie są długowłosi rewolucjoniści, ani wielcy raperzy, obwieszeni łańcuchami. To Sid Meier, Will Wright czy Peter Molyneux – łagodni, spokojni ludzie, potrafiący przez dwadzieścia godzin siedzieć przed komputerem i dziergać swoje przepiękne, acz jednak rzemieślnicze brylanciki. I może właśnie dlatego, kiedy pojawi się ktoś z ambicjami na „gwiazdę rocka”, taki jak John Romero czy Cliff Bleszinski, to wygląda to dość… komicznie. Bo zawsze ma się wrażenie jakby ten kontrowersyjny developer był przyczepiony „na dokładkę” do teamu, tylko po to, żeby zrobić PijaR, żeby powiedzieć FUCK w wywiadzie albo zwyzywać piratów. Niestety, nie pasuje to do wizerunku twórcy gier.
Chyba muszę się pogodzić z faktem, że nasza branża nigdy nie zobaczy prawdziwego twardziela z jajami (oczywiście wyłączając Duke Nukema). Wszystkim nam jednak bliżej do brodatego profesora Freemana w grubych okularach, niż do tych wszystkich wymiataczy, zaprogramowanych zresztą przez kolejnych brodatych okularników. No nic, w chwilach buntu będę po prostu dalej słuchał Hendrixa.
profesora czy doktora Freemana? :p
i stereotyp gamers=nerds ;| White, znajdziesz go zarówno pod profesor jak i doktor Freeman 😉
A ja cieszę się, że twórcy gier nie zachowują się jak gwiazdy rocka. Robienie wokół siebie szumu poprzez skrajnie idiotyczne zachowanie jakoś do mnie nie przemawia. Lubię myśleć, że gry tworzą ludzie nieprzeciętnie inteligentni. Czy ktoś taki chleje do nieprzytomności i zawija Ferrari na latarni? Oczywiście raz na jakiś czas każdego może najść ochota na to aby się powygłupiać, ale należy rozróżnić pojęcia „wygłupiać się” i „robić z siebie pośmiewisko” ;-).
Dave Perry z Shiny był przykładem gwiazdy, która na lewo i prawo chwaliła się dokonaniami. Lubiałem Earthworm Jim, MDK czy Messiah, ale w końcu dostałem w swoje macki Matrixa i zdębiałem(bynajmniej nie z wrażenia). Path Of Neo nawet nie sprawdzałem, z opinii zaufanych osób wiem, że było jeszcze gorzej. Teraz siedzi cicho, prowadzi bloga i nie narzuca się już jak wcześniej . Pewnie dlatego, że teraz jest co najwyżej rzemieślnikiem pracującym na chleb. A co do okularów to się zgadza :John Carmack, Gabe Newell , Richard , Hideo Kojima. To wszystko przez monitory ;).
trochę pisane na kolanie, by uwiarygodnić swoją tezę zupełnie pominąłeś zespół pracowników blizzarda 😀
Wydaje mi się, że jest inaczej. Pracuję jako programista i wiem, że w środowisku programistów też są prawdziwe gwiazdy – tyle, że z ciemnej materii. Naprawdę, istnieją mistrzowie kodu, mistrzowie designu. Osoby, których kod czyta się z prawdziwą przyjemnością, choć niekoniecznie dla przyjemności. Programiści nie gwiazdorzą, bo nie mają ku temu możliwości. Są nierozpoznawalni. Twórcy gier dla graczy są w więszkości obecni tylko w „creditsach”, których przecież nikt nie czyta. Ale daleki byłbym od stwierdzenia, że gry to czyste rzemiosło. To wręcz absolutna nieprawda. Być może to idzie w tą stronę, jak się spojrzy na kolejne FIFY czy NFSy, ale, w dalszym ciągu widoczny jest też efekt końcowy. Mówisz, że gitarzysta zagra koncercik i idzie do przyczepy zapoznać się z fankami. Programista nie ma żadnych fanek. Bo przecież nie widzisz kodu programu, kiedy grasz w grę. Nawet gdybyś widział, czy potrafiłbyś rozpoznać kod błyskotliwy, arcydzieło? Dla Ciebie liczy się efekt, który jest wspólną pracą grafików, designerów, programistów itp. Co z tego, że gra wykorzystuje genialne algorytmy sztucznej inteligencji, skoro jako całość jest słaba?Muzyk czy aktor to często osoba wyrazista, tak naprawdę nie znająca pojęcia „praca zespołowa”. To ktoś przyzwyczajony, że pod niego robi się wszystko. Promuje się go, hołubi i manipuluje masami tak, by zwiększyć zainteresowanie. Takie coś jest nie do pomyślenia w wielu innych zawodach. Ale to nie znaczy, że tam nie ma osób obdarzonych prawdziwym talentem. Podam przykład: program „Mam Talent”. Wyobraźmy sobie co by było, gdyby do takiego programu zgłosił się np. Sapkowski – osoba bezsprzecznie utalentowana. Albo np. utalentowany fotograf. Nie mieliby szans się pokazać, bo niby jak? Czy uważasz, że tylko ludziom z szeroko rozumianego „showbiznesu” Bóg rozdaje talenty? Cała reszta to zaś rzemieślnicy? Rzemieślnika od artysty raczej nie odróżnia po tym, w jakiej branży pracuje, raczej po podejściu do tego co robi i właśnie obecności talentu.
Zgadzam sie z cala rozciagloscia z blainne, zamierzalem napisac dokladnie to samo, razem z reszta z czecia „jestem programista” ;)Pozatym patrzymy na produkt, gre jako na calosc, a nie zapominajmy ze pracowala nad tym cala ekipa ludzi przez bardzo dlugi czas. . Wiec nie rozumiem jaki jest sens porownywania gier do tworczosci osob indywidualnych jak muzykow, to po prostu inna bajka. Zalezy od wiekszej ilosci czynnikow niz tylko od samopoczucia autora w dany dzien. Podejrzewam tez, ze programisci piszacy gre maja duzy wplyw na ostateczny jej wyglad. . I nie wymaga to zgody dyrekcji (chyba ze wchodzi w gre jakas fundamentalna kwestia)I nie zgodze sie jeszcze z jedna rzecza – aplikacje moga byc dzielami sztuki :PI jestem pewien ze za XX lat nie bedzei ta kwestia podlegala juz watpliwosciom. . .