Czwarty Resident Evil wywrócił do góry nogami serię o złowieszczej korporacji Umbrella. Zamiast skradania z bijącym sercem po opustoszałych korytarzach, dał graczom do ręki bazookę i konkretną zadymę. Projekt rodził się w bólach, jego ojciec Shinji Mikami kilkukrotnie zmieniał wizję gry. Od schizofrenicznej i klaustrofobicznej historii upadku Umbrelli do pełnokrwistej jatki i jednej z najintensywniejszych strzelanek na ówczesnym rynku. Kiedy gra wylądowała w czytnikach sześciennych Gamecubów – ochów i achów nie było końca. Plotki o konwersji na inne platformy twórca gry zbywał krótkim oświadczeniem: „Jeżeli RE4 wyjdzie na inne platformy, własnoręcznie obetnę sobie głowę i na tacy wręczę ją posiadaczom konsol Nintendo Gamecube”. Dla Capcom ważniejsze były jednak banknoty niż głowa wybitnego game designera, który honorowo pożegnał się z firmą. Wskutek tego seria trafiła w ręce Juna Takeuchiego, spod których wyszła właśnie 5 część i zainfekowała Xboxa 360 i Playstation 3.
W Afryce…
Fabularnie piąta część zgrabnie spaja ze sobą wątki nabudowywane w poprzednich odsłonach. Powraca Umbrella, która ostatnio występowała jedynie szczątkowo. Resident Evil 5 jest pod tym względem podobny do Metal Gear Solid 4 – powrócą znajome twarze z poprzednich części, a podczas przerywników poznamy dokładniej historię złowieszczego producenta zombie. Znany z pierwszej części Chris Redfield przyjeżdża do afrykańskiej wioski Kijuju, aby odnaleźć handlarza broni biologicznej. Chris jest mocno przybity, bo niedawno był świadkiem śmierci swojej koleżanki po fachu – Jill Valentine. Na szczęście na miejscu szybko ukoi go uroda ciemnoskórej Shevy, która do końca gry pozostanie waszą wierną partnerką i zapleczem ogniowym. Jak to zwykle bywa początek historii okazuje się wierzchołkiem góry lodowej, dopiero podczas kolejnych etapów wyjdzie na jaw prawdziwa intryga, nawiązująca do początków zombiej serii. Scenariusz jak na standardy Residentów jest zadziwiająco spójny, chociaż tradycyjnie głupot nie zabraknie. Jednak czym byłaby seria RE bez bezsensownych rozmów, przewidywalnej fabuły czy czerstwych, jak czterodniowe bułki tekstów, rzucanych mimochodem przez główne postacie dramatu?
Trzeba przyznać, że autorom udało się zjadliwie wyjaśnić cały ambaras z Umbrellą, T-wirusem i Los Iluminados. Jeżeli te terminy niewiele ci mówią – nie przejmuj się. Producent był tak miły, że streścił historię wszystkich części w podręcznej biblioteczce, jaką wraz z innymi dodatkami odblokujesz po przejściu scenariusza. Rzecz dla fanów niezwykle wartościowa i przydatna, jeśli ktoś będzie miał ochotę zgłębić realia i uniwersum Resident Evil. Sama piąta część fabularnie prowadzi za rączkę i nie trzeba znać poprzednich edycji, żeby zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
Zombie to ja nie widział!
Przy czwartym Residencie pożegnaliśmy się z pokracznymi zombie, jakie znaliśmy z poprzednich części. Zamiast niezgrabnych, gnijących i powolnych półmózgów dostaliśmy Ganado, szybkich i zawziętych mutantów z piekła rodem. Miłośników klasyki zmartwi fakt, że i w piątej części przywitają ich bardziej nowocześni przeciwnicy, ale zmiana nastawienia gry ze strachu na strzelanie usprawiedliwia takie posunięcie. Co prawda akcja przeniesie nas tym razem z Hiszpanii do Afryki, ale zachowania przeciwników pozostały dziwnie znajome, żeby nie powiedzieć bliźniacze. Fani horrorowych klimatów czeka spory zawód – ze zdziwienia będą przecierać oczy, patrząc jak hordy zainfekowanych zombie-motocyklistów ścigają Chrisa i Shevę. Czasy się zmieniły, powolny intensywny horror nie jest już ulubionym gatunkiem graczy. Dziś liczą się spluwy i szybka, nieskrępowana akcja. W tym aspekcie Resident Evil 5 nie zawodzi.
Podnosi rękę na damę…
Niestety Takeuchiemu daleko do geniuszu Mikamiego. Z fabułą poradził sobie na piątkę, ale z wyobraźnią w tworzeniu kolejnych miejscówek i budowaniu przygód już u niego nie za bardzo. Jeżeli macie w pamięci miłe chwile spędzone z Resident Evil 4, poznacie siłę Deja Vu zaklętą w pudełku z piątką na okładce. Lokacje są praktycznie identyczne: wioska, kopalnie, laboratoria, jezioro. No dobra, znajdą się może dwie czy trzy naprawdę klimatyczne scenografie. Jednak to zdecydowanie za mało. Miejscówki są piękniejsze niż w RE4, ale za to wykonane troszkę bez pomysłu. Pamiętacie sekwencję z Leonem Kennedy na jeziorze? Atmosferę napięcia, tak intensywnego, że nożem można by ukroić z niego kromkę? Walkę przy użyciu harpuna z gigantycznym bossem, miotającym drobną łódkę Leona na prawo i lewo? Fajnie było, prawda? W RE5 też posterujecie krypą. Tyle, że lokacja nie budzi żadnych emocji, razem z Shevą pływa się z miejsca na miejsce do identycznych wiosek i strzela kolejnych fal standardowych przeciwników. Ok, strzela się wybornie. Ale brakuje tu godnych zapamiętania scen, akcji, śniących się po nocach. Struktura poziomów zamyka się w schemacie: korytarz z kilkoma przeciwnikami, otwarta przestrzeń z chmarą przeciwników, znowu korytarz, boss. Wystarczy zapętlić, wrzucić kilka spektakularnych scenerii i przeciwników oraz modlić się, aby nikt nie zauważył, że przygoda jest tylko uproszczoną kalką poprzedniczki.
Jak to na wsi…
Skoro już musnęliśmy temat bestiariusza, należy pochwalić projektantów z Capcomu. Przeciwników jest sporo, a ich wybijanie nieprzerwanie wiąże się z zastrzykiem endorfin. Zakażone afrykańskie plemiona, zombie-żołnierze i trochę poczwar z gatunku „zwierzęce”, nie przestaje zadziwiać i ciekawić. Dodatkowo są oni mądrzejsi niż ostatnio i działają w większych grupach. Niektórzy z nich umieją nawet wywalić konkretną wyrwę w ścianie, żeby dostać się do zabarykadowanego w teoretycznie bezpiecznym miejscu Chrisa. O ile czystego strachu raczej nie zakosztujesz, to partii towarzyszy spore napięcie. Blado na tym tle zwykłych adwersarzy wypadają bossowie. Wszystkiego mieć nie można, ale znacznie odstają oni od tego, do czego przyzwyczaiła nas seria i żaden z nich nie zapada w pamięć.
System gry to też stary, dobry Resident Evil 4. Choć może inaczej… Na pewno stary, ale nie dla każdego jary. Ja łykam konwencję, ale archaizm rozwiązań nie każdemu przypadnie do gustu. Powraca kontrowersyjny system celowania, podczas którego nie ruszysz się ani na krok. Kamera zjeżdża w takiej sytuacji nad ramię bohatera, który nie drgnie ani o milimetr, a jedyna jego aktywność to ruchy ramion i palca na spuście. Pomaga to budować napięcie, szczególnie, gdy trzeba się odkręcić do zmierzającego w naszą stronę zmutowanego olbrzyma trzymającego odebraną właśnie z ostrzenia dzidę, jednak podczas konkretniejszej zadymy ciężko na takie rozwiązanie nie psioczyć. W 4-ce hordy przeciwników nie były tak liczne i metoda „stoję, bo strzelam” miała ręce i nogi. Teraz, kiedy plansze są znacznie rozleglejsze i trzeba pomagać partnerowi, przydałoby się coś dynamiczniejszego. Nowalijką okazuje się możliwość chodzenia na boki. Niestety tylko podczas eksploracji, więc w sumie na zbyt wiele się nie przyda. Żadna nowoczesna gra akcji nie obędzie się również bez systemu osłon. Znalazł się on i w Residencie Pięć, ale chować można się w ściśle określonych przez Capcom miejscach, więc bardzo szybko przestaje się go używać. Poza kilkoma momentami spokojnie można go olać. Na szczęście pomimo kiksów, samo strzelanie jest tak samo miodne jak zawsze. Head-shoty to czysty miód, a batalie przynoszą mnóstwo radości. Pomimo całego utyskiwania, to nadal fantastyczny silnik napędzający orgiastyczne RE4, więc nie ma mowy o nudzie.
Nigdy z serią nie miałem do czynienia więc podchodzę do tytułu ze „świeżym spojrzeniem”. Czyli po pierwsze, jak na strzelankę – skopane sterowanie. Strasznie potrafi być irytujące. Grają miałem deja vu: czy to Tomb Raider?(design poziomów), Dead Space?(Chris ma ołowiany kombinezon, taki jest szybki), Gears of War?(system wykorzystania osłon). AI partnerki jest porażające. Gra typowo pod coop. Filmiki są wszędzie. Nawet przez drzwi nie mozna przejść bez nich. Okropność. Fabuła przewidywalna jak rosół w niedzielę. Mało mnie interesuje odkrywanie/czytanie dokumentów czy odblokowywanie ubranek dla panienki. Gra ładna, szybka, krótka. Taka „do lat 15”. Grafika i coop ratuje ten tytuł. 8/10 dla mnie.
@szpynda tak zbeształeś tytuł i na końcu dałeś 8/10 😀
Bo ja tylko minusy widze 😉 Oczywiście są też plusy: grafika, uzbrojenie, pewnie bardzo dobry coop. Bossowie niestety nie. Standardowo strzelamy w „bąbelki” i tak z 10x. A to 8/10 dlatego, że skończę ten tytuł mimo minusów. Bo to całkiem dobra strzelanka jest.
Kupiłem sobie ostatnio dwie gry. Fable 2 oraz Resident Evil 5. Grałem w RE 5, nie było najgorzej. Jestem tuż za tą sceną z przewracającą się po wybuchy beczki ciężarówką (początek gry) . Potem włączyłem sobie Fable 2. Udało mi się raz grę skończyć, teraz znów gram – jako ten zły. Tak, dobrze czytacie – bardziej kręci mnie POWTÓRNE przejście Fable 2 (tym razem jako ten zły :D) niż kontynuowanie przygody z Chrisem. A to nie najlepiej świadczy o doskonałości produktu wyprodukowanego przez Capcom.
Ja myślałem, że wrócę za jakiś czas do RE5 ale „odkryłem” World of Goo. Piekło i szatani! Zapomniałem o RE5, GoW2 czy GTA:LA. Zapewniam, że lepsza i bardziej wciągajaca rozrywka.
w pełniaka jeszcze nie gralem w demko tak. Co do sterowania mi pasuje ale kumam czemu ludziom sie nie podoba bo rzeczywiście czasem postać jest przez stare sterowanie za bardzo skrępowana. Może to sie sprawdzało kiedys w poprzednich RE ale nie teraz jak leci ta banda na ciebie a ty cofasz sie albo stoisz i strzelasz
Wlasnie z tego powodu reczenzje czytam tylko na Valhallia w residencie chcialbym w koncu zobaczyc odpadajace konczyny i klimatyczne dziory w przeciwnikach by to wszystko wygladalo jak prawdziwy horror
Resident może się podobać. Graficznie to pierwsza liga. Ale seria wpłynęła na mentalną mieliznę po odejściu Mikamiego, obecnie już w ogóle nie ma nic wspólnego z horrorem. Szkoda, bo czwórka zgrabnie wymierzyła proporcje i pomimo nastawienia na akcę miała klimat dreszczowca. Teraz to już tylko wyżynka. Capcom nie spełnił też obietnic co dio tego, że gra wykorzysta mechanizm światło-cienia. MIało być tak, że wchodząc z dworu do ciemnego pomieszczenia bohater będzie oślepiony i gracz z nerwowością będzie się poruszał przez tych kilka sekund z bijącym serduchem. Takiego elementu nie ma w finalnej części, zamienionej w ciągłe naparzanie do ruchliwych zombiaków. Wyszło to słabo i chociaż gra była tworzona kilka ładnych lat, to nie widać tu jakiejś ogromnej pracy koncepcyjnej. Poza tym nie czuć ciągłości przygody. RE4 to była epicka przygoda. Tutaj nie ma takiego poczucia. Nie ma tego rozmachu, ciekawych rzeczy do zrobienia, czy różnorodności mechanizmów, wszystko co do zobaczenia poznajemy w pierwszym chapterze. Potem tylko zmienia się sceneria.
Dla mnie prawdziwy Resident Evil skończył się na części 3. Który miał najlepszą fabułę, klimat i poczucie grozy, obecne Resident Evil to raczej gra robione pod konsole nowej generacji którą sam posiadam. Wiadomo, że np Amerykanie nie za bardzo lubią ciemne ponure gry w których wieje grozą więc lepiej zrobić nie straszną grę w której akcja jest szybka i wartka oczywiście nowa część Resident evil jest dobra lecz dla mnie to już raczej tylko wybijanie zombich nic więcej do tego te potwory jakieś takie nie straszne. Owszem dla kogoś kto nie jest fanem Resident Evil gra przydadnie do gustu mi człowiekowi który grał od 2 części nie przypada do gusty i raczej w nią nie zagram.
Nie wiem czekam na przypływ gotówki i chyba kupię
Przeszedłem grę więc się wypowiem:Gra zasługuje na ocenę 4/10, 1 punkt za grafikę i 3 za grywalność w coopie. Reszta po prostu leży i kwiczy. Od megagłupiej i przewidywalnej fabuły (główna zagadka czyli kim jest pani z maską na Twarzy jest oczywista od samego intra) po rozgrywkę. Bugów w tej grze to po prostu można nazbierać na 10 kolejnych dodatków do Stalkera – mój ulubiony to walka bronią białą, otóż nasz bohater staje w miejscu jak wryty tak jak to robi przy strzelaniu potem wyciąga powoli nóż i stojąc w miejscu powoli sieka przeciwników odpychając ich od siebie a co jak stracimy zasięg? Wtedy trzeba powoli schować nóż, wyprostować się, zrobić krok w stronę przeciwnika, stanąć w miejscu, znów wyciągnąć powoli broń i siekać jak idiota. O poruszaniu się choćby stópkami z wyciągniętym nożem nie ma mowy oczywiście co jest durnotą niepospolitą, ale za to zombiaki (czy co to tam jest) nie mają z tym żadnego problemu, biegają z nożami, pałami i czymkolwiek innym bez żadnego problemu i nawalają naszą postać. Chce się płakać. Bugów jest po prostu plantacja więc nie ma co ich opisywać. Jeśli maci od kogo pożyczyć albo u kogo zagrać (tak jak ja) to to zróbcie – grając w 2 osoby nie będziecie się tak wkurzać na tę zabugowaną grę, ale jeśli nie to zapłacicie tylko za to żeby się powk. . . . ać. Hahaha a najśmieszniejsze już jest to, że za multi trzeba dodatkowo zapłacić. Posrało ich naprawdę. Trzymać się z daleka mówię wam. Najbardziej mnie tylko dziwi jak to możliwe, że taka kiepska gra dostaje takie oceny jak tutaj. Odpowiedź jest prosta – za nazwę, 2 pierwsze części wyrobiły taką markę, że teraz wszyscy się boją dać tej grze niską ocenę.