Trzy lata temu światło dzienne ujrzała gra, która w moim osobistym rankingu gier strategicznych błyskawicznie znalazła się na samym szczycie obok serii Total War i Cywilizacji. Company of Heroes stworzone przez Relic Entertainment (odpowiedzialnych również za WH40K: Dawn of War) to RTS skupiający się na walkach niewielkich oddziałów. Doskonałe wykonanie, wyśmienita grafika, a przede wszystkim rewelacyjna grywalność sprawiły, że marka Company of Heroes błyskawicznie zyskała olbrzymią popularność wśród graczy.
Recenzowany dodatek o podtytule Tales of Valor to po Opposing Fronts już drugi samodzielny add-on do tego doskonałego tytułu. Czy ludziom z Relic udało się zachować świeżość i po raz kolejny dowieść, że znają się na robieniu gier?
3 x 3, czyli niedosyt
Gra wciąż wygląda świetnie
W trybie single player Tales of Valor oferuje trzy nowe kampanie. Choć brzmi to nieźle w praktyce słowo kampania wydaje się tu dalece przesadzonym określeniem. Każda z nich to zaledwie 3 misje o niewielkiej zresztą długości. Jednym słowem nowy dodatek do CoH to 9 nowych zadań, których przejście zajmie nam jedynie kilka godzin.
Przyznam, że zasiadając do SAMODZIELNEGO dodatku do CoH spodziewałem się jednak nieco dłuższej rozgrywki i po zakończeniu zabawy z Tales of Valor odczuwałem spory niedosyt.
Trzy historie opowiedziane w najnowszym dodatku nie są ze sobą powiązane. Pierwsza – „As Tygrysów”, skupia się na przygodach załogi niemieckiego Tygrysa i jego walkach w wiosce Villers-Bocage. Druga – „Grobla” – to już zmagania alianckiego 505. Pułku Piechoty Spadochronowej. Zadania przedstawiają dramatyczne walki wokół tytułowej grobli La Fiere, potrzebnej aliantom aby wedrzeć się w głąb lądu po lądowaniu na normandzkich plażach. Trzecia kampania zatytułowana „Bitwa pod Falaise” pozwala nam znów przejąć kontrolę nad nazistami i przy użyciu sił zgromadzonych w miasteczku Trun umożliwić ucieczkę otoczonym pod Falaise jednostkom.
Spójrzcie zresztą sami
Poza trzema kampaniami Relic zaoferowało nam niewielkie (ale jednak!) novum. Myślę o opcji tzw. ognia bezpośredniego, czyli możliwości przejęcia kontroli nad jednostką i kierowania jej ostrzałem. Możemy w ten sposób postrzelać z dział czołgu, pancerfausta czy nawet broni ręcznej. Opcja ta przydaje się w misjach pancernych, kiedy szybki i odpowiednio kierowany ogień staje się podstawą przetrwania i ostatecznego sukcesu. Trudno jednak powiedzieć, aby ogień bezpośredni był jakąś rewolucją. Nie zmienia on wiele w rozgrywce, nie tworzy nowej jakości. To jedynie kolejna opcja, z której możemy, acz nie musimy skorzystać.
Na osłodę dla fanów rozgrywki multiplayer dorzucono jeszcze trzy nowe tryby gry – operacja walec (wojna pancerna), operacja skała (obrona miasta) i operacja szturm (atak na okopane pozycje wroga). Wszystkie prezentują się interesująco i oferują niezłą zabawę dla sieciowych strategów.
Jak można było się domyślać w Tales of Valor pojawia się także kilka nowych jednostek reprezentujących wszystkie strony konfliktu (niemieckie, amerykańskie, brytyjskie) – są to głównie jednostki pancerne lub ppanc, choć znajdzie się wśród nich także wóz zwiadowczy-amfibia.
Szarości
Najbardziej dziwi w Tales of Valor nierówność wspomnianych kampanii. Wygląda to jakby każdą z nich projektował inny zespół. Najsłabiej wypada pierwsza z nich. „As Tygrysów”, choć pozornie atrakcyjna (wszak kierujemy potężnym czołgiem!) okazuje się niewiarygodnie krótka. Mnie ukończenie jej w całości zajęło kilkadziesiąt minut.
Niestety nie polatamy w niej samolotami
„Bitwa pod Falaise”, choć zdecydowanie dłuższa, okazuje się dość monotonna – wszystkie trzy misje tej kampanii sprowadzają się właściwie do jednego – obrony różnych punktów Trun przed nacierającymi jednostkami aliantów. Z tą różnicą, że każda kolejna fala jest trudniejsza do odparcia.
Zdecydowanie najlepiej wypada „Grobla”, w której połączono aspekty ofensywne z defensywnymi, dorzucając do tego szczyptę dramatyzmu. Ta kampania najbardziej przypadła mi do gustu.
Słabością nowej Kompanii Braci jest także poziom trudności. Na „normalu” gra nie stanowi większego wyzwania nawet dla niewprawionego w bojach wirtualnego stratega, dlatego zdecydowanie polecam od razu rozpocząć zabawę na poziomie „hard”.
Wciąż bawi
Gra jest krótka
Choć jak wynika z powyższego tekstu Tales of Valor nie jest pozbawione niedoskonałości po zakończeniu gry ze zdziwieniem doszedłem do wniosku, że bawiłem się bardzo dobrze. Wniosek z tego taki, że pomimo braków i niedociągnięć udało się ludziom z Relic zachować ducha oryginalnej gry. Warto również zwrócić uwagę, że choć nie wprowadzano żadnych zmian w kwestii oprawy audio-wizualnej gra po trzech latach od premiery wciąż prezentuje się świetnie. Może tu i tam, w dużych zbliżeniach „trąci myszką”, ale w akcji wciąż wygląda doskonale. Piękne wybuchy, zaciekłe walki, eksplodujące granaty sprawiają, że ów zgiełk wojenny jest niezwykle przekonywujący.
Wciąż tak samo wciąga rozwijanie oddziałów, doposażenie ich czy wreszcie korzystanie ze zdolności specjalnych gwarantujących nam chwilową przewagę taktyczną czy wsparcie strategiczne w postaci ostrzału artyleryjskiego czy lotniczego.
Bardzo krótka
Jeśli wojowaliście w Company of Heroes i sprawiało wam to przyjemność równie dobrze będziecie bawić się przy Tales of Valor. Może dlatego tym bardziej boli, że Relic zafundowało nam zaledwie kilka godzin takiej zabawy? Przyjemności nie są w stanie zepsuć ani mało zróżnicowane misje w ramach jednej kampanii, ani krótki czas gry. Nawet mało rewolucyjny, a na pewno nie stanowiący nowej jakości ogień bezpośredni nie jest w stanie zniechęcić do spróbowania tego tytułu.
Dla fanów serii pozycja obowiązkowa, dla tych którzy jeszcze jej nie znają – warta uwagi, choć na ich miejscu zastanowiłbym się czy nie lepiej zainwestować w pakiet CoH + Opposing Fronts, który jakiś czas temu został wydany w taniej serii za bardzo przystępną cenę.
Czy wydawanie dodatku do tytułu, który ma już trzy lata i zyskał uznanie tysięcy graczy jest dobrym sposobem na zarobienie pieniędzy? Tak, jeśli tylko dodatek ten stoi na wysokim poziomie. Czy tak jest w przypadku Company of Heroes – Tales of Valor?
Dobre 😀 Pan się jeszcze zastanawia? Przecież to jest oczywiste, że przygody z tą serią należy zacząć od części pierwszej (najlepszej). Nawet z punktu widzenia ekonomii jest to uzasadnione, bo za te same pieniądze (ok 70 złotych) mamy Podstawkę (15 misji) + Na linii frontu (17 misji) co w konfrontacji z ofertą Tales Of Valor nawet nie powinno podlegać dyskusji. Ja powiem krótko i na temat. Kto nie zna Company Of Heroes niech nie zaczyna gry od Tales Of Valor