Dlaczego piszę tyle o poprzedniej produkcji Action Forms, skoro na tapecie mamy ich najnowsze dzieło? Otóż Cryostasis: The Sleep of Reason, czy też, w Polsce, Cryostasis: Arktyczny Sen zdaje się być grą wtłoczoną w ramy poprzedniczki: powiela te same błędy i dziedziczy sporą część zalet. Nawet graficznie nie ma tu rewolucyjnej różnicy. Oczywiście, jest ładniej, ale ciężko pozbyć się wrażenia, że zmieniło się jedynie otoczenie i fabuła. A trzeba zaznaczyć od razu, że „pierwowzór”, jakim jest Vivisector, premierę miał dobrych kilka lat temu, a standardy w branży zdążyły się diametralnie zmienić.
Spis treści
Kapitan Chlebnikow
A mogło być tak pięknie…
Arktyczny Sen dumnie reprezentuje gatunek survival horror, choć sytuację, w odróżnieniu od gigantów tego typu gier, obserwujemy z poziomu oczu bohatera. Wcielamy się w postać rosyjskiego meteorologa, Aleksandera Niestierewa, którego zadaniem jest dotarcie na pokład atomowego lodołamacza North Wind, w celu zbadania okoliczności jego katastrofy. Już na początku znajdujemy pozornie niezwiązane z akcją zapiski dotyczące jakiegoś tajemniczego plemienia, co daje nam jasno do zrozumienia, że lodołamacz uwięziony w lodzie jest tylko… wierzchołkiem góry lodowej. Wierzcie mi – fabuła Cryostasis to najmocniejszy punkt gry. Na początku historia jest nieco przytłaczająca – nie wiemy o co tak naprawdę chodzi, ale zabieg ten jedynie potęguje zainteresowanie i nie pozwala oderwać się od monitora. Poprzez klimatyczne przerywniki powoli poznajemy ponurą przeszłość jednostki. Cóż, warto tu podkreślić słowo „powoli” – w grze wszystko dzieje się powoli i we własnym tempie, jakby było zamrożone przez panujące w około minusowe temperatury i spowolnione przez grube warstwy ciepłej odzieży.
Gdzie zamarza rtęć
Poczucie chłodu i ogólnie pojęty klimat to kolejna zaleta recenzowanej gry. Przemierzając klaustrofobiczne pomieszczenia na Wietrze Północy, pośród hulającego wiatru, z płatkami śniegu opadającymi nam na ekran można autentycznie przenieść się na Syberię i wejść w skórę Niestierewa. A o to przecież w tym wszystkim chodzi. Nawet miernik, symbolizujący stan zdrowia przyczynia się do zagęszczenia atmosfery. Zastosowano tu wybieg znany z Lost Planet – zamiast punktów życia mamy wskaźnik z powoli malejącym paskiem, który odnawiać możemy przebywając w pobliżu źródła ciepła, takim jak lampa czy prowizoryczna pochodnia.
Spadochron się nie otworzył
Szybko okazuje się, że nie cała załoga statku podzieliła los Hana Solo i nie zamieniła się w zgrabne kostki twardej substancji. Po pokładach biega cała masa lodowych zombie, których jedynym celem jest wbicie nam sopli lodu w pierś. Same walki nie są jednak w żaden sposób satysfakcjonujące. Wyobraźcie sobie zapaśników Sumo, którzy mierzą się ze sobą, do pasa zanurzeni w gęstej smole. W takim mniej więcej tempie przychodzi nam walczyć z zombiakami. Nasz bohater zaczyna skromnie, ze sporym zaworem w rękach, by później przejść na łańcuch i siekierę. O ile walka wręcz dostarcza jeszcze jakichkolwiek emocji, to gdy znajdziemy broń palną, mamy już z górki. Na kombinację łączącą strzał z Naganta z siekierą na bliski dystans nie ma mocnych.
Psychiczny lód
Aleksander, najwidoczniej karmiony grzybami spod Czarnobyla, rozwinął jeszcze jedną umiejętność. Mentalne Echo, bo o nim mowa, pozwala nam przeżyć ostatnie chwile niektórych załogantów. Po znalezieniu takiego delikwenta mamy okazję wejść w jego ciało na kilka chwil przed śmiercią i naprawić to, czego wcześniej nie udało się denatowi dokończyć.
Pomysł brzmi fantastycznie, ale jego wykonanie nie jest już tak różowe. Gra „po drugiej stronie” sprowadza się w większości do wciśnięcia kliku przycisków i nie przedstawia żadnego wyzwania, nawet jeśli jesteśmy (a zazwyczaj jesteśmy) ograniczeni czasowo. Po kilkunastu takich zadaniach, wszystko co zostaje z Mentalnego Echa to dobry pomysł na opowiedzenie historii i rozwinięcie fabuły, a rozgrywka w przeszłości zaczyna po prostu nudzić.
Breaking Point
Piszę do ciebie powoli, bo nie wiem czy szybko czytasz
Mamy więc wszystko czego wymagać można od survival horrou: ciężki, mroczny klimat i wciągającą fabułę. Dziwią się zapewnie wszyscy, którzy spojrzeli już na prawą cześć ekranu i zobaczyli ocenę. Z opisu wynika, że należy się co najmniej siódemka. Cóż, byłaby to prawda, gdyby nie koszmarna optymalizacja, jakiej dokonali (a raczej jakiej nie dokonali) specjaliści z Action Forms. Ilość klatek na sekundę i ciągłe zacinanie się gry to bolączka, która niweczy absolutnie wszystko co dobrego jest w Cryostasis. Grę testowałem na trzech komputerach. We wszystkich przypadkach Cryostasis tak samo paskudnie morduje cztery jak i dwa gigabajty RAMu, ale chodzi lepiej na karcie graficznej 8800 GT niż na 260 GTX. Kluczem nie jest też procesor: i Intel, i AMD nie dają rady, szczególnie jeśli mają więcej niż jeden rdzeń. Nie udało mi się sprawdzić gry na żadnej karcie ATI, może tu tkwi sekret?
Tymczasem za pomocą fatalnej optymalizacji kodu, starcia z wrogiem stają się jeszcze powolniejsze, a obrócenie się o sto osiemdziesiąt stopni trwa całą noc. Polarną. Na wstępie wspomniałem, że Vivisector miał konkurować z Far Cryem. Jednak dopiero za pomocą Cryostasis udało się zakasować niemiecką produkcję. I to tylko, jeśli chodzi o kosmiczne wymagania, które dodatkowo w przypadku ukraińskiej produkcji są całkowicie nielogiczne.
Wzory na szybie
Szkoda, bo grafika sama w sobie prezentuje dobry poziom. Zamarznięte połacie lodu wewnątrz statku czy ograniczająca widoczność do minimum śnieżyca na zewnątrz – wszystko to wygląda naprawdę nieźle. Równie dobrze dopasowano dźwięk, które wpasowuje się w atmosferę recenzowanej produkcji. Potrafi przestraszyć, ale też przyspieszyć, gdy wymaga tego akcja. Głosy postaci, które słyszymy głównie w przerywnikach, są dobrane poprawnie. Nie obeszło się oczywiście bez drewnianego „rosyjskiego akcentu”.
Nu Pagadi, Zajec!
Małe zastrzeżenia co do całokształtu: kolejna nieodrobiona lekcja z Vivisector to masa bliźniaczo podobnych pomieszczeń, od których może się zakręcić w głowie. Wnętrza mogłyby być też nieco bardziej szczegółowe, oprócz jakichś rur, lodu i barierek nie ma tu co oglądać. Z drugiej strony, aż strach pomyśleć, co stałoby się z płynnością rozgrywki, gdyby nagle pojawiły się jakieś dodatkowe elementy otoczenia… Także modele postaci mogłyby być wykonane lepiej. Wyglądają dość topornie, a wrażenie to potęguje wielokrotnie już wypominana powolność ruchów.
Kubeł ciepłej wody
Zmarnowany potencjał – bardzo starałem się uniknąć tego oklepanego określenia, ale trudno jest znaleźć lepsze dla Cryostasis. Gra miała wszystkie elementy, które kwalifikowały ją do bycia wielką: kilka ciekawych patentów, świetną fabułę i dobrą grafikę. Okazało się jednak, że nic nie jest tu do końca dopracowane, a koszmarna wręcz optymalizacja niweczy pozostałe, pozytywne elementy. Ciężko jest Arktyczny Sen polecić komukolwiek, nie ma bowiem żadnej gwarancji, że gra zechce wykorzystać posiadany sprzęt. Jeśli jednak masz pewność, że uruchomisz ją w rozsądnej jakości, możesz dodać do oceny pół punktu.
Małe studio Action Forms z Kijowa poza mocno średnią serią gier z dinozaurami w roli głównej ma na koncie także nieco bardziej współczesną produkcję – Vivisector: Beast Within. Klasyczny FPS z kilkoma ciekawymi pomysłami, tajemniczą fabułą, powolną akcją i sporą dawką monotonii. Swego czasu Vivisector reklamowano jako zagrożenie dla samego Far Cry. Wyszło jednak średnio, więc Ukraińcy zamknęli ten etap i ruszyli dalej – w kierunku mroźnej Syberii.
Swojego czasu na Nvidi bylo piekne techniczne demo wlasnie Cryostasis w ktorym woda zachowuje sie megaultrafenomenalnie naturalnie dzieki physx ale problem w tym ze w samej grze z niewiadomych przyczyn efektu tego nie ma ! Popelina ! To ja kieszenie wypruwam zeby zabaczyc fajerwerki a tu bida ! Gry do dzis dnia nie udalo mi sie dokonczyc