Pierwszy z nich to recenzowany przez nas jakiś czas temu IL-2 Sturmovik: Birds of Prey. Drugi, któremu poświęcimy niniejszą recenzję, to Heroes Over Europe, kontynuacja Heroes of the Pacific z 2005 roku, które choć posiadało kilka widocznych wad i niedoróbek, zyskało sobie odpowiednio silne grono miłośników. Czy będzie je miał także recenzowany tytuł? Przekonacie się za moment.
Spis treści
Inny pułap
Co możesz zrobić wspólnie, zrób sam…
Trzeba to powiedzieć już na starcie: Heroes Over Europe pod żadnym pozorem nie jest i nawet nie próbuje robić tego samego, co nowy Sturmovik. Nie jest dla niego konkurentem, a w pewnym stopniu stanowi wręcz małe uzupełnienie, stawiające na inne aspekty rozgrywki. Wciąż jest to symulator lotniczy w klimatach drugiej wojny światowej, jednak o charakterze dużo bardziej zręcznościowym, mającym dać solidną dawkę emocji. Ekipa Transmission Games (dawniej IR Gurus) zrealizowała swój cel, niestety nie unikając przy tym kilku mniej lub bardziej spektakularnych potknięć.
W pojedynkę
Kampania dla pojedynczego gracza została podzielona na kilka części, na które składa się w sumie czternaście mało odkrywczych misji. W ich trakcie, zgodnie z tytułem, opuszczamy malownicze tereny na Pacyfiku i przenosimy się w sam środek działań na europejskiej scenie drugiej wojny światowej, biorąc tym samym udział w większości najistotniejszych batalii tego okresu. Trafiamy m.in. do Londynu, angielskiego Dover czy, już u zwieńczenia wojennego koszmaru, do zdobywanego Berlina. Wszyscy mający ochotę na przyswajanie sobie historii powinni jednak znaleźć lepsze źródło – scenarzyści HoE zdecydowali się pójść własną drogą, „skacząc po łebkach” z roku na rok i wybierając odpowiednie dla siebie wydarzenia z pierwszej połowy lat czterdziestych.
Na przestrzeni poszczególnych misji wcielimy się w trzech bohaterów: Amerykanina Toma Forestera, który z takich czy innych pobudek podaje się za Kanadyjczyka, Nowozelandczyka Willa Westa oraz Anglika Danny’ego Millera. Ich historie są zarazem jednym z lepszych elementów Heroes Over Europe, a to dzięki świetnie zrealizowanym przerywnikom stworzonym z wykorzystaniem rysunkowych makiet. Bardzo dobrze wypada prowadzona przez nich narracja, pokazująca z jak różnymi ludźmi „z krwi i kości” mamy do czynienia. Osobiście zabrakło mi tu ukazania perspektyw pozostałych z nacji, w tym szczególnie bolesny jest brak możliwości wcielenia się w pilota Luftwaffe. Dylematy moralne żołnierza III Rzeszy? Nie tutaj, proszę państwa.
Nie bez pomocy
Zagadka: czy choroba morska objawia się w samolocie?
Interesująco przedstawia się sprawa sterowania w nowej produkcji Transmission Games – występują tu dwa tryby, Arcade oraz Professional. Wiedziony ambicjami dość szybko chwyciłem się za ten drugi i jakiż był mój zawód, gdy okazało się, że w domyślnych ustawieniach jest on niewyobrażalnie trudny, ale i mało przyjazny użytkownikowi. Nie jestem pewien jak dużo by to zmieniło, jednak granie jako Pro byłoby pewnie znacznie łatwiejsze przy wsparciu w postaci joysticka. Po chwili przeskoczyłem do mniej wymagającego z trybów i, jak się okazuje, jest to jedna z lepszych decyzji jakie można podjąć – gra i tak nie grzeszy realizmem, a przecież nie chodzi o to, byśmy katowali się niewygodnym ustawieniem klawiatury i myszki.
Szybki przelot przez fora związane z HoE uświadamia nas o skali problemów, jakie występują przy próbach dopasowania kontrolera. Autorzy, przeczuwając chyba, że potrzebne będą łatki, wyposażyli grę w system automatycznych aktualizacji. Jednak nawet najnowszy patch nie dostarcza zmian, które potrzebne są do komfortowego grania.
Trafiony, zestrzelony
Pozostaje nam więc zmaganie się z dostępnymi opcjami, a z tych po kilku godzinach „podniebnej przygody” zdecydowanie polecam odrzucenie wizji wykorzystywania gryzonia, który jest niewystarczająco czuły (i nie mówię tu o empatii…). Stare dobre strzałki lub W-A-S-D sprawdzają się tu najlepiej. Oszczędzimy sobie sporo nerwów od razu przyjmując ten wariant. Podsumowanie nasuwa się jedno: choć Heroes Over Europe, w przeciwieństwie do Birds of Prey, ląduje także na pecetach, posiadacze blaszaków nie okazali się oczkiem w głowie byłej ekipy IR Gurus.
To co zwykle?
Opanowanie jakże uciążliwego sterowania pozwala nam jednak na przejście do sedna – rozwałki w klimatach wojennych, a więc tego, czego możemy oczekiwać po symulatorze myśliwca z okresu II wś. Cele misji są dość standardowe jak na warunki tego typu produkcji, tak więc zestrzeliwujemy patrole wroga, bombardujemy określone lokacje, pozbawiamy przeciwnika artylerii p-lot i… tak w kółko. Nastawieni na prostą odskocznię otrzymamy kilka godzin frajdy, jednak po czasie odczujemy chęć nucenia „Ale to już było…”. Schemat jest prosty. Jeżeli musimy zestrzelić kilka samolotów, możemy być pewni, że za moment będzie ich jeszcze więcej, a po nich kolejna seria. Różne typy maszyn, przydatne do odmiennych typów działań, a odblokowywane wraz z postępami w rozgrywce, wcale nie ratują sprawy.
Latanie urozmaicone zostaje przez opcję Ace Kill, a więc podniebny odpowiednik bullet time’u. Odpowiednio wyważony i niezaburzony lot z wrogiem na muszce sprawia, że ładujemy specjalny pasek „skupienia”, który pozwala nam na zwolnienie czasu. Wtedy to kamera skupia się na maszynie przeciwnika, a my możemy celować w kilka jej elementów, pozbawiając oponenta któregoś z silników czy też, przy odrobinie szczęścia, likwidując samego pilota. Wymaga to pewnej wprawy, jednak zwraca się z nawiązką.
L’art pour l’art
Małe bombardowanko
Bardzo mieszane uczucia wywołuje też oprawa graficzna HoE. Z grą miałem styczność na dwóch konfiguracjach sprzętowych. Na mocnych maszynach dzieło Transmission Games posiada „swoje momenty” (polecam szczególnie obejrzenie filmów z niej w wersji HD, jakie spotkać można na YouTube). Nieco starsze urządzenia pozwalają na przyzwoitą, nieuciążliwą rozgrywkę, jednak przesyconą myślą, że dałoby się wycisnąć z gry więcej. Nie pomagają tu dość przeciętnie wyglądające wybuchy i efekt zniszczeń, doprawiony absurdalnym wręcz faktem, że przy zderzeniu z innym samolotem zdarza się nam zwyczajnie od niego odbić… Uroku nie ma też całkowicie bezpłciowa oprawa muzyczna. W jej przypadku w pamięci został mi tylko początek melodii z głównego menu, przypominający animowany serial Batman…
Pomyłką jest też multiplayer, którego zwyczajnie nie dało się przetestować. Jest on bardzo ubogi, posiada jedynie cztery typy rozgrywki: Dogfight, Team Dogfight, Survivor oraz Team Survivor, w których stanąć w szranki może do szesnastu graczy walczących na jednej z czterech map. Problem w tym, że brak tu jakichkolwiek dodatkowych celów, a działania zawodników ograniczają się głównie do tępej rozwałki. Konia z rzędem temu, komu uda się w tej chwili znaleźć co najmniej kilku obecnych na serwerach gry.
Do odstrzału
Heroes Over Europie dość szybko tanieje. Jeżeli więc zaliczasz się do grona niepoprawnych miłośników działań lotniczych z okresu drugiej wojny światowej i zależy ci na kilku godzinach chociażby średniej zabawy, warto zainteresować się grą wydawaną przez Ubisoft. Wszystkim tym którzy bardziej niż na przeciętny produkt liczą na coś ambitnego, zalecam zaś dawkę modlitw. Na taki tytuł musimy jeszcze poczekać.
Zastanawiam się, czy symulatory lotnicze (czy też gry pretendujące do tego miana) przeżywały kiedykolwiek swój „złoty wiek”. Ciężko o wrażenie, że miłośnicy podniebnych wojaży, w niezależnie jakiej formie, mogą czuć zadowolenie z ostatnich lat w naszej branży. W okresie tym co prawda pojawiło się kilka ciekawych produkcji, jednak spotkaliśmy się i z sytuacją, gdzie danego roku na półkach sklepowych nie można było zastać żadnego ciekawego tytułu. Jak na ironię w tym roku otrzymaliśmy dwa w pewien sposób konkurujące ze sobą dzieła.
Szkoda, że większość ‚ogólnogrowych’ portali tych ciekawszych tytułów (jak na przykład Rise of Flight, czy Black Shark) nie odnotowało 😉
no no, dokladnie. black shark dal podobno niezlego kopa (nie sprawdzalem – nie przepadam za pilotowaniem helikopterow). rise of flight raczej to tez nie moje klimaty ale rowniez wiele pochlebnych opini slyszalem. polecam wam chlopaki z V zrobienie recenzji black sharka, bo to tytul zewszad chwalony, zrobiony przez tworcow oslawionego lock-ona (niestety od czasow lock-ona nie wyszedl zaden dobry symulator wspolczesnych mysliwcow, a to glowny obiekt mej fascynacji). ale zastrzeglbym tylko, ze do recenzji wartoby zatrudnic goscia z joystickiem, ktory juz troche godzin wylatal i moglby podzielic sie wrazeniami z fanami tej -obecnie niestety- rzadkiej growej profesji. bo tak miedzy nami mowiac, nie ma chyba sensu aby recenzje pisal ktos kto sie nie interesuje tematem, bo zazwyczaj albo jest sie fanem symulacji i bawi sie w nia bardziej lub mniej powazniej, albo sie nim nie jest i po prostu nie gra sie w gry tego typu. moim zdaniem w tej chwili graczy, ktorzy sa pomiedzy (na pc) jest juz raczej niewielu. na konsole gdzie ace combat wymiatal(wymiata?) moze i owszem, ale na pctach, arcadowe simy raczej powoli przestaja miec prawo bytu. . . z drugiej strony jednak milo przeczytac na V recenzje czegos w czym sie lata 🙂 oby tak dalej chlopaki. mysle, ze warto poruszac niszowe typy gier, bo raz, ze w jakis sposob dodaje to prestizu portalowi, a dwa, ze po prostu moze to zainteresowac kogos nowego, kto wczesniej nie mial stycznosci z grami danego gatunku. pzdrmx