Garstka screenów z bardzo popularnej gry RPG, która byłą ekskluzywnym wydaniem na przenośne konsole GameBoy Advance.

Jamesa Camerona cenię za jego wkład w światową kinematografię. Jest to jeden z tych reżyserów, którego obrazy w pewien sposób zmieniły oblicze kina. Wystarczy wspomnieć takie tytuły jak Terminator 2 czy nawet ckliwego Titanica, by zauważyć, że 56cio letni Kanadyjczyk ma talent. Najgłośniejsza premiera ostatniego roku – Avatar – z założenia miała stać się kolejnym krokiem milowym sztuki filmowej. Obraz praktycznie w pełni zrealizowany w komputerze, dopracowany pod kątem technologii 3D itp. Czy faktycznie jest to arcydzieło? Na to pytanie musicie sami sobie odpowiedzieć. Parę miesięcy przed premierą filmu, Ubisoft ogłosił, że pracuje nad „egranizacją” najnowszego dzieła Camerona. Po wielu godzinach spędzonych na komputerowej Pandorze, mam wrażenie, że ta gra nie powinna nigdy ujrzeć światła dziennego.

Musicie wiedzieć, że konflikt ludzi z rasą Na’vi nie wybuchł z dnia na dzień. Napięcie pomiędzy frakcjami rosło stopniowo, by ostatecznie wybuchnąć, gdy na planecie wylądował Jake Sully (główny bohater filmu). Avatar: The Game przenosi nas do błękitnego piekła na dwa lata przed historią przedstawioną w kinowej wersji tego tytułu. W produkcji Ubisoftu wcielamy się w postać Abel Rydera – specjalisty od sygnałów i transmisji, który przyleciał na Pandorę, by wspomóc ziemską organizację RDA (Resources Development Administration). W przebrnięciu przez gęstą dżunglę pomoże mu program Avatar, pozwalający przenieść ludzką świadomość do stworzonego w laboratorium ciała Na’vi. Rdzenni mieszkańcy Pandory nie są jednak w ciemię bici i szybko orientują się, do czego zmierzają ludzie. Rozpoczyna się wojna. W pewnym momencie przyjdzie nam podjąć bardzo istotną decyzję: pomagamy RDA i krwawo tłumimy bunt „niebieskich”, a może decydujemy się pomóc tajemniczej rasie i zwracamy się przeciwko swoim pracodawcom.

Spis treści

Zero emocji

Dzikusy…

Nie będę owijać w bawełnę – w chwili, gdy zobaczyłem napisy końcowe gry, pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy było „Wreszcie koniec katorgi!”. Produkcja ta jest niezwykle sztywna i… nudna – trudno uwierzyć, że jest to dzieło Ubisoft Montreal, ludzi odpowiedzialnych m.in. za Assassin’s Creed, Prince of Persia czy Tom Clancy’s Splinter Cell. Wszystko, co ujrzałem przyjmowałem takim, jakim zostało zaprojektowane i choć bardzo starałem się wyciągnąć z egranizacji jak najwięcej, w żadnym miejscu nie chwyciła ona mojego serca. Główna wina leży tutaj w braku emocji, który odczuwa się w każdym zakątku Pandory. Pierwsze „wejście” w ciało awatara, postaci mierzącej 10 stóp (ok. 305 cm), przyjmujemy z niezwykłą obojętnością. Do tego wszystkiego doliczmy niezwykle kiepską linię dialogową oraz lektorów, którzy odgrywają swoje role niejako za karę. Tu jeszcze mimo wszystko nie zraziłem się do Avatar: The Game, ponieważ wiedziałem, że w pewnym momencie będę musiał podjąć bardzo istotną dla mojego bohatera decyzję. Niestety byłem naiwny, sądząc, że coś się w tej materii zmieni. Ciężki moralnie wybór między „swoimi”, a „obcymi” został przedstawiony, jak decyzja o kolorze majtek, jakie danego dnia ubierzemy.

Nie czuć w ogóle, że od niej zależy bezpieczeństwo energetyczne Ziemi i wielomilionowe zyski korporacji okupione rzezią niewinnych istot lub stopniowy regres naszej ojczystej planety, ale jednocześnie przeżycie bliżej nieznanej rasy Na’vi.

2 w 1

…i cywilizowani

Abstrahując od braku emocji, Avatar ma jedną zasadniczą zaletę. Kupując jedną grę, dostajemy (choć z przymrużeniem oka) dwa produkty: dynamicznego shootera, gdy zdecydujemy się dołączyć na stałe do RDA oraz quasi-skradankę, gdy pozostaniemy w ciele awatara. Ludzie, dokładnie tak jak przedstawiono to w filmie, ślepo i bezgranicznie ufają swojej militarnej potędze, a obcych bezlitośnie eksterminują najnowszymi karabinami wspieranymi kilkunastoma „wzmacniaczami” (głównie siły ognia, lecz także np. reduktorami obrażeń). Wcielając się w żołnierza, gracz przestaje spoglądać na otaczający go świat jak na cud natury. Zamiast niego widzi w każdym zakamarku dżungli śmiertelne niebezpieczeństwo. Wejście w jakiekolwiek zwężenie może być jego ostatnim posunięciem, gdy nagle stanie oko w oko z ogromną rośliną, która swoim jadem w szybki sposób odbierze mu życie. Całkowicie odwrotna sytuacja ma miejsce, gdy wspomożemy Na’vi. Otaczająca roślinność jest dla nich zarówno schronieniem, jak i pomocą przy wszelkich partyzanckich działaniach. Skryci za ogromnymi liśćmi, mogą niezauważeni wypuszczać strzały nasączone jadem. Gdyby jednak sytuacja wymagała taktycznego odwrotu, zawsze mogą skorzystać z kilkunastu wspomagaczy, które pozwalają ukryć się przed wzrokiem przeciwników.

Podbój systemu ulepszeń

Głośno było także o systemie awansów, który został wprowadzony do Avatar: The Game. W teorii miało wyglądać to tak: za każdego zabitego przeciwnika, zniszczoną roślinę czy zdobyty wpis do encyklopedii, gracz miał dostawać punkty, których odpowiednia ilość pozwalała rozwinąć postać do wyższego poziomu. Wraz z awansem miały pojawiać się nowe elementy, pozwalające na szybsze i skuteczniejsze zabijanie przeciwników. W praktyce wygląda to inaczej. Przede wszystkim drażni to, że nie mamy wpływu na nic. Wyższy poziom oznacza przyznanie z góry określonych umiejętności, broni czy zbroi. Nie byłoby to złe, gdyby nie fakt, że menu ulepszeń jest niezwykle zakręcone i trudno połapać się, co jest czym nie mówiąc o tym gdzie co jest. Odrzuca to od jakichkolwiek modyfikacji, które, o dziwo, nie mają większego wpływu na rozgrywkę. Wręcz przeciwnie – raz dobrany zestaw bronie + umiejętności wystarcza, by bez problemów ukończyć grę. Ja pierwszych zmian dokonałem dopiero na sześćdziesiąt minut przed zakończeniem Avatara, więc wcześniejsze 5-7 godzin spędziłem z domyślną „konfiguracją”. Jednym słowem: system awansów jest, ale tylko jest, bo ruszanie go nie ma sensu.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

15 KOMENTARZE

    • A czego się spodziewałeś @pisu po filmie? Obrazu życia który zmieni Twój światopogląd i nie da Ci spać?

      Chyba mnie nie zrozumiales. Powininem byl zacytowac tylko fragment

      Gra ładna ale nic wielkiego

      Idac na avatara spodziewalem sie dokladnie tego, co dostalem. I nie rozumiem tylko co ludzie w tym filmie widza, ze stal sie dla nich przedmiotem kultu ich nowej religii. (<= hiperbola)

      • Chyba mnie nie zrozumiales. Powininem byl zacytowac tylko fragment Idac na avatara spodziewalem sie dokladnie tego, co dostalem. I nie rozumiem tylko co ludzie w tym filmie widza, ze stal sie dla nich przedmiotem kultu ich nowej religii. (<= hiperbola)

        chyba faktycznie nie zrozumiałem – niewyspany byłem 🙂

  1. Bardzo podoba mi sie sprawiedliwa ocena tej gry,chociaz ja bym dal jeszcze mniej,po tym jaki wylew’kwasów’,ochów i zachwytów plynal niczym wodospad przed premiera tego (s)hitu. . . A wrazenia z filmu. . . :Film,tak jak i gra -hardcore. . . . myslalem,ze nie wytrzymam tych 3 godzin. . . -tak mi sie siku chcialo ;)No i to reklamowane 3D! – napisy przepieknie w nim wygladaja. . . i jeszcze jedno smutne wrazenie:pierwszy raz idac na film z pelna swiadomoscia (jego tresci:)poczulem,ze kino uwstecznia a nie rozwija.

  2. Idac na avatara spodziewalem sie dokladnie tego, co dostalem. I nie rozumiem tylko co ludzie w tym filmie widza, ze stal sie dla nich przedmiotem kultu ich nowej religii. (<= hiperbola)

    Też tego nie rozumiem. Ani mnie efekty 3d nie wgniotły w glebę ani fabuła filmu, którą zresztą nieźle ktoś w necie podsumował zamieniając kilka słów w scenariuszu Pocahontas. Najwyraźniej marketing szeptany i ten zwykły czynią cuda.

  3. Avatar po prostu jest bardzo ładny. To nie miał być głęboki film, tylko lekki, kolorowy relaksujący obraz. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy oczekiwali jakiegoś kinowego katharsis. . .

  4. na Avatara wziąłem siostrzenicę i siostrzeńca (i żona doczłapała!) lat 12 i 11 obydwa dzieciaki siedziały w kinie z rozdziawionymi ryłkami jak ja kiedyś oglądając Gwiezdne Wojny i myślę, że po latach będą AVA wspominać podobnie jak ja SW. To się właśnie liczy jak mówi twilitekid jak ktoś oczekiwał Bóg wie czego niech sobie idzie na DVD wypożyczyć jakąś pożywkę intelektualną dla muuuzgu 😉 Avatar się OGLĄDA i tyle.

  5. Jeżeli spodziewacie się poważnego i głębokiego kina po filmie Jamesa Camerona, który nigdy takowego nie nakręcił i zachciewa się wam intelektualnego onanizmu to proponuje oglądnięcie „Nakarmić Kruki” Carlosa Saury. Gwarantuje, że po 15 minutach będziecie pisać marsze chwalebne na temat tego „płytkiego” Avatara. 🙂

  6. Jeżeli spodziewacie się poważnego i głębokiego kina po filmie Jamesa Camerona

    ot tu sie nie zgodze!:)-‚The Abyss’ -czyz nie brzmi(i nie bylo) gleboko? 🙂

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here