Dobrze, przesadzam nieco. Wii ma moc zbliżoną do GameCube’a – to może i nie mało, ale też z pewnością niewystarczająco, by móc się równać z PS3 i Xboxem 360. Wszyscy liczą na to, że żyroskopowy pad będzie tak niesamowity, iż zbije z pantałyku pozostałych gigantów. Gdyby tak było, niewątpliwe bylibyśmy świadkami ewenementu. Oto pierwszy raz w historii siedmiu generacji konsol okazałoby się, że decydującym czynnikiem nie jest już moc obliczeniowa, ale coś innego.

Paniczna decyzja Sony o zaimplementowaniu do dżojstika urządzenia, dzieki któremu grac będzie można machając padem na lewo i prawo, wskazuje jednoznacznie, że to nie mrzonki. Jakiś japończyk na ostatnim piętrze wieżowca Sony siedział bowiem przed E3 za biurkiem, drapał się po brodzie, oglądał zdjęcia kontrolera Wii i czytał badania marketingowe, powtarzając pod nosem „cholera, coś jest na rzeczy”.

Czyżby więc postępy w grafice stały się… nudne? Może doszliśmy do punktu, w którym – aż strach pomyśleć – nie ma potrzeby poszukiwania nowych rozwiązań graficznych, zaś kluczem staje się innowacyjność? Sytuacja ta jest o tyle ironiczna, że to już kiedyś było. Kiedy pod koniec lat 80-ych na rynku rządziło NES, na rynek co i raz trafiały urządzenia, jak Power Glove (rękawica do gry) czy bazuka nakładana na ramię, którą celowało się w telewizor. Wtedy poszukiwanie innowacji okazało się porażką, bo wszystkim zależało na czymś innym. Dziś mamy powalającą grafikę, ale gry trącą myszką. Chcemy czegoś nowego.

Wii jest więc dla mnie nadzieją, że oto widzimy rewolucyjną zmianę w myśleniu o grach komputerowych.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here