Tak jest – oczy was nie mylą! Kolejny, fantastyczny exclusive na Valhalla.pl! Producenci gry Malacar’s Extreme Handbreaker postanowili, że ich rewolucyjny produkt zrecenzowany zostanie przez jednego z naszych redaktorów. Czytajcie i płaczcie!
„Kiedy rednacz przekazał mi do zrecenzowania grę, która od dawna zapowiadana była jako „przełom w realizmie” i „unikatowe połączenie gatunków z fotorealistyczną grafiką” moja ekscytacja sięgnęła zenitu. Czy podołam temu wyzwaniu? Czy rzeczywiście to gra na dziesiątkę? Przed przekazaniem kopii przedstawiciel wydawcy kazał mi dokładnie przeczytać umowę licencyjną i wszystkie ostrzeżenia w instrukcji. „Dobra, dobra”, rzekłem i odpaliłem sprzęt. Gra od początku przeszła moje najśmielsze oczekiwania.
Wsztystko zaczyna się oczywiście od niesamowitego intro. Specjaliści CG producenta naprawdę przyłożyli się do pracy – doskonałe animacje, świetne oświetlenie, po prostu miód. Fabuła też niezła – zgodnie z najlepszymi tradycjami horrorów, mamy ciepły, niedzielny poranek, za oknem śpiewają ptaki i nikt nie przeczuwa najgorszego. Para młodych ludzi (zwróćcie uwagę na narzeczoną głównego bohatera, naprawdę jest na co ;)) wybiera się na przejażdżkę rowerową. Słowem – idealne zawiązanie akcji.
Po krótkim przerywniku w postaci mini-gierek „pakowanie plecaka”, „poszukiwanie kluczy” oraz „dopompowanie koła” mamy doskonałą sekwencję wyścigową. Wybieramy rower (ja wziąłem Kelly’sa) i ruszamy w drogę. To już nie jest Tony Hawk, to nie jest stareńki Dave Mirra BMX, tutaj realizm sięga zenitu! Idealne odwzorowanie zachowania jednośladów, uślizgi na polnych drogach… nawet szczęk przerzutki oddano doskonale. Dzięki technologii RealWind™ udało się nawet cybernetykom pracującym nad Malacar’s Extreme Handbreaker oddać pęd powietrza – daję słowo, że czułem na twarzy prawdziwy chłód!!! Rewolucja, panie i panowie, rewolucja. Dosłownie nie mogłem się doczekać, kiedy zobaczę morze (to był cel wyprawy) – zapewnie lśniłoby od jasnego słońca i śmierdziało jak w prawdziwej Zatoce Gdańskiej.
Każdy dobry scenarzysta, reżyser czy producent gry komputerowej wie, że w fabule najlepsze są nieoczekiwane zwroty akcji. Nie inaczej jest w MEH! W pewnym miejscu poziomu rowerowego producenci specjalnie przygotowali szereg doskonałych efektów HDR… Aż mi dech w piersiach zaparło, a wtedy designerzy uderzyli z impetem, podrzucając mi pod koła białego i o ile dobrze pamiętam – nieco sfatygowanego Mercedesa który nieostrożnie wyjechał z bocznej drogi. Zobaczyłem tylko, że ziemia ucieka mi spod nóg, pomyślałem „kurde, nie zrobiłem quicksave!” i grzmotnąłem o asfalt, na rękę, szczękę i resztę swojego awatarzego ciała. Za model fizyczny też należy się piątka.
Powiem szczerze – w żadnej dotychczasowej produkcji nikt tak dobrze nie odtworzył uczucia bólu jak w Malacar’s Extreme Handbreaker. Zdążyłem tylko z fascynacją spojrzeć na (oczywiście realistyczny) model zniszczeń roweru, zauważyć, że kiedy ruszam prawą ręką, jakoś tak dziwnie chrupie i za pomocą zaawansowanego interfejsu poleceń w kształcie wirującego przed oczami koła poprosiłem o odwiezienie na pogotowie.
Okazało się, że to już prawie koniec gry. Już teraz zasługiwała na 9+/10, ale brakowało mi w niej jednego – odrobiny humoru. Na szczęście scenarzyści zostawili najlepsze na koniec. Subtelny, autoironiczny żarcik jako podsumowanie całości. Wiecie, co mówi lekarz na pogotowiu, zanim zszyje bohaterowi brodę i wyśle go do szpitala na wstawienie blaszek i śrubek w złamanej ręce? „Ech… no widzi pan, życie to nie gra komputerowa”. Doskonałe! :). Ocena może być więc tylko jedna – idealne 10/10!”
P.S. Dowiedzieliśmy się własnie, że powstaje już sequel Malacar’s Extreme Handbreaker. W Handbreaker: Hospitalization będziemy przeprowadzać operację scalenia kości promieniowej i obserwować skutki morfiny na sali pooperacyjnej. Już nie mogę się doczekać!
P.P.S. Dziękuję wszystkim za dobre słowa, które przekazał mi Adam. Bardzo mi pomogły, kiedy leżałem na marach.
P.P.P.S. Bardzo dziękuję swojej przyszłej żonie za wstukanie tego tekstu w komputer za moim dyktowaniem 🙂 Buźka!
Dobrze. że wracasz do zdrowia. MEH zapowiada się naprawdę interesująco, kto będzie dystrybutorem tej produkcji na Europe?No i jak się prezentowały zniszczenia na rowerze? Nadaje się do jazdy bez serwisowania i wymiany większości osprzętu?
Malacara nic nie złamie. Tak długo jak będzie miał sprawny umysł to będzie nas obdarzał swoimi tekstami 🙂
hehe fajny tekst – swietnie sie czytal. No i bylem ciekaw jak wprowadzisz ten „mercedesowy” zwrot akcji. Nadjechal tak niespodziewanie jak w realu chyba. . . Malacar – keep ya head up. Bedzie dobrze – trzymaj sie i szybkiego powrotu do zdrowia.
dzieki wszystkim :)rower o dziwo chyba w lepszym stanie, niz ja – kierownica wykrecila sie w nienaturalnym kierunku i wyrwala linke od przerzutki, ale nawet kolo i widelec wytrzymaly! (moze dlatego, ze byl amortyzator)jeszcze tak dokladnie zniszczen nie ogladalem, ale chyba akurat rower prezentuje sie niezle.
Malacar z rękami czy bez w najlepszej formie. Szybkiego powrotu do zdrowia :)whateva -> Dystrybutorem gry pewnie będzie Cenega ;p
co człowieka nie zabije to go wzmocni, złamane kości się zrosną więc nie ma co nad tym zbytnio rozpaczać, ważne żeby rower był gotowy na następną realtime advneture z realtime physics
eh, na ciebie Malacar to chociaż mercedes najechał, masz wymówkę 🙂 a ja kiedyś złamałem sobie rękę ot tak po prostu, bo się potknąłem i przewróciłem 😀 kość ramieniowa pęknięta w dwóch miejscach, obojczyk też w dwóch miejscach złamany z przemieszczeniem – lekarz na pogotowiu nie chciał wierzyć, że się tak po prostu przewróciłem. . . a ja później nie mogłem uwierzyć, że pod gipsem tak trudno się podrapać gdy swędzi. Tak czy inaczej wracaj do zdrowia i uważaj, żeby ci jakichś tanich śrubek nie wstawili, tylko porządne nierdzewne
Wapniaki ;). Stare kości, to się łamią „od chodzenia” :)A tak poważnie, ja odpukać – jeszcze nic nie miałem połamanego. Nie ukrywam, że zależy mi na utrzymaniu tej statystyki – staram się nawet nad tym pracować prowadząc z rodzinką dosyć spokojny tryb życia. Jedyna odrobina fantazji to nurkowanie, a rowery leżą w garażu. Wada tego systemu jest taka, że coś w zamian rośnie 😉
masz naturalna poduszke powietrzna 😉
wręcz przeciwnie 🙂 moje kości się połamały od młodości i głupoty – 14 lat wtedy miałem. Od tamtego czasu nabiłem expa, podlevelowałem i teraz się już nie łamię 🙂
o, a ja sobie łeb rozbiłem. . . w domu 😀 przydzwoniłem przypadkiem w futrynę drzwi i to na trzeźwo 🙂 zalałem się krwią jak zarzynana świnia, ale na pogotowie się nie dałem zaciągnąć, bo do szycia musieliby zgolić włosy, a mnie się nie chciało jeszcze raz zapuszczać długi piór 😀 blizna jest cały czas, ale włosy uratowałem :DPS. opowiastkę o pogryzieniu przez amstaffa też mam na podorędziu, jakby coś 😀
Też nigdy nic jeszcze nie złamałem i chciałbym żeby w tej materii nic się nie zmieniło. Zamiast złamań miałem jednak przebitą na wylot rękę i rozbitą na snowboardzie głowę. Niewątpliwie sport to zdrowie.
Oh, moje nogi to wyjatkowo krucha materia ;d Na wakacjach przed rozpoczeciem nauki w piatej klasie szkoly podstawowej gralem w pilke. No i przydzwonil mi w prawego kulasa 20-latek wielkosci szafy (z mojej druzyny) i voila – wieloodlamkowane zlamanie jakiestam, tydzien przed powrotem do szkoly, gotowe. Na pogotowiu bali sie zalozyc mi gips, bo powiedzili, ze to zbyt skomplikowane zlamanie i odeslali mnie do szpitala ;DDruga historia wiaze sie z lewa stopa. Przebita gwozdziem pieta – no niby nic, drobne skaleczenie, kazdemu sie moze zdarzyc w sumie. Gorzej z tym, ze wdalo sie zakazenie i musieli mi rozciagac rane jakims nozyczko-podobnym przyrzadem, zeby ropa wyplynela ;/ bolalo chyba bardziej niz przy zlamaniu ;/Pozniej byla kolejna przygoda z lewym konarem. U mnie w domu schody zrobione sa z drewnianych deseczek, polozonych jedna nad druga. No i, niech zyje zgrabnosc, wybiegajac kiedys po rzeczonych schodach, zupelnym przypadkiem wsadzilem noge miedzy stopnie. Co ciekawe – obylo sie bez zlamania kosci (nawet najdrobniejszego – bylem w szoku, jak sie okazalo, ze moge chodzic), ale slad po tym zdarzeniu mam na prawy goleniu do dzis. Drobny, bo drobny, ale mam!Ostatnia sytuacja tyczy sie rowniez mojej pechowej, prawej konczyny dolnej. Podobnie jak w pierwszym przypadku – podczas gry w pilke sie to wydarzylo. Wyskoczylem do glowki i ladowalem wlasnie na swoim prawym kikucie, ale jakos krzywo stanalem (ja w ogole jestem krzywy jakis). To bylo na WF-ie. Do konca lekcji nic nie czulem, normalnie chodzilem etc. etc. Nastepniego dnia mialem noge w gipsie :PP. S – Malacar, zdrowiej!
siergiej – powiem krotko: Ciesz sie, ze wkreciles sie w gry komputerowe. Patrzac na twoje przygody, inaczej – nie bylbys dzisiaj wsrod nas ;)Aha –
WTF ?!?! Ludzie JEDZĄ czasem czytając Valhalle. 😉 Perfekcyjnie dobry groszek stracil na atrakcyjnosci. . . Mimo ze licytowanie sie na obrazenia jest fajne, (nw swoj sposob) , nie bede zaczynal o moich przejsciach z roznymi narzedziami hirurgicznymi i duzym paluchem. . . nie chce do tego wracac. . . 😉
Będzie dobrze. Też miałem przygode z rowerem, jechałem z kumplem przez miasto i przecinając droge wpadlem na innego rowerzyste, niby nic ale już na lewej ręce nie dałem rady się podnieść (mrowiła i jak teleskop w rowerze działała 🙂 ). Lekarze obejżeli i stwierdzili że to złamanie z przemieszczeniem jednej z kości przedramienia i się zaczeło. Kilka dni w szpitalu i zaliczyłem 3 razy przymusową drzemke 😛 Natychmiastowy odlot do świata snów. Miałem też wybitego palca, byłem pogryziony przez wilczura (po 10 latach mam jeszcze dziure w nodze) i miałem rozbitą głowe. Teraz jak rasowy wojownik wyglądam z tymi bliznami 🙂
ja miałm w gipsie lewą rekę, i prawą noge. . chyba sie wyrównało 😛 Do wizyt szpitalnych mogę jeszcze zaliczyć pozbycie sie ślepej kiszki ;]@malacar – miłego zrastania kości 🙂 najgorzej pozbyć się gipsu – ciągle sie czlowiek boi że znowu ową kończynę złamie. . .
nic nie zlamalem i obym nie zlamal , a mialem sporo wypadkow :)Teraz wszczepią Ci implant, bedziesz mial jedna cześć exoszkieletu, bedziesz mogl zatrzyywac pociągi jedną ręką, podnosić TIRy i kroić cebulę 🙂 Zdrowiej!
Świetny tekst malacar. Wielka szkoda ze masz tylko cztery konczyny:(
ja się przyznam , że jak kot był mały ledwo 4 letni to złamał rękę. Niby nic nadzwyczajnego. Ale złamałem ją w domu. Wiecie pastowana podłoga i ciapki szmaciaki, hit lat 80. Tak przynajmniej rodzicielka mówiła. Bo ja nie pamiętam.
Malacar chapeaux bas przed dystansem do w sumie dość nieciekawej przygody no i oczywiście gratuluję tekstu. Widzę, że generalnie redakcja V to miętusy (Adam i Katmay), którzy nic nie mieli złamane. Ja spokojnie mogę dołączyć do Malacara i panteonu „pokiereszowanych wikingów”. W piątej klasie szkoły podstawowej tak ofiarnie broniłem bramki, że mi kolega piłką złamał nadgarstek. A zupełnie niedawno (może z 2 latka temu) tak spieszyłem się zbiegając po schodach po pizze, że z nich zleciałem i bardzo efektownie skręciłem sobie kostkę. Co ciekawe, w szoku (i na głodzie) odebrałem od pana pizze (stojąc), a dopiero kiedy zamknąłem drzwi świat zawirował, a ja wylądowałem na podłodze z bólu 😀
Pogratulować dystansu do tej „przygody” ;)Jak widać Malacara nie powstrzyma nawet Gwiazda Śmierci, a wszelakie mercedesy będzie od teraz zatrzymywać wzrokiem ;] Jeśli chodzi i wszelakie „obrażenia organów i kończyn”, to ja trochę szczęściarzem jestem, bo poza kilkoma wybiciami palcy (palców? zwątpiłem, wybaczcie~~) to jestem w miarę „cały”. Chociaż pamiętam taką jedną przygodę. . . jak byłem mały to zacząłem susować po podwórku (dom na wsi) na takim zaczepistym trzykołowym rowerku. Wykręcałem coraz to kolejne rekordy prędkości na swoim „torze”, gdy nagle źle wjechałem na „chodnik” (wystawał trochę ponad ziemię) i pofrunąłem majestatycznie, niczym smok przez morza Norw. . . czekaj, to nie ten tekst. Ekhm, tak jakoś przefrunąłem nad kierownicą, że ta była totalnie powyginana (naprawdę, lepiej niż spaghetti!). Ja zaś, twardziel, wstałem, otrzepałem się – i po chwili zacząłem z wyciem okropnym biegać wokoło krzycząć „mam dziurę w brzuchu! Mam dziurę w brzuchu!”. Skończyło się na sporym siniaku, na szczęście. I pamiętajcie. . . nie próbujcie rozpalić „ogniska” na beczce benzyny, na dodatek otwartej xDTak czy siak: zdrowia Panie Malacar!