Gry prowadzą do alienacji gracza, który zamyka się na środowisko rówieśnicze – tego typu opinie słyszymy nader często. I choć faktycznie w niektórych wypadkach są one prawdziwe często w skutek uogólnienia przekładane są na całe środowisko graczy. Wskutek takiego uproszczenia większość laików postrzega graczy jako odosobnionych samotników, którzy całe godziny spędzają przed komputerem rywalizując z maszyną. Nic bardziej mylnego. Od samego początku gry były produktem, który miał zapewnić zabawę kilku osobom. I choć z czasem faktycznie pojawiły się gry stricte „single player”, w dzisiejszych czasach – dominacji trybu multiplayer trudno mówić o grze dla jednej osoby.
Wychodząc od samego początku gier – legendarnego PONGa łatwo zauważyć, że gry miały być zabawką dla kilku osób. Początkowo bardzo niezdarnie realizowaną, ale jednak. Czasy komputerów 8-bitowych to wbrew pozorom rozkwit tego typu zabawy. Możliwość podłączenia dwóch joysticków do jednego komputera gwarantowała niezrównaną zabawę we wszelkiego typu grach sportowych czy wyścigowych. Do dziś pamiętam mordercze turnieje z kolegami w Microprose Soccer czy emocjonujące wyścigi. Tryb split screen święcił triumfy umożliwiając tysiącom graczy rywalizacje na torach wyścigowych. Warto zaznaczyć, że taka forma zabawy umożliwiała nie tylko bezpośredni kontakt z rywalem, ale także otwierała możliwość utrudniania gry przeciwnikowi np. poprzez popchnięcie go (oczywiście niechcący) czy zupełnie incydentalne zasłonięcie mu na kluczowe 5 sekund widoku ekranu komputera (również zupełnie przez przypadek). Ileż takim sytuacjom towarzyszyło emocji!
Era pecetów przyniosła tryb multiplayer umożliwiając rywalizację poprzez połączenie komputerów z kolegami w sieci. Oczywiście we wczesnych latach 90-tych mało kto w naszym kraju słyszał o Internecie toteż jedyną okazją aby zmierzyć się z kolegami stały się wspólne spotkania. Wszyscy umówieni w ustalonym dniu i o ustalonej godzinie zjawiali się u wybrańca ze swoim sprzętem. Na kilka dni pokój gospodarza pokrywały zwoje kabli, a na każdym możliwym meblu pojawiał się monitor. Zostawało już tylko zakupienie prowiantu, po czym zakładaliśmy słuchawki na uszy i już można było ciąć w Rainbow Six czy innego Quake’a do utraty tchu.
Prawdziwą rewolucję w dziedzinie grania z innymi ludźmi przyniósł Internet. Już nie trzeba było zbierać ekipy, ale wystarczyło załogować się na odpowiednim serwerze i zawsze znalazł się ktoś chętny do gry. Od prymitywnych MUDów, przez BattleNet i niesamowite Diablo po Counter Strike’i i World of Warcraft – świat ogarnęło szaleństwo wspólnego grania. A im więcej graczy tym lepiej. Zabawa tytułami MMO stała się atrakcyjna nie tylko przez sam fakt gry, ale przez możliwość poznania zupełnie obcych ludzi, mieszkających czasem na drugim końcu świata.
Poza całą gamą gier typowo komercyjnych triumfy święcą gry proste i banalne, niewymagające od graczy żadnych opłat i abonamentów. Stąd tak duża popularność serwisu Kurnik oferującego możliwość pogrania w szachy, warcaby, chińczyka, go czy nawet brydża. Okazuje się, że banalne wydawałoby się zabawy, które znamy wszyscy z dzieciństwa cieszą się olbrzymią popularnością nawet wśród znacznie starszej internetowej braci. Sam wielokrotnie łapałem się na tym, że doskonale bawię się grając na tego typu serwisach w scrabble czy kalambury. Nawet boję się wspominać o tak wciągających tytułach jak choćby Ogame, czy America’s Army – obie pochłonęły mnie na dobrych kilka miesięcy, spędzając sen z powiek nie tylko mnie, ale także mojej rodzinie (pozdrawiam moją ukochaną małżonkę!).
Doskonałym potwierdzeniem naszej „stadności”, jeśli chodzi o komputerową rozrywkę są konsole. Kto był na imprezie gdzie można było pościgać się z kumplem na wielkim telewizorze czy po prostu powyć do mikrofonu w rytm SingStara ten wie o czym mówię. Mnie samemu ów fenomen wydawał się dziwny aż do czasu pewnego sylwestra 3 lata temu gdzieś pod Warszawą gdzie w gronie 30-latków właśnie odpaliliśmy w czasie imprezy konsolę i zarzuciliśmy SingStara. Moje bezprecedensowe i brawurowe wykonanie YMCA jeszcze długo będzie wspominane przez towarzystwo bawiące się ze mną na tym sylwestrze jak i zapewne oszołomionych (moim wokalnym geniuszem rzecz jasna) sąsiadów.
Należy zastanowić się dlaczego człowiek wybrał drugiego człowieka a nie maszynę jako głównego towarzysza swoich zabaw. Odpowiedź wydaje się stosunkowo prosta. Żadne, nawet najbardziej wyrafinowane SI nie zastąpi sprytu człowieka. Pierwiastek ludzki dodaje do całej zabawy szczyptę chaosu, nieprzewidywalności. Poza tym – zdecydowanie przyjemniej triumfuje się nad kumplem niż bezdusznym blaszanym pudełkiem! Ot, sprawdza się doskonale stare polskie powiedzenie – w kupie raźniej!
A Wy? Jakie jest Wasze podejście do grania z innymi? A może jesteście typowymi wyalienowanymi samotnikami, dla których najlepszym przeciwnikiem jest właśnie szumiący cichutko pod biurkiem PeCet?
Jesli chodzi o gre razem przy jednym sprzecie na chacie albo cala banda w kafejce, to jest to co najlepsze w gierkach. Ale MMO z obcymi osobami (bo ze znajomymi z RL to cos troche innego) to juz pod alienowanie sie bardziej podchodzi, tym gorsze, ze masz zludzenie przebywania z innymi osobami, zwlaszcza jesli uzywasz np. teamspeak. Co z tego ze ludzie kieruja avatarami, skoro odbior taki jakbys gral z bardziej wygadanymi i nieprzwyidywalnymi npcami. Tak swoja droga to nie kazdy gracz jest inteligentniejszy i bardziej ograny niz SI, z czasem to pewnie jescze bardziej bedzie sie zmieniac na korzysc komputera. Polecam http://wiadomosci. onet.pl/1437017,720,1,kioskart.html – to skrajny przyklad, ale jednak tacy ludzie sa i tez pewno mysla ze maja przyjaciol w sieci 😛
Według mnie żaden komputer nie zastąpi żywego człowieka. Często powracam wspomnieniami do czasów mojej „młodości” (mam 17 lat;) ) i kiedy to kolega dostał od Świętego Mikołaja grę komputerową. Ale co to była za gra! Była to trzecia część najlepszej serii gier komputerowych (moja własna prywatna opinia),a mianowicie Heroes of Might and Magic:The Restoration of Erathia. Już od 1999 roku praktycznie, co tydzień staram się spotkać sie z kolegami i pograć w popularnych Hirołsów. Ile można w to grać? Jak widać dłuuugo. Niesamowita gra, wielka grywalność i ta muzyka. . . Nie ma to jak super gra i doborowe towarzystwo przyjaciół. Grając w gry sieciowe można poznać dużo osób z całego świata i porozmawiać z nimi. Człowiek podejmuje decyzje, których komputer nigdy nie podjąłby. Ale czy są to mądre decyzje? To już zależy od człowieka. Gra w trybie „single player” z komputerem jest dobra na początek. Poznać grę, nauczyć się podstaw, ale grając w tą samą grę z komputerem po pewnym czasie poznamy wszystkie jego zachowania, taktyki i będziemy wiedzieć, co zaraz zrobi. Gra z innym człowiekiem niesie za sobą nieprzewidywalność. Skąd mamy niby wiedzieć, co to za diabelski pomysł, zaskakująca taktyka urodzi się w głowie naszego przeciwnika?xDPozdrowienia dla mojego nauczyciela historii 🙂
.
a mnie pan profesor nie uczy bo nie jestem w grupie francuskiej :(nie przepadam za grami typu mmo. nie dosc, ze mnie nudza to jeszcze setki ‚chinskich farmerow’ grajacych 24 godziny na dobe skutecznie dobieraja mi satysfakcje z gry. a poza tym jak widze co potrafia wyczyniac ludzie grajacy mmorpg to mi sie nie dobrze robi. juz legendarny na moim osiedlu jest napis, ktory kiedy pojawil sie na jednym z blokow. „Radek! Tibia to nie zycie!”napisali chlopcy zirtyowani zachowaniem swojego kolegi, ktory nie chcial z nim grac w pilke bo ‚musial’ grac w Tibie, a nawet jak wychodzil to na godzine a i wtedy expieniem zajmowala sie jego rodzina 😛 (informacje z drugiej reki wiec nie dam glowy czy sa w 100% prawidziwe 😉 ). a poza tym dziwi mnie to, ze sa ludzie ktorzy gotowi sa placic za jedna gre wiecej niz raz (abonament). co do split screen’a to bardzo mi go brakowalo w ostatnim nfs. dobrze, ze mozna – jeszcze – pograc w dwie osoby w gry typu nba live etc. co do grania na imprezach to najlepiej nadaje sie do tego chyba tylko nintendo wii. nie chociaz nie mozna jednoczesnie grac na niej i popijac sobie zlocistego napoju z poznanskich browarow 😛
Człowiek od zarania dziejów był zwierzęciem stadnym. To prawda. Potrzebuje (czy tego chce czy nie) poczucia przynależności do danej grupy, oraz odczuwa silną chęć rywalizacji z innymi członkami tejże grupy. Czy to dobrze, czy źle nie wiem. Pewne natomiast jest to, że te dwa zachowania są tak silnie zakorzenione w nas samych, że wcześniej czy później wyjdą na wierzch pokazując swoje oblicze. W temacie gier rozumianych jako rozrywka grupowa, sprawa nie jest już niestety taka prosta. Otóż chodzi mi o to że, moim zdaniem, gry multi można podzielić na kilka podgatunków. Każdy z tych podgatunków przyciąga ludzi o danych skłonnościach, czy potrzebach. Cała sprawa ma sie podobnie jak z gatunkami gier single. Jedni wolą RPG jako Role Playing Game a inni wolą RPG jako Ręczną Wyrzutnię Rakiet. :)Po głębszym zastanowieniu podzielił bym je mniej więcej tak:1) Gry pokroju wcześniej wspomnianego Pong’a, rozmaite SingStary, Parapa-the-rapery, czyli szeroko rozumiane gry imprezowe, gdzie siedzimy z bandą kumpli na kanapie i we wspaniałej luzackiej atmosferze zalewamy się (sic!) łzami ze śmiechu. 2) Sieciowe shootery, wyścigi, bijatyki, strategie, gdzie siedząc w kafejce na lanie, lub w domu grając po internecie, dajemy upust swojej dominującej samczej potrzebie ciągłej rywalizacji. 3)MUDY, MMORPG’i, MMOGi, i inne tego typu wynalazki, gdzie siedząc przed monitorem zatapiamy się na długie godziny w całkiem inny świat, tworząc wraz z innymi nam podobnymi graczami całe społeczności, uczestniczymy w wydarzeniach, a nawet poprzez nasze poczynania, kształtujemy dany świat. 4)rozmaite mini-gierki typu wspomniany wcześniej Kurnik, szachy, warcaby, Ogame wraz z jego klonami, rozmaite browserówki, mailingówki itp, itd. Każdy z tych typów, przyciąga jak już wcześniej wspomniałem inny rodzaj gracza, w zależności od tego, czego kto potrzebuje. Co ciekawe, każdy z tych gatunków jest dla danego gracza tak samo wciągający. Dużo ostatnimi czasy mówi się o uzależnieniu od gier online. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego największe baty dostają zawsze mmorpg’i? Przecież inne gry online mogą być tak samo uzależniające, w zależności od tego, na jak podatny padną grunt. Osobiście znam ludzi nałogowo grających w np. Ogame do tego stopnia, że nastawiają budzik 2 razy w nocy, aby wypuścić flotę, a jak są w pracy, to z dokładnością zegara atomowego, o wyznaczonych porach dzwonią do domu do żony, aby włączyła kompa i poklikała coś tam w kilku tabelkach (żona ofkoz nie ma zielonego pojęcia co robi – dostała wcześniej dokładne instrukcje w postaci 2 stron A4 z dokładnymi rysunkami i danymi gdzie i jak kliknąć). Typowy przykład Potęgi Stereotypów, aż przypominają mi się czasy, gdy wyzywano nas od satanistów, bo grywaliśmy bardzo często w papierowe RPG w piwnicy, poprzebierani w jakieś dziwne ciuchy. Wracając do tematu, złożoność zagadnienia online jest tak ogromna, jak złożoność ludzkiej psychiki. Pomimo naszej pozornej skłonności do rozrywkowego pustelnictwa, cały czas, gdzieś z tyłu głowy delikatnie łechta nas myśl o zagraniu w to cudo z innym człowiekiem. Oczywiście nie z jakimś tam człowiekiem, ale z Człowiekiem podobnym do nas, czyli kolejnym pustelnikiem. I tak koło sie zamyka. Cały czas nawet podświadomie, staramy się podzielić naszymi emocjami z kimś innym i nieważne czy chcemy z nim rywalizować czy kooperować. Chcemy czuć jego obecność choćby w najprostszy wirtualny sposób. Jakiś mądry psycholog pewno skwitował by to stwierdzeniem, że człowiecze atawizmy stadne są głęboko zakorzenione w naszej psychice. Ja tam przychylę się do słów autora i powiem – W kupie zawsze raźniej.
„A Wy? Jakie jest Wasze podejście do grania z innymi? A może jesteście typowymi wyalienowanymi samotnikami, dla których najlepszym przeciwnikiem jest właśnie szumiący cichutko pod biurkiem PeCet?”Jeśli chodzi o gry komputerowe, to zdecydowanie tak. Jakoś mnie odpycha granie na multi i stanowczo obstaję za rozgrywką single-playerową. Co prawda, drzewniej przycinało się z kumplami w Spy vs. Spy na atarusku, albo jakiegoś innego Bruce Lee, później zaś w Mortal Kombat na „Amisi”, ale odkąd posiadam Peceta, stanowczo wolę sesyjkę sam na sam z komputerem – może dlatego, że w grach stawiam bardziej na fabułę niż potyczkę z innymi przeciwnikami?:)Choć muszę przyznać, że po obejrzeniu „Make Love not Warcraft” coraz bardziej poważnie myślę o nabyciu WoW’a i. . . zagraniu w tenże hicior. 🙂