Kwestia poruszona przez Krzyśka jest faktycznie interesująca – dlaczego nie ciągniemy do punktów poboru armii całymi tysiącami skoro tak chętnie sięgamy po broń…? Najkrócej odpowiadając – bo sięgamy po broń wirtualną. I w tym wg mnie leży klucz do całej zagadki – ale o tym za chwilę.
Związek pomiędzy zainteresowaniem się bronią i armią w świecie wirtualnym, a faktycznym zaciągiem do armii dostrzegli chyba jako pierwsi Amerykanie. Dowodem tego jest funkcjonująca od lipca 2002 roku darmowa gra America’s Army. Ta wciąż rozwijana i udoskonalana strzelanka ma za zadanie skłonić młodych graczy do wstąpienia w szeregi jedynej słusznej, heroicznej i niepokonanej US Army. Faktycznie w czasie gry przejdziemy różnego rodzaju szkolenia, zapoznamy się ze sprzętem no i przede wszystkim „damy ognia” wrednym terrorystom. Niestety nie dysponuję danymi potwierdzającymi skuteczność oddziaływania AA na liczebność zgłaszających się do punktów rekrutacji młodych Amerykanów. Można jednak przypuszczać, że system się sprawdza skoro armia amerykańska nieprzerwane od ponad 5 lat wspiera ten projekt. Oczywistym jest, że środki którymi dysponuje armia USA są zupełnie nieporównywalne do tych w dyspozycji naszej rodzimej armii. Dlatego też nie oglądniemy nigdy PA (Polish Army).
Jednak tak naprawdę, zaprezentowane przez Krzyśka filmiki „Czas profesjonalistów” autorstwa naszego rodzimego MONu i wspomniane przeze mnie AA mają dokładnie ten sam cel i noszą te same cechy – czystej i nieskrępowanej propagandy. Różnie je tylko rozmach.
I tu wracam do postawionego przez Krzyśka pytania – dlaczego gracze wcale nie tak chętnie zaciągają się do wojska, woląc w zaciszu domowym wyżynać setki czy nawet tysiące przeciwników? Dlatego, że wojna na ekranie telewizora czy monitora ma się nijak to piekła prawdziwego konfliktu. Oczywiście w dobie masowej rozrywki, kiedy co chwila na ekrany kin trafia kolejny Pearl Harbor, Szeregowiec Ryan czy inne obrazy o tematyce wojennej, a z ekranów monitorów machają do nas radośnie kolejne odsłony Call of Duty czy innego Medal of Honor obraz wojny uległ kompletnemu zafałszowaniu. Z masowej ludzkiej tragedii wojna zmieniła się w Przygodę. Czasem tragiczną (w końcu ktoś tam zawsze umiera), ale rzadko kiedy brutalną, nieludzką i całkowicie bezsensowną. Co więcej w tych wszystkich obrazach nie mamy szans nawet dotknąć (a co dopiero poczuć) uczucia dojmującej beznadziei i bezsilności jaka towarzyszyła wszystkim tym, którzy przeżyli piekło wojny. Nie odczujemy też przerażającej rozłąki z rodziną i niepewności o jej losy.
Jesteśmy pokoleniem wychowanym w czasie pokoju. Jedynym źródłem naszej wiedzy o tym czym ona jest są relacji tych, którzy ją przeżyli. Niestety – mało kto z nas sięgnął kiedykolwiek po książkę, która byłaby zapisem takich przeżyć. Co gorsza, ludzie, którzy bezpośrednio mogli przeżyć dramat wojny na własnej skórze znikają z każdym dniem. Żywych świadków historii ubywa, a nawet jeśli żyją rzadko kiedy poruszamy z nimi te tematy. Z różnych przyczyn. Albo nas samych tak naprawdę one nie interesują – traktujemy to jako zamkniętą przeszłość, która już nigdy się nie powtórzy (tak samo myśleli ludzie po I wojnie światowej!), albo po prostu nasi dziadkowie i babcie są zbyt schorowani żeby wiernie odtworzyć wspomnienia z tamtych lat. Dla wielu jest to zresztą zbyt bolesne, aby do tego wracać.
„Czas profesjonalistów” obiecuje nam przygodę, przyjaźń, zespół etc. To piękne hasła. Wszystkie brzmią dobrze i bezpiecznie. I może faktycznie da się to w armii znaleźć, w czasie pokoju. Jednak w czasie zagrożenia, w czasie wojny – to przede wszystkim ofiara, poświęcenie, często śmierć (niekoniecznie własna), morderczy trud i wszechobecne poczucie zagrożenia oraz nieopuszczający człowieka lęk. Oczywiście o tych rzeczach się nie mówi, bo nie znalazł by się nikt kto chciałby do armii wstąpić. Brutalności wojny nie pokazuje się również w AA. Trafiony wypuszcza z siebie czerwony dymek krwi i pada. Nie ma rozlewających się wnętrzności, nie ma rozdzierających wrzasków rannych, nie ma urwanych kończyn etc. Nie ma też ofiar wśród najsłabszych i niewinnych – dzieci, kobiet i osób starszych. Wojna w grach komputerowych to wciąż wojna toczona między armiami – jakby na podobieństwo I wojny światowej. A przecież to właśnie II wojna światowa, była pierwszym konfliktem w historii ludzkości, który w tak masowy sposób dotknął właśnie ludności cywilnej. Cywile nie byli już tylko przypadkowymi ofiarami, ale często celem! Niestety – te wszystkie elementy są nieodłączną częścią wojny i armii, niezależnie jak silnie i jak długo ktoś by chciał temu zaprzeczać.
Nie jestem fanatycznym pacyfistą. W ogóle nim nie jestem. Będąc historykiem po prostu nie mógłbym być, bo rozumiem, że wojny są nieodłącznym, choć tragicznym elementem naszej historii, przedłużeniem polityki, środkiem realizacji celów wytyczonych przez przywódców państw. Często czynnikiem przyczyniającym się do postępu w dziedzinie techniki. Jednak upraszczanie tego zjawiska do przygody i przyjaźni, którą możemy przeżyć w armii jest delikatnie mówiąc nadużyciem.
Obecnie czytam wywiad rzekę z Władysławem Bartoszewskim – człowiekiem, którego życiorys mógłby być dla wielu z nas kompasem moralnym. II wojna światowa zastała go jako 17-latka, który właśnie zdał maturę. Mając lat 18-cie trafił do Auschwitz – obozu koncentracyjnego, w którym później (od 1942) hitlerowcy rozpoczęli w pełni zorganizowaną akcję eksterminacji ludności żydowskiej. Wszystkim tym, którzy na wojnę (a zatem i armię) patrzą przez pryzmat hollywoodzkich filmów wojennych polecam ten krótki fragment opisujący realia obozowe:
„(…)Nieznane nam były zamiary prześladowców. Przeważał pogląd, że okres przewidzianego internowania (bo to obóz – mówili niektórzy – a nie więzienie) wynosić będzie trzy, może sześć miesięcy. Przecież przed wojną słyszało się o Dachu i innych obozach, w których hitlerowcy czasowo więzili Niemców, socjaldemokratów, komunistów, dziennikarzy, posłów do Reichstagu. Prasa angielska i francuska informowały o brutalnych praktykach SS, ale nikt ni pisał o obozach masowej zagłady. Pamiętałem z lektury „Robotnika” artykuły o „brunatnym niebezpieczeństwie”, najpierw w wydaniu frankistowskim, potem zaś hitlerowskim, ale ta wiedza miała charakter ułamkowy. Teraz przyszło mi skonfrontować ułamkową wiedzę z rzeczywistością.Na ostateczną konfrontację długo nie czekałem. Tąpnięcie nastąpiło 28 października. Tąpnięcie fizyczne i psychiczne. Zaginął wtedy jeden z więźniów. W odwecie zapędzono nas na plac. Apel karny trwał kilkadziesiąt godzin. Staliśmy w chłodzie, na deszczu. Ludzie padali, nikt ich nie ratował, więc umierali. Trzeba było stać na baczność, nieruchomo, żeby przeżyć.(…) Apel kosztował życie stu kilkudziesięciu osób. Ja wiem, że sto kilkadziesiąt osób w porównaniu z infernalnymi danymi statystycznymi drugiej wojny światowej brzmi dosyć niewinnie. Ale sto kilkadziesiąt osób na pięć tysięcy stojących na placu apelowym… Nie zostali zatłuczeni, nie zostali zastrzeleni. Po prostu umarli. Byłem chudy, wątły, niedożywiony, umęczony pracą…(…)
Nie przeczę – armia jest potrzebna, wręcz niezbędna, aby bronić obywateli państwa w chwili zagrożenia, po to, żeby to, czego był świadkiem prof. Bartoszewski nigdy się nie powtórzyło. Jednak powinna być to armia ludzi, którzy doskonale zdają sobie sprawę z tego jak olbrzymie brzemię wzięli na swoje barki, a nie grupa młodzików, którym się wydaje, że wojna wygląda jak kolejne misje w Medal of Honor. Powinni być to ludzie, którzy trafiają w jej szeregi gotowi zginąć za swój kraj, którzy znaleźli się tam z poczucia patriotycznego obowiązku, a nie popychani chęcią postrzelania sobie z AK-47 na poligonie. Dlatego właśnie jestem zdecydowanym przeciwnikiem dokonywania porównań i automatycznego przenoszenia zainteresowania strzelankami, a zaciągiem do armii. Takie porównania wydają mi się po prostu zbyt niebezpieczne.
Warto dodać jako argument zniechęcający wielu liche wyposażenie naszych wojaków (a zatem zagrażające ich życiu w chwili próby), pełne absurdów dyrektywy (np. w Iraku przed strzałem trzeba w 3 języka zawołać „stój, bo strzelam” – po arabsku, angielsku i polsku. Chyba nie muszę mówić, że po polsku można już czasem nie zdążyć. Tego typu „kwiatków” mój przyjaciel, zawodowy żołnierz, komandos po Iraku opowiedział mi znacznie więcej. I jak sam stwierdził – gdzie kończy się logika, zaczyna się wojsko.
Szkoda, bo kiedyś armia była miejscem formowania młodych ludzi, uczyła patriotycznych postaw i właśnie takich wartości jak honor, poświęcenie etc. Dziś najczęściej kojarzy się z niezdrowym zjawiskiem fali, brakami w wyszkoleniu i przede wszystkim wyposażeniu. Czy taka armia może być atrakcyjna?
Dlatego drodzy gracze – siedźcie w domach i grajcie w COD, MOH czy inne tytuły, a jeśli przyjdzie wam do głowy, że w armii mogłoby być fajnie pomyślcie dwa, a może nawet trzy razy zanim się na to zdecydujecie. Współczesna armia polska, nawet ta zawodowa chyba tylko w nikłym stopniu daje wyobrażenie o tym jak wygląda wojna, czym jest i z jak potężnymi kosztami (psychicznymi), które musi ponieść żołnierz się wiąże. Teoria jest fajna, problem w tym, że w tym przypadku konfrontacja z praktyką może być tragiczna w skutkach…
no ameryki to autor nie odkryl tym artykulem. . . mimo ze lubie sobie w domowym zaciszu postrzelac, to polska armie mam delikatnie w d. . . jak i kazda inna zreszta z oczywistych wzgledow. a o wojnie juz nie wspominajac. . . to tak jakby napisac czemu wole grac w FIFA niz isc na boisko. . .
WorldIsYours – prosze Cie, takie porownania to zostaw sobie na Onet. Jak w ogole mozna porownywac gre w takie przykladowe Call of Duty i uczestnictwo w prawdziwej wojnie, do gry na boisku wirtualnym i prawdziwym? Przeciez na murawie, kopiac zupelnie realna pile czujesz przyjemnosc. TO jest zabawa, polaczona z rywalizacja. Jak grasz z kumplem w Fife na konsoli, jest podobnie, choc w mniejszym stopniu. Ale juz z wojna sytuacja ma sie zupelnie inaczej. Call of Duty, Medal of Honor i inne to pure fun. Pelno akcji, adrenalina w niewielkiej, ale wystarczajacej ilosci i szeroko pojeta przyjemnosc. I bezproblemowe strzelanie do innych. A jakos nie moge sobie wyobrazic przyjemnego, bezstresowego prucia z Ak-47 do PRAWDZIWYCH ludzi, ktorzy sa tez braćmi, mężami, ojcami i synami. . .
Siergiej ja tu nic nie porownuje stwierdzam tylko ze bez sensu jest stawiac wirtualny swiat z rzeczywistoscia na jednym poziomie. pytanie dlaczego zamiast isc do wojska gram w Call Of Duty jest conajmniej głupie.
Nie tak dawno temu, gdy byłem w liceum, tego typu książki były lekturami obowiązkowymi. A co do całości tekstu to myślę, że przygotować się do wojny, w sferze psychicznej, jest rzeczą niemożliwą. Można mieć wspaniałą armię, wyposażoną, przeszkoloną i w ogóle, a kiedy przyjdzie co do czego, żołnierze stracą głowę. Z założenia cała wojskowa brutalność ma za zadanie uodpornić w pewnym stopniu psychikę. Niestety, założenie to jest często źle realizowane i rozumiane.