Ken Levine stwierdził, że gry powinny mieć prostacką fabułę, aby odnieść sukces. Wywołał tym tekstem spore poruszenie w Internecie jak i u nas na Valhalli. Reakcją na nie był doskonały tekst (jak i towarzysząca mu dyskusja, za którą dziękuję naszej Valhallowej społeczności) Piotrka Podgórskiego zatytułowany „Czy ludzie chcą być głupi?”. Lektura wymienionego tekstu skłoniła mnie do polemiki czy raczej przyjrzenia się bardziej jednej z kwestii determinującej inteligencję przyszłych i obecnych odbiorców gier.
Na samym początku jednak muszę zaznaczyć – wierzę, głęboko wierzę, że ludzie nie chcą być głupi. Że istnieje całkiem spora liczba osób, którym taka droga się nie podoba. Dowodem może być społeczność Valhalli, która nie raz dowiodła swojej inteligencji i zamiłowania do umysłowej rozrywki czyli dyskusji. Problemem jednak jest to, że grono, które taka aktywność bawi z roku na rok topnieje.
Dzieje się tak z wielu powodów. Kultura masowa dzięki internetowi, telewizji pokroju MTV i wielu innym czynnikom dociera do młodych non stop od ich najmłodszych lat. Epatowani tą migającą papką gubią się tracąc często z widoku swój prawdziwy cel – rozwój. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że różnice pokoleniowe zaznaczają się coraz szybciej. Kiedyś tą granicą, było 30 lat. Potem 20. Dziś mam wrażenie, że nie potrafię znaleźć wspólnego języka i systemu wartości z ludźmi o 10 lat ode mnie młodszymi. Ich świat nie jest moim światem. Inaczej postrzegają, czują, odczuwają. Inne mają rozrywki i zupełnie inne podejście do życia.
Kiedy mowa o młodych zawsze pada hasło – to szkoła zniechęca do aktywności, uśrednia podcinając skrzydła tym najlepszym, pakując ich do jednego wora z tymi słabszymi. Mam szczęście pracować w jednym z najlepszych liceów w Łodzi, dzięki czemu stykam się ze ściśle wyselekcjonowaną młodzieżą. Dzieciaki, które do nas trafiają to najlepsi uczniowie gimnazjów całego regionu. I choć zdarzają się faktycznie jednostki wybitne, oczytane, niezwykle inteligentne, z którymi mógłbym rozmawiać całymi godzinami na tematy przeróżne to niestety większość to po prostu doskonali rzemieślnicy. Dzieci, które nie wiedzą po co się uczą. Robią to nie dla siebie, ale dla rodziców, ocen czy Bóg wie czego. To ludzie, którzy nie analizują, nie myślą, nie obrabiają zdobytej wiedzy w swoich głowach. Nie mają na to czasu, bo zapamiętują kolejne rzeczy na inny przedmiot. Wielokrotnie zdarza mi się wysłuchać podczas odpowiedzi niemalże podręcznikowego wywodu na jakiś temat. Padają, daty, nazwiska, fakty, ale kiedy zadaję na końcu pytanie „dlaczego?” zapada najczęściej cisza. To chroniczny brak umiejętności analizy, krytycznego podejścia do życia i wiedzy, którą się zdobywa. To brak chęci szukania przyczyn i skutków. Ci biedni młodzi ludzie po prostu przyswajają – „bo tak trzeba”. Kiedy w jednej z najlepszych klas w szkole powiedziałem, że zajeżdżanie się tylko po to, żeby z wszystkich przedmiotów mieć piątki to głupota i że należy wybrać te, które są dla nich najważniejsze i te z których wystarczy im trójka patrzyli na mnie jak na wariata. Zaszczuci do granic możliwości przez chorą rywalizację w klasie (nakręcaną przez wywieszanie na semestr statystyk „najlepszy uczeń”, „najlepsza klasa” – z wyszczególnianiem średnich do drugiego miejsca po przecinku!) i spełniających swoje ambicje rodziców nie rozumieją, że to właśnie liceum jest okresem gdzie powinni kształtować swoją wrażliwość na świat. Oni w większości tego nie robią, nie mają na to czasu!
Samokształcenie, samodoskonalenie kojarzy się już tylko z chodzeniem na dodatkowe kursy, na których dzieciaki siedzą do wieczora, aby wrócić do domu i zakuwać na następny dzień do szkoły. A gdzie czas na książkę? Gdzie czas na refleksję? I nie mówię tu o czytaniu lektur, które większość z nas (ze mną włącznie, choć książki kocham) traktowała jako zło konieczne, ale o pozycjach otwierających nowe horyzonty, podsuwających różne spojrzenia na świat.
Kiedy pierwszy raz wspomniałem na lekcji o Kapuścińskim przeżyłem szok – nikt nie wiedział o kim mówię! Ci ludzie nie czytają dla siebie – rzadko kiedy widzę na korytarzu siedzącego na przerwie ucznia pogrążonego w lekturze czegoś innego niż podręcznik. Błyszczą natomiast wyświetlacze telefonów komórkowych i bezustanny dźwięk przychodzących SMSów. Widzę wpięte w uszy słuchawki MP3-ek, z którymi niektórym ciężko rozstać się nawet w czasie lekcji. Nie, nie mówię, że MP3 i słuchanie muzyki to zło. Bynajmniej. Sam poruszając się po mieście odcinam się od tłumu właśnie w ten sposób. Jednak w przypadku tych młodych ludzi bardzo często kulturowa papka wyparła wszelką inną rozrywkę intelektualną. Zamknięci między MP3-ką, komórką i szkolnym podręcznikiem.
Jak możemy jednak oczekiwać od uczniów umiejętności myślenia, krytycznego podejścia czy nawyku czytania kiedy nie wynieśli oni go z domu? To tam, nie w szkole powinna się rodzić ciekawość świata i głód wiedzy. Niestety w dzisiejszym zabieganym i zapracowanym świecie rodzice coraz częściej i chętniej przerzucają na szkołę pełną odpowiedzialność za wychowanie ich pociech. To wg nich nauczyciele powinni wpoić podstawowe zasady kultury osobistej, nauczyć i przyzwyczaić do czytania, a także do myślenia. Rodzic nie ma na to czasu. Jest zajęty robieniem pieniędzy, żeby zapłacić za kolejny kurs swojej córeczki czy synka. Nie rozmawia z dziećmi, nie pobudza ich do myślenia. Kontakt między nimi ogranicza się do szablonowego
– co w szkole?
– nic, mam dużo nauki
Coraz częściej życie rodzinne nie istnieje, a w domu spotykają się dwa coraz bardziej obce sobie światy – wiecznie zabieganego rodzica i zagubionego dzieciaka, który „ma wszystko”. Pozostawiony samemu sobie młody człowiek szuka swojej tożsamości w internecie, wśród znajomych i najczęściej po prostu nie potrafi siebie zdefiniować. Z czasem zaczyna mu być wszystko jedno. Ta bylejakość coraz bardziej widoczna jest w sposobie bycia, zachowania i języku. Brak intensywnego obcowania ze słowem pisanym sprawia, że język młodych ludzi jest coraz bardziej ubogi, coraz częściej muszę tłumaczyć słowa dla mnie i mojego pokolenia oczywiste (np. namiestnik). Od lat, co roku na maturze wychodzi brak umiejętności czytania ze zrozumieniem i pisania wypracowań. Zrozpaczeni rodzice pytają – jak to możliwe, że moje dziecko nie umie pisać?! A ja kiedy słyszę takie pytanie mam ochotę zapytać – a kiedy pan/pani widzieliście wasze dziecko z książką, kiedy podsunęliście mu jakąś wartościową lekturę, a potem o niej z nim podyskutowali? Oczekiwanie, że nauczyciel w liceum będzie miał na to czas, że „nauczy” pisać, kiedy w ciągu 2.5 roku musi zrobić literaturę czy historię od starożytności po czasy współczesne pracując z 30-tką uczniów w klasie, obciążony obowiązkiem wystawienia ocen (czyt. zrobienia odpowiedniej ilości klasówek, pytań etc.) i wypełnienia przy tym tony biurokratycznych zestawień i tabelek jest tyle chybione co naiwne. Szkoła realizując materiał może tylko wskazywać pewne kierunki, może podsuwać podstawową wiedzę, ale jeśli rodzice i uczniowie nie będą robić nic, aby tą wiedzę poszerzyć czy przetworzyć nie ma co oczekiwać cud, bo on się nie zdarzy. Główną bolączką każdego nauczyciela w kleszczach programu jest kwuestia jego zrealizowania w całości. W większości przypadków mówimy o realizacji „na styk”. W tej sytuacji, nikt nie pozwoli sobie na swobodne poszerzanie tematów czy dyskusję z uczniami, bo każdą taką próbą ryzykuje oskarżenie go na koniec przez rodziców o niezrealizowanie materiału i obciążenie odpowiedzialnością za słabe wyniki matur. W ten oto sposób produkujemy masowo bezrefleksyjne i niemyślące maszyny do wkuwania wszystkiego co się im podsunie pozbawione szczątkowej choćby umiejętności obróbki przyswojonej wcześniej wiedzy.
Poza niewydolnością i bezsporną chorobą całego systemu problemem są także rodzice, dla których nie jest istotne obcowanie z ich dzieckiem, ale jego wynik w szkole. Kiedyś przyszła do mnie matka jednej z bardzo dobrych uczennic z pretensjami, że córka ma 4 choć lubi i uczy się historii (argument zaiste powalający i nader częsty). Nic nie dały moje zapewnienia, że dostrzegam potencjał córki, że piątka jest w jej zasięgu. Dla tej matki było to zupełnie nieistotne. Przez 15 minut jedynym pytaniem przez nią powtarzanym było „co córka musi zrobić, żeby mieć 5-kę w tym semestrze?”. Nie docierało do niej, że jej dziecko miało wiedzę na poziomie dobrym. Dla niej jedyną istotną kwestią było jak da się „załatwić”, żeby było 5. Ważna była cyferka – wiedza i umiejętności nie miały żadnego znaczenia! Takich przypadków jest coraz więcej.
I jak w takiej sytuacji oczekiwać od młodych ludzi refleksyjności, zdroworozsądkowego myślenia skoro od najmłodszych lat realizują plan narzucony im przez ambitne mamusie i tatusiów?! I to jest ta lepsza wersja, bo słabsi po prostu nie wytrzymują. Pękają. Coraz częściej stres kończy się nerwicą czy zdiagnozowaną depresją. Przypadki kiedy ktoś załamuje się tym, że dostał 4 z klasówki „bo jak on to wytłumaczy rodzicom” nie są wcale taką rzadkością!
Inną przyczyną lecącego w dół poziomu jest społeczne przyzwolenie na postępujące obniżanie standardów. Coraz częściej nawet wśród dziennikarzy w TV widać niechlujstwo językowe, choć słowo jest narzędziem ich pracy. Większość jednak powie – co z tego, przecież to nieważne czy powiedział wyłączać czy „wyłanczać”.
Taki (dość przykry) jest obraz młodego pokolenia Polaków, którzy właśnie opuszczają licea i idą na studia. Skrzywdzeni przez niewydolny system i ciągle przyspieszające tempo życia nie potrafiąc się odnaleźć stają się bezkrytycznymi konsumentami popkulturowej papki. Pozbawieni ochronnego parasola rodziców (którzy nie mają dla nich czasu) na własną rękę szukają autorytetów utożsamiając je najczęściej z ikonami obecnej kultury masowej. Nie dostrzegają potrzeby sięgnięcia głębiej, zanurzenia się w dobrej literaturze, bo nikt im tego nie uświadomił, nie nauczył, nie pokazał, zaś mniej bądź bardziej nieudolne starania szkoły są postrzegane jako przykra konieczność. Dlatego grono ludzi krytycznych wobec otaczającego ich świata topnieje. Dlatego też słowa Levine’a czy nam się to podoba czy nie z każdym rokiem nabierać będą większej mocy i wiarygodności. Oczywiście, wciąż będzie istnieć spora grupka osób, które od świata oczekują czegoś więcej niż kolorowej i plastikowej Dody, jednak producentów i wydawców gier zawsze będzie interesować większość – a ta z roku na rok jest (wbrew swej woli) coraz głupsza.
Mądrości nie da się jednak zdobyć wysyłając SMSy czy bezmyślnie zapamiętując książkę telefoniczną. Niestety. A może na szczęście?!
Hah. . . no i w sumie słyszę niemal samego siebie. Jestem non stop wytykany palcami za głośną krytykę naszych czasów. Wypowiadając swoje przekonania w miejscach publicznych (np. autobus) nie raz spotkałem się z wręcz agresywnymi reakcjami. Bo jakim prawem neguje zasługi dla muzyki DJ’a Tiesto 😉 A na poważnie. Sam walczę ze sobą, żeby się nie poddać. Bo o ile łatwiej poddać się nurtowi, brać co dają, nie wymagać, ślizgać się po problemach zamiast się w nie zagłębiać. Mam 17letniego brata – czyli 13 lat młodszego. Siłą zmuszam go do myślenia ale widzę w jego oczach niechęć do takich praktyk. Jego „ziomale” nie muszą się starać, nikt na nich nie naciska i on też tak chce. W sumie. . . jeśli wszedłeś między wrony. . . Ale my tu gady gadu o młodzieży, ale wśród moich rówieśników o zgrozo fala „upraszczania świata” przybiera monstrualne rozmiary. W mojej pracy mam kontakt z dość szerokim przekrojem społeczeństwa – kilkaset osób. Na palcach spokojnie zliczę ludzi, o których można z całą pewnością powiedzieć „Homo Sapiens”. . . reszta jest ogarnięta wspólną świadomością z logiem Vivy i MTV na czole. Wystarczy podać, że najpopularniejszym adresem na naszym firewall jest „pudelek” (bo Nasza Klasa została permanentnie zablokowana). O zgrozo. . . zaraz za pudelkiem są inne „portale wiedzy współcześnie ważnej”. Największą aktywność wykazują z kolei porty komunikatora GG. Ot obraz przeciętnego pracownika. A ja nadal jadę do pracy komunikacją bo taniej i czas na czytanie mam. W moich uszach nadal muzyka jakiej nie grają w „Esce”. I mało SMS’ów piszę 😉 bo wolę dzwonić z życzeniami osobiście. I czytam „V” żeby unikać uproszczeń i eufemizmów. No bo w sumie jeśli coś jest „do dupy” to trzeba to powiedzieć a nie wystawiać grze „8” ;-)PS: przepraszam za te 4 litery ale to w kwestii kontekstowej a nie z mej wulgarności.
Dobry tekst. . . daje do myslenia. Mi osobiscie tym bardziej uswiadamia jak swietnie swoja role odegrali moi Rodzice. Po pierwsze pozbylismy sie z domu TV – zagluszacza mysli, ktory non stop nadaje nad uchem i zaglusza wszystko inne tym samym przeszkadzajac w rozmowie „bo cos tam leci”. Zamiast wieczornej TV bylo wieczorne spotkanie przy stole z Rodzicami i bracmi. Siadalismy razem i po prostu. . . . gadalismy. Torche o tym co u nas, troche o naszych planach i marzeniach. Rodzice zawsze potrafili pomoc, doradzic i ukierunkowac. Jak trzeba bylo sami robili za kursy i „korki” – najpierw sami przerabiali aktualny material szkolny a pozniej (na sile. . a jak inaczej) ta wiedze przekazywali nam (godzinna dziennie matematyki z Mama po lekcjach – marzenie kazdego „mlodego buntownika”). Wszystko to docenim dopiero teraz. . jak juz sie wyprowadzilem na swoje i poglad na swiat tez sie nieco zmienil. Tutaj chyba jest jeszcze nadzieja, skoro moi rodzice potrafili dac z siebie az tyle to i ja dam rade. . . wiecej, uwazam ze to moj obowiazek. Jeszcze nie jestem rodzicem (ale to juz blizej niz dalej) ale mam nadzieje, ze moje dzieci uda uzbroic sie w umiejetnosc myslenia. To chyba jedyna sznasa – dbac o tych najblizszych a moze ich madrosc kiedys zostanie doceniona i wchlonieta przez otoczenie? Pozostaje tylko miec nadzieje. . . bez niej to juz tylko wyprowadzic sie na Syberie albo zostac pustelnikiem. Z racji zawodu mam kontakt z mlodzieza w UK – o zgrozo. . . . to jest dopiero pokolenie Coca Coli i MTV, konsumpcja w pelni. Jednostki myslace mozna policzyc na palcach jednej reki. Smutne ale prawdziwe. . . .
Polski system nauczania jest imo chory. Jest strasznie duzo materialu, ktorego w przyszlosci sie nie bedzie wykorzystywac. Denerwuje mnie to, ze jesli w liceum wybiore profil matematyczno-informatyczny, to i tak bede mial biologie i chemie. Tylko, ze co ma piernik do wiatraka? To oczywiste, ze aby umiec poslugiwac sie komputerem nie jest mi potrzebna znajomosc anatomii ludzkiego ciala (choc akurat ta wiedza jest przydatna). Uwazam, ze jesli po gimnazjum stwierdze, ze dany przedmiot jest dla mnie za trudny (fizyka,chemia) badz nudny, to w liceum wybierajac profil ktory z danym przedmiotem nie ma nic wspolnego, nie powinienem go miec. . . Od siedmiu miesiecy mieszkam w Norwegii i chodze do Norweskiego liceum. W Polsce chodzilem rok do liceum i mam porownanie. Co widze? Tutaj nie mam fizyki, chemii, biologii. Mam obecnie tylko 6 przedmiotow. A w drugiej klasie mam dobrac sobie dodatkowe trzy (taki wymog). A co fajne, tych dodatkowych przedmiotow, ktore mozna wybrac jest wiele. Sa to m. in. ekonomia, komunikacja i kultura, jezyki obce, historia i filozofia, technologia informatyczna itd. Wiec wybor jest spory i mozna sobie wybrac to, co jest interesujace. Co do kwestii myslenia i inteligencji Polskiej mlodziezy. Owszem, sa jak roboty nastawione na bezmyslne wkuwanie (sam taki bylem, aczkolwiek nie bylem kujonem. Chcialem po prostu zdac i kropka. Dwoja czy troja mi „stykla”). Ale z drugiej strony w porownaniu z np. Norweska mlodzieza, to my Polacy jestesmy w moim mniemaniu inteligentniejsi. Z Norwegami ciezko czasem dojsc do porozumienia, inteligencja tez nie grzesza (choc sa wyjatki), ale przykladow nie bede podawal. A tutaj wlasnie na lekcjach jest duzo komunikacji nauczyciel-uczen. Wiedze uczen sobie wpaja czytajac podreczniki, ale na lekcjach jest czesto rozmowa. Uczniowie zadaja duzo pytan, nauczyciel wyjasnia. W Polsce bylo tak, ze nauczyciel gadal przez cala lekcje, a klasa notowala az rece puchly, bo jutro nauczyciel mogl zapytac z tego. Tu w Norwegii nie ma pytania, nie ma niezapowiedzianych kartkowek. I w ogole relacja uczen-nauczyciel bardziej polega na kolezenstwie, niz na modelu mistrz-uczen. Zastanawiam sie, czemu mimo tego my charakteryzujemy sie wieksza inteligencja? Moze dlatego, ze wlasnie przyswajajac wiedze jestesmy bardziej wszechstronni (choc czesto nie potrafimy uzyc tej wiedzy)? Moze myslenie mamy w genach (wszak byly czasy, gdzie bez kombinowania ciezko bylo przezyc) ? Moze, bo Norwedzy np. maja wszystko podane na tacy od najmlodszych lat. My czesto musimy o to walczyc ciezka praca.
Miałem okazję chodzić do szkół w kilku krajach – Polska, USA, Australia. Te trzy systemy różnią się diametralnie – W USA chodziłem pół roku do podstawówki i wyglądała ona zupełnie inaczej niż nasz krajowy odpowiednik – bardziej przypominała przedlużoną zerówkę. Nie było sztywno ustalonych lekcji jako takich, tylko rozpisany plan dnia ‚Poniedziałek rano – science, Wtorek w południe – math’ itp itd. Często zdarzało się, że danego dnia przerabialiśmy jakiś temat. . . no jak dla mnie zupełnie nietypowo. Przykład : przed Halloween mieliśmy dzień poświęcony dyniom. Trza było oszacować w grupach wielkość, wagę, potem zmierzyć, zapisać o ile się pomyliło, porównać z wynikami kolegów, wypisać jakie dania można robić z dyni, dowiedzieć się skąd pochodzi, jakie ma witaminy. . i tak przez cały szkolny dzień. W Australii z kolei miałem okazje być też pół roku, ale juz na przełomie gimnazjum/liceum. Byłem absolutnie jednym z najlepszych uczniów w klasie. Po prostu cały program byl jakby cofnięty o 2 lata w tył. Zupełnie inne podejście do przedmiotów : tu plan już był normalny, ale np. zamiast biologii, chemii, fizyki był przedmiot Science. W jednym kwartale była chemia, w drugim fizyka. . . i tak dalej. Podejście do tematu dużo konkretniejsze – przedmioty przerabiało się tematami dużo węższymi niż w polskiej szkole. Np. zamiast tematu ‚optyka’ był temat ‚oko’, zamiast ‚pierwsza wojna św. ‚ była ‚sytuacja w okopach na jakimś tam froncie’. I co się rzucało w oczy – zawsze było pokazane skąd można się dokształcić, gdzie można znaleźć więcej wiedzy. Bardzo częto zamiast setki małych prac domowych był do zrobienia duży projekt, często grupowy. Po powrocie do Polski rodzice strasznie się obawiali (ja w sumie też), że to pół roku zabrane ze szkoły spowoduje straszne braki u mnie. O dziwo tak się nie stało, byłem w stanie dość swobodnie wskoczyć z powrotem w rodzimy system nauczania.
Mówiąc żargonem pornograficznym – „z ust mi to wyjąłeś”. Najbardziej w tym wszystkim zastanawia mnie fakt, dlaczego rodzice na siłę przelewają swoje ambicje na dziecko. Dlaczego musi być najlepsze, najszybsze, najbystrzejsze, najładniej ubrane i najinteligentniejsze ze wszystkich? Niby po co? W jakim to niby celu? Aby pochwalić się przed znajomymi? Przed samym sobą? Po czasie przestają zauważać w nim człowieka, zauważają za to obiekt ich niespełnionych ambicji i wysokich aspiracji, którym to sami nie byli w stanie sprostać. cherub —. co do pomysłu z TV, sam z miłą chęcią bym tak zrobił. Ciekawostką jest tu pewna historia. Dawno temu, gdy chodziłem jeszcze do liceum, uczył nas polskiego taki jeden gość. Maksymalnie zakręcony, jakby żywcem wyjęty ze „Stowarzyszenia umarłych poetów”. Oczywiście w tamtych czasach nikt z nas tego nie rozumiał, ale kiedyś facet stwierdził publicznie, że TV to Szatan. Jeżeli masz TV to masz w domu Diabła. Była z tego, jak można łatwo przypuszczać, kupa śmiechu, ale jak się teraz nad tym zastanowić, to facet miał całkiem sporo racji. Cóż, niektóre rzeczy rozumie się dopiero po czasie. Dlatego tak ważne aby dać sobie siana z własnymi niespełnionymi ambicjami i wpajać swemu potomkowi potrzebę myślenia. Za pewne nie będzie doskonały, bardzo możliwe że nie będzie również najlepszy i bardzo dobrze. Niech popełnia błędy, mnóstwo błędów i nich się na nich uczy, lecz niech będą to jego własne błędy, wynikające z myślenia. Błędnego, ale zawsze MYŚLENIA.
Ludzie, trzymać się. Najważniejsza jest wiara, oczywiście chodzi o wiarę w siebie. Ja pochwalam podejście cheruba chcąc zmienić świat pracuje nad samym sobą. Wierze, że to wystarczy by coś poprawić.
Jeszcze tak nawiązując do porozumiewania się między pokoleniami. Należę ogólnie do młodszego elementu społeczności V. Będąc w I klasie liceum, nie potrafię znaleźć wspólnego języka z gimnazjum z klasami III. Z przerażającą większością nie potrafię się porozumieć, nie tylko na płaszczyznach specjalistycznych (że tak to określę), ale i najzwyklejszych. Pytając o szkołę, nauczycieli, naukę dostaję bełkotliwy stek bzdur. Wszyscy moi rówieśnicy, z byłej klasy, jak i obecnej zaobserwowali to samo. Dzieli nas zaledwie rok różnicy, a między nami przepaść języka i systemu wartości. Boję się myśleć co będzie za 5-10 lat.
Ostatnio byłem optymistą, teraz będę pesymistą. Skrajnym. . . Poruszyłeś tu dwa istotne problemy: edukację i rodzinę. Zacznę od rodziny. Moja koleżanka małżonka powiedziała kiedyś, że aby mieć budkę z piwem potrzebna jest koncesja, natomiast aby mieć dzieci nic nie jest potrzebne. Efekt tego — dopóki nie będziemy chcieli żyć wg zasad z „Nowego, wspaniałego świata” — musimy przyjąć do wiadomości: Duża część dzieci dorasta jak pokrzywa przy drodze; bez wpajanych zasad współżycia społecznego, bez autorytetów i bez miłości. Lub z miłością pojmowaną negatywnie. Wyłącznie jako opozycja do „obcego” — odwrotność pojęcia nienawiści. Ostre słowa? Spójrzcie ile agresji obserwujemy w życiu społecznym w ostatnim choćby czasie. To nie wzięło się znikąd. To w nas tkwi i tego właśnie m. in. uczymy młode pokolenie.
Bo jesteś „obcym”, z którym należy walczyć. Nie dyskutować, a już z pewnością nie współpracować. Zaś ocena w szkole nie jest już wypadkową wiedzy ucznia, lecz jego orężem do walki w wyścigu. I tylko to się liczy. Bez względu na koszty. Uczciwość, wspólne dobro, honor i prawdomówność? Wolne żarty! Żyjemy w czasach, w których te pojęcia są równoważne z głupotą i frajerstwem. W których same te wyrazy zostały nam skradzione przez polityków, wyprane z jakiegokolwiek znaczenia i zamienione na partyjne hasła. Jeśli nie chcemy się ośmieszać — nie używamy ich. Gorzej: jako społeczeństwo zapominamy, co znaczą. . . Oczywiście upraszczam i uogólniam, ale wydaje mi się, że tak mniej więcej się właśnie dzieje. Remedium na tę sytuację, mogłaby być szkoła. Przynajmniej w jakimś stopniu. Nie chcąc wchodzić w następny temat (odwieczny) czy szkoła powinna uczyć czy także wychowywać, powiem tylko tyle: Szkoła powinna być atrakcyjna. Przynajmniej dla pewnej części uczniów stanowić alternatywę. Jak Autor, tak i ja, „wierzę, głęboko wierzę, że ludzie nie chcą być głupi”. Szczególnie, ci o chłonnych, młodych umysłach. Niestety polska szkoła niewiele ma wspólnego z atrakcyjnością. W ciągle zmieniających się programach nauczania pozostaje jedna stała: tysiące faktów i danych do przyswojenia, nauczenia, wykucia. I brak metod ich wykorzystania. Szkoła nie uczy myślenia. Wręcz je zabija — a to jedyna rzecz, jaką mogłaby do siebie przekonać młodzież. Jaki, choćby najlepszy nauczyciel, ma czas, by przekonać ucznia do stawianej przez siebie tezy, np. interpretacji wiersza? Pozwolić uczniowi na własną i dopiero potem, ewentualnie, pokazać mu, gdzie popełnił błąd lub przeciwnie, pochwalić za nowatorski pomysł? W tym czasie trzeba „przerobić” 10 stron podręcznika! Często nie ma innej możliwości, jak tylko powiedzieć: „jest tak, nie inaczej — naucz się tego, bo to będzie na sprawdzianie” (vide: post Gothela w dyskusji „Czy ludzie chcą być głupi. . . ?” — przecież to standard w polskiej szkole!). Dodajmy do tego, że z powodu bardzo niskich zarobków w szkolnictwie dużą grupę stanowią nauczyciele wyselekcjonowani negatywnie. W liceum miałem koleżankę, bardzo dobrą uczennicę. Z fizyki miała najlepsze oceny i zabił ją prąd, gdy w wannie pełnej wody użyła suszarki do włosów. Czeladnik elektryk nigdy nie popełniłby takiej głupoty, jaką popełniła osoba wiedząca o elektryczności dziesięć razy więcej! System szkolnictwa brnie w ślepą uliczkę. Jak to możliwe, że tym bardziej nie znosimy książek, im bardziej są one ważne w szkole? Dlaczego ważne dla nastolatka rzeczy są nieważne w szkole? Dlaczego trudno im dostrzec, by wiedza szkolna miała jakiekolwiek zastosowanie w życiu? Szkoła ma TYLKO zagwarantować zdanie egzaminu do następnej szkoły, liceum — indeks, uczelnia — papierek, a ten dobrą pensję. Najlepiej w pracy wygodnej i łatwej. Przecież frajer, kto się męczy!
Zgoda. Ale czy to nie szkoła winna uczyć odruchu poszukiwania, umiejętności pracy zespołowej, analizy, wiązania poznanych faktów? Przecież to w szkole powinno się nas przyzwyczaić, że zadawanie pytań i ciągłe poddawanie w wątpliwość rzeczy z pozoru oczywistych to nie akt odwagi! I gdzie, jak nie w szkole, tego sie oducza, by „niepotrzebnie” nie wydłużać lekcji? Jak nauczyć chęci szukania przyczyn i skutków w sytuacji, w której nie ma czasu na dyskusję i wspólne z nauczycielem poszukiwanie wiedzy? Na razie mamy szkolnictwo, które siedzi korzeniami w szkole XIX-wiecznej i przygotowuje ludzi do życia wg dawno nieaktualnych standardów. Ludzi, którym łatwo wszystko wmówić i łatwo nimi sterować. Choćby i wrzaskiem. No, ale w końcu i nauczyciel musi czasem wrzasnąć, żeby „uspokoić” klasę i wrócić do „właściwego” toku lekcji. A czym skorupka za młodu. . . Nie atakuję nauczycieli. Ja tylko im współczuję. Szczególnie tym dobrym. Pewnie się czują, jak Syzyf, na dodatek w łańcuchach Prometeusza. Musi powstać system edukacji, którego celem nie będzie zamiana człowieka w encyklopedię, a wyznacznikiem wiedzy nie będzie wskazanie stolicy państwa na mapie. System, gdzie promuje się kreatywność i myślenie, a encyklopedia to tylko narzędzie. Gdzie ważniejsza od zapamiętanych danych jest umiejętność ich znalezienia — i co ważne — zweryfikowania oraz odpowiedniego ich zastosowania w zależności od sytuacji i problemu. Szansa na taki typ edukacji jest znikoma, niemniej to jedyna szansa byśmy — jako społeczeństwo — nie głupieli.
z ubolewaniem muszę przyznać, że nie mam czasu przeczytać powyższych komentarzy kolegów więc jeśli coś powtórzę to przepraszam. Właściwie można powiedzieć, że jestem członkiem klasy podobnej do opisanej przez autora i muszę się z nim conajmniej zgodzić ogólnie to co widzę to zgroza. Spora część klasy żyje według zasady „twardo zmierzam ale jeszcze nie wiem do czego” tacy nie myślą, nie zastanawiają się, czasami mam wrażenie, że chyba nawet nie marzą, tylko ciężko pracują bo to chwali społeczeństwo. Nawet od tych, którzy to i owo olewają często słychać jak ja wytłumaczę te oceny rodzicom. Ten kult ocen ze strony rodziców przede wszystkim zdaję się kształtować takie postawy, kreuję to też system edukacji, który jest opłakany w swoim zamknięciu (ale o tym później). Co gorsza takie spojrzenie na oceny wśród rodziców jest jak najbardziej powszechne ilu z was np. milion razy słyszało „co dzisiaj dostałeś w szkole?” a ilu choć raz czego się dzisiaj nauczyłeś?. Pytanie skąd wywodzi się ten szkodliwy trend wśród rodziców – oni zapewne także wyciągneli to z domów ale patrząc głębiej może po prostu ludzkie zapatrzenie w liczby i statystyki o którym tu kiedyś pisano ma dużo głębszy wymiar niż nam się wydaje. Problemem jest chyba także to, iż współczesna kultura nie kształtuje żadnych wzorców zachowań dla tej młodzieży oprócz karierowictwa. Gdyby taki człowiek po 10 latach bycia świetnym uczniem w liceum odstawił na chwilę podręcznik nie znalazłby dla siebie miejsca, czy choćby mówiąc prościej rozrywki. Bo jakie widzi wzorce? koledzy z dawnego gimnazjum piją pod blokiem albo gorzej koledzy z liceum właściwie głownie kują, media też nie podadzą żadnego rozwiązania <ogólnie nawiasem mówiąc współczesne społeczeństwo jeszcze przeważnie gnoi taki ‚wystający gwóźdź’>. Jedyną drogą do pogłębienia zycia tego człowieka jest książka ale sam na nią nie wpadnie ktoś musi mu ją pokazać (nawet jeśli znajdziemy kogoś z kim można pogadać o książkach to będą to typowo rozrywkowe powieści jak fantasy czy SF) i to tworzy ślepy zaułek. Nie mówię, że wszystko jest takie fe zawsze są wyjątki poza tym w każdym człowieku jest coś wartościowego co kreauje on sam z siebie w końcu to właśnie to tworzy ludzi wielkich a tacy będą powstawać wszędzie ale ogólny prąd zdaje się zdecydowanie unikać tworzenia fundamentów dla charakterów takich właśnie ludzi. Może jest tak dlatego, iż takich ludzi nie chce konsumpcyjne społeczeństwo, dla którego najlepszy jest jednolity ‚target’ ale z drugiej strony czy kiedyś właściwie było innaczej. . . A wracając do wcześniej obiecanego systemu edukacji według mnie tutaj wszystko jest nie na miejscu. Cała licealna edukacja (wg. mnie najważniejsza w ludzkim życiu) koncentruje się wokół wypełniania wymagań maturalnych czy kij wie jakich. Nauczyciele gnojeni poczetem materiału do przerobienia często kompletnie ignorują potrzeby uczniów. Niektórzy nie mają jakichś podstaw, niektórzy czegoś niezrozumieli i chcieliby żeby powtórzyć ale nie lecimy dalej bo nie zdążymy z materiałem. W efekcie niemal każdy ma jakąś dziurę w wiedzy, która się pogłebia i pogłebia i właściwie wychodzi na to że po pierwszej klasie (poza p. kierunkowym(i), na które traciłem weekendy) nic się w tej szkole już nie nauczyłem tylko ciągle coś bezmyślnie kułem do sprawdzianu. Jaki to ma sens skoro uczniowie w szkole właściwie nie poszerzają swoich horyzontów. Zwłaszcza, że obecne wymagania na szkołach wyższych wobec matury i całego tego wyścigu szczurów to. . . mieć zaliczone. Problem definitywnie jest ale walka z nim przypomina walkę z wiatrakami bo co tu pomoże reforma skoro takie patologie formują wymagania rodziców oraz obecna kultura. A skoro to właśnie my, członkowie tego społeczeństwa, twórcy tej kultury sami sobie zamykamy te drogi (i jeszcze przysypujemy objazdy) to wracając do meritum, w pół ironicznym żartem chyba jednak można powiedzieć tak ludzie chcą być głupi.
Najpierw objazd:
Zbyt uogólniasz, co jest szczególnie typowe dla polonistów. Dla nich książka fantasy, sf nie może być wartościowa, tylko rozrywkowa. Nie twierdzę, jako fan fantasy, że każdy ma ją czytać, dostrzegać głębokie wartości (których w 90% nie ma bo to kicz). Jednak ten sam kicz można dostrzec w każdym gatunku, tak więc nie sprowadzaj czystej rozrywki wyłącznie do fantasy. Druga sprawa to kwestia nauczycieli. W swojej 10 letniej karierze w szkole, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że miałem tylko 2 prawdziwych nauczycieli. Jeden z nich właśnie uczy mnie matematyki. Pal licho, że z materiałem jedziemy jak szaleni, jednak wiem, że nie jedziemy, żeby zdążyć przerobić, tylko dlatego, iż faktycznie stać nas na to i pani profesor potrafiła nas zarazić manią matematyki. Trochę się pochwalę: aktualnie rozpoczęliśmy, jako klasa I liceum, podręcznik do klasy II zakończywszy w pełni materiał kasy I. W przypadku wyścigu szczurów, widzę tylko 2 możliwości. Albo dasz się w niego wciągnąć, albo jesteś człowiekiem inteligentnym, poza tym wszystkim, który mimo umiejętności, koncentruje się na tym co przydatne, tym co go fascynuje i będzie jego przyszłością, równocześnie zasługując sobie wśród opinii publicznej na miano mądrego lenia, który potrafi, a mu się nie chce (co jest opinią całkowicie błędną). Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że do 3 klasy gimnazjum byłem w czołówce szczurów. W klasie 3 poddałem się. Następnie doszło otwarcie oczu w klasie I liceum (zwanej przez moich rodziców szokiem z powodu nowej szkoły i spadkiem z ocenami). Nie dałem się po raz drugi w to wciągnąć. Przedmiotów zbędnych IMO uczę się niewiele, a stopnie z nich wcale nie są drastyczne – 3 jest wystarczające, niewiele lepiej niż wtedy dy zakuwałem. Jedyne nad czym ubolewam to widok mojej siostry, która już jest w pogoni za ocenami – paradoksalnie do haseł głoszonych przez rodziców „Oceny nie są najważniejsze”, praktyka pokazuje co innego. Żałuje tylko, że nie mogę zabrać w tej sprawie jakiegokolwiek głosu.
typowo rozrywkowe to są kryminały (choć można próbwowac myśleć. . :P), harlekiny i horrory, IMHO SF potrafi przekazać naprawdę sporo filozofii i pieknie punktować problemy ludzi. Nie mając „ziemskich” hamulców, można wszystko ładniej pokazać. Kiedyś taką rolę pełniły bajki, ale czas leci. . . Podobnie fantasy, chociaż nieco mniej, ale nadal można z tego zrobić wartościową lekture. Nie żebym negował możliwe wartości harlekinów itp, czy gloryfikował SF – wszystko może być przecież odwrotnie. My polacy mamy zwyczaj narzekania na wszystko i wszystkich. Na służbę zdrowia, na drogowców, na polityków itp. Ale myślę, że na oświatę warto narzekać zawsze i wszędzie. Zawsze będzie coś do poprawienia, uaktualnienia, dopasowania do realiów. Ale wiecie co jest największym problemem ludzkości? Nikt, nikogo nie słucha. Media gadają, ludzie gadają, nauczyciele, rodzice, a młodzież siedzi i olewa sikiem prostym. Dlaczego? Bo 40lat temu ich rodzice robili dokładnie to samo. Co gorsza – nadal nie słuchają. i jak się mają nauczyć, skoro większość lekcji spędzają gadając, pisząc smsy i wspominając weekendowe „przygody” z %. Z tego wynika kolejny problem – rodzice nie słuchają nauczycieli, a czesto i nauczyciele rodziców i uczniów. W dodatku cały czas jedni i drudzy przerzucają się, kto ma wychowywać dzieci. Najwyraźniej za obustronną zgodą przyjęt, że dzieci i młodzierz mamy dostatecznie dojrzałe, były wychowały się same. A skoro jeszcze zaden 15latek nie przyszedł do szkoły z kłasznikowem, to chyba nie jest ona tak znowu świrnięta. Rodzie nei mają czasu, bo zarabiają kase, by dzieciak miał markową komórę, mp3, i super dresy. A nauczyciel nie ma czasu, bo ma przeciętnie kolejne ~30 sztuk tegoż rocznika. A tak przy okazji mała statystyka – przy okazji Dni otwartych w moim kochanym LO, dowiedziałem iż rocznik ’92 jest o dobre 130 osób mniejszy od ’91. Czyli ok 4klas. Dla powiatu o 3 LO, może to oznaczać zamknięcie jednego z liceów. Ach to przeludnienie szkół. . . Wiem wiem, ale za wesołe toto nie jest. No i to na co watrto było ponarzekać – program szkolnictwa. Jedna wielka bzdura. Dużo za dużo to za mało powiedziane. UIczymy się pierdół, na które najlepiej zastosować 3xZ, z czego ostatnie wychodzi mi najlepiej. ?Uczę sie i ucze, i kit że nic nei umiem – ważne żebyX dnia Y miesiąca zdać kartkówkę/klasówkę. i co z tego że 5min po zakończeniu pisania w mózgu zajdzie trzecie Zet. Liczy sie ocena – udało się zmierzyć wiedzę, a wiec można pochwalić się lub zganić rodziców. Jestem w drugiej LO, i mam zupełnie niepotrzebną geografią, historię, WoS. . . Liceum Ogólnokształcące? Wiem gdzie poszedłem, ale innego wyjścia nie ma, żeby pójść na studia. A liceum ma przygotowac do studiów, tymczasem przygotowywuje do matur, bo one są przepustką na uczelnie. Po co mam się tyle tego uczę? Nie mam pojęcia, pewnie żeby ktoś tam mógł się pochwalić, jaki wszechstronny jest poziom nauczania. Szkoda, że ten prgram nie bierze pod uwagę możliwosći jego realizacji przez nauczycieli i uczniów. 2LO jest chyba najbardziej przeładowana bzdurami, i padamy na pysk. Nie tylko po 18nastkach. A z innej beczki. . . Wiecie co mam ochtę zakrzyknąć? Chciałbym drugiego Gombrowicza. Kogoś bezkompromisowego, kto powie wszystkim jak bardzo sie mylą. I rzuci to prosto z mostu, bez zbednego owijania w bawełne. Bo polskie nauczanie leży, pokrzykując „Słowacki wielkim poetą był”, albo co gorsza „Sienkiewicz wielkim pisarzem był”. Cholera jasna, czy musimy byc tak ciągle zaślepieni nacjonalizmem? Generalnie uważamy że zwykły Polak jest gorszy od Brytyjczyka, Franzua itp, z drugiej strony że wybitne jednostki polskie, jak JPII czy Sobieski były/są najlepsze. Nieprawda. Wszystkie narody są równe, może tylko niektóre miały bardziej pod górkę. I wreszcie coś co wypomniano mi pod wpisem coppertop’a, a co wiem od dawna, i staram się wbijać do zakutych głów – wiedza nie jest równa inteligencji. Inteligencja, spryt, umiejętność kojarzenia faktów to coś, czego jesli nie nauczymy się w dzieciństwie, będziemy za to płacić całe życie. Bo nei można żyć bez umiejętności kombinowania, nawet jeśli kombinujemy jedynie nad krzyżówką Angory „Dla orłów” ;)Mam nadzieję ze nie za długi wpis, i pozdrawiam brać Valhalli, która udowadnia że nie cały świat skretyniał do reszty 😉
Jak tak czytam co o swojej szkole napisał Jolo i przypominam sobie co o legendarnej krakowskiej V-ce mowila nam nasza obecna nauczycielka chemii (swego czasu pracowala w VLO), to az sie ciesze, ze zabrakło mi tych dwóch punktów, by stać się uczniem szkoły powszechnie uznawanej za elitarną 😉 Dzięki temu trafiłem do – pod względem poziomu – krakowskiego przeciętniaka, w którym i mogę to powiedzieć z czystym sumieniem, spora część nauczycieli zamiast „co/kto? woli pytać „dlaczego?”. Nie ma tu takiego drastycznego ciśnienia na oceny, uczniowe zamiast ze soba rywalizowac na to, kto ma wyzsza srednia, wola soba wzajemnie pomagać. Jestem zadowolony z obrotu wydarzen. Nawet bardzo :)Poza tym, wydaje mi sie, ze mimo wszystko troche dramatyzujecie. Oczywiście, polski system edukacyjny jest tragiczny. Tu nie ma sie co klocic. Zamiast, dajmy na to 6-9 przedmiotow jest ich 12 czy 13, program gimnazjum rozciagnieto na trzy lata, a w liceum wciśnięto w trzy to, co było przeznaczone na cztery. W zasadzie jeśli chodzi o szkolnictwo srednie, to paranoje jaka w nim panuje idealnie podsumował moj były historyk, obecnie już chyba wykładowca na UJ, (na prawde swietny profesor) przy okazji omawiania sprawdzianu stwierdzajać, tu cytat: „Moim zadaniem nie jest państwa czegoś nauczyć, tylko przygotować do matury”. Cenię go za to, że mimo wszystko to pierwsze też szło mu rewelacyjnie 🙂 ALE! Nie rozumiem czemu doszukujecie sie tutaj jakiegos dramatu z młodzieżą, która poza wkuwaniem nic nie umie, nie ma ambicji i w ogóle jest be. Część moich rówieśników z gimnazjum (pod względem poziomu dość marnego należy dodać) już na tym poziomie edukacji miała postanowione na jakie pójdzie studia i kim chce zostać w przyszłości. W obecnej klasie osoby mające już obrany jakiś kierunek chyba byłyby w większości. Z polską młodieżą nie jest AŻ TAK ŹLE jak to przedstawiacie – wbrew pozorom MY też potrafimy myśleć :)Z resztą wydaje mi się, że na forum Valhalli pojawiły sie już takie osobniki (mój rówieśnik Gothel, czy rok starszy Wujo w tym temacie na przykład) udowadniające, że III RP też wychowała inteligentnych ludzi :)SZYBKI EDIT, BO JAK PISALEM TO NIE BYLO POSTU WUJA:
No tu bym się spierał. O ile ciężko mi ocenić pod tym względem nauczycielkę polskiego w podstawówce, bo gdzie tam wtedy człowiekowi było do Gombrowiczów, Słowackich i Sienkiewiczów myślami uciekać, ale ani w gimnazjum, ani teraz w LO polonistki ktore poznalem nie postawily by Gombrowicza na jednej półce z Sienkiewiczem 🙂
. . . Co w przypadku odpowiedzi u DOBREGO nauczyciela przydaje sie duzo bardziej niz wykute regułki.
chyba źle mnie zrozumiałeś 😉 W życiu bym nei stawiał Gombrowicza obok Sienkiewicza, ale akurat teraz katuje „Potop”, i przed tą „cudowaną” lekturą omawialiśmy fragment prozy Witolda pt „Sienkiewicz”. Treśc to ogólna jazda po polskiej mentalności, Sienkiewiczu, i tym co narobił z polską historią. Można by rzec, że brutalnie kopie go prosto w jaja. Naprawde, chciałbym miec drugiego Gombrowicza pod ręką, bo pan Bartoszewski jest troszkę za cichy.
„I jak w takiej sytuacji oczekiwać od młodych ludzi refleksyjności, zdroworozsądkowego myślenia skoro od najmłodszych lat realizują plan narzucony im przez ambitne mamusie i tatusiów?! I to jest ta lepsza wersja, bo słabsi po prostu nie wytrzymują. Pękają. Coraz częściej stres kończy się nerwicą czy zdiagnozowaną depresją. Przypadki kiedy ktoś załamuje się tym, że dostał 4 z klasówki „bo jak on to wytłumaczy rodzicom” nie są wcale taką rzadkością”Dzieki Bogu nie bylem otoczony takimi ludzmi, w mojej klasie znalazloby sie najwyzej pare takich dziewczyn (przynajmniej bylo od kogo zpisywac zadania domowe:) ). A nie uczeszczalem do LO po skonczeniu ktorego ludzie mieli problemy z dostaniem sie na studia, raczej wiekszosc zostala przyjeta. Jolo twoja ocena ogolu na podstawie twojego snobistyczno-elitarnego liceum jednak jest chyba troche ulomna, nie jest wyznacznikiem, ba, to wrecz ocena na podstawie postawy ludzi w pewien sposob pokrzywdzonych. Odlegla od tego, co widzi i czuje wiekszosc. Ten tekst jest kompletnie „z kosmosu” – mlodzi jednak widza, co im sie probuje wciskac – czy to na lekcji czy to w mtv. Stad producenci streszczen lektur szkolnych moga spac spokojnie, popyt na ich produkty poki co bedzie :> A lektury godne uwagi wcale nie przejda tak bardzo niezauwazone. Przeciez nie trzeba byc specjalnie bystrym , by zadac sobie pytanie : po co mi znajomosc tych bzdur i wysokie oceny ze wszystkiego? Jedynie jednostki zahukane przez rodzicow moze na to nie wpadly, a Ty masz ich wieksze nagromadzenie na m2 klasy :>Ale fakt, ze nie wiem jak teraz jest w liceum – zaczynalem w 97, i wtedy wlasciwie po pierwszym lekkim szoku szybkow wychodzilo, ze nie jest tak zle, koniec koncow wystarczylo troche pouczyc sie do matury. A I i II klasa to w ogole byla idylla, w koncu oceny koncowe z tego okresu nie byly nigdzie brane pod uwage – mi sie zdarzalo poprawiac 1! ze sprawdzianu na 1 i jakos nic zlego sie nie stalo ;]
„To chroniczny brak umiejętności analizy, krytycznego podejścia do życia i wiedzy, którą się zdobywa. To brak chęci szukania przyczyn i skutków. Ci biedni młodzi ludzie po prostu przyswajają – „bo tak trzeba”. „Aha, JOLO ty chyba naiwny troche jestes – nawet jesli ktos ma przemyslenia, to dlaczego mialby leciec z tym do nauczyciela, wypowiadac sie na forum klasy, ryzykowac miano lizusa/kujona or sth. Przeciez kazdy wie, co trzeba napisac, zeby bylo ok. A po co ma sie wychylac ? Z drugiej strony – po co ma ktos np. pisac o tym, ze Jagiello specjalnie nie pograzyl do konca Krzyzakow po bitwie pod Grunwaldem, jak potem widzi na sprawdzianie czerwonym : „czy naprawde tak myslisz ?” 😛 Szkola to umowa – macie te bzdury, macie je wydeklamowac, i bedziecie mieli spokoj. Jeszcze rozumiem chec nawiazania fachowego dialogu te 15 lat temu, gdy nauczyciel mogl byc ew. jedynym dostepnym partnerem do rozmowy na temat, ktory zaciekawil, ale teraz ? Malo to for, grup dyskusyjnych w internecie ?
Dobrze powiedziane. W internecie. Kontakt ludzi ze sobą, możliwości dyskusji i rozmowy możliwe są tylko w internecie. . .
gothel, wujo444, siergiej —>to nie tak, że mówię, że wszyscy są be. Bynajmniej, sam uczę parę osób dla których chce mi się rano wstawać i iść do pracy. Pomimo papierów, idiotyzmów systemowych i kompletnego braku zrozumienia przez niektóre osoby, że w szkole powinno się uczyć, a nie wypełniać skomplikowane tabelki, żeby udowodnić, że się nie jest wielbłądem. Właśnie dlatego, że wiem, że są wnikliwi, myślący, że podczas lekcji zasypią mnie pytaniami – czasem nawet takimi, na które nie będę umiał od razu odpowiedzieć. To są ludzie, którzy bez wątpienia myślą, przetwarzają zdobytą wiedzę, a kiedy coś ich zainteresuje to ją poszerzają we własnym zakresie. Wasze wypowiedzi (tu i w innych wątkach) dowodzą, że takie jednostki faktycznie istnieją 🙂 Mnie martwi jednak ogólny trend który jest dostrzegalny nie tylko przeze mnie, ale zdecydowanie bardziej doświadczonych nauczycieli. Spora ilość osób po prostu nie myśli. Nie stosuje logiki w swoim rozumowaniu. Przyswaja i odtwarza myśląc, że to wystarczy. A kiedy ja zadaje pytanie problemowe jest na mnie oburzona, że „tego nie było w książce” (mój ulubiony argument). I o takich osobach piszę w tym tekście. dpg —> mój obraz jest na pewno w jakimś stopniu skrzywiony, ale rozmawiam też z innymi nauczycielami (i nie tylko), którzy pracują w innych (różnych) szkołach i ich spostrzeżenia są bardzo podobne. Miażdżąca większość młodzieży nie lubi myśleć. Nie widzi potrzeby. Niestety jak mówisz – chory system jeszcze ją w tym utwierdza.
Jolo: a ja mysle, ze raczej powinienes napisac : ‚nie lubi dzielic sie swoimi niestandardowymi myslami odnosnie tematu lekcji z gronem pedagogicznym’ – bo i po co.
Kiedyś u mnie w podstawówce mój nauczyciel historii zadał pytanie na szóstkę. Co wspólnego miał Prometeusz z Powstaniem Listopadowym? Nie chwaląc się tylko ja na to wpadłem pośród chyba 24 uczniów. Nie będę podawał „spoilera”, gdyż liczę że sami jesteście w stanie odpowiedzieć na takie pytanie. 😉
dpg —> bynajmniej, nie mówię o dzieleniu się przemyśleniami, ale o umiejętności logicznego myślenia – które jest potrzebne przy odpowiedzi na pytanie problemowe. No chyba, że zakładamy, że ktoś jest tak wstydliwy że się nie chce podzielić i po pytaniu „dlaczego” po prostu milczy 😀
Hmm odnośnie Prometeusza, to chyba był jakiś obraz, czy cuś, metaforyczne przedstawienie, ale pewności nie mam. Co do dzielenia się przemyśleniami nasunęła mi się brzydka myśl co do treści większości z nich 🙂
poprawka
raczej miało być powieści rozrywkowe spośród głownie SF, czy fantasy i to z naciskiem na rozrywkowe bo do tych dwóch ostatnich nic nie mam. W każdym temacie można przekazać coś wartościowego co innego zaś kiedy pisze się książkę wyłącznie pod kątem przyjemnego jej czytania
a to akurat wynika z tego, że uczeń właśnie wcześniej nie podjął dyskusji w sprawie swych przemyśleń
szczerze, czy kiedyś widziałeś na którymkolwiek forum debatę na temat wpływu działań jagiełły na sytuację krzyżaków? O rzeczach ze szkoły rzadko się mówi poza nią (chociarzby dlatego, że szkoła się źle kojarzy), więc potrzeba głębszych rozmów na lekcji pozostaje.
Jolo: Nie wiem czemu sie dziwisz braku prawdziwego zaangazowania – nauka w PL to przyswajanie zupelnie oderwanych od rzeczywistosci faktow – gdyz jako takie sa one przedstawione, wyrwane z kontekstu, z codziennosci (chociaz z tego co widzialem moj 6 lat mlodszy brat mial juz nieco ciekawsze podreczniki). W takiej sytuacji biernosc to wrecz przejaw zdrowego rozsadku. Sam pamietam lekcje o mitochondriach z ktorych nie rozumialem ani slowa (choc naprawde probowalem, bo weszlo mi to na ambicje :P) I pozostalem zupelnie nieczuly na to co one robia czy tez czemu ulegaja. Mialem ten luksus, ze z biologii moglem sobie byc mierny :)Prawie wszystko w szkole bylo takie. . . nienamacalne i zbyt ogolnikowe. Wyjatkiem dopiero byly fakultety, gdzie np. poswiecalo sie lekcje na analize tekstow zrodlowych. To bylo o niebo ciekawsze, zywsze. Tego wlasnie szkole brakuje: dobrze uchwyconego detalu :> Valesh: oczywiscie nie mowie o forach w stylu grona czy fotka.pl . Jak poszukasz, to znajdziesz wiele for pelnych pasjonatow. Wlasnie m. in. na nich nauczylem sie patrzec na historie ‚niepodrecznikowo’ (oprocz tego duzo daly fakultety).
Idealnym miejscem byłyby szkolne koła dyskusyjne. Przecież jest bardzo dużo uczniów interesujących się najróżniejszymi rzeczami, nie tylko Jagiełłą 🙂 Tylko w naszych realiach. . . Kiedy — po 8 godzinach lekcji? Za co — gdy czasem nie ma pieniędzy na kredę? I z kim — z przepracowanymi nauczycielami niemającymi czasu na sprawdzenie klasówek?
Nie przesadzaj. Wszystkie dobre książki są pisane pod tym kątem, począwszy od Homera. Przecież jeśli książka jest głupia to nie sprawia żadnej przyjemności. I jeszcze jedno. To, że jakaś książka nie traktuje o sensie życia, problemach egzystencjalnych czy filozoficznych nie oznacza, że jest mniej wartościowa od „Ulissesa” Joyce’a. Nie dajmy się zwariować. Nie wszystko co wielkie musi być nudne.
Z tym Prometeuszem to chodziło oto, że podprowadził bogom olimpijskim ogień i dał go ludziom, którzy mieli go użyć jako sygnału do rozpoczęcia powstania listopadowego. Napisałem o tym po to, żeby pokazać że jak się chce uczniów zmuszać do myślenia to można niedrogim sposobem. Tylko trzeba być nauczyccielem, który kończył WSP bo chciał a nie z braku pomysłu na przyszłość.
Oj jolo, a żebyś wiedział. Ja sam w liceum jeszcze poprostu nie tyle milczałem po pytaniu „dlaczego?”, ale poprostu nie widziałem SENSU się wysilać. Najczęściej leciało to, co pamiętałem z lekcji i z notatek. Nawet gdybym chciał coś innego powiedzieć Pani szanowna polonistka sugerowała, by jednak nie zapędzać się, a raczej wracać do jedynych słusznych wniosków i interpretacji podanych przez nią na zajęciach. Na innych zajęciach bywało podobnie. I tu nie chodzi o to, że ona chciała w nas tępić umiejętnośc myślenia – poprostu zdawała sobie sprawę, że samym „myśleniem” matury my nie zdamy (tej najnowszej ;]). I ubolewała nad tym faktem. Sama mówiła (podobnie jak historyk siergieja chyba :p), że ona nas tylko przygotowuje do matury i podaje takie interpretacje utworów, które będą na niej akceptowane. Ileżto się nasłuchałem, jakich bezmózgowców chce z nas uczynić nowy system edukacji. Jak młodzież ma myśleć, skoro nie jest do tego zachęcana? I nawet gdyby jakiś ambitny nauczyciel chciał to zmienić to i tak nie będzie w stanie, bo braknie mu czasu na „przygotownie do matury”. Taka smutna prawda. Edit:Heh, a pamiętam, jak jako młody szczyl w gimnazjum na jakimś wypracowaniu z polskiego pisałem o Kojimie i pierwszym MGS. Ale niestety nie pamiętam już treści iironicznego komentarza polonistki. . . No bo jak gry mogą przekazywać wartości istotniejsze dla młodego człowieka, niż te ukazane w szkolnych lekturach? 🙂