Kiedyś wszystko było proste – jeżeli producent gry planszowej sprzedał nam Chińczyka albo domino z brakującymi elementami, fani stołowej rozrywki pędzili na jego kwaterę z pochodniami, oblewali go smołą, otaczali w pierzu i gonili na rynek, żeby wszyscy zobaczyli jego hańbę. Wydanie gry, w której plansza jest niedodrukowana, a chłopki pełne nieodciętych elementów formy równało się końcowi kariery tego łobuza.
Później pojawiły się gry komputerowe i też wszystko jakoś działało. W pongu odbijaliśmy kwadrat dwoma cienkimi prostokątami, pac-man z chęcią połykał kropki, a postacie w Street Fighterze jakoś na siebie nie zachodziły, a gra przyjmowała żetony czy też monety bez zawieszania się i bez dyskusji. Spatchowanie automatu stojącego w budzie w Międzyzdrojach było niemożliwe, a więc gry wydawano po uprzednim przetestowaniu.
Świeżość trwała i trwała, aż do wynalezienia gier na PC, a konkretnie – internetu, który to w formie BBSów towarzyszy nam już tak długo, że niektórzy nie pamiętają, że było coś wcześniej. Wynaleziono też dyskietki oraz płyty CD/DVD dodawane do gazet… i tak się zaczęło. Nagle okazało się, że gier wcale nie trzeba kończyć, ani testować. Że kiedy skończy się czas przewidziany na produkcję, a gra jako-tako trzyma się przysłowiowej kupy, można ją spokojnie władować do pudełka, wysłać do sklepów i czekać, aż na konto spłyną życiodajne dudki. W razie gdyby nieistniejący dział Kontroli Jakości przegapił jakiś błąd, użytkownik sam go zapewne znajdzie i zgłosi, a więc – jeśli zdecydujemy się go wysłuchać, a nie całkowicie olać – będzie można się w przyszłości zastanowić nad patchem, który być może poprawi błąd. A może wprowadzi jeszcze kilka innych i zepsuje nam sejwy, dzięki czemu nie dojdziemy na dalsze poziomy, do których nikt nie dotarł i na których nie wiadomo jakie czyhają jeszcze błędy. Patch ładowało się na coverdisk i jechało na Karaiby.
Przez jakiś czas temu obrzydliwemu procederowi opierały się jeszcze konsole (jako biedne, pozbawione dostępu do internetu), ale dzięki „następnej generacji”, również i one zostają podłączane pod globalną sieć, która w postaci patchy chętnie usprawiedliwia nieudolność producentów. I o co się denerwować? Przecież jest info, że produkt jest sprzedawany „tak, jak jest” i że producent satysfakcji z gry nie gwarantuje. Jest, sprawdźcie.
A ja tak nie chcę. Nie odkrywam Ameryki, że patche to granda, ale naprawdę mam już tego dość. Zmusiłem się ostatnio do przeczytania wybranej umowy licencyjnej, żeby sprawdzić, czy patchowanie (a raczej – sprzedawanie bubli) jest sankcjonowane przez prawo i włos zjeżył mi się na głowie. Oczywiście, że jest, w dodatku jeszcze może mi się pewnie oberwać, jeśli będę stękał, że mi się to nie podoba. Bo wydawca łaskawie pozwala mi na granie w swojego bubla i nawet jeśli bubel jest taki, że aż bolą zęby (nie, nie jakaś błędna linijka kodu, tylko np. porysowana płyta) to i tak dostaję gwarancję na… 90 dni. Super.
I dziwić się ludziom, że nie chcą być lekarzami. Lekarz, jak się pomyli, to może nawet iść do więzienia, a w najlepszym przypadku zostają mu wyrzuty sumienia na całe życie. Robi operację raz, a dobrze i biednemu ziomkowi z pogruchotaną ręką pozostaje mieć nadzieję, że wszystko się uda. A programista? On zapisuje sobie „naprawić przy następnym patchu”. I idzie do domu. Wrrrr!
Niestety rynek gier zmierza do tego samego co juz jakis czas temu stalo sie w motoryzacji. Era, kiedy samochody projektowali inzynierowie dawno minela, teraz buduja je ksiegowi. Goniace terminy, ciecia kosztow, aby tylko wydac produkt. A to, ze cos nie dziala do konca, tak jak powinno, to sie poprawi. . . Albo i nie. . . Takie zycie. . . 🙁
Nie wiem czy ktoś to już tu pokazywał: http://uk. youtube. com/watch?v=UZq4sZz56qMTak wyglądała by budowa samolotu gdyby robili to programiści komputerowi :]
Ja lubie patche . . . (wiem dziwny jestem), ale w wersjach PeCetowych często zdarzało się, że z patchami dostaliśmy nowe dodatki w środku (np. w Diablo) itd . . . wtedy to człowiek z rozkoszą je odkrywa bądź nowe mapy. Jednak patche jako same łatki bugów i problemów to faktycznie zmora
gothic 3 jest chyba najlepszym przykladem odwalonej gry (przynajmniej ostatnich lat). i gdzie sa prawa konsumenta EU kiedy sa potrzebne?windows jest tez dobrym przykladem. XP jest jeszcze nie skonczony a juz mamy viste i win 7 w drodze. . .
Etam Gothic. Daggerfall ^^
Pół biedy kiedy producent proponuje nam otwarte betatesty przed premierą. Gorzej jak każą sobie za nie płacić w formie kupowania niedorobionego produktu.
Najwyzsza pora pogodzic sie z tym, ze patche jako takie beda nieodzowna czescia oprogramowania. Nawet nie z powodu „tworzenia oprogramowania przez ksiegowych” (co oczywiscie moze nasilic zjawisko), ale najnormalniej w swiecie z powodu skomplikowania i zlozonosci kodu zrodlowego w obecnych projektach. Po prostu wraz ze stopniem rozbudowania gry/programu maleje mozliwosc przesledzenia wszystkich mozliwych sciezek przebiegu (a momentami wrecz jest to niemozliwe ze wzgledow praktycznych). Jesli dorzuci sie do tego kwestie np. bledow w sprzecie, ktore przeciez tez sie zdarzaja (stad np. rozne wersje rozwojowe procesorow w serii) to nie ma mocnych zeby nawet najbardziej rozbudowany dzial testowy mogl wylapac wszystkie potencjalne zagrozenia. Z drugiej strony bardziej od bledow scisle technicznych martwia mnie bledy merytoryczne. Bo o ile te pierwsze sa z reguly predzej lub pozniej naprawiane (przynajmniej na poczatku, gdy producent chce podtrzymac sprzedaz), to tych drugich z reguly nikt sie nie tyka. Tym sposobem np. kupno dodatku do Medievala II to strata kasy, lepiej zamiast tego zainstalowac sobie jeden z fanowskich modow, ktore znacznie bardziej uatrakcyjniaja gre. Grupa ludzi, po godzinach, za darmo, w stosunkowo niedlugim czasie zrobila imho znacznie lepiej cos, za co firma wziela pieniadze i robila w czasie pracy (co nalezy czytac: miala od 3 do 5-6 razy wiecej czasu na to!). Tym samym sposobem ludzie fascynuja sie takimi NWN/NWN2, pomimo tego, ze te gry to co najwyzej podnozek dla klasykow ze stajni BioWare/BlackIsle. I w zasadzie pewnie mozna by tak wyliczac jeszcze wiecej – ale po co?Mi po prostu bardziej niz na technicznych walorach zalezy na walorach fabularnych, bo to jest sedno gry.