Xbox360 dostanie kolejną grę od Square-Enix. Tym razem będzie to kosmiczny symulator z bardzo japońskim designem. Fani Macrossa i mangi w klimatach sci-fi powinni być zadowoleni.

Warto zaznaczyć, że wymienione na wstępie zasoby ludzkie nie miały nigdy do czynienia z żadną grą wyścigową, ze zręcznościówek znają jedynie bierki, a pojęcie fizyki jazdy kojarzą z jakąś grą karcianą. Jedyne dobrze przemyślane elementy wiążą się tu z marketingiem: gracz powinien tylko patrzeć na modele pojazdów, więc wszystko inne powinno być odrażające i brzydkie. Na modele te powinno się patrzeć jak najdłużej, więc należy maksymalnie przedłużyć czas trwania wyścigu, itp. Chciałoby się rzec: i tak powstał Off Road. Lepiej zresztą posługiwać się amerykańską wersją tytułu – Ford Racing: Off Road, żeby przez przypadek nie urazić fanów prawdziwej jazdy po bezdrożach.

Od punktu do punktu

Trochę się nam auto zapuściło

Zaraz po wejściu do głównego menu możemy wybrać grę w jednym z czterech trybów, faktem jest jednak, iż głównym daniem pozostaje tu Kariera, w której czeka na nas dwadzieścia dziewięć różnego rodzaju wyścigowych wyzwań. Mamy tu tryby solowe: Wyprawa, w której musimy znaleźć określoną liczbę artefaktów, będąc ograniczonym czasowo czy Próba Czasowa, czyli klasyczny wyścig na czas. Mamy też takie wynalazki jak Od Punktu Do Punktu, który polega na przejeżdżaniu bramek pojawiających się losowo na trasie wyścigu. Między słupkami jeździmy też w Slalomie. Pozostałe tryby wprowadzają do zabawy przeciwników. Jest standardowy Rajd i Eliminacje, w których na koniec każdego okrążenia odpada dwóch maruderów. Dalej mamy Walkę, z coraz to większa liczbą oponentów, Wyprzedzanie, gdzie punkty zdobywamy za każdego ominiętego przeciwnika. Akapit jest już całkiem spory, a to jeszcze nie wszystkie tryby rozgrywki. Ta mnogość i różnorodność to spory plus recenzowanego tytułu. Spory i jak się okazuje jedyny.

Bo cóż z tego, że możliwości jest dużo, kiedy to wyścigi z przeciwnikami są zwyczajnie nudne i irytujące. W Rajdzie do pokonania mamy zawsze trzy okrążenia. Na nieszczęście trasy są okropnie długie i już po jednym kółku mamy dość. Lepiej jest na etapach gdzie jedziemy sami – zbierając zielone klepsydry, a omijając te czerwone lub szukając artefaktów. Tutaj sprawę możemy załatwić szybko i bez sztucznych dłużyzn, bo wszystko zależy tylko od naszych umiejętności. Gdy na arenę wkraczają pojazdy sterowane przez komputer wszystko zmienia się na gorsze. Nie pomaga w tym dziwne AI i nie mniej osobliwy poziom trudności.

Dr Strange

W pierwszym przypadku chodzi o dziwne zachowanie kolegów kierowców. Na torze często próbują wykonywać dziwne manewry takie jak prostopadłe parkowanie. Najczęściej kończy się to porządnym dzwonem. Na szczęście od przeszkód w Off Road odbijamy się jak od gumowych ścian, więc delikwent taki nie traci zbyt wiele. Drugie dziwne zachowanie to tendencja naszych przeciwników do taranowania naszego wozu. Wykorzystują dosłownie każdą okazję by w nas uderzyć, zepchnąć z toru, porysować i zdemolować. Można by to nazwać agresywnym stylem jazdy, niestety przeciwnik stosuje ten chwyt zawsze, nawet jeśli ma mu to przynieść więcej szkody niż pożytku.

Wzięty w kleszcze. Znowu

Jeśli zaś chodzi o poziom trudności, to jest on szalenie nierówny. Zdarzają się wyścigi, w których prowadzimy od początku do końca i bez żadnych trudności dojeżdżamy do mety. Są też takie, w których komputer oszukuje na wszystkie sposoby, a o finisz na pudle jest bardzo ciężko. Ta sytuacja ma miejsce nie tylko w przypadku dwóch różnych wyścigów, gdzie stopniowanie trudności zdaje się być naturalne. Takie sytuacje zdarzają się też gdy po prostu zresetujemy ten sam wyścig.

Nie wraca się drogą na przełaj

Same trasy to wytwór trzech stref klimatycznych. Na początku kariery jeździmy po pustyni, by później przenieść się na obszary leśne, bagienne i ogólnie podmokłe. Następnie wyruszamy ścigać się na drogach oblodzonych i pokrytych śniegiem. Warto tu zauważyć, że naszym Wspaniałym Licencjonowanym Pojazdom nie straszne są żadne terenowe przeszkody. Równie dobrze jedzie się po nawierzchni z piasku jak i po lodzie. Nawet wartki strumień nie jest w stanie spowolnić naszego wehikułu choćby o jeden kilometr na godzinę.

W Ford Off Road mamy też system „zniszczeń”. I choć w instrukcji napisano, że „uszkodzenia powodują spadek przyśpieszenia, obniżenie maksymalnej prędkości, mniejszą sterowność i pogorszenie kontroli nad pojazdem” to ciężko jest doświadczyć wyżej wymienionych efektów. W rzeczywistości prujemy przed siebie nie zważając na nic. Śmiem twierdzić, że można by z powodzeniem przycisnąć strzałkę kierunkową odpowiedzialną za gaz jakąś książką, a wyścig ukończyłby się sam. Nasze auta odbijają się od terenu jak gumowe piłki, a jedyne ślady zniszczeń to śmiesznie pogięty lakier i dym wydobywający się gdzieś z okolic maski.

Poligony zniszczeń

I see coins everywhere!

Niezbyt wiele dobrego można powiedzieć o grafice. Jest ona maksymalnie uproszczona i kanciasta. Efekty zderzeń to po prostu feeria trójkątów, których kolor nie zgadza się nawet z barwą naszego auta. Jedyny element na którym można zawiesić oko to modele pojazdów. Nie jest to może poziom GRIDu, ale całość nie wywołuje konwulsji. W menu głównym nie znajdziemy też żadnych opcji graficznych – te ukryto w folderze gdzie instaluje się gra. Kolejne dziwne rozwiązanie, a samo znalezienie opisywanego pliku konfiguracyjnego wymaga wnikliwej lektury instrukcji.

Muzykę i efekty dźwiękowe ciężko opisać bez używania wulgaryzmów. Podczas całej gry przygrywa nam JEDEN utwór. Podczas każdego wyścigu. Zawsze. Całe szczęście, że włączenie zewnętrznego playera nie nastręcza trudności, bo słuchanie w kółko tego samego, wątpliwej jakości kawałka jest zdecydowanie gorsze niż wszystkie chińskie tortury razem wzięte. I pomyśleć, że Amerykanie w Guantanamo raczyli więźniów Metallicą. W takim razie włącznie Off Road na pięć minut powinno gwarantować całkowite pozbycie się terroryzmu. Dźwięki silnika także nie przypominają niczego sensownego, a już na pewno nie można ich porównać do czegoś co mógłby generować potężny amerykański motor.

Muscle Jeep

Potężne amerykańskie jednostki napędowe wprawiają tu w ruch cały szereg terenowych cudeniek spod znaku Forda i Land Rovera. Pojazdów jest łącznie osiemnaście. Mamy tu modele Ranger i Defender, całą serię F od Forda jak i kilka limitowanych edycji. Nie zabrakło też modeli prototypowych. Szeroko paleta pojazdów, wraz z ich niezgorszym odwzorowaniem to niewątpliwy plus tej produkcji. Niestety, nie jest on w stanie zrekompensować nawet promila wad. Jedną z nich jest niewątpliwie fakt, że sterowanie każdym z modeli jest praktycznie identyczne, a różnice między małym łazikiem, a wielkim pickupem są minimalne.

Meta

Ford Off Road to gra nie wart polecenia za żadne pieniądze. Powinniśmy odmówić, nawet jeśli ktoś chciałby dać ją nam za darmo. Niestety po raz kolejny wciska się nam klon wersji PS2 z masą niedoróbek. Twórcy gry nie potrafili zadbać nawet o poprawne wyświetlanie cyfr odliczających sekundy do startu. Trawa na trasie wyścigu wsiąka i prześwituje przez karoserię, a punktacja po przejechaniu trasy nie zgadza się z kolejnością z jaką przeciwnicy dojechali na metę. Całe szczęście, ze twórcy Off Road, studio Razorworks już nie istnieje. Jego pracownicy mogą powrócić do swoich boksów w dziale marketingu.

Pomysł na złą grę? Licencja filmowa. Dobrych gier opartych na bazie jakiegokolwiek filmu jest zaledwie kilka i jedynie potwierdzają regułę. Co ciekawe, działa to też w drugą stronę. Niestety, jeśli komuś przyjdzie do głowy pomysł by zrobić grę gorszą niż choćby Iron Man, to proponuję zlecić napisanie produkcji w całości specom o marketingu. Zdaje się, że tak właśnie było w przypadku Off Road (czy też Ford Off Road). Dzieło Razorworks sprawia wrażenie robionego w przerwach śniadaniowych przez księgowych i innych PRowców firm Land Rover i Ford.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here