Firma Looking Glass Studios istniała krótko na rynku – raptem 10 lat, ale niektóre z ich gier do dnia dzisiejszego uznawane są za kultowe. Wystarczy wspomnieć Thief, który pozwalał wcielić się w postać złodzieja Garretta, grasującego po steampunkowym mieście, gdzie magia i elektryczność przeplatały się ze średniowiecznym budownictwem i postaciami. Rok później, przy współpracy z Irrational Games na rynek trafił System Shock 2.

Legend: Hand of God to kolejna już próba stworzenia hack & slasha, który sprawi że zapomnimy o Baalu, Mefisto i Diablo. Już na początku napisze to, czego i tak wszyscy się spodziewacie: nie udało się.

Paaanie, ogień zgasili bydlaki

Legenda zaczyna się od dosyć marnego intra, z którego dowiadujemy się, że Święty Ogień – największy skarb ludzkości – pilnowany jest przez zaledwie kilkunastu rycerzy tajemniczego bractwa. Stawiam na bractwo idiotów, bo jeden człowiek przedostaje się w pobliże płomienia i zwyczajnie go gasi. Niemal natychmiast pobliskie wzgórze zalewa horda demonów, a strażnicy zamku giną w kilka minut. Wygląda więc na to, że wojna z demonami rozpoczęła się na nowo.

Hej czy ja cię nie znam z Diablo?

Kiedy bohater budzi się po dramatycznym upadku z mostu i wyrusza w drogę specjalnie jednak nie widać, że świat został zalany przez piekielne hordy. Opactwo (na filmiku jest ogromny zamek, więc ktoś tu nie mógł się zdecydować) zostało zburzone, ale wśród pobliskich mieszkańców nie widać paniki czy choćby poruszenia. Więcej nawet: mają oni swoje problemy, a o największej katastrofie w ogóle jakby nie słyszeli. Co prawda zapewniają, że bardzo ich obchodzą losy świata, ale są tak przekonujący jak barbarzyńca przebrany za czarodziejkę.

Nim wyruszymy światu na ratunek trzeba zdecydować się na klasę (a zasadzie dwie klasy) postaci. Do wyboru jest pięć dróg: siły, sprytu, natury, wiary, magii. Odpowiadają one postaciom wojownika, łotrzyka, łucznika, kapłana i maga. Wymuszenie dwuklasowości nieco dziwi, ale zdecydować się można na szkoły pokrewne i mag może wspomóc się czarami leczącymi. Wszystko wygląda więc fajnie, dopóki nie nabijemy kilku poziomów. Szybko okazuje się, że drzewka rozwoju są potwornie biedne. Składają się ledwie z kilku umiejętności, z czego grając magiem bojowym (droga magii i siły) korzystałem z czterech (dwóch biernych dla wojownika i dwóch czarów maga). Punkty na poziom otrzymujemy bowiem osobno (po jednym dla drzewka), a na pierwszym poziomie trudności maksymalnie wpakować w umiejętność można ich dziesięć (co wcale nie trwa długo). W przypadku innych specjalizacji sprawa nie wygląda lepiej. Zapomnijcie o problemie wyboru z Diablo, Sacred czy niemal każdej innej gry. Zapomnijcie też o efektownych uderzeniach czy czarach. Taki mag, dla przykładu, do wyboru ma zaledwie kulę ognia i lodowy pocisk, który zresztą wcale nie zamraża, podobnie jak ognista kula nie rani pobliskich wrogów. Sam używałem jednej z tych umiejętności i wspomagałem się zatrzymaniem czasu, które… niczego nie zatrzymuje, a jedynie spowalnia przeciwnika. Do tego doszły pchnięcie tarczą i atak z wyskoku, których sensu używać nie ma, bo najlepiej walczyć na dystans. O samej walce jeszcze zresztą kilka słów napiszę.

Taś taś taś, potworze

Odwiedzając kolejne miasta… a przepraszam. Zawitamy tylko jednego, które miastem jest nazwane nieco na wyrost, bo przypomina małą wioskę. Podczas przygody trafimy też do obozu wypędzonych z podziemi krasnoludów (jest ich może z pięciu), sułtana żyjącego w namiocie na pustyni razem z czterema żołnierzami i do wielkiego, w zamierzeniach, elfickiego lasu (elfy w liczbie podobnej jak krasnoludy). Epickość tej gry jest tak duża, że zapiera dech. Ciężko się bowiem przestać śmiać, kiedy słyszymy o wielkiej zdradzie wśród krasnoludów, a gdy idziemy zgładzić renegatów okazuje się, że jest to ledwie czwórka brodaczy.

Szukanie części do potężnego artefaktu (celem zamknięcia bramy przez którą przechodzą demony – swoją drogą żadnego nie spotkamy, póki sami do piekła nie wejdziemy) przypomina raczej pierwszy lepszy quest z innej produkcji. Całość jest prowincjonalna i w żadnym momencie nie mamy wrażenia, że właśnie ważą się losy świata. Najwyżej jednej gminy.

Jeśli zaś mowa o zadaniach – pobocznych jest kilka, ale wykonuje się je zawsze niejako przy okazji. Jeśli mamy odnaleźć pomóc handlarzowi naprawić wóz to zrobimy to idąc do wioski. Brakuje też jakiegoś powiadomienia o zaliczeniu misji. Dla przykładu dostajemy zadanie zebrania kilku jaj dla sułtana. Szukać można do śmierci (przed komputerem), bo jaja dodają się automatycznie do inwentarza po ubiciu robali, ale nie jesteśmy o tym informowani. Misji dostajemy zresztą ledwie kilka i są one tak banalne, że zabieramy się do ich wykonywania bez entuzjazmu. Ile to razy zabijaliśmy bowiem stwora w krypcie, ratowaliśmy dziecko z jaskini i ubijaliśmy potwory. Jedyne co utkwiło mi w pamięci to pojedynek na ilość zabitych stworów z krasnoludem. Liczenie na głos zgładzonych bestii przypomina nieco pojedynek Legolasa i Gimliego we Władcy Pierścieni.

Aaaa fresh meat

Jak na hack & slash przystało, esencją rozgrywki powinna być walka. Niestety, w tym elemencie Legenda to wielka porażka. Nie pamiętam tak schematycznej i nudnej klikaniny. Niezależnie od drogi która wybierzemy, najlepszym sposobem na zabijanie stworów jest ostrzelanie ich, kiedy te znajdują się poza ekranem. Jako że wszystkie bestie zaznaczono na minimapie, nie ma problemu z ich ubiciem. Walki w zwarciu nie polecam. Otrzymywane obrażenia są duże niezależnie od ilości życia i noszonej zbroi. Sami zresztą zadajemy ciosy o niewiadomej sile. Ten sam czar czy cios mieczem potrafi raz zabić, a innym razem odebrać ledwie kawałeczek czerwonego paska. Takich drobnych bzdur jest tu cała masa – ot choćby fakt, że łucznicy są bardziej wytrzymali od wojowników, a stwory walczące na dystans zadają większe obrażenia w zwarciu. Nieważne z kim walczymy – taktyka jest zawsze taka sama. Ostrzelanie z daleka i dobicie pojedynczych stworów.

Tychże na mapach jest sporo, ale ilość nie idzie w parze z jakością. Nie dość bowiem, że rodzajów przeciwników jest mało, to takie zombie i mumie wyglądają identycznie, ale wydają dźwięki dokładnie jak ich odpowiednicy w Diablo, co jest całkiem sympatyczne, choć nie wiem czy zamierzone. Trochę gorzej to wygląda jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że wszystkie stwory już znamy. A to żuki, a to szkielety, a to żmijoszpony… Nie ma tu ani jednego oryginalnego przeciwnika. Nawet bossowie są mało wymyślni, a jeden z głównych przeciwników (dodajmy ze legendarny elficki mag) wygląda jak drzewo obrośnięte bluszczem. Walka z nimi sprowadza się zaś do biegania i strzelania do niego z dystansu – taktyka stosowana przez całą grę, przy czym różnica jest taka, że bossowie dysponują większą ilością punktów życia.

Legendarna zima

Nie ma żadnego znaczenia czy walczymy z goblinami, smokiem (który oryginalnie zwie się Drako) czy wielkim demonem. Zawsze jest tak samo nudno. Bieg, strzał/wypuszczenie czaru, bieg, itp. itd. Nie żeby w Diablo czy Sacred było diametralnie inaczej, ale tam przynajmniej stwory atakują w różnych grupach i kombinacjach, a także stosują inne taktyki walki. Tutaj nie dzieje się NIC. Siekamy ciągle w ten sam sposób i sami w ten sam sposób jesteśmy siekani. Żadnych teleportujących się stworków, żadnych dużych i przerażających kreatur. Czy jesteśmy na początku czy na końcu gry – działamy dokładnie według tego samego schematu, a samej walce brakuje dynamiki.

Brniemy zatem przez kolejne tereny, które nie są niestety generowane losowo i choć zbudowane w sposób podobny do Diablo (przestrzeń na której porozmieszczano naturalne przeszkody np. w postaci skał) to dużo bardziej przypominają labirynty. Z reguły nie schodzimy więc z drogi, a w najlepszym wypadku do celu prowadzą aż dwie ścieżki. Świat ogromny nie jest, a w przemieszczaniu pomagają runy teleportacyjne rozmieszczone w najważniejszych punktach. Jest ich dość dużo, dysponujemy też podręcznymi runami umożliwiającymi powrócenie do wioski, więc problemów z tym akurat nie ma.

Wiele osób (w tym ja) lubuje się w kolekcjonowaniu przedmiotów i zastanawianiu czy miecz o średnich obrażeniach 29 na sekundę będzie lepszy od tego z 26 ale dającego 20% szansę na zamrożenie. Tutaj takich dylematów nie ma, bo na ziemię wypada złom. Dosłownie. Pierwsza dobra tarcza jaką znalazłem towarzyszyła mi do końca rozgrywki, a zbroję zmieniłem raz i to gdzieś w połowie gry. Podobnie z resztą ekwipunku. Oferta handlarza jest równie nędzna, a z opcji przechowywania przedmiotów u wędrownego kupca nie korzystałem w ogóle(!). W żadnym momencie nie miałem dylematu czy coś sprzedać czy może założyć. Złota zawsze zresztą jest pod dostatkiem bo poza dość tanimi miksturkami nie ma kompletnie na co go wydawać.

Przebyłeś tak daleko tylko po to by…

Legendarne pustki

Oprawa graficzna Legend jest… wymagająca. Nie żeby miało to jakieś uzasadnienie w tym, co widać na ekranie. Na sprzęcie który potrafi wyświetlić kilka setek jednostek w Medievalu bez zacięcia czy Assassins Creed w najwyższych detalach, Legenda czasem przycinała. Dziwne, bo oprawa nie powala. Owszem jest ładnie, ale żaden element otoczenia czy efekt graficzny nie wywołuje zachwytu.

Uwagę zwraca za to plastikowość zbroi, leżących monet i fatalna animacja biegu bohatera. Na plus wyróżniam za to Lunę. Kursor-wróżka, która jest również źródłem światła (np. w krypcie) i uszczypliwych kilku komentarzy. To ona daje znać kiedy plecak robi się pełny i wygłasza cięte uwagi o znalezionych przedmiotach (np. ma nadzieje, że znaleziony medalion ma +2 do inteligencji). Całkiem to sympatyczne, szkoda że odzywek jest dość mało. Zabawny jest też głos głównego bohatera. Żarty ma kiepskie, a kiedy stara się być poważny intonacja sprawia wrażenie jakby był niedorozwinięty.

Miałem też uczucie, że ktoś nie mógł się zdecydować czy dialogi mają być poważne, czy zabawne i wyszedł taki lekko żenujący miks. No i ten epicki rozmach bez epickości. Może w początkowych założeniach Legenda miała być parodią h&k?

Udźwiękowienie jest średnie. Od muzyki począwszy po głosy wydawane przez stwory. Te ostatnie mogą być momentami irytujące, bo np. po zabiciu goblina zawsze słychać identyczny skrzek.

…zanudzić się na śmierć

Legendarne ciemności

Na pudełku Legend: Hand of God znaleźć można cytat (z największego polskiego czasopisma o grach), że jest to gra w która będziemy grać aż do premiery trzeciej części Diablo. Obawiam się, że nawet jeśli żyłbym w świecie w którym nie istnieje Diablo, Dungeon Siegie, Sacred i Divine Divinity to i tak w Legendę bym nie grał. Po prostu szkoda na nią czasu. Nie ma tu niczego ciekawego: świata, historii, postaci, ani nawet wciągającej walki – od wszystkiego trąci nudą. Ocena wyższa być nie może, ale niższej dać sumienia nie mam. Obyło się bez większych błędów. Całość wykonana jest poprawnie, ale też bez polotu. Lepiej zagrać w tytuły wymienione wcześniej, ewentualnie poczekać na kolejną część Sacred lub Diablo.

„Następców” Diablo było już wielu i trzeba się chyba pogodzić z faktem, że dopiero część trzecia pozwoli zapomnieć o dwójce. Niektórzy producenci jednak w swej arogancji śmieli nazywać swe dzieła pogromcami tudzież następcami blizzardowej produkcji. Jak skończyły wiemy, bo choć kilka tytułów było niezłych, żaden nie zdetronizował króla.

Plusy

Minusy

[Głosów:1    Średnia:1/5]

4 KOMENTARZE

  1. Jak pod względem miodności ma się L:HoG do polskiego Fratra?Przyznam, że ocena dla mnie zaskakująca. Przeczytałem entuzjastyczną recenzję w CDA i spodziewałem się ósmego cudu świata, a tymczasem znowu zanussi sie na dolne stany średnie. 🙁 Wytłumaczenie tego fenomenu widzę jedno – L:HoG wyjdzie na coverze CDA i głupio im było oceniać niżej, bo w przenikliwość i rzetelność ekipy CDA i jednoczesną zaćmę na umyśle suprise’a czemuś nie wierzę. 🙂

  2. Gra się trochę, podkreślam TROCHĘ lepiej klasycznym wojownikiem. Walka jest wtedy całkiem efektowna i nie nudzi się tak szybko. Ilość animacji ciosów bronią białą jest spora. Nie są to co prawda sekwencje tak złożone jak choćby te znane z Wiedźmina, ale miło się je ogląda i nie powtarzają się często. Gra łucznikiem/magiem faktycznie może się szybko znudzić, chciaż jest to rozwiązanie bardziej efektywne.

  3. No tak nie ma to jak zagrac „ukochana” klasa i na gre narzekac. Teraz gram w gre droga sily/natury i jakos w przeciwienstwie do diablo mi sie nie nudzi. Odnosnie przedmiotow to juz nie raz sie zastanawialem czu uzywac + do umiejetnosci czy regeneracje zdrowia. Odnosnie kasy to mialem setki tysiecy ale i tak jak sie regularnie sprawdza co ma merchant na sprzedaz to sie kasa konczy bardzo szybko. . . . grajac w gry technologia H&R ( hit and run ) zawsze sie bedziesz nudzil i scchematycznie dzialal. . .

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here