Ostatnio sporo piszę o czasie w życiu gracza. Ale jak o nim nie pisać, skoro jest on jednym z najbardziej kluczowych czynników wpływających na nasze hobby. Dziś znów wracam do tematu, choć nieco z innej strony. Tym razem nie o tym jak to nie mamy kiedy grać czy gramy po nocach, ale jak czynnik aktualności (czyt. bycia na czasie) wpływa na nasze granie.
Choć śmieszą mnie wojny między zwolennikami konsol i pecetów i przekonywanie, która strona jest lepsza, uczciwie trzeba przyznać, że problem bycia na czasie dotyczy przede wszystkim tej drugiej grupy.
Pisząc o byciu na czasie mam na myśli jak najszersze podejście do tego problemu. A jest o czym pamiętać. Najprostszym i najbardziej oczywistym podążaniem za aktualnościami są oczywiście same gry.
Zaczyna się już na etapie produkcyjnym. Nie mogąc doczekać się wymarzonego tytułu wyławiamy z sieci najdrobniejsze skrawki informacji na jej temat. Często zachowujemy się, jakby od tej wiedzy zależało faktycznie kiedy dana gra się ukaże.
Kiedy już zostanie wydana wielu zrobi naprawdę dużo żeby jak najszybciej w nią zagrać. Prawie każdy z nas stara się grać w nowości. Może nie we wszystkie i nie wyłącznie w takie tytuły, ale w znakomitej większości sięgamy po gry względnie nowe. Jedynym czynnikiem, który powstrzymuje nas przed wyniesieniem ze sklepu pełnego koszyka świeżuteńkich pudełek jest cena, która skutecznie studzi nasze zapędy zmuszając nas do dokonywania wyboru. Mimo to gonimy za nowością – stąd te wszystkie pre-ordery, wycieczki do sklepu w dniu premiery, czy przynajmniej odwiedziny u kumpla, który „już ma”.
Aby móc grać w najnowsze tytuły nie możemy zapomnieć o ulepszaniu sprzętu. To właśnie ta sfera „pozostawania na czasie” jest dla pecetowców najtrudniejsza. Zarówno pod względem aktualności jak i ze względu na kwestie finansowe. Nowe technologie, karty graficzne, procesory etc. ukazują się zastraszającym tempie. Branża nie pozostaje temu obojętna produkując coraz bardziej zasobożerne gry. Nawet spory wydatek nie uchroni nas przed aktualizacją w ciągu następnych dwóch lat. Oczywiście, nie każdy może i nie każdy chce regularnie wyrzucać pieniądze tylko po to, żeby być na czasie. Niestety, takie osoby dość szybko przekonują się co to znaczy być na marginesie grania. Wszystko zaczyna się od zmniejszania detali, potem nadchodzi stadium sprawdzania wymagań minimalnych, aby ostatecznie ograniczyć się tylko i wyłącznie do oglądania gier na sklepowych półkach. Daleki jestem od nawoływania do aktualizacji swojego sprzętu co dwa miesiące, jednak okresu kiedy kilka lat temu sam nie byłem na czasie nie wspominam najlepiej. Bioshocki, Wiedźminy i inne stały i uśmiechały się do mnie ze sklepowych regałów, a ja mogłem tylko oglądać pudełka obiecując sobie, że we wszystkie zagram jak tylko kupię nowy komputer. Tak się też stało, mimo wszystko wiem, że pozostawanie poza nurtem nowości dla nałogowego gracza (a przecież takimi właśnie jesteśmy) nie jest niczym miłym, nawet jeśli jest to sytuacja chwilowa.
Kiedy już mamy najnowsze tytuły i odpowiedni dla nich sprzęt nie oznacza to jeszcze, że jesteśmy zwolnieni z obowiązku bycia na czasie. Pozostaje jeszcze cała sfera software’owa. Realia dzisiejszego rynku przyzwyczaiły nas już do tego, że nawet najnowsza gra już dzień po premierze potrzebuje aktualizacji w postaci patcha eliminującego całą masę błędów, których twórcy popędzani przez wydawcę nie zdążyli usunąć przed jej wydaniem.
Czy to już koniec? Absolutnie nie. Porządny gracz nie może zapomnieć jeszcze o regularnym aktualizowaniu wszelkiej maści sterowników, optymalizujących pracę naszej maszyny do gier. Przede wszystkim mowa tu o driverach kart graficznych, które ostatnio wydawane są wręcz pod konkretne gry. Czyż nie jest to najlepszy dowód na to, że wszyscy staramy się być na czasie?
Przyznam, że z byciem na czasie mam ostatnio spory problem. Owszem, gram w nowości, mam sprzęt, który spokojnie spogląda na wymagania minimalne i większość zalecanych, ale wszystko to dzieje się nieco poza mną. Zdecydowanie gorzej idzie mi z aktualizacją sterowników i tym podobnych spraw software’owych. O ile o łatkach staram się pamiętać (a raczej gry nie dają mi o nich zapomnieć), o tyle drivery do sprzętu instaluję nader rzadko. Robię to właściwie od święta, najczęściej w sytuacjach, w których po prostu coś przestaje działać, szukając w aktualizacji remedium na zaistniały problem. Może właśnie dlatego wczoraj zainstalowałem nowe sterowniki do karty graficznej? Szkoda tylko, że niewiele to pomogło…
A jak u was z byciem na czasie?
Wg mnie główna różnica pomiędzy PC a konsolami polega na tym, że w przypadku konsol to gry są dostosowywane do możliwości skrzyneczek, a w przypadku PC to gracze dosowosują swoje piecyki do tego w jakie gry i w jakiej jakości chcą grać. Mi osobiście odpowiada ten drugi wariant, bo i strategie nie są zbyt wymagające 🙂
Nie stać mnie by być na czasie. To jak z modą. Ciuchy też są drogie szególnie te markowe i sezonowe. Gdybym zarabiał 10 tyś. netto czemu nie, ale myśle, że i wtedy znalazł by się powód dla którego nie był bym na czasie.
Ja tam zawsze mam kompa powyzej sredniej, tak ze przez dlugi czas nie musze sie o nic martwic. Zreszta teraz w ogole nie trzeba nic z kompami robic, bo prawie wszystkie gry i tak maja dosc przecietna grafe. Czasem pojawi sie tylko jakas zenada w tylu GTA4 albo ArmA2, ktora po prostu jest zle napisana i sie zasmeca praktycznie na kazdym konfigu.
jedyne rozwiązanie pc + konsola i masz wszytko w nosie a jeszcze jak jesteś fanem rpg on line to luziki totalny