Możemy sobie wszyscy wzajemnie pogratulować. Nasza branża, znana z psucia młodych umysłów i zaszczepiania im idei biegania po ulicy z pistoletem maszynowym dołączyła do drugiego bieguna zepsucia – muzyki rockowej. Okazuje się zresztą, że wielcy (i bogaci) naszej branży mogą się równać nie tylko z rockmanami, ale i z twórcami filmowymi, sportowcami i innymi celebrytami (cudowne, nowe słowo w języku polskim). A pod jakim względem mogą się równać? Pod względem dobroczynności rzecz jasna.
Co jakiś czas ktoś informuje o tym, ile to dolarów z zysku z gry komputerowej czy konsolowej przeznaczył na biedne dzieci/innych potrzebujących. Takim akcjom, jak ta zorganizowana przez Penny Arcade (twórcy growego komiksu zorganizowali zbiórkę na komputery dla szpitali) też można tylko przyklasnąć. Ale teraz przyszedł czas na bardzo poważną fundację, której celem istnienia jest tylko i wyłącznie pomaganie pokrzywdzonym przez los. A założył ją nie kto inny, jak były menadżer w Eidos Interactive – Martin de Ronde.
Miejmy nadzieję, że One Big Game już wkrótce stanie się growym odpowiednikiem muzycznego Live Aid, które dzięki nie lubiącemu poniedziałków Bobowi Geldofowi pomogło (chyba bez przesady) milionom głodujących na całym świecie. Potencjał jest – prócz wspomnianego pana de Ronde, w radzie konsultantów One Big Game zasiadają także ważne osobistości z Disney Interactive, SCi czy Midway. I wspólnym wysiłkiem organizują charytatywne przedsięwzięcia wszelkiej maści.
Począwszy od wyścigów rowerowych, a skończywszy na charytatywnych turniejach wirtualnego pokera – działalność One Big Game z zasady ma łączyć gry komputerowe z ideą dzielenia się z potrzebującymi dziećmi. Fundacja chce również stworzyć specjalną grę komputerową, z której całkowity zysk zostanie przeznaczony na potrzeby statutowe. Skoro tak wielkie nazwiska i firmy wspólnie zaangażują się w projekt, kto wie? Może uda się upichcić coś naprawdę wyjątkowego, co prócz szczytnego celu da nam również sporo dobrej zabawy? Oby tak właśnie się stało.
Kolejne inicjatywy w naszej branży niezwykle pozytywnie mnie zaskakują. Wychodzi na to, że powoli zaczynamy wychodzić z etapu drapieżnego kapitalizmu, który to etap musi przeżyć każda powstająca od zera branża. Firmy i ludzie, będący jej częścią zaczynają mieć wystarczająco dużo pieniędzy, żeby zacząć dbać o swój wizerunek i… nieco odpuścić światu. To bardzo dobry znak.
Trzymam gorąco kciuki za One Big Game i mam nadzieję, że fundacja rozwijać się będzie prężnie i pomagać jak największej liczbie osób. Wszystkim się to opłaci – możliwość startu w dorosłe życie to większe prawdopodobieństwo rozwoju, wzbogacenia się i… kupowania gier! Gdybym był dziesięcioletnim młokosem z Zairu, który dzięki One Big Game dostał swój pierwszy komputer, na pewno chętnie bym się w przyszłości odpłacił swoim dobroczyńcom. Trzymajmy kciuki wszyscy i miejmy nadzieję, że gra, którą już wkrótce ma ujawnić OBG będzie czymś naprawdę wyjątkowym. Tak, jak wyjątkowy jest cel założenia fundacji.
Bardzo miła wiadomość na wieczór. Jeśli tylko za głośnym początkiem pójdzie praca to tylko przyklasnąć. Powodzenia!
Niezły żart. Prawda jest taka, że ponad połowa kasy z Live Aid poleciała do rządów, które wydawały ją na zbrojenia. Organizacje charytatywne też nie wykorzystały lepiej tych pieniędzy, bo wolały kupić za to przysłowiowe worki ziemniaków, których brakło już po miesiącu. Live 8 też nie było wcale tak piękne, bo sytuacja była analogiczna – cała forsa poleciała na umarzanie długów państw, w których jeszcze gorzała junta, dzięki czemu mogli kupić więcej broni i sfinansować więcej masowych „holocaustów” (głupie i błędne słowo, ale niestety się przyjęło) na terenie kraju. Te wszystkie akcje „zbierajmy kasę dla biednych Murzynków z Afryki” są bardzo piękne, ale tak naprawdę nikt nie myśli o tym, że typowemu mieszkańcowi Afryki bardziej będzie zależało na tym, żeby mógł sobie ZAROBIĆ w WOLNYM państwie na SWOICH zasadach na wspomniane kartofle, a nie, żeby mu to wysyłali łaskawie do przedstawicieli rządowych, często skorumpowanych albo zaangażowanych w konflikty zbrojne, od których dostanie 1/3 worka do podziału z sąsiadem. Dlatego pisanie o milionach uratowanych dzieci jest raczej przesadą, zwłaszcza, że tutaj nie zrobi się dokładniejszych statystyk, a do powyższych przypadków i owszem. Ale akcja szlachetna mimo wszystko i o innym charakterze niż te pierdoły wymyślane przez Geldofa w celach autopromocyjnych.
Bob kręci niezłe lody 😉
Chciałem napisać dokładnie to samo co Ghostiet. W pełni się z nim zgadzam. Afryka jest i pozostanie biedna. Będzie tak dopóki państwa zachodu nie zaczną traktować jej jak równego partnera. Zachód wyzyskuje Afrykę, a akcje zbierania kasy najlepiej sprawdzają się w mediach a nie w praktyce. Zamiast organizować koncerty Live Aid i dawać zatrudnienie przygasłym gwiazdą może w końcu zaczniemy za tabliczkę czekolady płacić tyle ile ona w rzeczywistości powinna kosztować. A powinna być trzykrotnie droższa.
Absolutnie się nie zgadzam. Abbalah – nic nie szkodzi, żebyś płacił za tabliczkę czekolady tyle, ile chcesz. Kup za tyle, ile kosztuje, a dwa razy tyle oddaj „biednym Murzynkom”. Boisz się, że fundacja ukradnie kasę? Płacąc za każdy produkt z wyzysku Afryki/Chin trzy razy tyle, ile za niego żądają, szybko uzbierasz na osobistą wycieczkę do Zairu czy Czadu i będziesz mógł pomagać osobiście, gwarantuję. „Zachód wyzyskuje Afrykę”? Zachód to my. A nawet jeśli Live Aid nie pomogło milionom głodujących, tylko JEDNEMU, to myślę, że pomogło już bardziej, niż Ty i ja. Sytuacja w Afryce i Chinach się nie zmieni, bo nasze rządy tego nie chcą, a nasze rządy tego nie chcą, bo my tego nie chcemy.
No cóż na taką inicjatywę można odrzeknąć jedynie:”- Masz mój miecz – i mój łuk – i mój topór”Cytat bardzo luźny ale chyba dobrze obrazuje co miałem na myśli.
Według mnie, oprócz tego co napisali poprzednicy, jest jeszcze jedna prawda. Fundacje zamiast dawać „worki ziemniaków dla głodujących Afrykan”, z których po jakimś czasie nic im nie zostanie, powinny pokazywać, jak samemu ją wytwarzać oraz „unowocześnić” ich przemysł i tym podobne. Tego skutki będą o niebo lepsze dla „biednych Afrykan”, niż „tymczasowa” pomoc żywnościowa.