Tyle dobrego nie można powiedzieć o naszych adwersarzach. Przechodząc grę walczymy tylko z tajemniczymi najemnikami. Ołowiem nafaszerujemy około dziesięciu rodzajów, mniej lub bardziej opancerzonych wrogów. Są wśród nich także bardzo wytrzymali żołnierze uzbrojeni w ciężki sprzęt (działka obrotowe, miotacze ognia). Mimo to EA Montreal powinno się tu popisać większą pomysłowością. Bardziej dopracowana powinna być także ich słabowita SI. Daleko jej do w miarę realistycznego zachowania naszego kompana. Choć przeciwnicy potrafią się chować za osłonami, to ich eliminowanie jest banalnie proste. Zagrażają nam w zasadzie tylko ci z ciężką bronią lub duże grupy najemników.
Idzie nowe
Twórcy The 40th Day zachwalali także dużo atrakcyjnych niespodzianek, które znajdziemy w ich produkcji. Rzeczywiście mniejszych lub większych nowości jest tu sporo. Sęk w tym, że większość z nich nie wnosi niczego do gry. Przykładem jest tu możliwość gry w papier, kamień, nożyce czy komentarze (pozytywne lub nie) rzucane w kierunku naszego towarzysza. Gra niby ocenia jak mocna więź łączy Salema i Riosa, ale nie zauważyłem, by element ten miał jakikolwiek wpływ na rozgrywkę poza tym, że pozwala zdobyć dwa osiągnięcia.
W życiu ważne są wybory
Lepiej sprawdzają się już patenty takie jak wykorzystywanie przeciwników jako żywej tarczy czy ratowanie zakładników. W niektórych momentach gra pozwala też symulować poddawanie się tylko po to, by z zaskoczenia wyciągnąć broń i załatwić wrogów kilkoma szybkimi strzałami. Ciekawym gadżetem jest także GPS. Nie tylko pokazuje on drogę do kolejnego punktu kontrolnego, ale pozwala też oznaczać wrogów. Dzięki temu możemy zasygnalizować, którymi konkretnie przeciwnikami powinien zająć się nasz partner.
Największą nowością miał jednak być „system moralności”. W każdej planszy dochodzimy do momentu (momentów), w którym możemy zdecydować jak zachowają się Salem i Rios. Ich opcje ograniczone są do wybrania złej lub dobrej ścieżki. W misji otwierającej grę możemy na przykład zabić towarzyszącego nam najemnika albo pozwolić mu uciec. Wybór pierwszej opcji sprawi, że na naszym koncie wyląduje kilka tysięcy dolarów. Druga, w teorii może sprawić, że w dalszej części gry wydarzenia potoczą się inaczej niż przy wyborze „złej drogi”. Niestety w praktyce, z wszystkich wyborów dokonywanych w trakcie zabawy, znaczenie ma w zasadzie tylko jeden. Zazwyczaj bardziej opłacalnym rozwiązaniem jest to złe, które da nam trochę bardzo potrzebnej gotówki czy sprzętu. Dobrzy gracze mogą jedynie liczyć na słabowite wsparcie w jednej z ostatnich misji.
Mechanizm udało się więc wprowadzić do gry, ale podobnie jak te, które wymieniłem w jednym z poprzednich akapitów, w zasadzie nie służy on niczemu poza zdobyciem dodatkowych osiągnięć. Na domiar złego jest on nadużywany przez ekipę EA Montreal. W grze doszło wręcz do tego, że finałową walkę zastępuje właśnie jeden z takich wyborów.
Z całego systemu moralności najlepiej wypadają komiksowe wstawki pokazujące co stało się po podjęciu tej czy innej decyzji przez gracza. Generalnie jednak, tak jak pierwsza część gry obyła się bez tych atrakcji, tak i jej kontynuacja w zasadzie ich nie potrzebuje. Przynajmniej nie w takiej formie.
Strzel mu w oko
Nieźle wypada oprawa graficzna recenzowanej gry. Może i nie rzuca na kolana, ale zarówno modele postaci i broni jak i same lokacje stoją na odpowiednim, dość wysokim poziomie. Od czasu do czasu w oczy rzucają się przenikające tekstury, ale nie jest to rzecz zniechęcająca do grania. Zupełnie nie rozumiem natomiast dlaczego nie możemy pomijać przerywników filmowych. Gracze, którzy będą często ginęli, zostaną zmuszeni do wielokrotnego oglądania tych samych animacji.
Zlikwidować zakładnika?
Poprawna jest także oprawa audio. Muzyka, którą usłyszymy jest szybka, zagrzewa do walki, ale żaden z utworów nie utkwi w naszej pamięci nawet na pięć sekund. Podobnie jest z wszystkimi efektami. Otrzymujemy to, czego można się spodziewać po strzelance – serie z karabinów maszynowych, wybuchy, huk walących się budynków. Najlepiej wypadają tu aktorzy wcielający się w postaci Salema i Riosa. Temu pierwszemu głosu użyczył zresztą Nolan North, którego znamy chociażby z dylogii Uncharted.
Rok pełen akcji
Jak więc prezentuje się gra akcji „otwierająca” rok 2010? Muszę przyznać, że nieźle. Granie w The 40th Day sprawia przyjemność, ale pozycja ta nie jest niczym, czego jeszcze byśmy nie widzieli. Ludzie z EA Montreal starali się zaskoczyć nas wieloma świeżymi pomysłami, ale koniec końców, te udane można policzyć na palcach jednej ręki. Największą wadą recenzowanej produkcji jest jednak jej długość. Na te kilka godzin rozrywki (nie licząc multiplayera), moim zdaniem nie warto wydawać kilkuset złotych. Na dodatek tytuł ten trafia do sklepów w chwili kiedy zostaliśmy zasypani ciekawie zapowiadającymi się produkcjami konkurencji. Wielbicielom gier akcji, o ile nie są fanami przygód Salema i Riosa, radzę więc wstrzymać się z zakupem Army of Two 2 do chwili, gdy gra będzie tańsza.
Pierwsza część tytułowej produkcji była przyzwoitą strzelanką. Niestety w naszych realiach jej los, tak jak większości nowych produkcji konsolowych, uzależniony był od ceny. Stało się tak przede wszystkim ze względu na jej długość. Army of Two można było ukończyć w zaledwie kilka godzin, dlatego też najlepszym rozwiązaniem było nabycie gry w serii „Classics”. Sprawdź więc czy podobnie będzie z drugą odsłoną gry.
Mnie ciekawi jeden szczegół ze split screena. W demie był tylko pionowy podział ekranu, który według mnie nie jest do końca udany. Kiepsko z widocznością w tym trybie. Czy jest możliwość włączenia poziomego podziału, tak jak miało to miejsce w pierwszej części?
Jak to zobaczyłem w demie, to od razu wiedziałem, że nic dobrego z tego nie będzie, przecież tak się grać nie da! Nie wiem o czym myśleli. . . ;|Jedynka mnie srogo zawiodła, raczej nie postawie na nich swoich pieniędzy po raz drugi.
ot taka sobie zwykla strzelanka, o zawrotach glowy nie ma co marzyc
Kwestia podziału ekranu zależy od rozdzielczości – przełączała się automatycznie z pionowego podziału (przy 1680×1050) na poziomy (przy 1280×1024). Nie widziałem opcji samodzielnej zmiany tego ustawienia. Marudzicie myślę, też na początku narzekałem, ale przyzwyczajenie się zajęło mi może z trzy minuty. Ogólnie to gra nadaje się tylko do rozgrywki w dwójkę – czy to online ze słuchawkami czy na podzielonym ekranie. Względem jedynki z pewnością poprawa. Mniemam, że to nie koniec Salema i Riosa 😉