Osobiście jestem lekko zawiedziony nadejściem nowej generacji konsol. Nie żeby gry nie były powalające, bo są, ale to nie ten skok, którego się spodziewałem. O ile więc grafika niszczy me niegodne oczy, o tyle rozwiązania z zakresu grywalności ciągle trącą myszką – wszystko jest niezniszczalne, panuje cały czas filozofia korytarza (czyli tworzenie gry wokół tzw. korytarzy, po których porusza się gracz, a które sprawiają li tylko iluzje dostępnej przestrzeni), itd.
Tymczasem w najlepsze trwa trąbienie o nowej generacji, o tym, jaka jest powalająca, cudowna i w ogóle o tym, jak bardzo byliśmy w lesie, zanim dobroczyńcy nie spuścili nam na głowę tych wszystkich cudeniek. I tak na GDC sporo było mowy o PlayStation 3, jej możliwościach i systemie, który stanąć ma w szranki z Xbox Live. Czy było to powalające? Czy mówiono o rzeczach naprawdę nowych? Czy pocą mi się ręce na myśl o PlayStation 3? Otóż… nie. Może po E3?
Być może jednak wszyscy patrzą w złą stronę? Czyżby rewolucja działa się gdzie indziej? A może to mamienie możliwościami sprzętowymi do niczego nie zmierza, a klucz do rewolucji leży gdzie indziej? Jakby nie było, największą furorę na GDC zrobił w tym roku Guitar Hero – gra, w której zamiast pada trzyma się kopię gitary elektrycznej, a zadaniem jest odegranie melodii z telewizora. W związku z tym z dnia na dzień przychylam się coraz bardziej do opinii, że to nie Xbox 360 czy PlayStation 3 przyniosą nam rewolucję, ale raczej dość niepozorne Nintendo Revolution, ze swoim jeszcze bardziej niepozornym kontrolerem. Za pół roku wszystko będzie jasne.
Tym pesymistycznym akcentem kończymy opis tegorocznego GDC. Howgh.