Red Alert 3: Powstanie, bo o nim mowa, zadebiutowało na rynku nieco ponad cztery miesiące po premierze podstawowej gry. Stanowi ono pełnoprawny dodatek, co też całkiem słusznie sprawia, że czujemy wobec twórców podziw za sprawność w działaniach, jak i żal, że nie zwolnili tempa, bardziej precyzując swoje zamiary i składając content w bardziej jednolitą i logiczną całość. Uczucia, jakie rodzą się po kilku tygodniach gry są równie mieszane, co poziom nowej zawartości.
Spis treści
Wujek Internet
Wszyscy zainteresowani Powstaniem powinni uzbroić się w dostęp do naprawdę szybkich łącz. Rozszerzenie dostępne jest jedynie w dystrybucji internetowej (za pośrednictwem sklepu eastore.pl), w ramach której przychodzi nam pobrać ponad 5GB danych. Choć sam, chociażby ze względu na regularne korzystanie z Xbox Live Marketplace, przywykłem już do zyskiwania dodatków z Internetu i waga pliku nie zrobiła na mnie większego zdradzenia, nie trudno jest spotkać mało przychylne opinie w tym temacie. Tym bardziej, że kupując pudełkową wersję Powstania, gracze i tak otrzymują jedynie kod, a wszelkie dane muszą zostać pozyskane z sieci…
Na tym jednak, przynajmniej na tym etapie, złe informacje kończą się. Rozszerzenie, podobnie jak chociażby Forged Alliance dla Supreme Commandera czy Dzikie Hordy dla HoMM V, powstało w formie stand-alone. Uprising nie wymaga więc do działania zainstalowanej podstawowej wersji. Nie da się ukryć, iż dodatek skoncentrowany jest w zasadzie w całości na zabawie single-player.
Wojna trwa w najlepsze
Gramy żeby wygrywać!
Kampania, a tak naprawdę cztery mini-kampanie, kontynuuje wątki przedstawione w Command & Conquer: Red Alert 3 (poza drobnymi wyjątkami). Według twórców niedawnymi zwycięzcami wojny okazali się Alianci. Jednak to Sowietom przypada w Powstaniu największa ilość misji – oczywiście jeżeli możemy użyć tak mocnego słowa, jak „największa”, w odniesieniu do kampanii, gdzie dostajemy o jeden scenariusz więcej niż w pozostałych. Pierw jako Sowieci trafiamy do Rumunii, nad Zatokę Kolską (miasto Murmańsk), na Jukatan oraz wyspę Sigma. Potem jako Alianci „zwiedzamy” prowincję Shin Iga, Osakę i Miyako, by wreszcie jako Cesarstwo stoczyć bitwy na wyspach Sachalin i Oki, kończąc swe zmagania we Władywostoku.
Powyższe scenariusze nie należą z pewnością do grona najwybitniejszych misji w historii serii, a w związku z tym zostały przyjęte przez większość recenzentów dość chłodno, żeby nie powiedzieć negatywnie. Przy odrobinie dystansu, zwłaszcza gdy nie jest się maniakalnym miłośnikiem Red Alertów, można bawić się przy nich naprawdę dobrze, tym bardziej, że zajmują nam od kilkunastu do kilkudziesięciu minut, nie męcząc przy tym zbytnio. Bardziej smaczkiem niż prawdziwie strategiczną kampanią są scenariusze poświęcone Juriko Omedze, które zwieńczają dodatek. Oto przed nami trzy misje, stanowiące „Dungeon Siege w czerwonych klimatach”. Jest różowo, pełno tu paranormalnych zdolności i tego, co zostaje z żołnierzy w wyniku wybuchów, rozrywania i ciskania o ściany. Po przejściu tych etapów uczucia pozostają mieszane. Nie można nazwać ich nudnymi, ale czy czegoś takiego oczekujemy po RTSie?
Pączek bez lukru…
Wspomniane skoncentrowanie się na rozgrywce jednoosobowej dość znacząco wpływa na formę zabawy. Elementy kooperacji, znane z podstawowego Red Alert 3, dosłownie wyparowały, ustępując miejsca bardziej standardowym rozwiązaniom. Wiele z zadań wymaga od gracza jednej, konkretnej taktyki, a wszelkie próby pójścia inną drogą zakończą się najprawdopodobniej wczytaniem ostatniego zapisanego stanu gry. Przy przechodzeniu Uprising trzeba naprawdę intensywnie myśleć, co zadowoli zapewne graczy twierdzących, iż wiele elementów „podstawki” okazało się zbyt prostych. Jednak dla osób oczekujących powtórki z rozrywki czeka jedynie powtórka… ale z innych RTS-ów.
Niewiele w przypadku Powstania uległo zmianie od strony graficznej. Nie oznacza to jednak, że należy ją oceniać źle. Silnik gry wciąż jest przyjemny dla oka, z kultowymi już zbiornikami wodnymi na czele. Drobne nowinki sprawiają, że wciąż mile ogląda się wszelkie starcia, z wybuchającymi dookoła budynkami, stającymi się gruzami pod wpływem tańczącego dookoła ognia. W zestawieniu z innymi obecnie królującymi strategiami gra wciąż potrafi pokazać pazurki. Także od strony dźwiękowej poziom został utrzymany – miło jest być ponownie zaskakiwanym śmiesznymi tekstami, wypowiadanymi przez kontrolowanych wojaków.
…lecz z dodatkowym nadzieniem
I podziwiać widoki
Interesującym i zdecydowanie oczekiwanym elementem są nowe jednostki, wprowadzane przez rozszerzenie. Śmiało można powiedzieć, że wpisują się one znakomicie w zwariowane i przesycone humorem uniwersum Red Alert. W przypadku Aliantów i Sowietów nacisk położono na dodanie żołnierzy i pojazdów lepiej radzących sobie z przeciwnikami naziemnymi. Imperium Wschodzącego Słońca zyskało zaś jednostki skuteczniejsze w eliminowaniu latających wrogów. Wszystkie dodają nieprzewidywalności rozgrywce, wymuszając na graczach lepsze planowanie – pojawienie się takich Krio-legionistów w szeregach przeciwnika zaskakuje na tyle, że za pierwszym razem z naszych oddziałów, nim te uciekną, pozostają kryształki lodu. A widok latającej głowy samuraja, strzelającej do wszystkiego co się rusza? To trzeba zobaczyć samemu!
Stałym i ponownie udanym elementem są przerywniki filmowe, stanowiące dzieło samo w sobie. Choć często „na poważnie”, czuć z nich stary i dobry, komediowy klimat. Męska część grających w Powstanie nie zawiedzie się jeśli chodzi o obecność pięknych niewiast – do kobiet z podstawki dołączyły m.in. Jodi Lyn O’Keefe (znana dla wielu jako Gretchen Morgan z Prison Break), Holly Valance, Louise Griffiths czy Jamie Chung. Wszystko wciąż w klimacie nadzwyczaj krótkich spódniczek i ukazujących to i owo kreacji. Zupełnie z innych powodów miło jest zobaczyć tak znakomitego aktora, jak Malcolm McDowell, który wciela się w prezydenta Ruperta Thornleya.
Ok, walczyć też lubimy
Całkowicie „świeżym” i chyba największym elementem jest tryb wyzwań dla Dowódcy. Formą może on odrobinę przypominać Warhammer 40.000: Dawn of War II. Po rozpoczęciu zabawy otrzymujemy niewielki oddział żołnierzy, którego celem jest wykonanie określonego zadania. Spełnienie warunków odblokowuje nam dostęp do kolejnych misji. Całość trybu jest raczej lekka i przyjemna, jedynie w dalszych etapach można stracić odrobinę nerwów, kiedy to sztuczna inteligencja zalewać nas będzie kolejnymi falami jednostek. Zależnie od perspektywy, niestety albo na szczęście, działania wroga da się przewidzieć, a co z tym związane, raczej mało prawdopodobne jest, iż zdecydujemy się na powtórzenie całej linii wyzwań.
Powstanie… ale bez zawieruchy
W swej recenzji Samuel Suder ocenił podstawową wersję Red Alert 3 na 7.9. Uprising z pewnością w wielu punktach nie jest porównywalny z „głównym menu”. Brak tu szczególnie elementów kooperacji, które w dużej mierze zadecydowały o sukcesie RA3. Jednak wszyscy oczekujący kolejnych potyczek, dalszej porcji lekkich filmów, nowych jednostek i oderwania się od schematu „podstawki”, nie będą zawiedzeni. 79 zł to nieco ponad połowa tego, co należy zapłacić za Red Alert 3. Nie będą to na pewno pieniądze zmarnowane, tym bardziej, że do dodatku można powrócić w dowolnej chwili, bez konieczności dorzucania kolejnych płyt do naszej kolekcji. By zachować sprawiedliwość, od oceny pierwowzoru ucinam pół „oczka”. Mogło być znacznie lepiej, co nie znaczy, że przy grze przyjemnie nie spędziłem dziesiątek godzin. Wręcz przeciwnie.
Gdy po raz pierwszy prasa i serwisy growe napisały na temat trzeciej odsłony serii Red Alert, pośród graczy zawrzało. Obawy były liczne i – co trzeba przyznać – słuszne. Command & Conquer: Red Alert 2 bez wątpienia postawiło poprzeczkę wysoko, a okres jaki minął od 2000 roku wyolbrzymił oczekiwania fanów do granic możliwości. Ostatecznie jednak Red Alert 3 zostało przyjęte dość ciepło, a jego oceny wciąż oscylują w granicach 80%. Nie dziwi więc, że jeden z oddziałów EA Games czym prędzej zabrał się do prac nad dodatkiem.