Nigdy nie sądziłem, że i mnie dotknie kiedyś ta „obelga”, ale jakiś czas temu – i to na szacownym forum Valhalli, pod komentarzem do jakiejś tam informacji usłyszałem, że „skoro tak mówię, to najwyraźniej jestem casualem”. Nie zmartwiłem się zbytnio, gdyż nie takie „obelgi” już w swoim życiu słyszałem, zaintrygował mnie jednak fakt, że określenie to jest tak pejoratywne – z kontekstu wynikało, że casual to ktoś… mówiąc oględnie – gorszy.
Bardzo mnie to zmartwiło, ponieważ – po pierwsze – porównywanie siebie do babci, cioci, koleżanki, która raz do roku odpala sobie Simsy albo Pasjans to tak, jakby porównywać osobę jeżdżącą autobusem do pracy z kolekcjonerem sportowych samochodów. „Ja mam Jaguara XJR, a ty musisz się tłoczyć z dzieciarnią w Ikarusie” – tego typu pogardliwe stwierdzenie nienajlepiej świadczyłoby o wspomnianym pasjonacie. A poza tym – niezależnie od tego, co wygadują niektórzy growi puryści o zidioceniu branży – wszystkim nam powinno zależeć na przyciąganiu do gier jak największej liczby osób. A bynajmniej nie da się tego zrobić od razu odpalając im Galactic Civilizations II.
A z drugiej strony – taki argument jest moim zdaniem całkowicie nietrafiony. To, że na przykład nigdy nie grałem w Baldur’s Gate (jeśli dobrze pamiętam to właśnie to zdecydowało, że jestem żałosnym casualem), wcale nie czyni ze mnie ignoranta. To już nie te czasy, że grało się we wszystko jak leci i było się ekspertem w każdej dziedzinie. Oczywiście, aby mieć o czymś pojęcie, warto to poznać, obejrzeć, zagrać i dopiero potem się wypowiadać. Ale nie zagranie w jedną z miliona gier (choćby i rzeczywiście należącą do kanonu) raczej nikogo nie dyskwalifikuje – ani jako gracza, ani nawet jako wszechwiedzącego eksperta od gier. Nie, ja naprawdę nie jestem casualem.
Nie grałem co prawda we Wrota Baldura (i pewnie jeszcze kilka innych tytułów, które niektórzy uważają za hity wszechczasów), ale za to ekstremalnie wymiatam w Unreal Tournamenta. I zapraszam każdego, kto chce mnie wyzwać od casuali (powtarzam, JA nie uważam tego słowa za zniewagę), do pojedynku jeden-na-jeden. Kto przegra, ten jest żałosnym casualem. Heh.
Nie, posiadanie konsoli nie jest żałosne, ani dyskredytujące. Nawet posiadanie TYLKO konsoli nie czyni z nikogo debila. A nawet jeśli ktoś gra tylko w pasjanse i gry z Simpsonami w roli głównej to też nie jest gorszy. Po prostu, bawi się akurat tym, co mu się podoba i czym bawić się umie. A nawet jeśli zbyt duża ilość casuali w naszej branży nieco ogłupia zabawę innym, gwarantuję – ambitna rozrywka nie zginie. Tak, jak w dobie Tańców z Gwiazdami i Joli Rutowicz nie zginęła opera, teatr i ambitne kino. Czasem wystarczy tylko zapłacić.
Tak, szczytem moich RPGowych możliwości jest Diablo, a w porywach Sacred. Tak, w strategiach czasu rzeczywistego stosuję taktykę hordy czołgów, a jeśli ta nie działa to natychmiast przegrywam. Tak, nudzi mnie World of Warcraft. Ale jeśli ktoś chce mnie uznać za casuala, to zapraszam do pojedynku we wspomnianego Unreal Tournament, do potyczki w Civilization albo Conflict: Freespace. Wtedy zobaczymy, kto tu jest casualem…
P.S. Wiem, wiem, święta się zbliżają, więc powinno być o Mikołaju i białym puchu, a nie o obelgach. Jutro Wigilia, obiecuję się poprawić 😉
Porównanie kierowcy atobusowago do kolekcjonara – moim zdaniem niewlasciwe, bo wybór pomiędzy wciągającą opowieścią fantasy a dodatkiem z nowymi meblami to nieskrępowany wybór. . Jakbym miał znaleźć pasujące porównanie – to tak jak słuchać polskiego hh a jazzu. Zresztą – wierzę, że większość z zebranych szacownego grona „gardzi” każualami z przymrużeniem oka 😉 I raczej ma powazniejsze problemy na głowie 🙂
ten co sie chwali. . . ;p
„Nie zmartwiem się zbytnio”. . . . a zdanie dalej: „Bardzo mnie to zmartwiło” 😉
Mam dziwne wrażenie, że tą niechęć do casuali w dużej mierze nakręcają własnie growi dziennikarze czy media, w tym portale. Ile nawet tutaj widziałem informacji choćby o Wii, pisanych jakby z przymrużeniem oka. . .
Dla mnie nie chodzi o casuali czy nie. I ja stary wyjadacz spędziłem troche czasu przy Bejeweled. Ale nie mogę ścierpieć kiedy z kontynuacji super gier robi się crapy. Pomijając zdolności niektórych studiów deweloperskich, mam na myśli ułatwianie rozgrywki sprowadzającej się coraz częściej do przyciskania 1, góra 2óch przycisków. Gdzie te czasy gdzie brakowało klawiszy przy WSADzie na wszelkie rodzaju kombinacje, gdzie wymagało zręczności i kilku godzin/dni treningu na przejście określonego miejsca bo było trudne. Teraz w coraz większej ilości gier odnoszę wrażenie, że mamy tylko przycisk ATAK/FIRE i alternatywny atak. Koniec. Może to tylko moje oddczucia ale gram coraz mniej, a gry wydają się łatwiejsze jak do nich siadam niż kiedyś.
shadow_xiii dobrze się wydaje -> gry mają sprawiać przyjemność, jeśli ktoś ma na granie 2-3 dziennie to też chciałby się odwiedzić jak skończyła się historia w danej grze – za tydzień, dwa ale nie za pół rokuja zorientowałem się że jestem casualem kiedy chodzenie na rajdy w Everquest II stało się fizycznie niemożliwe: żona, dziecko, pobudka o 4:30
Uwaga! Treść kontrowersyjna :)Według mnie jest zupełnie odwrotnie. „Casual” to gracz typowy – „normalny”. Taki co to trochę pogra, pójdzie na rowerze pojeździć, z kumplami się spotka, ma rodzinę, przyjaciół. Gra kiedy ma czas. A skoro znajduje czas na granie, to znaczy, że jest GRACZEM i bawi go siedzenie przed komputerem i pokonywanie przeciwników. A samozwańczy „prawdziwi gracze” co to dniami i nocami siedzą przed monitorem, innych znają tylko z gildii albo z czata, zastanawiają się nad odpowiedzią na pytanie „czy znasz jakiegoś człowieka?”, rodzina to dla nich zło konieczne albo pojęcie abstrakcyjne – nie mogą być normą. Tak się przyjęło, że norma to większość. Oczywiście rozumiem, że JAKAŚ gra może człowieka wessać – ale jeśli takich gier nagle robi się mnóstwo, bo w każdą trzeba zagrać, skończyć – to już nie jest typowe.
a jak nazwac tego kto prowadzi najzwyklejsze w zyciu. . . zycie 😉 ma rodzine, dziecko, kumpli a gra sobie po max kilka godzin tygodniowo a jednak znakomita wiekszosc wychodzacych gier jest dla niego nie do przyjecia – jako zbyt prostackie, plytkie, niewymagajace etc ? kogos kto nie uwaza sie za maniaka ale tym bardziej za casuala ? bo popadamy w skrajnosci w skrajnosc a mam wrazenie iz nawet tutaj na v. wiekszosc graczy nie zalicza sie do zadnej z tych skrajnych grup. . .
Każual ma już swoją utrwalona definicję, więc nie zmienia się jej. A brzmi ona następująco: To gracz okazjonalny, z gustem miłosnika tuningu golfów, psujący rynek gdyż otwiera chętnie swój portfel na znany tytuł, który musiał zstąpić do jego progów. Stąd obejrzymy niedługo Baldur’s Gate: Lutnia Hero. Nie trzeba miec żony dzieci i rat za auto żeby zacząć grać w gry muzyczne i karciane. Tez nie grzeszę nadmierną ilością czasu, ale można ten wygospodarowany poświęcić na coś interesującego.
casual to dla mnie gość/lejdi który(a) wzięła grę do koszyka bo jej się spodobało pudełko, bo nazwa fajnie brzmiała itd. czyli z przypadku można powiedzieć, to jest właśnie gracz casualowy
Casuali traktuje neutralnie, grają sobie od święta w wirtualnego ping ponga czy inne Simsy i mnie to nie przeszkadza. Ludzie mogą sobie w grupie pograć niezobowiązująco, pośmiać się i wyszaleć po ciężkim tygodniu pracy. Nie wiem czemu ludzie którzy spędzają czas wolny przy flaszce i zagryzce uprawiają „normalną” rozrywkę i jest w porządku, a taki gość ma z innymi czuć się gorzej. Niepokoi natomiast tzw. casualizacja gier. Nawet serii, które kiedyś były uznawane za przeznaczone dla graczy „hardcore”(np. F3). Grę można przejść szybciej, bardziej bezproblemowo. Zazwyczaj nie daje to takiej satysfakcji jak momenty w starszych pozycjach, w których „utknęliśmy” na jakimś etapie bądź uber bossie. Teraz dla niektórych liczy się sama konsumpcja produktu jakim jest gra. Jeden, dwa dni i voila! Gra ukończona, a my możemy sięgać po portfel i szukać kolejnej. Nie skreślam ich całkowicie, ale przyglądam się bardzo uważnie, czy warto. Tak jak z muzyką, największa grupa zadowoli się przyjemnym, niezobowiązującym popem, a mniejsza puści sobie Coltrane’a na gramofonie. Nie będę się bawił w niedzielnego futurystę; zważywszy na to, że tego typu jegomoście szybko zapominają to o czym mówili ;). Nasilają się pewne symptomy, które na to wskazują. Jednak nie ma co ukrywać – zwiększona masowość rynku sprzyja firmom które robią produkty „łatwe, przyjemne, kolorowe i krótkie”. Jestem ciekaw czy kiedyś gry nie będzie się przechodzić w trakcie 1,5 h, niczym film. W ogóle pojęcia gracza hardcore jest dość mętne i niejednoznaczne. Dla mnie taki gracz to totalny maniak, taki który winduje postacie do 99 poziomu i ma wszystkie achievementy we wszystkich grach które kupił. Ewentualnie pokonuje mnie w Starcrafta w 7 minut. Wg. mnie są maniacy single i multiplayer. Jedni wyciskają z danej gry wszystko co się da, inni dążą do perfekcji, by być tym najlepszym. Idąc swoim tokiem rozumowania, nie jest graczem z „twardym jądrem” ;-). Nie przeszkadza to mi jednak uważać się za pełnokrwistego gracza. Nie przeszedłem żadnej planszowej strategii turowej w stylu V for Victory czy Close Combat. Wiele innych gier dopiero „odkrywam”, bo po prostu wcześniej nie byłem do nich przekonany. Tak naprawdę to większość z nas przeżywa różne okresy w życiu i stawia sobie inne priorytety. Raz można siedzieć cały tydzień z grą i nic nie robić, a kiedy indziej kiedy wraca się do domu nie chce się patrzeć na ekran monitora. Raz można casualem, innym razem nie. Środowisko graczy wcześniej było o wiele bardziej hermetyczne. Jegomość przysłuchujący się rozmowie takich dwóch kompanów czuł się jak z innej planety. Teraz też czasami słyszę postronne rozmowy, i potrafię „rozkodować” wiadomość. Poprzez reklamy, gry casualowe, większy popyt na elektroniczne gadżety to się zmienia. Grupka graczy się powiększa. Ale no właśnie, jakich graczy. Jestem ciekaw, jaki procent takowych ludzi przechodzi na bardziej wymagające pozycje. Ps. Już wiem – gracz hardcore, to ten który przeszedł Wizardry 7 :-).
No tak, frustracja wynikająca z niemożności przejścia danego fragmentu gry przez niewyważenie poziomu trudności była bardzo satysfakcjonująca, oj tak ;].
Jak sobie teraz próbuję przypomnieć tytuły sprzed lat, to ciężko mi sobie wyobrazić sytuację, że każda gra to >50h czystego gameplayu, nieliniowość i kilka zakończeń. Plus kilka trybów rozgrywki poza główną „kampanią”. Było podobnie, jak teraz. Prawda – może teraz więcej gier można kończyć szybciej, ale raczej przez wzgląd na nasycenie rynku i ogólny brak czasu. Kończę jeden tytuł w 8h i biorę się za następny, bo na półce stoi jeszcze pięć do nadrobienia, projekt do skończenia czy ezgamin za pasem. 10 lat temu miałem jedną grę raz na jakiś czas i cieszyłem się nią, rozwalałem na wiele sposobów. Takie rzeczy to nie jest casualizacja, tylko dopracowanie produktu pod tym względem, że gra się bardziej intuicyjnie, bezstresowo, ale w rozumieniu stresu wywoływanego przez idiotyczne rozwiązania w grach. Z samą końcówką tekstu (tak 1 i trochę ostatniego akapitu) się właściwie zgodze. Denerwuje mnie tylko to poszukiwanie „casualizmu” w każdym tytule. Casual to np takie Wii Sports. Definicja dla mnie prosta. Ale taki nowy Prince of Persia – niby prostacki pod względem sterowania, jednak raczej nie kazualowo, ale po to, by uniknąć wielu irytujących momentów. Bo jaki jest sens tracić czas (tak – tracić) na przechodzenie połowy planszy, by znów wyłożyć się na jednej rozpadlinie, gdzie nie wyczuliśmy momentu skoku? Po co w innym tytule tułać się znów przez pół świata od checkpointu, by znów dostać w kość od owego „uberbossa” i ponownie powtarzać jakiś fragment gry? Kiedyś się takiego bossa w końcu po kilku godzinach pokonało. Bo w co innego grać, skoro na półce stały raptem dwa pudełka z grami? Dzisiaj, w całym tym zalewie świetnych tytułów, po prostu szkoda czasu na męczenie się z czymś takim.
Właśnie naszła mnie myśl, że każuale to najnormalniejsza rzecz w świecie, ponieważ znajdują się wszędzie. To dla filmowych każuali powstają sensacyjne amerykańskie arcydzieła z Tomem Kurzem w roli głównej, dla teatralnych każuali powstają nowoczesne spektakle, traktujące o gospodyniach domowych, dla muzycznych każuali powstał polski hiphop i sztucznie wypromowane twory takie jak Ewelina Flinta (mój szwagier mawia, że zgina się ją w pół i ładuje od tyłu), dla artystycznych każuali powstał popart, a dla kulinarnych każuali powstał McDonald’s. Każuale to 80% społeczności ludzkiej. Tak, wiem, też się dziwie że ludzkość jeszcze całkowicie nie wymarła.
To chyba efekt ewolucji:Mamy coś. Z tego czegoś korzysta wąskie grono osób bo:a) lubi tob) inni uważają to za dziecinadeMija X lat. „Inni” zaczynają korzystać z tego. Producent robi to coś maksymalnie uproszczone, aby jak najwięcej osób to kupiło. A Ci, którzy używali tego od początku? Zostają zapomniani (po polsku: „wydym. . ni w d. . e”) i nikt się z nimi nie liczy. Pora panowie znaleźć coś nowego, bo widać, że na nasze dobre stare gry komputerowe to już szans nie mamy.
Jedyny kontekst, w którym mógłbym wyrazić się negatywnie o zjawisku ‚casual’ to zachowanie producentów gier. Samo bycie casualem to tylko określenie częstotliwości korzystania z pewnej rozrywki – w tym przypadku gier. Ludzi, którzy traktują tzw. casuali z pogardą lub używają słowa casual jako wyzwiska jest mi po prostu żal. Dla nich jest to kolejny sposób na pokazanie, że ich piaskownica jest lepsza od innych. Przecież to jest śmieszne – dokładnie tak samo jak tzw. Pr0 w grach, kiedy pewna grupa uważa się za lepszą tylko dlatego, że w coś gra dłużej niż inni. Totalny bezsens. Casualem można być w różnych dziedzinach, nie tylko w grach. Jak ‚casualowo’ korzystam z basenu. I casualowo gram w WH40K. I co, to mnie czyni gorszym? Gwarantuję, że każdemu z czytających jestem w stanie znaleźć coś, w czym będzie dla mnie casualem. Tylko po co?Druga strona zjawiska, która we mnie wywołuje mocno negatywne uczucia to casualizacja rynku. Producenci dochodzą do wniosku, że najlepiej tworzyć krótkie, nieskomplikowane gry, które nawet autystyczny szympans skończy bez problemu – bo przecież jeżeli gra będzie broń Boże wymagać myślenia może zniechęcić klientów. To jest prawdziwy problem. Zasłanianie się „tendencjami rynku” by tworzyć proste gierki trzaskane jak od kalki bez pomyślunku ani inwencji – ot chociażby EA wypuszczające co rok to samo ale z innym numerkiem. Nawet Blizzard napomkną, że w Diablo 3 nie będziemy samemu rozwijać postaci bo „było to najłatwiejszym sposobem na zepsucie postaci” czyli innymi słowy „ludzie są za głupi więc uproszczamy rozgrywkę”. Ale nie jest tragicznie. Nie wszyscy poddają się marazmowi – np Fallout 3, który dalej wymaja wiele i oferuje jeszcze więcej (lvl 20, 50h gry i nie jestem nawet w połowie. . . )Ja osobiście mam nadzieję, że rynek pokaże, że gracze dalej chcą dostawać ambitne i wymagające pozycje i nie wszystkich interesuje tylko szybka partyjka raz za jakiś czas. Celowo pominąłem temat MMO. . .
bladedancer – przyjedz na COS do zakopanego poplywac jak zajecia ma jakas kadra etc – gwarantuje ze spojrzeniem beda ci mowic ze jestes ‚casualem’ ktory przeszkadza im trenowac. ale pomijajac ten zarcik – oczywistym jest ze majac na mysli negatywny aspekt casualizacji myslimy nie o casual graczach ale o producentach gier. bo to co oni wyprawiaja to takjakby zawodowcom kazac plywac olimpijskie dystanse na basenach dlugosci 12m – tez by ich szlag trafial, rajt ?btw – f3 oferuje i wymaga wiele ? oferuje mnostwo tego samego (zamiast 20 instancji sensownych jest 200 nonsensownych do ktorych nie ma kompletnie po co wlazic) wymaga czasu zeby go tracic na te idiotyczna czynnosc. maiquest jest do zrobienia w moment (nie wazne ktory lvl bo lvl scaling i tak istnieje) – a questow pobocznych wartych uwagi jest delikatnie mowiac niewiele. ale widac gdzie rynek nas zaprowadzil skoro to powszechna opinia ze przeciez jest taki boski fallout3 (przypominam ze podobnie jak np w sprawie system shock 2 vs bioshock, fallouty w momencie wydania nie byly takimi hitami jak teraz f3 – mowiac inaczej – mialy znacznie wieksza konkurencje). . . coz ale to tylko sentymentalne brednie tych co pamietaja baseny 50m. . .
Lovebeer – podałem F3 jako przykład gry, która jednak wymaga więcej niż w dzisiejszych czasach standard przewiduje. Ja też wolę F1 i 2 i szczerze mówiąc widok FPP i VATS mnie wkurzają ale tym niemniej gra jest szczegółowa, rozbudowana i bogata a questy są fajne i podobne charakterem do tych w poprzednich grach. Mam wrażenie, że do gry nastawiłeś się negatywnie tylko dlatego, że nie jest taka jak F1/2. Podałem nowego fallouta jako przykład gry, która jest rozbudowana, bo świat przedstawiony w F3 jest naprawdę duży i bogaty i jak ktoś chce to może spędzić tam sporo czasu a jeżeli chcesz tylko „zaliczyć” grę. . . to owszem, można. Level scaling jest to fakt, ale nie doskwiera bo na lvl20 czuć, że mało kto jest w stanie cię ruszyć a na początkowych levelach tylko Raiderzy są w twoim zasięgu. Pomijając F3 – ostatnio skończyłem COD4 i Crysisa i powiem szczerze, że naprawdę twórcom brakuje inwencji. NFS:Prostreet już nie przebrnąłem, bo gra była tak denna i nudna, że strach. Miałem kupić nowego NFSa ale chyba sobie daruję. Dzisiaj developerzy tworzą gierkę na 6-8h i to dla nich jest ok. Ba, nawet wypuszczą dodatek! Tak na 3h grania. . . Mam w domu mały stosik gier do przejścia. Dawniej wiedziałbym, że starczy mi ich na ok rok a dziś? Jak skończę RA3 i COH to zostaną mi FPSy i wyścigi. . . Z drugiej strony, narzekam ale dalej pojawiają się gry, w które warto zagrać i które autentycznie są w stanie mnie przyciągnąć do kompa, tak że nie jest źle. A co do basenu. . . no tak, w każdej dziedzinie tak jest. Walczyć z tym można, ale ja wolę to olewać
Najśmieszniejsze jest to, że F1/2 stały się absolutnym kultem i idealnym przykładem gry cRPG właśnie przy okazji zapowiedzi i ostatecznej premiery trójki od Bethesdy. Jakoś teraz się nie pamięta, że wcale tamte odsłony serii nie zgarniały super pochlebnych opinii. . . I jakoś większość wad nagle wyparowała.
oczywiscie zgadzam sie – o czym juz pisalem – ze w czasach wydania taki f1 czy system shoc 2 wcale nie byly takimi hitami jakimi wydaja sie teraz. ale wlasnie z naciskiem teraz – bo teraz takimi sa. a dlaczego ? czyzby to napewno tylko sentymentalizm czy zwykle porownanie do nowych ich odslon (w przypadku ss oczywiscie bioshock, i nie obchodzi mmnie ze autorzy nie chca takich porownan ;)) ?co do wad – kiedys mam wrazenie wady byly natury technicznej – czytaj w wiekszosci bugi – teraz wady sa w samych koncepcjach gier. to zasadnicza roznica. . . wracajac do f3 – widziesz bladedancer, ja zueplnie cos innego rozumiem pod zwrotem ‚rozbudowana’ – bo dla mnie w przypadku crpg to gra ktora posiada mnostwo rozbudowanych, wzajemnie powiazanych i od siebie zaleznych questow, gdzie jedne otwieraja lub zamykaja innne etc. w f3 natomiast mamy wielki swiat ktory SWIECI PUSTKAMI – bo losowe nadmuchanie tegos swiata mobami to zadna atrakcja. ja odwiedzilem w f3 kilkadziesiat lokacji – moze kilka czyms sie wyroznialo (ale i tak bardziej w sposob niedopowiedzen), ale cala reszta to JEDNO I TO SAMO – bez charalterystycznych npcow ktorzy powiedza cos wiecej anizeli podanie namiarow do tradera, bez questow (naprawde ilosc questow w f3 jest smieszna po prostu, smieszna), bez jakis unikalnych przedmiotow. . . PORAZKA, NUDA – pierwszy raz chyba w zyciu doznalem uczucia ‚po co wogole w to grac, przeciez to strata czasu’ – nastapilo ono w 5 minut po loadzie sprzed ostatniej cutscenki, kiedy mozna cos tam polazic, tylko. . . wlasnie – po co ? dla 2 questow w 20 godzin ? dla wiekszej ilosci kapsli ? (bo jesli chodzi o wyposazenie to wyglada ono gorzej niz w aoc, gdzie itemizacja tyz kuleje). . . nie, tu nie chodzi o nastawienie – chodzi o zwykle obserwacje. swoja droga tak sobie myslalem, dumajac o morrowindzie – w nim przegralem ze 200h (z dodatkami) a zbroje mialem tak pokempletowaqnom ze smiech na sali (2 rozne naramienniki, etc – kazda jej czesc z innej parafii) – a w jego nastepcy mialem po 20 godzinach wszystkie pelne komplety dostepnych zbroi. . . czujesz o co mi biega ? w falloucie jest jeszcze gorzej. i dokladnie jak w tym malutkim przykladzie tak we wszystkich innych nastepuje – przynajmniej dla mnie – regres w ‚dzielach’ takiej beth. . . no i na koniec – staram sie nigdy nie rzucac hasel i niczym ich nie popierac, wiec prosze uprzejmnie o nie pisanie iz mam uraz tylko dlatego ze cos tam – ja swoje argumenty podaje mam nadzieje jasno i przejrzyscie 😉
Nie grałem w Morrowinda. Po prostu mnie znudził. Uważam, że F3 ma niezły świat i może nie jest on tętniący życie ale przecież jest to post nuklearne pustkowie. . . Z drugiej strony wiem o co ci chodzi ale tak mi się skojarzyło – ile jest gier z NAPRAWDĘ bogatą i wielowarstwową fabułą? I czy fabuła musi taka być by przyciągnąć do gry?Bo, jak mówisz, mnóstwo rozbudowanych i powiązanych ze sobą questów, to IMO niesamowita żadkość. Ja naprawdę miałbym problem ze wskazaniem gier które dla mnie kwalifikują się do tego opisu. Jeżeli nie podoba ci się F3 – ok. Ja też podchodzę do niej nieco z dystansem ale jak dla mnie jest to gra naprawdę dobra i lubię zwiedzać lokacje w F3 i rozwiązywać te małe quesciki. Ideałem pozostanie dla mnie i tak KotOR2. Może powinienem zagrać w Wiedźmina, którym się tak wszyscy zachwycają?Z zasadzie chyba nie ma co liczyć w dzisiejszych czasach na grę o rozmachu Daggerfalla bo nawet jeżeli developer chce coś takiego wypuścić to bossowie tupią nogą i przypominają, że chcą coś mieć na święta. . . Kompletowanie itemów mnie nie bawi bo pachnie mi to MMO. Mam tego dość w Diablo 2 i szczerze to chociaż ma to swój urok to jak dla mnie pogoń za itemami się męcząca. Tak na marginesie to widzę, że ten F3 ci mocno leży na wątrobie 🙂 Jesteś fanem 1 i 2? Ale to taki offtop. Tak czy inaczej przemysł gier wpisał się w nurt trzepania kasiory i produkcje muszą być tylko tak ambitne, żeby się sprzedać i na tyle proste, żeby zmieścić się w planie developerskim. Oczywiście nie wszyscy tak działają. Zawsze może zdarzyć się kolejny ‚Portal’.
lezy mi na watrobie f3 bo w koncu wielka kampania, wielki tytul, wielki potencjal i. . . calkowiecie imho przecietna gra. takie mam podejscie ze gra ktora mogla byc hitem a jest przecietna ma u mnie znacznie bardziej przekichane niz gra znikad ktora okazala sie byc jeszcze gorszym przecietniakiem. a jeszcze bardziej mi lezy na watrobie ze takie gry sa hitami naszych czasow. a ocenianie ‚hitu’ powinno byc jeszcze ostrzejsze. co do itemizacji – nie chodzi mi o zbieractwo, tylko o to ze w takim morrowindzie zawsze mogles liczyc ze znajdziesz cos lepszego, zbroje miales pokompletowa tak a nie inaczej bo znalazienie unikalnego przedmiotu ktory bedzie lepszy niz to co masz na sobie bylo cholernie cholernie ciezkie – ale przede wszystkim mozliwe i przynoszace kupe satysfakcji. w obku wogole nie pamietam zeby byly unikalne przedmioty (moze jakas bron afair) a zbroja jedyna zdaje sie pojawila sie w pierwszym dodatku w liczbie sztuk 1. dla mnie jest to okrutny okrutny minus jakiejkowiel gry crpg kiedy zamiast unikalnych przedmiotow (wiecie zbroja feniksa etc ;)) sa tylko i wylacznie defaultowe rzeczy typu zbroja daedryczna (i nawet nie +1 ;)) – w calym przedstawionym swiecie jest 5 rodzajow zbroi i. . thats it. no c’mon – to po co grac skoro nie da sie zdobyc jakiejs naprawde cieszacej dusze nagrody, a questow jest tak malo ze az dziwota ? zwiedzac i zabijac dla samego zwiedzania i zabijania ? no niestety mnie to nie cieszy. . . (w sumie moze mialbym ochote odkryc wszystko co mozna w f3 ale pod warunkiem ze byloby to z np z jakims speed – tfu! – hackiem i god lub noclip mode – po prostu roznica bylaby dla mnie zadna ale taka mniejsza ilosc czasu bylbym w stanie poswiecic. . . zreszta samo to co napisalem dobitnie pokazuje moje podejscie do tej gry)oczywiscie zdaje sobie sprawe ze poprzednie fallouty takze mialy np znikoma ilosc przedmiotow unikalnych – ale to byly inne gry – takie argumentowanie jest bez sensu bo skoro beth zdecydowala sie na powielenie tej koncepcji w f3 (a tak naprawde jesto to powielenie obka ale to juz inna historia) i tak byc MUSI, to czemu w przypadku innych zaleznosci w grze NIE musi byc tak jak w oryginalach ?ps: dla mnie tylko morrowind byl wyjatkiem beth – bo daggerfall ma te same minusy co obek. tyle tylko ze te nascie lat temu takie UPROSZCZENIA odbieralo sie zupelnie inaczej. wiec nie dziw sie mi ze jesli ktos pisze ze f3 jest taki a nie inny bo gry EWOLUUJA to zapala mi sie swiatelko ostrzegawcze ‚what a bullshit !’. zreszta osobiscie przewiduje ze nawet – nawiazujac do tematu – casuale stwierdza predzej czy pozniej ze otwarte swiaty kosztem porzadnej ale liniowej i zamknietej fabuly to jest bardzo kiepski pomysl i doczekamy sie powrotu do gier pokroju bg (ktory przeciez tez byl mocno pluty swego czasu przez fanow gatunku – sic!!). czego mam nadzieje doczekam bo w obecnej sytuacji (a osobiscie gram przede wszystkim w crpgi) nie wiem ile jeszcze wytrzymam grajac 😉
A dla mnie „casualizacja” gier to krótki, ale konieczny proces. Tak samo przecież było z filmem – mnie to wygląda na sposób na otwarcie rynku i wypędzenie „szatańskich komputerów” z mózgów opinii publicznej. Parę lat i „casuale” będą miały taką samą pozycję co „ambitne” produkcje. Jak w filmie, który przecież też odsądzano od czci i wiary, podnosiły się wrzaski, że kino jest dla debili i NIGDY nie będzie sztuką. Z grami jest tak samo – tylko najpierw trzeba jakoś przekonać tępą gawiedź, że to jest fajne i nie gryzie. Nic więc dziwnego, że serie głupieją, gry robią się łatwiejsze, itede.
Mi się czasem wydaje, że gry ewoluują ale tylko technicznie. Grafa ładniejsza, dźwięk lepszy ale jakość samej rozgrywki i pomysłów na fabułę wcale nie jest lepszy. Do dziś jak chcę sobie pograć w space sima to odpalam Tie Fightera. Po prostu dlatego, że jest najlepszy i już. A to, że od jego czasów nastąpiła „ewolucja”? No cóż, jej strata. . . Zgadam się natomiast, że czas jest nieubłagany i może nie tyle gry ewoluują co nasze oczekiwania. Dzis prosta rozgrywka nas już tak nie przyciąga bo ileż razy można się nabrać na to samo?F1/F2 były grami wybitnymi głównie ze względu na tematykę, świat przedstawiony (jego totalną bezwzględność) i nihilistyczny klimat. A że miały bugi to inna sprawa. Przecież F2 nie dało się normalnie skończyć bez patcha bo gra padała podczas rozmowy z Tandi. F3 i mnie zawiódł aczkolwiek dałem mu szansę i powiem ci szczerze, że jak dla mnie to SĄ tam rzeczy, dla których warto grać i zwiedzać – choćby bobbleheady i unikalne bronie i pancerze. Nie zmienia to faktu, że nie jest to Fallout którego bym sobie życzył. Czasem wydaje mi się, że wraz z wiekiem robię się bardziej wybredny. 10 lat temu przechodziłem każdą grę, dobrą czy złą. Dziś jak coś mi się nie podoba ląduje na półce lub allegro i to naprawdę szybko. Casualizacja to nie jest konieczny proces, ale nieunikniony. Pomoże on grom w ten sposób, że przestaną być dziełem szatana i chłopcem do bicia no bo skoro „wszyscy grają” to nie może to być takie złe. Zaszkodzi on im przede wszystkim w sposób przytoczony ghostiet – gry podążą śladem kina i to jest najgorsze. Zamiast dostać kilka naprawdę dopracowanych i przemyślanych towarów zostaniemy zasypani masą miernoty trzepanej od kalki. To już się dzieje – spójrzcie na serię COD czy gry ze stajni EA lub Simsy. Zero innowacji. Rok po roku to samo tylko z innym lukrem. Tak czy inaczej dalej jest w co grać a nawet jeżeli twórcy postawią na totalnie odmóżdżoną część społeczeństwa to zawsze mam starego piecyka z win98 na którym odpalę dowolnego klasyka.
To jest tylko oprawa i nie to spowodowało że gry te są (były?) wybitne. „. . . nihilistyczny klimat. . . ” nie zgodzę się z tym stwierdzeniem. W obu tych grach panuje bezwzględność ale nie nihilizm. I nijak nie rozumiem jak to się to ma do tematu. Nie rozumiem też całej tej zawieruchy wokół upraszczania gier „pod casuali”. Spokojnie, tak jest ze wszystkim, ma swoje wzloty i upadki. Gry stawały się co raz trudniejsze, nadszedł więc czas gdy stają się prostsze. Za jakiś czas tendencja znów się odwróci. Niestety „owczy pęd” też jest jednym z wpraw rządzących tym światem. Ktoś gdzieś wyładował swoje frustracje (śmiem przypuszczać że jakiś dziennikarz branżowy) i teraz huczy w sieci o tym „jakie to te casuale niedobre bo psują dobrą rozrywkę prawdziwym graczom”.
Mnie kiedyś zasmuciła wiadomość jakoby Diablo 2 był grą hardcorową. Wg mnie do takiego zaszczytnego miana, mogą pretendować serie Ishar, Might and Magic, Eye of the Beholder, The Elder Scrolls albo gry Betrayal at Krondor, Lands of Lore. Z nowszych to Baldury i pochodne, Fallouty. To są prawdziwe gry hardcorowe, zwłaszcza te stare, bez automapingu, bez udogodnień, gry do których trzeba było robić notatki w kajeciku żeby o waznych questach nie zapomnieć. Casuale mi nie przeszkadzają, niech sobie w durnowate gry grają, ale kiedy ich liczba przyczynia się do „psucia moich gier” to won tam skąd przybyli.
Tak. A najbardziej hardkór byłoby granie klepiąc kod. Bez udogodnień. Bez grafiki, bez niczego, bo to tylko ułatwia grę i powoduje, że jest mniej hace!Bez skrajności. . . Panowie koledzy. . .