Zjawisko dwulatka grającego w gry komputerowe jest stosunkowo młodym problemem. W czasach kiedy moje pokolenie miało 2 czy 3 lata nikt w naszym kraju o komputerach osobistych jeszcze nie słyszał, ani nawet chyba nie marzył. Do nas krzemowe zabawki trafiły gdzieś tak na poziomie pierwszych klas szkoły podstawowej kiedy w mniejszym lub większym stopniu odebraliśmy już odpowiednią dawkę ciepła i bliskości rodziców w latach wcześniejszych.
Dziś problem dziecka i komputera zaczyna robić się coraz bardziej palący z dwóch powodów.
Po pierwsze – liczba komputerów w naszych domach znacznie wzrosła. Praktycznie w każdej rodzinie w mieście, jak i w wielu na wsi znajdziemy choć jedną krzemową maszynkę. Nie mówię, że każdy w domu ma 4-rdzeniowego potwora z najnowszą grafiką i porażającą ilością RAMu. Często są to jednostki starsze – sprzed kilku lat, pełniące dziś rolę maszyny do pisania. Mimo wszystko ich obecność w domu jest istotna, tym bardziej, że produkty dedykowane najmłodszym nie mają najwyższych wymagań sprzętowych.
Drugim powodem, który sprawia, że coraz częściej maluch zamiast grać z rodzicem w gry planszowe, biegać po podwórku za piłką czy kręcić się na karuzeli siedzi przed komputerem jest tempo dzisiejszego życia. Zmiany ustrojowe spowodowały, że model państwa z opiekuńczego (z trzyletnimi urlopami wychowawczymi etc.) jaki znali nasi rodzice z czasów „komuny” poszedł w zapomnienie, a dzisiejsze matki błyskawicznie po urodzeniu wracają do pracy aby jej nie stracić. Nawet jeśli rodzinie nie brakuje pieniędzy aby je zarobić rodzice spędzają olbrzymią ilość czasu poza domem. Kiedy do niego wracają często jest już zbyt późno, a oni zbyt zmęczeni, żeby poświęcić odpowiednią ilość czasu dziecku. I tu pojawia się doskonała okazja dla programów edukacyjnych i wszelkiej maści tytułów dla najmłodszych. Na dzieci, z natury uwielbiające wszelkie kolorowe, migające i wydające odgłosy rzeczy komputer działa jak magiczna różdżka. Zafascynowane siedzą przed nimi niczym zahipnotyzowane, a rodzice mają choć chwilę aby złapać oddech po przyjściu z pracy, ogarnąć dom, ugotować obiad czy po prostu paść ze zmęczenia na fotel.
Jednak czy korzystanie z takich tanich samograjów jest właściwe? Czy faktycznie komputer dla dwulatka to najlepszy sposób na rozwój? Oczywiście – programy edukacyjne spełniają wszelkie standardy wspomagając zapewne rozwój takiego brzdąca. Pozostaje jednak pytanie, czy nie lepiej by było aby te same umiejętności nabył on w inny, mniej elektroniczny sposób. Obcując nie tylko z zimną, obojętną maszyną czarującą kalejdoskopem obrazków, ale kochającym rodzicem, który nie tylko spełnia rolę demonstratora kolejnych kolorowych przedmiotów o różnych kształtach, ale osoby, z którą nasz szkrab obcuje, która odwzajemnia jego emocje i w każdej chwili może przytulić. A przecież trudno zaprzeczyć, że obecność najważniejszych osób w życiu takiego malca jakim są rodzice jest dla jego rozwoju niezwykle istotna.
Co innego gdy mówimy o siedmio-, ośmio-, czy dziewięciolatku, który w dużej mierze jest już od nich niezależny i lubi spędzać czas samodzielnie.
Dlatego też z jednej strony dziwi mnie, z drugiej strony przeraża umieszczanie na pudełkach napisów „dla dzieci od 2 lat”.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że zabiegany rodzic ma granice wytrzymałości i czasem musi odwołać się do łatwych i tanich zabiegów, które „zaczarują” jego pociechę. Zastanawiam się tylko czy nie stwarzamy tym samym niebezpiecznej tendencji, która z incydentalnego sadzania takiego dwulatka przed komputerem przemieni się w normę wychowania go przez… komputer. Czy nie zastawiamy tym samym sami na siebie pułapki, w którą wpadniemy kiedy będzie już za późno na krok wstecz?
Potwierdzeniem tych obaw jest coraz powszechniejszy widok kilkuletnich dzieci z komórkami, iPodami i całym tym technicznym badziewiem dedykowanym ich rodzicom.
Czy także w wychowywaniu najmłodszych oddamy pałeczkę elektronice? A może już się to stało? Dokąd to prowadzi i jakie mogą być tego konsekwencję – tego jeszcze nie wiemy, dowiemy się za kilkanaście lat kiedy pierwsze pociechy wychowywane w ten właśnie sposób dojrzeją. Obawiam się jednak, że efekt się nam nie spodoba…
W dzisiejszych czasach to pieniądze wychowuja dzieci. . . najważniejsze to nie ulegać trendom. 2 letnie dzieci nie mają pojęcia co robią, jeśli chodzi o gry. Patrzą na wszystko co gra i świeci dużymi oczami. . . W tym wieku dzieciom potrzeba zabawy z rodzicami, wszelkie gry, telewizja, to pranie mózgu dla szkrabów.
No nie no na pociechę przecież Ci wysłałem Strangleholda 😉 W sam raz na odreagowanie po sesji z Barbie. A może coś z serii Mój mały kucyk? Na pewno się spodoba!!
Człowiek ma dziwną skłonność idealizowania „starych czasów”. Jacy to byliśmy wspaniali – nie to co nowe zdegenerowane pokolenie. Prawda jest taka że w latach ’80 gdy byłem dzieckiem z braku komputera męczyliśmy jaszczurki, paliliśmy Popularesy (tff) za garażami i kopalismy słabszych kumpli 😉 Tyle by było na temat przysłowiowej „gry w piłkę na podwórku” 😉
Po pierwsze Odyn nie walczył mieczem, jego bronią zawsze był Gungnir (magiczna włócznia) darowany mu przez Lokiego. :)Po drugie błagam nie uogulniaj 😉 Jakoś nie przypominam sobie palenia popularesów za garażami, męczenia jaszczurek, czy kopania słabszych kumpli. Wydaje mi się, że lekko tu dramatyzujesz. Co do wychowania dzieciaków przez komputer, choć sam po części jestem przez takowy sprzęt wychowany, mówię stanowczo nie. Programy edukacyjne, gry są super sprawą, ale nawet nie dla 5cio latka, a co dopiero dla dwulatka. To wierutna bzdura. Dzieciak najpierw musi nabyć naturalnych dla niego nawyków, a dopiero potem WSPOMAGAĆ je elektronicznymi gadżetami. Dla przykładu dzieciak znajomych bezbłędnie i przepięknie maluje flashowe kolorowanki, ale nie potrafi narysować za to prostej kreski ołówkiem, co jest wynikiem pewnego rodzaju nabytego upośledzenia ruchowego. Tak jest ze wszystkim. Elektronika pomaga, owszem, ale tylko w późniejszym okresie, rozwija zainteresowania, umiejętności. Trzeba jednak wcześniej te umiejętności nabyć, choć w podstawowym stopniu. Może i jestem staroświeckim ramolem, ale jakoś przeraża mnie jak dzieciaki wolą pisać do siebie sms’y zamiast wpaść do kumpla i pogadać, albo jak nie potrafią wykonać najprostszego działania arytmetycznego bez kalkulatora. To dla mnie wręcz przerażające. Podobnie jak fakt, że 90% ich wiedzy znajduje się w wikipedii.
Pozwolę się z Tobą nie zgodzić, nie wiem jakie masz z tym doświadczenia ale ja z własnych mogę Cię zapewnić, że dwulatek nie mówiąc już o pięciolatku to całkiem inteligentne bestie, które na pewno nie pozostaną obojętne w momencie, kiedy ktoś z dorosłych używa w jego otoczeniu tzw. elektroniki użytkowej. Gry czy też nawet programy telewizyjne specjalnie dedykowane dla ich wieku pomagają im w procesie poznawania otaczającego ich świata. Oczywiście rodzic musi cały czas pamiętać, że jest to suplement wychowania a nie substytut i to w zasadzie jest istota problemu, ponieważ wielu z rodziców o tym zapomina, pozostawiając dzieci same sobie a takie dziecko niezależnie od tego czy gra, ogląda telewizję czy też biega po łące za żabami, będzie miało pewne braki w rozwoju emocjonalnym. Co do samych gier i komputerów to są sytuacje, w których ciężko byłoby mi wyobrazić sobie dziś ich brak, przykładem mogą być dziecięce oddziały szpitalne. Mój pięcioletni syn choruje na białaczkę, w szpitalu spędził prawie rok, nie mogąc opuszczać oddziału a zdarzało się, że nie opuszczał również sali i mimo ciągłej obecności kogoś z bliskich przy sobie bez gier okres ten byłby ciężki do wytrzymania dla wszystkich i nie chodziło tu o wygodę rodziców/opiekunów, ale właśnie o wymuszenie pewnej aktywności dzieciaka mimo ekstremalnie niesprzyjających warunków. Niestety sama rozmowa i czytanie książek nie pomagało, po miesiącu wszyscy byli na skraju załamania i wtedy zapadła decyzja o zakupie Gameboya, pojawił się również notebook w szpitalu i przechodzenie przez kolejne etapy leczenia stało się prostsze zarówno dla dziecka jak i nas dorosłych. Gry na nowo rozbudziły w nim ciekawość, która często skutkowała długimi dyskusjami na temat np. Sonica i jego przyjaciół, pomogły mu również zaakceptować sytuację w jakiej się znalazł. W chwili obecnej leczenie obywa się już poza szpitalem, jakie będą efekty nie wiemy, ale wiem, że dziecka nie można sztucznie ograniczać w jego procesie poznawczym dlatego wspólne granie na konsoli/komputerze traktuję równorzędnie do wspólnego biegania za piłką, wspólnego czytania książek czy też wspólnego rysowania „prostych kresek”, ponieważ wiem, że kluczem do rozwoju dziecka, szczególnie takiego małoletniego nie jest podejmowana przez niego aktywność, ale właśnie ta wspomniana przeze mnie wspólnota.
http://pl. wikipedia. org/wiki/OdynCTRL+F „miecz”w Thorgalu przeklinano na całą listę garderoby Odyna – na jego hełm, włócznię, na miecz, i co tylko się da, miecz jakoś mi się tak utrwalił ;)No ale nie ma jak offtop.
Nie przesadzajmy. . . akurat problem jest przezemnie niedawno przećwiczony i wnioski są proste. Otóż dziecko nawet 2-letnie żyje w konkretnym świecie i konkretnym otoczeniu. A otaczający nas świat jest pełen elektroniki -czy tego chcemy czy nie. Moje podejście było proste -lepiej niech gra, niż wgapia się w telewizor z bajkami. Zawsze to jednak zabawa interaktywna, może się czegoś nauczy albo choć rozwinie sprawność rączek. I tyle.
namieczodyna- zawsze jak nikt nie chcę wyjść to przywołuje te wspaniałe lata 80′. xD Ale nie ma tego złego, pewnie byliście mali chuligani bo byli też tacy co faktycznie tylko o piłce myśleli i wyszło im to na zdrowe. . . Reiss, Żurawski, Krzynówek, o nich mówię. ;)A co do dwulatków. Panie, nie ma się co o nich martwić, taki dzieciak to się nawet zajmie samą płytką a nie jej zawartością, a jak już się dowie, ze coś w niej jest to spróbuje otworzyć. Skutki co prawda będą opłakane ale przynajmniej dowie się, że „nie tędy droga” i spróbuje użyć ostrzejszych narzędzi niż paznokcie. Idąc tym tokiem mogę potwierdzić, że opłaca się robić gry dla dwulatków. Zabawa przedni a i się czegoś nauczyć można. 😉
Przypomnijcie sobie wyroby czekoladopodobne 😛 i już przechodzi nostalgia za latami 80
Eeeee tam, Odyn w mitologii praktycznie zawsze przedstawiany był z Gungnir i z nią kojarzony, podobnie jak Thor z młotem. Czy machał czymś innym? Może i tak, jak pewnie i wszyscy bogowie, ale włócznia była jego „podstawową” bronią. Nawiasem mówiąc tych włóczni to on miał całkiem sporo, ale tylko jedna była tą „Zawsze Trafiającą do Celu”.
Pozwolę sobie poniekąd podsumować najciekawsze dla mnie opinie z tej dyskusji: Faktem jest, że też byliśmy niezłymi urwisami a fakt, że nie było komputerów nie czyni nas lepszymi (w czasach mojego dzieciństwa zmorą był np. telewizor). Kilkadziesiąt lat wstecz narzekano zapewne, że od czasu, kiedy zaczęto budować boiska, dzieci nic tylko by w piłkę grały. A tam (na boisku) wiadomo: uczą się chamstwa, bezczelności, brzydkich słów i innych takich tam. Gry dla dzieci to bardzo dobra idea, ale najważniejsze, żeby rodzic się interesował. Tak samo jest ze wszystkim, nie tylko z grami. Dziecko, którym rodzice się nie interesują, czy to będzie grało, czy czytało mądre książki, czy też biegało za piłką i tak jest dzieckiem zaniedbywanym. A wtedy o wiele łatwiej o różne problemy. To nie jest tak, że jak się zabroni swojej pociesze dostępu do współczesnych . . hmm. . . wytworów postępu, to tym samym robi się krok ku dobremu wychowaniu. Moim zdaniem nie należy udawać że czegoś nie ma, tylko uczyć jak sobie z tym radzić. Zresztą, ja tam tatą jeszcze nie jestem, więc to tylko takie idealistyczne gadanie.
Nic to nie zmieni. . . ale wątpie żeby dzieci w wieku od 3 do 5 lat grały w gry na komputerze. A jeśli już ktoś się taki znajdzie,warto mu to ograniczyć,a dlaczego bo „komputer jest jak narkotyk”. . . . . . .