Ostatnio sporo w mediach o mordowaniu laptopów. Nie wnikając w to czy „pan dyktafon” wyładowywał tak swoje frustracje związane z kontaktami z pewną parą bliźniaków czy też najzwyczajniej w świecie tłukł młotkiem dla zabawy, a może też po prostu ktoś mu podłożył świnię (zepsutą na dodatek) to należy powiedzieć, że to jak dziś obchodzimy się ze sprzętem komputerowym jest niczym w porównaniu z minionym wiekiem.
Lata 80-te XX wieku to były czasy. Całymi dniami i nocami katowałem mojego biednego C-64 (ze stacją dysków!!). I choć nie było wtedy oficjalnych dystrybutorów gier w Polsce tytułów na mój ukochany sprzęt była cała masa. Dominowały gry sportowe. Wszelkiej maści olimpiady, zawody lekkoatletyczne czy wreszcie piłka nożna i hokej. Każda z nich wymagała od grającego nie lada wysiłku. Dlaczego? Bo większość opierała się na zasadzie jak najszybszego machania joytickiem (a właściwie jego drążkiem) w różnych kierunkach. Im szybciej machaliśmy, tym szybciej nasz ludzik biegł, wyżej skakał czy dalej rzucał. Jeśli dodać do tego młodzieńczy entuzjazm, ambicję (a zawsze określano mnie mianem ambitnego) i olbrzymią chęć wygrywania łatwo można wywnioskować, że na moim sumieniu jest całkiem spora liczba ofiar.
Tak, jestem elektronicznym katem – przyznaję się. Nie jestem w stanie podać liczby uśmierconych przeze mnie sprzętów. Mogę natomiast powiedzieć, że po ich śmierci wielokrotnie dokonywałem sekcji zwłok i w ramach oszczędności próbowałem dokonywać operacji przeszczepów. Kilka z nich zakończyło się sukcesem. Najmniej odporne na moje szaleństwo były joysticki „na styki” wydające z siebie charakterystyczny „klik” przy wychyleniu drążka. Miałem też kilka egzemplarzy na blaszki. Te były nieco bardziej odporne choć i tym dawałem radę. Najodporniejsze okazały się konstrukcje najprostsze – „na gumki”, czyli joysticki o bardzo charakterystycznym wyglądzie (dziś to już klasyk). Prosty, niewysoki drążek zakończony dużą kulistą gałką z dwoma wielkimi przyciskami „fire” na obudowie. Wprawdzie i ten model ostatecznie musiał przede mną skapitulować (1 sztuka), ale drugi egzemplarz wytrzymał do samego końca.
Po co o tym piszę? Bo na fali afery z mordowaniem laptopa naszła mnie refleksja, że w dzisiejszych czasach:
1) sprzęt jest bardziej odporny
lub
2) gry są zbyt wyrafinowane, aby zmuszać nas do katowania pada w tak okrutny sposób jak kiedyś robiliśmy to z joystickami
a może
3) ja wraz z wiekiem stałem się spokojniejszym człowiekiem
Nie wiem, który z tych punktów jest faktycznym sprawcą tego, że od dobrych kilku lat nie zamordowałem żadnego pada ani joysticka, ale „humanitarna tendencja” jest wyraźnie zauważalna.
Taka sytuacja może być też efektem tego, że w wiele gier gram obecnie na klawiaturze dając święty spokój padom i joystickom kiedy w erze C-64 było to nie do pomyślenia i praktycznie każdy tytuł korzystał z tego peryferium. Co ciekawe, pomimo tylu zamordowanych przeze mnie „dżojów” , żaden z nich nie był ofiarą mojej wściekłości, ani jeden nie ucierpiał w wyniku rzutu nim o ścianę czy też miażdżenia czymś ciężkim. Wszystkie odeszły „na służbie”, w pełnej chwale. Dziwne…
A wy, macie na swoim sumieniu joystick? A może pada? Przyznajcie się. Nadszedł czas spowiedzi, podzielcie się z nami waszym bólem, oczyśćcie sumienia. Odyn nad wami czuwa.
Moje 2 pady od ps2 tez nie mialy lekkiego zycia po wycisnieciu burnouta revenge na 100% i przejsciu god of war na „god” oba zastrajkowaly (tzn guziki sie porozwalaly 😉 )
Dżojów wykończyłem sporo. Większość poległa w trakcie grania. Niektóre buły reanimowane by potem znowu paść ( często już ostatecznie ). Potem faktycznie pojawiły się dżoje, które trudno było wykończyć. Jeden Joystick poległ rozwalony o podłogę. Bardzo się wtedy zdenerwowałem, a sprzęt był wyjątkowo kiepski. Płynnym ruchem wyrwałem wtyczkę z mojej Amigi, uniosłem moją ofiarę nad głowę i cisnąłem o podłogę. Pozbieranie kawałków trochę trwało i dało czas na uspokojenie się. Nigdy więcej nie pozwoliłem sobie tak się wściec przy grze. Do nie dawna moimi ofiarami bywały myszy. Te tanie szybko się zużywały. Problem się rozwiązał gdy kupiłem mysz z górnej półki. Żadnej klawiatury do dziś nie udało mi się wykończyć. Na tym polu moim największym osiągnięciem jest starcie literek z klawiszy WSAD.
ha ha skąd ja to znam 😀 na Amidze poszło wiele dżojów. . . najwięcej przy grze Sensible World Of Soccer. . . Również jak abbalah wiele z nich było reanimowanych przez mojego przyszłego wtedy szwagra elektronika 😀 ile to było „myków” żeby microstyki jeszcze na kilka dni zadziałały. . . oj to były czasy :DKlawiatur wykończyłem wiele. . . najwięcej grając w quake 1 ze znajomymi jak na windows 95 OSR2 pokazywał sie blue screen (a w deathmatchu tak dobrze mi szło. . . ). . . przeważnie waliłem pięścią w środek klawiery co powodowało że po każdej imprezie lanowej stawała się bardziej wklęsła można rzec ergonomiczny kształt 😀 Dodam że jednej urządziłem total fatality jak na domówce którą robiłem odmówiła posłuszeństwa a jakaś muza na winampie musiała lecieć. . . niestety nie było jeszcze w windowsach „klawiatury ekranowej” więc z nerwów odpiąłem od pieca i rzuciłem w ściane. . . Na szczęscie już mi minęły czasu buntu i nerwów przy graniu (no może czasem coś się wkurzę ale nie niszczę aktualnego sprzętu na którym pracuje) teraz od roku posiadam klawiere i myche Microsoftu i szkodaby mi było w to ładować pięścią :)Przy xboxie to tylko odkładam pada i tupie nogą o podłogę 😀 np. jak w Tonym Hawksie po raz 1000 robie COMBO a wywalam się przy przedostatnim tricku. . . . to chyba na tyle 😀 pozdrawiamp. s. naprawde ciekawy temat 🙂
Mało jest gier na PC wymagających użycia siły, co może i dobrze. 🙂 W związku z tym również sprzęt narażony jest w mniejszym stopniu na uszkodzenia mechaniczne, chociaż oczywiście dla chcącego nic trudnego. 😉 I tak:Kierownica Microsoft Sidewinder Cośtam, mająca ogólnie opinię może niezbyt precyzyjnej, ale za to niezabijalnej – po trzech latach grania ma już małe luzy (norma, TTTM) i zaczyna się zdzierać guma tu i tam (a to już pewna nowość). Jakoś strasznie agresywnie nie jeżdżę, a przynajmniej do tej pory mi się tak wydawało. 🙂 Na swoją obronę mam tylko to, że za zdzieranie gumy kierownica się mści i w odwecie zdziera skórę z dłoni. :>Tajemnicza śmierć Logitech Cordless Desktop. Najpierw umarła klawiatura. Dokładny moment śmierci nie jest znany, bo klawiatura była w domu sama przez dwa tygodnie, zaś ja z żoną – na rejsie. Klawiaturze przez ten czas dotrzymywała towarzystwa nasza kota. Po powrocie stwierdziłem zgon klawiatury. Kota zaś odmówiła składania zeznań i mimo kilku poszlak nie udało się jej niczego udowodnić. :/ Mysz została zamordowana w afekcie kilka tygodni później. Tym razem mordercą byłem ja, zaś motywem wyładowanie gniewu za kolejną śmierć w Diablo 2, poniesioną z winy myszy. Mysz była dość wybredna jeśli chodzi o baterie, przy intensywnym diableniu potrafiła zacząć przerywać po dwóch tygodniach na świeżych bateriach. :/ Po tych przejściach powiedziałem stanowcze „nie” wszelkim bezprzewodowym sprzętom.
Jakbyś zgadł Bhaal1982. Dokładnie przy tej grze nerwy mi puściły. Ale to na prawdę była wina joya i wyżyłem się na odpowiednim przedmiocie. Straszna kicha z niego była. Uparcie nie pozwalał mi biegać na skos. Zapłacił za to.
ulala odkopałem 😀 mam zdjęcie na którym widać moje fatality na klawiaturce. . . :Dto lanparty odbyło się wieki temu 😀 (10 lat może mniej)jak widać nerwowy byłem. . . ale no co ? nie lubiłem przegrywać a jak już po raz 10 ty w ciągu 2 h miałem Blue Screena. . . to nie można było inaczej postąpić jak tylko FINISH HER ! oto dowód. . . (ostrzegam. . . jeśli kochasz swoją klawiaturę albo masz słabe nerwy nie oglądaj. . . 😀 ) http://img102. imageshack. us/my.php?image=4minirc6. jpg http://img102. imageshack. us/my.php?image=3miniks6. jpg
W DualShocku 2 padly mi R2 i L2 chyba podczas gry w Kingdom Hearts. Uznalem, ze je naprawie, zamiast wydawac kase na nowego pada. Rozkrecilem wiec DS2, pokombinowalem (usterka byla na prawde zalosnie prosta do naprawy), zlozylem pada z powrotem do kupy i postep byl wyrazny. Poza R2 i L2 nie dzialaly tez R1 i L1 ;D Od tamtej pory Siergiej Dwie Lewe Rece raczej nie bierze sie za naprawianie niczego. I na szczescie nie musi, bo poza myszka, o ktorej pisalem w blogu, kontrolery raczej mi sie nie psuja 🙂
Przyznaję się, kiedyś zamordowałem dwa Quickshoty do Pegasusa. Taka Contra była. Jest mi z tym naprawdę ciężko. Wybaczcie. 😉
No joysticków poszło kilka, ale to głównie z winy ich kiepskiego wykonania, niż konkretnego fizolskiego działania z mojej strony. Co do klawiatur to właściwie mam jedna od, nie wiem już ile to czasu, ale chyba będzie z 10 lat. Wielka, ciężka, solidna TOSHIBA bez jakichkolwiek wodotrysków i to dodatkowo z dużym enterem, co jest podstawowym wymogiem jeżeli chodzi o mnie. Jest nie do zdarcia, nawet literki nie znikają, bo są wtopione w przyciski. Stary solidny produkt. Choć z reguły nie jestem specjalnie impulsywny, zdarzył mi się jednak jeden przypadek czysto wyrafinowanej zbrodni. Była to zbrodnia z premedytacją, a mord był na chłodno planowany przez długie miesiące. Otóż byłem kiedyś posiadaczem (wstyd sie przyznać) fantastycznego routera marki AVACS. Jest to, proszę państwa, niewyobrażalne dziadostwo najwyższych lotów, sprzęt tak awaryjny, złośliwy, denerwujący, że właściwie to sam zapracował sobie na swój los. Disconnecty były na porządku dziennym, oczywiście TYLKO i wyłącznie gdy w coś grałem po sieci, nigdy indziej. Miał też fantastyczny, wysublimowany i nowatorski mechanizm obcinania pasma z powiedzmy 512kb do jakichś 100kb w porywach. Dodatkowo bardzo często tracił prąd – do dziś nie wiem co było przyczyną, bo zasilacz sprawny – pewnie szedł spać, a budził się zazwyczaj po jakichś 2h, kiedy to ja już musiałem sie kłaść. Wszystko to oczywiście działo się tylko i wyłącznie u mnie w domu. W serwisie, zgodnie z wszystkimi prawami Murphiego działał idealnie. Złośliwe bydle. No i się doigrał. Tak się złożyło, że w tamtym okresie nie miałem kasy, żeby sprawić sobie inny, więc doprowadzał mnie swoim zachowaniem do szewskiej pasji przez kilka miesięcy, przez które zastanawiałem sie co mu zrobię jak kupię sobie nowy. W końcu nadszedł długo oczekiwany Dzień Zemsty. Podłączyłem nowy routerek, sprawdziłem czy działa, a stary z nabożną czcią wyniosłem do ogrodu i aby w pełni po napawać się chwilą, kupiłem sobie czteropaczek. Siedziałem sobie w leżaczku na ogrodzie i spożywając złocisty trunek przyglądałem się z iście wilczym uśmiechem na twarzy, mojej ofierze. Następnie powoli położyłem go na pieńku do rąbania drewna, skubnąłem sobie łyczka i z naprawdę wielkim zamachem przyłożyłem mu siekierą. Niestety, złośliwość jaka była w nim zakodowana zadziałała nawet w jego ostatnich chwilach, ponieważ podczas dekapitacji, jeden z odprysków wbił mi się w rękę. Nieważne, jak mawiają – zemsta jest słodka.
ja zamordowałem moją amisie 1200 . . . za dużo grania 😀
Sprzęt to jedno a dłonie to też z gumy nie są. Zdarzyły wam się kontuzje kończyn górnych? Odrętwienie, bóle w kostce, bóle głowy, zawroty, odruch wymiotny, bóle kręgosłupa, nóg czy czterech liter? Od długiego wciągającego grania często. A was? Nie wiem co czują alkoholicy czy narkomanie ale uzależnienie boli :).
W świetle ostatnich wydarzeń politycy też mordują sprzęt, więc nie jesteśmy odosobnieni. Tylko nie wiem dlaczego że nikt z nich nie wpadł na koncepcję żeby wymontować z laptopa dysk twardy? Za małe IQ?
Juz dawno nikt nie zrobil nowej wersji Decathlona 🙂 To byl dopiero pogromca joystickow. . .
Kiedyś gry były bardziej kańciaste w obsłudze, gł. symulatory. Zwroty robiło się w miejscu, było mniej płynności w nawigacji. Przez to dżoje wychylało się nagle i na maksa. Myszy też bardziej padały, ale też gry nie miały tak jak teraz autofire’a. Chyba tylko klawiatury były tak niezniszczalne. Do niedawna miałem w szafie taką metalową klawiaturę, jeszcze bez znienawidzonego klawisza Win. Przed wyrzuceniem jej z 2 lata temu, zrobiłem z nią eksperyment. Skoczyłem na nią z wysokości ponad 1 metra w ciężkich wojskowych butach. Klawiatura przeżyła, nie wypadł ani jeden klawisz. To były klawiatury, jak dobre przedwojenne buty pradziadka.