Robię to oczywiście gapiąc się w monitor. Granie przerywam czytaniem newsów z kraju i ze świata. Jako, że historia lisów, kaczek, lidów i innych porąbanych struktur wywołuje już u mnie odruch wymiotny staram się ograniczać do wieści ze świata gier.
Bez wątpienia wydarzeniem ostatniego tygodnia były targi E3. Zostały one zdominowane przez rywalizację trzech gigantów – Microsoftu, SONY i Nintendo. Fakt ten po raz kolejny przypomniał nam o wojnie jaką prowadzą te firmy od pewnego czasu. Właściwie nie ma dnia kiedy nie pojawia się jakiś news dotyczący rywalizacji tych trzech korporacji. Od ukazania się na rynku ich konsol (X360, PS3 i Wii) każda z nich zgromadziła rzeszę mniej lub bardziej zagorzałych fanów. Ci najbardziej zapalczywi (zwani popularnie fanboyami) niczym średniowieczni krzyżowcy za wszelką cenę chcą udowodnić wyższość ich ulubionej platformy nad innymi. Każdy news jest pretekstem do wojny, a już takie wydarzenia jak E3 są szczególnie konfliktogenne. Jako, że Valhalla płynie wraz z nurtem „growokomputerowej” branży także i u nas, w dyskusjach pod newsami coraz częściej można zobaczyć zagorzałe spory zwolenników i przeciwników tej czy innej konsoli. Społeczność dzielnie zwalcza co zagorzalszych studząc ich minusami, co nie zmienia faktu, że pewien trend jest coraz bardziej widoczny. Można by odnieść wrażenie, że tak silnej rywalizacji w świecie graczy jeszcze nie było. Nic bardziej mylnego…
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce kiedy nasza ukochana gałąź rozrywki dopiero raczkowała świat został podzielony między dwie siły. Dobro reprezentował obóz Commodore, zło ATARI lub jak kto woli odwrotnie (ja bym wolał odwrotnie przyp. Katmaya). Wyznawcy religii zwanej C-64 ścierali się na łamach prasy (wszak nie było wtedy Internetu) z wyznawcami innej niezwykle popularnej religii znanej jako 65XE. Jako, że gry w połowie lat 80-tych bo o tych latach mówimy w niczym nie przypominały tego czym są dziś, spory toczyły się na zgoła odmiennych polach.
Spierano się o długość wgrywania gry (z kasety!!) czy ilości kolorów wyświetlane przez komputery (C-64 miało ich 16, kiedy ATARI dysponując 128 kolorową paletą [potem rozszerzoną do 256] mogło wyświetlać równocześnie bodajże 4). W kwestii dźwięku dominowało ATARI o ile mnie starcza pamięć nie myli (nie myli – Atari rządzi! przyp. Katmaya). Oba obozy podobnie jak dziś miały swoich zagorzałych wyznawców. Jako, że nie było bezpośredniego pola walki, jakim dziś jest Internet walczono nieco innymi metodami. Wzajemnie układano na konkurencję złośliwe wierszyki czy kawały:
– chcesz Pan ATARI?
– coś Pan?! Panie, ja nie rolnik!
Pojawiły się też obraźliwe określenia na konkurencyjną maszynę (np. jedną z odmian C-64 atarowcy nazywali mydelniczką) czy wezwania bojowe („Atarowca wal z gumowca”). Obie strony wyżywały się graficznie wizualizując sceny mordowania konkurencji. Całą tą radosną twórczość wysyłano oczywiście do gazet (m.in. Top Secret), które ochoczo ją publikowały podsycając jeszcze bardziej wojnę między atarowcami i commodorowcami. „Wojna” ta wykreowała nawet swoich bohaterów – niezapomniany przez starszych graczy ś.p. Krzyś Kubeczko, który uosabiał obóz ATARI dzielnie walcząc o prymat tej właśnie marki na łamach prasy (w działach listów do redakcji).
Dlatego kiedy dziś widzę walczące trzy obozy wiem, że to po prostu historia zatoczyła koło, a ja coraz częściej myślami wracam do czasów kiedy jako reprezentant obozu C-64 obśmiewałem kolegi ATARI (z wzajemnością). Z perspektywy czasu, wszystkie nasze spory budzą tylko uśmiech (politowania? sentymentu?) Zwaśnione obozy pogodził czas, który wyżej wymienione maszyny zagonił do lamusa (nadeszła era Amigi i pierwszych PC-tów). Myślę, że tak będzie i tym razem. X360, PS3 i Wii zostaną zastąpione przez nowe, szybsze, wydajniejsze, a może zupełnie inne maszyny i wtedy wszystkie te wojny, złośliwości, docinki, które teraz obserwujemy będą tylko śmiesznymi wojenkami rozwrzeszczanych dzieciaków…
A Wy, po której stronie barykady staliście w Wielkim Konflikcie Lat Osiemdziesiątych? Może ktoś pamięta jakieś wierszyki? Podzielcie się z nami waszymi wspomnieniami z tamtych lat!
Korzystając, że jestem pierwszy walne klasyk, który pewnie większość zna:”no to po maluchu!” – rzekła Atarowiec wyjmując genitalia z sieczkarni. :)Albo inny tekst o Atari ( nie pamiętam całego wierszyka tylko ten jeden wers): „Z prądem kiepsko to działało, węgla sypać należało” :)A z C64 zawsze naśmiewali się z jego strasznie gorącego zasilacza. Tylko tu nie pamiętam żadnych soczystych tekstów. A nie stałem po żadnej stronie. Byłem posiadaczem Atari, a po cichu marzyłem o C64 🙂
He, he – wspomnienia 🙂„Możliwości ma Spectrumalecz to atarowców duma. Atari ST, je,je,je!”Osobiście byłem najpierw Atarowcem (65XE z magnetofonem – potem z turbo), a następnie zakupiłem C-64 (z magnetofonem – turbo ‚w standardzie’ :)). Obydwa kompy były czaderskie, choć na C-64 było o wiele więcej gier. Jeśli chodzi o dźwięk – co kto lubi 🙂 Atari miało 4 kanały, C-64 tylko 3, ale mydelniczka potrafiła takie dźwieki wydobywać, że Atari mogło się schować. Do dziś czasami odpalam http://www.scenemusic.net i słucham ‚chip-songs’. Potem przecież była wojna Amiga-Atari ST, a jeszcze później Amiga-PC, która na początku Amiga wygrywała w cuglach, ale każda następna generacja blaszaków wytrącała zwolennikom Amigi argumenty. Teraz mamy konsole vs konsole. Widocznie ludziom potrzebne są wojny 😉
eh. . . ja atari 130xe. . . magnet z turbo. . . . i gry zgrywane z audycji radiowych na kasety 😉
Czasy kiedy trzeba było odprawiać rytualne modły przy czytniku kaset Atari coby się gra wgrała, wspominam z łezką w oku. A co do tytułu i faktycznych wojenek fanboyów, to powiedziałbym raczej: historia kałem się tuczy 🙂 Kiedyś te wojenki były na poziomie, bez prostackiego ujadania z pianą na pysku. Chociaż z drugiej strony wówczas nie było wygodnego ku temu medium czyli szeroko dostępnego internetu. Melancholia mnie chyba bierze 🙂
Hehehe, a ja pamiętam jeszcze czasy przedwojenne. 🙂 Tuż przed wejściem Atari 800XL i C64 panowała spora różnorodność, jeśli chodzi o platformy – ZX Spectrum/Timex w rozmaitych odmianach, do tego jakieś Amstrady, Schneidery, cuda na kiju. Jakoś nikomu nie przyszło do głowy, żeby wojować. 🙂 Sam zaczynałem od strasznej maszyny ZX81, w 1983 roku. Zaraz się zrobi wieczór wspominkowy przy makowcu. 😉
<. . . jeszcze tylko 27 jednostek> . . . tym razem sie uda. . . <jeahh jeszcze 19 jednostek> NIE ODDYCHAJ. . NIE ODDYCHAJ. . . . <szarpnięcie, drzwi otwarte a w nich mamusia „Chcesz kolacje???”> . . . . błagalny wzrok na monitor z zielonym wyświetlaczem. . . . —— SELF-TEST——-NIEEEEEEEE!!!! O KURFFF. . . . . . . . . .
O jejku jeku, huuura, mój ulubiony temat nareszczie, wzruszyłem się już od samego czytania (poważnie). Jako reprezentant gatunku graczy, zwanych potocznie prekambryjskimi dinozaurami, o których zapomnieli już wszyscy za wyjątkiem oststnich żyjących jeszcze braci-dinozaurów, oraz wąskiej grupy psychologów, muszę pwiedzieć że temat wojen klanowych pamiętam doskonale. Na samym początku (początku dla mnie ofkoz) kiedy rządziło ZS Spectrum, ZX81, czy rozmaite Shneidery/Amstrady wojen praktycznie nie było, a to z prostej przyczyny – odsetek ludzi posiadających w/w maszyny był tak znikomy, że nie było komu walczyć. Parę ładnych lat później, zza rogu, niczym wielki wąż wypełzło Commodeore 64 i momentalnie rozpoczęło boje ze swym zajadłym przeciwnikiem Atari 65XE/800XL. No to tutaj się zaczęło. Po jakimś czasie, zmęczonych i wykrwawionych już ciągłymi bojami wojowników, zastąpili ich starsi bracia – dumna Amiga oraz jej śmiertelny przeciwnik Atari ST. No i wielka bitwa rozgożała na nowo, a trwała ona do czasu pojawienia się Wielkiego Sędziego w postaci PC, który to z racji swojej rozbudowywalnej archtektury, jednym malowniczym cięciem pozbawił głów swoich konkurentów. Przyszły inne czasy, inni ludzie i rozpoczął się nowy czas wojen, ale wiecie co? jak wspominam tamte prehistoryczne czasy i równie prehistoryczne wielki bitwy, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w przeciwieństwie do dziś, była to walka jak najbardziej fair play. Prześmiewcze wierszyki, dema czy paszkwile rzucane były na konkurencje z uśmiechem na ustach, nie było czuć nienawiści czy innych niezdrowych zachowań. Na giełdach spotykali się rozmaici ludzie z rozmaitych obozów, lecz czuć było jednak pewien nieuchwytny rodzaj „wspólnoty”. Klimat cotygodniowych wypadów na giełdy, spotkań, żartów w gronie ludzi takich jak ty, to coś czego nawet nie starm się opiać, ci którzy to pamiętają wiedzą o co chodzi, innym niestety nie potrafię tego wytłumaczyć. Teraz tego już nie ma. I tutaj właśnie wkracza na scenę wielki minus internetu. Na przekór większości opinii, zrobił on imo tyle złego co dobrego. Nikt nie musi już jeździć na giełdy, żeby pogadać, pośmiać się, pokazać swoje prace, czy pochwalić się przed kumplami osiągnięciami w grach. Wystarczy że siądzie przed kompem i poklepie troche na klawiaturze. Szkoda, tak właśnie umiera Duch Wspólnoty i moim zdaniem stąd właśnie bierze się głupkowata zaciekłość dzisiejszych walk, ludzie już się nie znają, nie potrafią zobaczyć, że po drugiej stronie barykady stoi ktoś dokładnie taki jak oni, i że w zasadzie to bardzo fajny koleś, wystrczy po prostu z nim porozmawiać. Dobra kończe, bo troszku się rozpisałem i nie chcę nikogo zanudzać, lecz temat wpływu internetu na nas, prostych ludzi, jest o wiele bardziej złożnony, a pisać można o nim godzinami.
Sory za floodposta, ale dopiero teraz doznałem olśnienia i przypomniałem sobie jak to szło. A więc tak, odnośnie wspomnianego wcześniej Atari:Anty Atari Song:- Przepraszam bardzo, co to jest Atari?- Atari? Co pan, ja nie jestem rolnikiem…Pokochałem me Atari,było z drewna i ze stali,z prądem niezbyt to działało,węgiel sypać należało,drewno wrzucać szybko równo,bo się ciągle psuło gówno,w kącie ciągle zostawiałemi używać go nie chciałem. Najlepsze na świecie Atari, czy wiecie,że z drewna i stali, powstało Atari. Ani Amiga, ani IBM, lecz tylko tylko XTGraba dla wszytkich Amigowców 😉
Hehe, na to właśnie liczyłem. Digital i cała reszta – wielki plus za przytoczenie wierszyków 🙂 Digital, muszę powiedzieć, że w pełni się z Tobą zgadzam. Inna była zaciekłość tych wojen i inne metody – wynikało to jak słusznie piszesz, że po prostu się często znaliśmy z tą „drugą stroną”, ale wynikało z czegoś jeszcze – wszyscy mieliśmy wtedy po kilka(naście) lat i chyba dlatego ci walczący byli po prostu mniej zajadli, wredni. Było to bardziej dziecięce, że tak powiem. Nie mówiąc, że faktycznie wszyscy mieli świadomość pewnej elitarności. W końcu wtedy komputer wcale nie był tak powszechny jak dziś i siedziały przy nich w większości właśnie dzieciaki. Bebe —> nie zapominam o czasach przed C-64. Wprawdzie C-64 był moim pierwszym kompem, ale wcześniej bawiłem się u kumpla właśnie na Amstradzie (nomen omen, sprowadzonym bodajże z Danii, który potem się spalił!!), ale chyba najbardziej egzotycznym doznaniem było obcowanie z komputerem marki Sharp u mojej rodziny. Bardzo to był dziwny sprzęt. . . Właśnie odkryłem (ech ten internet. . . ) że był to dokładnie model Sharp MZ-721 TUTAJ LINK DO TEJ NIESAMOWITEJ MACHINY. A czy wy też nosiliście zawsze w plecaku swój śrubokręt do regulowania głowicy w magnetofonie? Dla mnie to był żelazny zestaw wyposażenia mojego plecaka (szkolnego). Pamiętam, że ojciec specjalnie mi przyniósł (z pracy? sklepu?) taki długi żeby bez problemu sięgnąć śrubki wew. magnetofonu 🙂 No i ten lęk – wykręcę tym razem tą śrubkę, czy znów się uda jej nie wykręcić :)Ech, faktycznie śmieszne to były czasy.
a pamiętacie te :Rodzice kupili mi Atari , za co ? przecież nikogo nie zabiłem !Stopniowanie przymiotnika ciepły :ciepły , cieplejszy , commodore ;] (dla młodszych stażem graczy – to aluzja do grzejącego się zasilacza komodorka )Chyba zaraz poszukam starych SS-ów ;]
jolo: Kurcze – ja się na podobnym Sharpie uczyłem BASIC’a 🙂 Dokłądnie na takim: TUTAJ. Pierwsze programy i tak były pisane ‚na sucho’ w domu, a potem dopiero w Pałacu Kultury wklepywane do ‚komputera’. Kręcenie głowicą było kultowe – osobiście jak nagrywałem programy na kasety, to starałem się mieć jedno ustawienie głowicy (przykręcić na maxa i potem 3/4 obrotu poluzować ;), ale przy cudzych trzeba się było namęczyć – choć wprawne ucho od razu słyszało czy będzie ok. Ci obecni ‚spece od komputerów’ przy takim ZX’ie czy Atari z magnetofonem wymiękliby od razu – podpiąc to jeszcze by podpięli, ale czy wiedzieliby kiedy przy odpalaniu ATARI trzeba naciśnąc START a kiedy START+OPTION? 🙂 Albo jak z ZX wpisać LOAD „” jak tam tyle oznaczeń na każdym klawiszu? Albo jak obłsugiwać COPY-COPY? W obecnych czasach to jest wiedza tajemna – tak jak np. dla mnie obsługa Odry 🙂 Dziś jak się patrzy na grafikę z tamtych gier, to się człowiek zastanawia jak kiedyś mógł się nią zachwycać. Teraz to komórkach jest o kilka klas lepsza. No, ale takie to były czasy. Tak jak pisali przedmówcy – chodzenie na giełdę, kumplowanie się z większością posiadaczy komputerów w mieście 🙂 dyskusje i porównania Atari i C-64, to se ne wrati. Z tych znajomości do dziś przetrwała większość – posiadacze komputerów (albo pasjonaci) to była jedna rodzina, ludzie pożyczali sobie joysticki, kasety itd i jakoś nikt się nie bał, że nie wrócą. W sumie to możnaby otworzyć osobny kącik wspomnień – tyle tego jest.
Rany, robiłem wszystkie te rzeczy. 🙂 Tych „wiedz tajemnych” jest całkiem sporo, starszych, nowszych. Później np. była cała nauka konfigurowania pamięci w config. sys’ie, żeby co bardziej pamięciożerne gry uruchamiać. Z rzeczy unikalnych, miałem okazję nauczyć się zaklęć montujących udziały w VMSie. 🙂
Nikt się chyba wtedy grafiką nie przejmował, bo nie było wiadomo, że może być lepsza. 🙂 A frajda była zbliżona – kiedyś robiłem wiraże w Pole Position II i ze zręcznością małpy, siłą słonia zmieniałem biegi w Road Race, a teraz łapię rowy w Rally Trophy i obciążam osie w Richard Burns Rally.
Nie wiem, czy nie za wcześnie na kombatanctwo. 😉
Atari pod kola Ferrari 🙂 Ponizej dwa MODy do posluchania http://rapidshare. com/files/43836020/atari. rar.html
Hmmm temat wspominkowy zawsze w cenie :DDorzuce sie zatem i ja chociaz sproboje z troche innej beczki. Otoz tak sie sklada ze okres wojenki ATARI/Commodore byl rowniez okresem moim zdaniem najwiekszej swietnosci rodzimego, growego dewelopingu. Do opisania tegoz wystarcza natomiast 3 slowa: L. K. Avalon i wszystko staje sie jasne :). Ta rzeszowska (bodaj) firma stworzyla najbardziej zaawansowane technologicznie (a mozna sie pokusic o stwierdzenie ze wrecz najlepsze) gry na 8-bitowce. Mowa tu oczywiscie o przygodowkach: luzno opartym na „Seksmisji” „AD2044” i 2 czesciach „Klatwy”. Graficznie bylo to totalne olsnienie – kibel wygladal jak kibel, biuro jak biuro a winda jak winda (brzmi to trywialnie ale nalezy pamietac ze drzewa w tym czasie standardowo symbolizowane byly przez zielono-brazowe policyjne lizaki :P). Do dyspozycji mielismy kursor ktorym poruszalismy joyem, a interfejs ktory dotychczas w przygotowkach polegal na recznym wpisywaniu polecen w srodowisku czysto tekstowym, tutaj oparty byl o kontekstowe menu ktore rozwijalo sie na dole ekranu po najechaniu owym kursorem na obiekty widzianego z perspektywy pierwszej osoby swiata gry. Powiem tylko ze jezeli podzielic powyrzsze zdanie na czesci to kazda z nich byla mala rewolucja i czyms calkowicie nowatorskim. Malo tego – jezeli chodzi o miodnosc i satysfakcje z rozwiazywania zagadek a nawet humor (np. pamietne „nie pachnie fiolkami” po najechaniu na sedes w willi i wybraniu „zbadaj” :D) to ww. tytuly wyznaczyly standardy ktorym, moim zdaniem , dopiero Fate of Atlantis zdolalo jako tako dorownac. Caly ten wypas przyplacony zostal niestety rekordowym (bodaj do 40min na 130XE) wczytem z kasety. Ale coz warto bylo jak cholera :)Podsumowujac – wieli szacun dla ludzi zwiazanych z tymi nowatorskimi projektami (jezeli ktos z nich przypadkiem to czyta to rowniez gorace pozdrowienia) bo naprawde dawali rade :). A wspolczesnym deweloperom moge zyczyc jedynie podobnej klasy. Polska gora! :)Pozdrawiam!
MIODNOść – słowo klucz w tamtych czasach, absolut. . . .
montezuma revange lub podobnie. Ciemność widzę. . . Symulatory samolotów z czasów II wojny światowej w hełmie czołgisty i skórzana rękawicą z obciętymi palcami ściskającymi joya leżącego na stoliku turystycznym. . . taaak,fajnie było,ja miałem c-64 a mój kumpel a65xl. . . ten automat perkusyjny wzbudzał troszkę zazdrość. sese
No właśnie, ja strasznie żałuję, że nie mogę tego pamiętać :/ Że nie mogłem w tym uczestniczyć. . . Czuję ten klimat, jestem w stanie go sobie wyobrazić (jak klub Cyberdelia z the Hackers 😉 ), ale cholera wyobrażanie sobie, a pamiętanie i wspominanie to zupełnie co innego. . . Niby miałem tego namiastkę w LO (trafiła się spora grupka prawdziwych komputerowych pasjonatów), ale tego też nie ma co porównywać. . . Urodziłem się za późno, żeby zdążyć na ten klimat i najprawdopodobniej za wcześnie, żeby dożyć mojego ukochanego cyberpunku. . . Niech mnie ktoś przytuli. . . 🙁
Niestety, przy całej miłości do Internetu muszę się zgodzić. . . Imho trochę tego klimatu jest jeszcze obecne tylko w jednym internetowym medium – na IRC’u (szczególnie jak się siedzi na tekstowym kliencie w rodzaju irsi :P). Jedno z niewielu miejsc w necie faktycznie ciągle „śmierdzących” klimatem, który opisujesz Digital_cormac ;). Oczywiście tylko niektóre serwery (np. FreeNode), ale jednak. Choć ci, którzy pamiętają tamte czasy pewnie stwierdzą, że gadam bzdury – i racja, tamtego klimatu nie da się przeszczepić na dzisiejsze czasy, jednak można jeszcze wąchać to, co z niego pozostało 😉 I myślę, że sporo tej specyficznej woni jest jeszcze obecne w kilku miejscach właśnie na IRCu.
Może i tak, ale ja np. z Valhallą czuję się bardzo związany 😉 Mimo, że głównie wirtualnie. Tak samo ze społecznością Wolnego Oprogramowania na przykład. To trochę inna kwestia – świat stworzony przez ludzi grzebiących kiedyś śrubokrętem w głowicach i klepiących lata temu kod w Asemblerze 😉 (a później C++)
Z tym się nie do końca zgodzę. Znaczy zgodzę się prawie w 100%. Uważam, że net po prostu sprawił, że wielu ludzi, którzy tak na prawdę „nie czają bazy” ma dostęp do ludzi, którzy „czają bazę” 😉 Kiedyś ludzie, którzy spotykali się na giełdach tak, jak to opisujesz, byli w ogromnej większości ludźmi o znacznej inteligencji i wykazującymi się umiejętnością prowadzenia konwersacji. Obecnie – właśnie przez net – do dyskusji mogą włączyć się również ludzie, którzy dyskutować nie potrafią (vide dzieci neostrady. . . ). W czasach giełdy (tak mi się wydaje) taki koleś albo czułby się nieswojo wchodząc na giełdę (a co za tym idzie omijał ją z tekstem w rodzaju „geeks”) albo (gdyby włączył się do rozmowy i zaczął bluźnić na kogoś tylko dlatego, że inne pudło stoi w jego pokoju) zostałby po prostu wyłączony z konwersacji ze słowami „ekhem, przeszkadzasz” czy coś w tym stylu. Teoretyzuję, ale tak mi się wydaje. Wszystko przez anonimowość. . .
Teraz niestety dzieci się zmieniły. . . Wolałbym nie dyskutować z dzisiejszym gimnazjalistą bez kija pod ręką. . . Oczywiście przesadzam (głupio by było bać się 13-latka ;D), ale wiecie o co mi chodzi. . . Na szczęście są wyjątki. A tak jeszcze btw bo mnie tknęło 😛 Dla mnie jest jeszcze jedna kwestia wspomnień. Linux. Kolejna rzecz, która daje mi posmak tego, co Wy drogie Dinozaury pamiętacie z czasów giełd 😉 Pierwszy Mandrake 9. 1 i próby uruchomienia czegokolwiek, potem Gentoo i telefony do kuzyna z pytaniem „jak mam zamknąć system?. . . ” bo nie zapytałem o to jak wychodził (i nie wpadłem na komendę „poweroff”. . . ), godziny kompilacji programów (AMD K6-2 233. . . :P) tylko po to, by zobaczyć, że zabrakło jakiejś zależności której nie wyłapałem z ebuilda – a potem jazda do kuzyna na drugi koniec miasta albo do kafejki bo nie miałem jeszcze netu :P. Do dzisiaj uwielbiam wpatrywać się w proces kompilacji na ekranie – to jest wręcz hipnotyzujące 😉 Pisanie konfigów, szukanie konfigów, czytanie manów. . . Eh. . . Aż mi się zachciało zainstalować Gentoo z powrotem. . . 😛 Teraz Linux to już zupełnie inna bajka – nawet Gentoo ma graficzny instalator (choć na szczęście nie trzeba zeń korzystać). Ale wtedy. . . Ludzie się zastanawiają dlaczego Linuksowcy kochają swój system – właśnie za to 😉 I choć Ubuntu które mam teraz działa od ręki to jednak brak mi tych godzin spędzonych nad kompilacją i konfiguracją X’ów czy kernela (pierwsze podejścia do make menuconfig. . . eh. . . ). . . Jak będę miał czas i drugi dysk to sprawdzę, czy jeszcze coś z Gentoo pamiętam 😉 Dzięki za przywołanie wspomnień (choć zszedłem chyba trochę z tematu nie tylko komentowanego tekstu, ale i całego portalu (sic!), ale chyba nie dostanę za to ochrzanu, nie? :P)
Czy ja wiem? Giełdy to były giełdy, mające raczej więcej wspólnego z arabskim bazarem, niż z elitarną knajpą, wymianą myśli i bohemą. 🙂 Nie twierdzę, że nie było klimatu, bo był – i to kapitalny – ale na giełdę chodziło się raczej w celach handlowo-wymienno-spekulacyjnych. 🙂 Swoją drogą – w czasach amigowo-pecetowych na Amigę był taki radosny program do kopiowania dyskietek, program był ślicznie kolorowy, na święta wychodził w wersji świątecznej, a przy zakończeniu kopiowania robił charakterystyczne „poink!”. Jak przychodziło się na giełdę rano, to idąc wzdłuż stolików w „dzielnicy amigowej” słyszało się jednostajny chór „poink! poink! poink! poink!”. 🙂
Masz rację – gadasz bzdury. 😉 A serio – klimat to IMHO ludzie, nie oprogramowanie. 🙂 To, co stanowiło o klimacie na IRCu to był fakt, że korzystali z niego niemal wszyscy. Dzisiaj królują komunikatory w rozmaitych odmianach i kształtach, a na IRCu zostali maniacy i osoby z natury mające dużo czasu. 🙂 Ja np. wszedłem na IRCa w 1993 roku, a wyszedłem – w 2003. Bo po prostu wszyscy moi znajomi przesiedli się na komunikatory, poza tym żaden wygodny klient IRC nie chciał gadać z proxy w pracy. Postęp, niestety.
Kłóciłbym się. 🙂 Ale bardziej ze względu na pryncypia (nie lubię uogólnień), niż na fakty – bo fatycznie na giełdzie nie spotykało się jakichś wybitnie odstających głąbów. Tyle, że „konwersacje” zazwyczaj ograniczały się do ustalenia asortymentu i ceny. 🙂
Zainteresuj się Archlinuxem. 🙂 Ma w miarę przyjemny system pakietów, ale wszystko trzeba konfigurzyć z palca, zaś pewne pomysły twórców sprawiły, że spędza się godziny albo dni nawet próbując dojść, czemu cośtam zawsze działało, a tu nie działa. 🙂 Miałem przez pół roku na klaptopie, po czym się poddałem i mam teraz plastikowego Ubuntu. 🙂
jako ze jestem duzo mlodszy 😀 ( 22 lata na karku ) nie pamietam wojen miedzy commodore a atari, tych wczesniejszych. za to dobrze pamietam Amiga vs PC 🙂 moj sasiad mial Amisie 1200, ja 386DX 😀 EH:D to byly piekne czasy. nie bede tego przytaczal, bo to tak samo wygladalo jak w przypadku Atari vs C64 ale pamietam jeden wierszyk. „Amigo Amigo co sie smucisz ze wsi jestes na wieś wrócisz,Amigowcu nie rżnij głupa! DOOM nie chodzi no i dupa!” ze ŚP SecretService (->Supery):DPe. eS. Pozdrawiam Łódzkie AUG :]
Amiga. Shadow of the Beast. Golden Axe. Pierwsze ukształtowało moją wrażliwość muzyczną, drugie ukształtowało mnie jako mężczyznę. P. S. A Dune nauczyło jak zdobywać serce dziewczyny („na planetę”).
No i właśnie ci maniacy (siedzący np. na wspomnianym przeze mnie FreeNode) tworzą na prawdę fajny klimacik 😉 Generalnie społeczność OpenSource daje to o czym ktoś wcześniej wspomniał – poczucie wspólnoty. No i są to ludzie, którzy IRC’a włączają rano a wyłączają wieczorem 😉 I nie dlatego, że mają nadmiar czasu, ale dlatego, że w ten sposób można pogadać albo komuś pomóc. A czasem pożartować po prostu. Zbaczam z tematu. . . 😛
Ja też, ale czasem ciężko ich uniknąć. Szczególnie spiesząc się i pisząc posta o 1 nad ranem niemal ;D
Na pewno, ale jestem przekonany, że tematy kto w co grał czy kto co w swoim sprzęcie przerobił itp. też się przewijały 😉
Ale Arch to nadal binarki 😉 W Gentoo najfajniejsze jest odpalanie emerge openoffice i 7 godzin wpatrywania się w kompilację ;D (dziwny jestem, wiem :P) Choć na pewno nie zainstaluję już Gentoo zamiast Ubuntu. Po prostu mam inne rzeczy na głowie i Gentoo (z racji jego „czasożerności”) wolę traktować jako zabawkę dla odprężenia 😉 Jakieś make menuconfig albo emerge czegoś dużego w weekend 😛
A pamięta ktoś może pierwsze prawdziwe 😛 konsole takie jak Rambo czy Pegasus (o to juz wyzsza pulka ktora czasami i dzisiaj sie spotyka)?
Ty najwyraźniej ich nie pamiętasz bo to, co wymieniasz to z całą pewnościa nie są pierwsze konsole. O ortografii też zdaje się zapomniałeś 🙂
W pewnym sensie są. To były pierwsze konsole dostępne dla każdego w Polsce – były sprzedawane w sklepach, na bazarach, na ulicy. Do tego miały dużą bibliotekę gier i nie wymagały żadnych umiejętności poza umiejętnością trafienia kartridżem do dziury, w przeciwieństwie do ówczesnych komputerów, gdzie wymagane było jeszcze wciskanie jakichś guzików na klawiaturze i play na magnetofonie. 🙂 Do tego te konsole były dość tanie, zaś kartridże można było nabyć na wspomnianych bazarach, nie angażując się w skomplikowany proces zdobywania gier na giełdzie/od znajomych. Dla tych, co nie kojarzą – Pegasus był tajwańskim klonem NESa, nieco tylko z nim niekompatybilnym. Konsola Rambo to klon bodajże Atari 2600, ale pewności nie mam.
Odnośnie Pegazusów. To bebe ma rację. . . 2 Polaków sprowadzało je hurtem z Azji, obudowy były tylko zmieniane (chyba)A jako ciekawostkę to dodam, że po upadku pegazusa panowie założyli firmę, która trudni się wyobem napojów gazowanych o nazwie Hoop!!! 😀 (ODwalili kawał dobrej roboty i nieswiadomie zbudowali podwaliny dla dzisiejszych konsol)Co do tych wojenek to dodam, że jako uczeń „zerówki” codziennie po lekcjach śmigałem to brejdaka po to aby popykać w „Misję” albo River Raid. . . pamiętam też słynne chodzenie na palcach w trakcie dogrywania się gierek z magnetofonu. . . :D:D:DW tych samych czasach byłem u mamy koleżanki z pracy. . . Jej syn miał ZXSpectrum. . . a później było juz z górki starsi koledzy dostali Comodore na komunię i można było wybierać, gdzie i do kogo się wybrać. . . Potem przyszła kolej na tzw. Pegazusy i Terminatory. . . Gdy ich czar prysł. . . długo panwała posucha. . . do czasu aż w jakiejś gazecie znalazłem reklamę PlayStation. . . 2 lata po premierze w europie Szaraczek stał pod moim telewizokiem. . . Teraz bez konsoli nie idzie żyć człowiekowi. . . To w telegraficznym skrócie moja historia. . . Ze starych czasów nie pamiętam zbyt wiele. . . tytuły pamiętam, gry też mam przed oczami. . . O giełdach tylko słyszałem. . . Za to pamiętam zapach salonów gier. . . Pod sklepem ojca był jeden taki prawie w piwnicy w bloku. . . Golden Axe. . . ahh kiedyś też było fajnie;PTylko, że z racji wieku tak mało namacalne. . .
Widać mam ten niefart, że nie spędziłem dzieciństwa w Polsce. Nadal jednak uważam, że nie są to pierwsze konsole.
Słusznie uważasz. Doprecyzowywowywuwując – to były pierwsze w Polsce konsole tak szeroko dostępne – cenowo, dystrybucyjnie i idiotoodpornie. :]
Ja spędziłem dzieciństwo w Polsce i pamiętam, że na długo przed wszelkiej maści Pegasusami było coś, co się zwało Atari Pong.
Ale to chyba nie konsola tylko jeden konkretny automat tak?
Mimo, że nie można było grać w inną grę niż jedyną wbudowaną – Pong, to była to konsola z dwoma padami 🙂 http://www.atarimuseum. com/videogames/dedicate. . . pong10. jpgMyślę, że można podciągnąć ;)W każdym razie jest to pierwsza tego typu maszynka z jaką miałem do czynienia.