„Żeby wydawca wyszedł na swoje, gra musi się sprzedać w co najmniej milionie kopii”. „90% tytułów na rynku przynosi straty”. „Piractwo nas wykańcza – niedługo nie będzie już w ogóle żadnych gier, bo wszyscy zbankrutują” i tak dalej i tak dalej. Rozumiem, tworzenie gier komputerowych to ciężki kawałek chleba, ale czy na pewno cięższy, niż sprzedawanie samochodów, szamponu albo przypraw? Myślę, że ci, którzy jakiś czas temu zainwestowali w produkcję pagerów, telewizorów kineskopowych i myszy z kulką teraz żałują, że nie wybrali czego innego. Na przykład gier.
Tak, konkurencja jest spora i mamy za sobą już wiele spektakularnych krachów, ale patrząc na ilość (oraz często – na jakość) wydawanych tytułów, aż dziw bierze, że kogoś stać na tworzenie tych wszystkich beznadziejnych RTS-ów klasy C, niedorobionych ścigałek, a nawet MMORPGów, o których w dwa miesiące od daty wydania już nikt nie będzie słyszał. Skoro tworzenie gier jest tak strasznie drogie i ryzykowne, skoro tworząc produkt niszowy, można być niemal pewnym strat, jak to jest możliwe, że ciągle na półkach widzimy tytuły, o których można powiedzieć wszystko, ale nie to, że ich twórcy z góry zakładali, że będą bestsellerami?
Rozumiem, że część z tych produkcji rzeczywiście przyniesie straty. Że są dziećmi młodych, zapalonych developerów, którzy pracują po kosztach, z pasji, licząc, że nawet jeśli gra przyniesie stratę, to będzie biletem do dalszej kariery – że ktoś zauważy talent i zatrudni ich przy wysokobudżetowym projekcie. Nie trzeba będzie już tworzyć ambitnych gier za darmo, będzie można spokojnie kodować twarze do kolejnej symulacji piłki nożnej, dostając za to sporo pieniędzy. Na pewno część twórców takich projektów traktuje je przede wszystkim po to, aby mieć czym się pochwalić w portfolio.
Ale w dzisiejszych czasach, żeby wydać grę, nie wystarczy już tylko zapał i poświęcenie developerów. MUSI być jakiś inwestor, który wyłoży pieniądze na produkcję, opakowanie, jakikolwiek PR i promocję. Taki inwestor zwykle nie wyrzuca pieniędzy w błoto ot tak, z własnego widzimisię. Musi zobaczyć biznesplan, policzyć jakie będą zyski i czy w ogóle warto się w to pakować. Czy gdyby gra komputerowa była pewną wtopą, ktokolwiek by ją sfinansował? Na pewno nie.
Jaki z tego wniosek? Dla mnie stosunkowo prosty – nie jest tak źle. Gdyby rzeczywiście nasza branża była tak niesamowicie zabójcza i trudna do opanowania, miesięcznie dostawalibyśmy pięć premier, za to z najwyższej półki. Skoro tytułów „przeciętnie dobrych” (nie mówię o produkcjach totalnie undergroundowych, o których nikt nie pisze) jest w miesiącu około 30-40, to chyba możemy się cieszyć! Nie wydaje mi się, żeby np. w branży filmowej czy księgarskiej można było liczyć na taki wynik. A i tam na pewno zdarzają się finansowe porażki i straty.
Trochę więcej optymizmu panowie wydawcy! Rozumiem, że czasem warto narzekać, bo można tym później usprawiedliwić jakieś podwyżki cen, obrzydliwe bugi w waszych produktach (nie stać nas na dział QA, o my biedni!) i fakt, że np. gry na PC wydawane są pół roku po wersjach konsolowych. Ale uwierzcie mi, nie jest tak źle. A zresztą, na pewno już od dawna o tym wiecie 😉
Po części się z Tobą zgadzam. Wystarczy spojrzeć choćby na City Interactive, które przecież nie słynie z wydawania gier o wybitnej jakości, a jednak, jako biznes radzi sobie bardzo dobrze. Weszli na giełdę, sprzedają gry na wielu rynkach zagranicznych. Tutaj jednak trzeba zauważyć, że sprzedają gryw bardzo dużych nakładach. To nie jest chyba do końca tak, że słabe gry gorzej się sprzedają. Wydaje mi się, że tytuły po 10 – 15 zł. , które można kupić w kiosku mają całkiem spore nakłady. A jeśli się weźmie pod uwagę, że koszt wydania nowego tytułu, który nie różni się za bardzo od porzedniego, a który ludzie kupią jest niewielki. Kupią, bo przecież są nowe mapy, bo akcja dzieje się gdzie indziej, choć bohater ten sam. Kupią, bo nie znają się na grach . Nie ukrywajmy, większość takich tytułów kupują albo dzieciaki, którym kieszonkowe nie wystarcza na nic lepszego, albo też rodzice, dla których gra, im tańsza tym lepsza. Zatem wydaje mi się, że, paradoksalnie, twórcy tych najbardziej topowych tytułów, jeśli nie wydadzą milionów na reklamę, nie zarobią wcale kroci. Inna sprawa, że programiści gier nie należą do ludzi źle zarabiających. Więc tak strasznie nie jest. Swoją drogą, jakiś czas temu próbowałem zatrudnić się jako programista gier w Krakowie. Niestety, pomimo licznych ofert na różnych portalach, okazywało się, że podejście tych firm jest całkowicie nieprofesjonalne. Inna sprawa, że w porównaniu z dużymi korporacjami oferują mniejsze pensje. Ciekawe jak to jest na zachodzie.
W końcu ktoś napisał artykuł z którym się zgadzam! Najbardziej podobał mi się fragment:”Myślę, że ci, którzy jakiś czas temu zainwestowali w produkcję pagerów, telewizorów kineskopowych i myszy z kulką teraz żałują, że nie wybrali czego innego. Na przykład gier. „Zabrakło mi tylko stwierdzenia, że termin „piractwo” został wykreowany przez wielkie korporacje, oraz że kiedyś nikt nie widział przeszkód nagrywania muzyki z radia na kasety, a dzisiaj producent odtwarzacza MP3 z funkcją nagrywania radia musiał zapłacić 150 000 odszkodowania per sprzedany odtwarzacz (naturalnie w USA). W trakcie pisania blainne dodał fajny komentarz. Generalnie zgadzam się z nim, tyle że wielkie korporacje przesadzają z reklamą i niszczy ich własne tytuły. Przykład? Napalam się na jakąś grę (Crysis). Oglądam jej trailery od kąd zaczęły wychodzić, podniecam się screenami z przecieków. Efekt? Grę dobrze kojarzę, ale nawet nie chciało mi się tego ściągać z torrenta, ponieważ stwierdziłem „to taki identyczny FarCry z grafą której i tak nie zobaczę”. Natomiast w podobnym czasie wyszedł COD4. . Tą grę chciało mi się ściągnąć z torrenta. . . nawet BARDZO. Zassałem, przeszedłem, po czym od razu ruszyłem do sklepu po oryginał, by grać na necie. Podobnie było z wiedźminem, tyle że w tym przypadku czekam na edycję rozszerzoną. Morał? Trailery to zła reklama, odbierają przyjemność z późniejszej gry, z jej odkrywania. Brakuje mi wersji demo gier!
Mogę się zgodzić z Tobą tylko w części. Trailery są dobrą reklamą. I to bardzo dobrą, w końcu po nich czasem zależy, czy napalimy się na dany tytuł. Jak jeszcze dojdzie do tego klimatyczna muzyczka, przyciemniany slideshow i wyłaniający się z otchłani tytuł z napisem comming 2010, to czy przypadkiem twórcy nas nie złowili? Tak, tylko jeżeli obejrzy to doświadczony graczm, to nie pójdzie na rendera. Dla mnie „fajoskie” trailery z renderowaną grafiką są niczym, po nich mogę najwyżej docenić technikę wykonania, a nie samą grę. Chyba większość po pięknych trailerach Crysis i informacjach, że na superkomputerze NASA Crysis się tnie pomyślało, że na taką grafikę warto było czekać. Hype się zrobił ogromny wokół tego tytułu i każdy, czy chciał, czy nie chciał, oczekiwał gruszek na wierzbie. A potem żal, zawody, że tu rozmyta tekstura, że tam coś nie wyszło, że wogóle to się kończy po 2 godzinach. Hype opadł i niedosyt został. Grałem nawet w Crysis (na bdb kompie) i muszę powiedzieć, że grafa, choć bardzo dobra, nie dorównuje takiej na przykład z Uncharted: Drake’s Fortune. A teraz GTA IV. Od początku dostaliśmy trailery z grywalnego kodu gry. Każdy wiedział, że tak to teraz wygląda, a na dodatek każdy oglądał każdy trailer 5 razy wyszukując smaczków. Grę dostaliśmy, i każdy spadł z krzesła, dostając to czego oczekiwał, a nawet 100 razy więcej. Dla mnie jest jasne: trailery TAK, ale tylko z prawdziwym kawałkiem kodu, a nie renderowanym szajsem.
Myślę, że raczej brew im się unosi czytając takie rzeczy
Tak tak oczywiście Anarchia na barykady niech żyje wolność, równość i swoboda, niech żyje dziewczyna ta piratka młoda trlalaal la la. . . Gdzie nie było przeszkód w nagrywaniu z radyjka? Chyba w czasach komuny kiedy Blok wschodni nie respektował praw autorskich tego zgniłego złego korporacyjnego zachodu.
Nie wystarczy wydawać gier żeby zarobić. . . trzeba wydawać DOBRE gry. . . gracze je kupią. . . chociaż po to, żeby bez problemów i kombinacji zgrać w sieci. . . kupią, żeby wynagrodzić twórców. . . Tak naprawdę chyba nikt nie badał dogłębnie zjawiska piractwa. Wydaje mi się, że większość tych złych piratów jak by nie miała możliwości ściągnięcia gry XYZ to w ogóle by się tą grą nie zainteresowała. . . moim zdaniem kopia pobrana z torrenta wcale nie równa się kopia nie kupiona w sklepie. . . Tylko po co wydawać kasę na badania, tak to przynajmniej jest na co narzekać. . .
Moją rozbudowaną odpowiedź na powyższy felieton zawarłem w swoim dzisiejszym felietonie, ale pozwolę sobie dopisać jeszcze tu drobny komentarz.
Ale czy w dzisiejszych czasach, kiedy przeciętna długość gry to naście godzin jest jeszcze co pokazywać w demie? Ostatecznie bądźmy szczerzy, były czasy, kiedy dema miały długość połowy dzisiejszej gry! Mi szczerze mówiąc nawet niespecjalnie kalkuluje się obecnie ściągać dema ponieważ sam proces ściągania trwa dłużej niż demo – gdybym miał szybsze niż 1 mega łącze to pewnie stosunek byłby 1-1.
Oczywiście, i nikt tego zjawiska nie zbada bo nikomu nie leży to w interesie – a wyszłoby jeszcze, że to wcale nie piractwo jest odpowiedzialne za degradację rynku i co wtedy? Lepiej jest nie wiedzieć jaka jest faktyczna szkodliwość niż zaryzykować dowiedzenie się, że jej wcale nie ma.
Naturalnie i to jest święta prawda. Takie samo zdanie wyraził bodaj Wardell ze Stardock stwierdzając, że game industry daje sobą rządzić ludziom, którzy NIE SĄ jego klientami. I to jest jedna z głównych paranoi tego przemysłu.
Niestety masz rację, dobrym przykładem jest choćby Hellgate London, której to gry trailer (ten renderowany) wyglądał niesamowicie. Ja jednak wprost lubuję się w oglądaniu takich renderowanych perełek. Od lat marzę, żeby goście odpowiedzialni za animacje w grach blizzarda zrobili coś pełnometrażowego.
Każdy z producentów chce wypuścić byle crapa i oczekuje, że się sprzeda dobrzePiractwo jest i było, ale takie gry jak Stacraft, Diablo 2 czy Fallout’y to nawet wstyd mieć piraty – jak gra jest dobra to się sprzeda, jak jest do papieru toaletowego to ludzie jak zechą zagrać to ściągną zamiast wydawać na badziew pieniądze . . .