Nawet coś tak oczywistego jak misje poboczne w tej grze po prostu nie istnieje (no dobrze, istnieje, ale o tym za chwilę). Przez dobre trzydzieści godzin jesteśmy skazani na bawienie się grą liniową do bólu, w której poza walką nie ma w zasadzie niczego innego. Czas, który pozwoliłby nam ukończyć pięć statystycznych strzelanek czy praktycznie całe dajmy na to Mass Effect 2, Final Fantasy XIII zużywa na rozkręcania się.
Fotki nie oddają jej piękna
Przez grubo ponad dobę (jeśli grasz bez żadnych przerw) recenzowana produkcja wygląda tak: wchodzisz do lokacji, walczysz (kilka, lub kilkanaście razy) idziesz przed siebie, oglądasz przerywnik filmowy, walczysz (kilka, lub kilkanaście razy), oglądasz przerywnik filmowy, dochodzisz do połowy lokacji, oglądasz przerywnik filmowy, walczysz (kilka, lub kilkanaście razy), oglądasz przerywnik filmowy, walczysz z mocniejszym przeciwnikiem (albo bossem), oglądasz przerywnik filmowy, po czym wchodzisz do kolejnej lokacji i powtarzasz wszystko od nowa. Jeśli byłeś w stanie przeczytać całe to zdanie, to być może znajdziesz w sobie tyle samozaparcia, by dotrwać do momentu, w którym Final Fantasy XIII zaoferuje ci coś innego. Obawiam się jednak, że większość z nas nie jest na tyle uparta. Ten mankament (w połączeniu z innymi wadami) potrafi zabić jakąkolwiek radość płynącą z zabawy. Nie potrafię pojąć co kierowało autorami recenzowanego dzieła kiedy budowali coś tak koszmarnego.
Życie prywatne
Punktem krytycznym jest tu właśnie ta trzydziesta (z okładem) godzina kiedy to dochodzimy do większej, bardziej otwartej lokacji. Dopiero wtedy otrzymujemy możliwość zmierzenia się z pierwszym zadaniem pobocznym, które niestety pobrzmiewa jeszcze echem kończącego się dramatu. Sidequest, co znów dowodzi jak bardzo oryginalnym dziełem jest FFXIII, sprowadza się oczywiście do eliminowania kolejnych potworów.
Osoby, które będą w stanie przymknąć oko na wymienione przed chwilą wady powinny w Final Fantasy XIII znaleźć dziesiątki godzin zabawy. Dla odpornych psychicznie graczy przygotowano kolejne godziny, które możemy spędzić na mordowaniu bestii wszelakich, rozwijaniu swoich postaci i ich wyposażenia. Wszystko to niestety zaczyna się dopiero w jedenastym z trzynastu rozdziałów, z których składa się gra. Sami możecie ocenić jak bardzo upartym trzeba być żeby dotrzeć do tego momentu.
Auto walka
Skoro więc zasadnicza część gry sprowadza się do walki, to może system rządzący nią jest na tyle dobry, że jest w stanie zatrzymać nas przy grze? Odpowiedź brzmi: i tak, i nie. Z pozoru rządzi nim dość prosta mechanika nie posiadająca głębi. Starcia rozgrywane są w czasie rzeczywistym. Gracz kieruje jedną postacią z grupy złożonej z dwóch lub trzech bohaterów – pozostałe działają w oparciu o decyzje podejmowane przez sztuczną inteligencję konsoli. W trakcie bitwy na ekranie pojawia się pasek składający się z kilku segmentów (ich liczba rośnie w trakcie zabawy). Każda czynność, którą chcemy wykonać ma swój mniejszy lub większy koszt przeliczany właśnie na fragmenty tego paska. Po wybraniu interesujących nas opcji czekamy aż zapełni się on do końca, by zobaczyć jakie efekty przyniosły podejmowane przez nas działania (choć możemy też zdecydować, że nasz bohater zacznie działać po zapełnieniu jednego, dwóch lub trzech fragmentów).
Poszczególne rodzaje ataków i innych działań wybieramy sami lub zdajemy się na (całkiem dobre) decyzje konsoli dzięki opcji „automatyczna bitwa”. I tak w kółko aż do chwili gdy padnie wróg lub nasz bohater albo jego towarzysze. Strata naszych kompanów nie przerywa starcia przez co wciąż mamy szansę, by ocucić ich i ponownie włączyć do walki. Jeśli zaś zginie prowadzona przez nas postać gra kończy się, oferując nam jednak możliwość powtórzenia bitwy. Nie musimy się także przesadnie martwić o energię magiczną czy punkty zdrowia. Tej pierwszej w grze nie ma. Czary rzucamy tylko w trakcie walki zużywając w tym celu „punkty akcji”. Nasze zdrowie regeneruje się natomiast automatycznie o ile przetrwamy starcie – zaczynając kolejne nasz pasek zdrowia będzie pełen.
Komandosa zatrudnię
Pod wierzchnią warstwą starć na całe szczęście kryje się bardziej rozbudowana mechanika. Działa on w oparciu o podział ról poszczególnych bohaterów. Każdy z nich z początku specjalizuje się w maksymalnie trzech „profesjach”, choć liczba ta wzrasta w dalszej części gry. Mamy tu więc takie klasy postaci jak Commando (walka wręcz), Medic (leczy i cuci znokautowane postaci), Sentinel (wytrzymały bohater, który potrafi zmusić wrogów do skoncentrowania ataków na nim) oraz Ravager, Saboteur i Synergist. Ci ostatni rzucają czary powiązane z żywiołami, osłabiają przeciwników lub zwiększają możliwości naszych postaci.
Każda z tych ról ma swój unikatowy charakter i już samo ich ulepszanie daje sporo frajdy. Bazuje ono na przyznawaniu danej profesji punktów zdobywanych w trakcie walki. Drzewko umiejętności choć jest dość proste i rzadko się rozgałęzia, posiada kilka poziomów co sprawia, że ostatecznie jest duże. Rozwijać możemy w nim jeden z dwóch atrybutów (siła, magia), punkty życia, a co jakiś czas „kupować” nową umiejętność. Oczywiście ulepszać możemy każdą z trzech podstawowych profesji danego bohatera, a w dalszej części gry dodatkowe trzy, które otrzyma każda postać.
Drzewko umiejętności
W dziele Square Enix pojawi się także coś, co nazwano Paradigms. Są to kombinacje poszczególnych profesji koncentrujące się na konkretnym działaniu. Zmieniamy je w dowolnej chwili w trakcie bitwy. Wybór Solidarity sprawia, że jedna postać ściąga na siebie ataki, inna ją leczy, a ostatnia atakuje, Relentless Assault zmusza wszystkich do atakowania itd. W zależności od postaci, które mamy w drużynie i umiejętności przez nie posiadanych wybrać możemy różne „taktyki”. Umiejętne żonglowanie nimi w trakcie starcia nie dość, że jest atrakcyjne i emocjonujące, to jeszcze jest kluczem do sukcesu.
To udane rozwiązanie uzupełniają przedmioty, które możemy wykorzystać (niestety jest ich niewiele) oraz Gestalt Mode, dzięki któremu przyzywamy potężne (i dobrze znane fanom serii) istoty zwane w Eidolonami. Kreatury te, choć by móc z nich korzystać najpierw musimy je pokonać, potrafią bardzo szybko „pozamiatać” całe pole bitwy. Ich uderzenia są potężne, a jakby tego było mało nasz bohater potrafi ich dosiadać i samemu decydować jaki konkretnie niszczycielski atak zostanie przez nie wykonany. Odpowiednia taktyka i badanie wrogów (dzięki jednej z umiejętności) może też sprawić, że zostaną oni zamroczeni. Do tego powinniśmy za każdym razem dążyć, gdyż taki przeciwnik otrzymuje o wiele większe obrażenia, a jednocześnie z trudem wyprowadza ciosy czy rzuca zaklęcia.
I choć walki potrafią być emocjonujące, to niestety koniec końców przede wszystkim nużą. Dzieje się tak z powodu nieskończenie dużej ilości starć. Gra – jak już pisałem – poza pojedynkami nie oferuje zbyt wiele. Na dodatek bitwy zazwyczaj są bardzo łatwe, więc sprowadzają się do tego, że co kilka sekund wciskamy dwa przyciski na padzie – wybieramy „auto battle” i cel, który chcemy zaatakować. Takie działanie wystarcza do pokonania większości potworów. Czasem musimy tylko zmienić paradigm, by się uleczyć. Sytuacja ta praktycznie nie zmienia się podczas konfrontacji z bossami. Różnica jest tylko taka, że zmieniamy „taktykę” co kilka sekund, a jeśli zrobimy to w niewłaściwym momencie, to najmocniejsze bestie są w stanie zabić nas jednym (sic!) uderzeniem lub czarem. Nawet bohater posiadający pełen pasek zdrowia może tu paść od pojedynczego ciosu bestii mającej ostatni punkt życia. Jedyne do czego może to doprowadzić to frustracja i chęć wyłączenia konsoli.
Finał
Jedna z niesamowitych lokacji
I właśnie z chęcią zrobienia czegoś takiego będą musiały walczyć osoby, które nabędą recenzowany produkt. Final Fantasy XIII to piękna produkcja, której towarzyszy niesamowita ścieżka dźwiękowa. Również mechanika rządząca zasadniczą częścią gry została skonstruowana poprawnie, więc powinna ona zadowolić wielbicieli tytułów z gatunku jRPG. Aby jednak docenić to wszystko trzeba przez cały czas walczyć z chorymi pomysłami jej autorów.
Nieprawdopodobnie długi „wstęp”, liniowość i absolutny brak czegokolwiek interesującego do zrobienia, o ile nie jest to w jakiś sposób powiązane z walką, dla wielu z nas mogą być przeszkodą nie do pokonania. Przeszkodą, która sprawi, że zniesmaczeni przyznamy rację japońskim deweloperom mówiącym o stagnacji czy nadchodzącym końcu gier jRPG. Final Fantasy nie był dla mnie uzależniającym, szalenie długim produktem zapewniającym dziesiątki godzin zabawy.
Otrzymałem natomiast irytującą, nie do końca przemyślaną, momentami nudną produkcję, której końcową ocenę o jedno oczko podnosi oprawa. Nie jest to niestety tytuł, w który miłośnik gier z Kraju Kwitnącej Wiśni po prostu musi zagrać. Ba, zaryzykuję nawet twierdzenie, że w sklepach czekają już na nas ciekawsze produkcje tego typu. Mam nadzieję, że ludzie z firmy Square Enix wysłuchają krytyki, która spada na ich dzieło. Jeśli nie wyciągną z niej żadnych wniosków, to może się okazać, że tytuł jednego z następców recenzowanej gry będziemy musieli potraktować dosłownie.
Gdybym musiał użyć nomenklatury wojskowej, to napisałbym, że japońskie gry przegrupowują się na z góry upatrzone pozycje. Pisząc wprost wychodzi jednak, że produkcje z Kraju Kwitnącej Wiśni coraz częściej przegrywają walkę o portfele klientów z tytułami tworzonymi w bliższych nam częściach świata. Głośno mówią o tym już nawet zaniepokojeni tym stanem rzeczy szefowie japońskich firm ze świata elektronicznej rozrywki. Po kilkudziesięciu godzinach spędzonych przy Final Fantasy XIII przekonamy się dlaczego tak jest.
Właśnie kończę finala i muszę zgodzić się z recenzją, używam słowa „muszę”, ponieważ miałem nadzieję, że diabeł nie taki straszny jakiego malowali przed premierą, ale czas pogodzić się prawdą, świetność serii skończyła się wraz z częścią dziesiątą. Osobiście czekam jeszcze na versusa, ale po tym co pokazała trzynastka sam już nie wiem czego się spodziewać, nawet po twórcach Kingdom Hearts.
Krótko i na temat po dziesięciu godzinach grania:- gra jest piękna jak żadna inna- liniowa niczym Dantes Inferno- moim zdaniem dość oryginalna fabuła, która niestety rozkręca się gorzej niż polska reprezentacja gra w piłkę nożną- RPG? na podstawie tej gry można powiedzieć, że RPG to chodzenie przed siebie na zamkniętych lokacjach, zbieranie przedmiotów i walka z chordami wrogów. Jedyne co motywuje mnie do skończenia FF XIII to oprawa gry (i wygląd głównej bohaterki):). Obawiam się tylko, że to zbyt mało biorąc pod uwagę fakt, iż na horyzoncie jest Metro 2033 (swoją drogą polecam książkę) oraz Dragon Age Przebudzenie.
Znów widzę spory rozdźwięk między recenzją a oceną. Gra dostała aż 8. 0, z czego jak rozumiem za grafikę było +1. Cytat : „Otrzymałem natomiast irytującą, nie do końca przemyślaną, momentami nudną produkcję, której końcową ocenę o jedno oczko podnosi oprawa. „Czyli, po odjęciu punktu za śliczną oprawę zostaje ocena 7. 0 za grę która ma przeszło 24 godzinny wstęp, miałką fabułę, jest przez większość czasu wybitnie liniowa, a walka na której wszystko ma się opierać może zostać rozwiązana klikaniem guzika „auto”. To brzmi bardzo zniechęcająco, zdecydowanie nie jak siódemkowy tytuł. Muszę powiedzieć, że tekst czytało mi się bardzo dobrze, jest składnie napisany i daje dobre wyobrażenie o grze. Nie podoba mi się za to fakt stawiania ocen klasy 7. 0-8. 0 „bo w sumie czemu nie”. IMO ocena ma być oceną rzetelną, a nie nic nie znaczącą cyferką przy naprawdę fajnie napisanej recenzji. pozdrawiam
Coz, klasyczny jRPG: nudny, nastawiony na „siekanie”, przewidywalny, z belkotliwymi dialogami, klaustrofibiczny i obowiazkowo z emo-bohaterami. Nic nowego, nic nowego. . . Tylko dlaczego 8. 0, a nie 6. 0?
Nawet jako fanboy fajnala uważam , że oceny na zachodnich gramsajtach za FXIII są z dupy. Nie patrzy się na gameplay , tylko na oprawę av. Pewnie ,że za oprawę należy się 10. Ale dochodzi do sytuacji ,że przez recenzentów ,kolejne gry są coraz gorsze pod względem grywalności. Tak jak wypuścić ferrari enzo z dwusuwem , kiedy się niektórzy nauczą ,że grafika to tylko postęp. Wiocha panie recenzencie , wiocha.
Nigdy specjalnie za turówkami nie przepadałem (no dobra Persona 4 była genialna, Lost Odyssey było spoko) przez co swoją znajomość z tego typu produkcjami kończyłem dosyć szybko m. in. z FFX. Zagorzałym fanem Finalów też nie jestem, aczkolwiek zawsze miło przyjmowałem wiadomości o zapowiedziach kolejnych odsłon, bo jest to świat, w którym warto spróbować się zagłębić i albo nam się uda, albo zrezygnujemy po paru godzinach (co przeważnie w moim przypadku tak się kończyło). Z XIII było podobnie. W końcu to szumnie zapowiadany tytuł, kolejna odsłona wielkiej serii, więc dlaczego i jej nie dać forów. Jak zwykle przywitało mnie boskie intro, piękna grafika z posypką jeszcze piękniejszej nuty w tle. Raz, dwa i już czeka przede mną pierwsza bitwa. System walki. . Dynamiczniejszy, emocjonujący, bardziej spektakularny i. . uproszczony. Fine by me, kolejny plus. Idę dalej, kolejna walka. Ok. Idę kolejne 5 m, walka. Filmik. Spacer. Walka. Filmik, filmik, spacer, walka. Walka, spacer, o tutorial, filmik. Przyznam, że BioWare ostatnio mnie rozpuściło w kwestiach swobody w swoich tytułach i z każdą minutą zaczynałem odczuwać frustrację tego ograniczenia i prowadzenia za rączkę. Mało brakowało, a przekreśliłbym kolejne FF. . a czemu tego nie zrobiłem? Ze względu na scenariusz. Nie grafika, nie muzyka, nie design ( który IMO z typowego fantasy bardziej przerodził się tu w sci-fi ), a fabuła gra tu główne skrzypce. Przez to długie obcowanie z bohaterami jakoś wsiąkłem w tą historię. Każdy z bohaterów pomimo walki z resztą świata, walczy sam ze sobą, kieruję się swoimi motywami – od miłości, po zemstę, aż do przyjaźni i zaufania. Oglądanie ich jako wyrzutków, zmieniających się, dążących do nieznanego spowodowało, że chcę pociągnąć to do przodu, zobaczyć jaki będzie tego finał. Z każda godziną, zacząłem ignorować to, że biegnę tylko jedną, wytyczoną drogą przed siebie. Jeżeli taki miał być skutek opowiedzenia tej historii to j*bać wszystkich malkontentów i zagorzałych fanów. Dla mnie ogrom tej gry to nie świat, a jego narracja, która w obecnej stercie tytułów lekko spuściła z tonu, a tu jest najwyższych lotów. Rozumiem, że większości takie rozwiązanie się nie podoba, ale przybastujcie trochę z tą krytyką. Przy obecnym rynku zmiany były nieuniknione, które i tak udało się idealnie zbalansować (raz ocieramy się o tragedię, a za chwilę wyskakuje mały chocobo z afro) przez co przy grze mogą zasiąść Ci bardziej casualowi gracze. Zamiast wieszać psy i użalać się nad tym jak bardzo zostaliście oszukani, dajcie XIII szansę. Bo nie dość, że na nią zasługuje to dodatkowo zwróci Wam ją z nawiązką.
Trzynastka to straszny zawód czekam na versusa