Pilot jest bogiem – przynajmniej takie wrażenie można odnieść na pierwszy rzut oka. Faktycznie, jest on ostatnią osobą, która podejmuje jakąkolwiek decyzję. Odpowiada on za wszystkich pasażerów, towar, załogę, samolot i ludzi na ziemi, którzy jakimś cudem napatoczą się pod silniki jego potężnego Boeinga. Ale to nie do końca cała prawda. Nawet najlepszy pilot niewiele zdziała bez współpracy z kontrolerem lotów.
Na pierwszy rzut oka kontroler lotów to nudna postać, która całe życie spędza przed monitorem, wpatrując się w pędzące punkty. Dopiero kiedy zdamy sobie sprawę z faktu, że każda kropka na ekranie to tak naprawdę stalowa puszka z kilkuset osobami na pokładzie, która pędzi przez niebo z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę, dochodzimy do wniosku, że w wieży dzieje się jednak coś więcej. Kropek na ekranie jest zresztą więcej – nieraz kilkadziesiąt!
Lądować zezwalam!
Potencjalni kandydaci na kontrolerów nie są zbytnio rozpieszczani przez twórców gier komputerowych. Flight Simulator, nasz centralny punkt zainteresowania, posiada sensowny moduł kontroli lotów, który zadowoli większość pilotów. Od włączenia silników aż po lądowanie i kołowanie do bramek towarzysza nam wirtualni kontrolerzy, którzy prowadzą domorosłego pilota za rękę przez meandry dróg kołowania, korytarzy powietrznych i pozwoleń.
Prawdziwy symulator!
Problem pojawia się, gdy oczekujemy więcej. Wirtualny kontroler nie bierze pod uwagę pogody, słabo radzi sobie z unikaniem kolizji, puszczając samoloty nieraz o kilkaset metrów od siebie, a przy ruchu włączonym na maksimum, tj. symulacji warunków rzeczywistych, ordynarnie się gubi, puszczając zbyt wiele samolotów na jeden pas startowy. Poza tym zdarzają się irytujące błędy – przestrzeń powietrzna jest podzielona na sektory, które miewają nieraz bardzo nieregularne granice. Zdarza się, że w przeciągu kilku minut nasz samolot zostanie przekazany kilkanaście razy pomiędzy dwoma centrami kontroli. Nie pozostaje nic innego, niż samemu zasiąść za ekranem radaru i zostać panem przestworzy.
Wirtualne pozwolenia
Jeżeli chcemy pokierować samolotami z wieży, mamy kilka możliwości. Przede wszystkim nasz Flight Simulator w wersji X może więcej, niż widać na pierwszy rzut oka. O ile w trybie single player nie ma kontroli lotów dla graczy, o tyle w trybie online już się pojawia. Microsoft stworzył oddzielny moduł, w którym można nie tylko wejść do wieży, ale również korzystać z narzędzi kontrolera lotów. Problem jednak w tym, że możemy co najwyżej kontrolować pilotami w sieci GameSpy. Każdy kanał przyjmuje do 64 graczy, ale co z tego, gdy lotnisk jest w grze ponad 20 tysięcy? Ponadto brak tu jakichkolwiek wymagań, więc należy się przygotować na to, że wszyscy będą ignorowali instrukcje i rozbijali swoje Boeingi o World Trade Center, zamiast grzecznie lądować na naszym pasie.
Miejsce pracy kontrolera ruchu lotniczego
Istnieją również programy symulujące kontrolę lotów – od darmowego i dość starego Tower, po nieco nowszy, aczkolwiek płatny ATC Simulator Aerosoftu. Zwłaszcza ten ostatni zapewnia namiastkę realizmu, pozwalając nawet na obsługę programu głosem. Najbogatsi mogą zamówić skomplikowany system symulacji wieży lotów, którzy używa systemu rzutników i kilku komputerów na raz.
Na szczęści jest VATSIM – wirtualna kontrola lotów i świat lotnictwa, dostępny za darmo dla każdego. Sieć wspiera zarówno wszelkie wersje Flight Simulatora, jak i konkurencyjną serię Xplane. Co jednak najważniejsze, można być również kontrolerem lotu. W przeciwieństwie do roli pilota, kontrolerzy muszą jednak przejść egzaminy i szkolenia, które, choć cały czas darmowe i w pełni online, wymagają poświęcenia czasu.
Sam jakiś czas temu postanowiłem sprawdzić się w tej roli – ściągnąłem program VRC, który symuluje ekran radaru i nasłuchiwałem wirtualnych kontrolerów w pracy. Gdy uznałem, że jestem już gotowy, przystąpiłem do egzaminu.
Wystarczyło 20 minut, żeby przekonać się, że nie wystarczy przysiąść na jeden dzień – pytania były szczegółowe i odnosiły się zarówno do obsługi programów, jak i przepisów lotniczych. Gdybym zdał, mógłby zasiąść na wieży na podstawowym stanowisku, potem zaś czekałyby mnie kolejne egzaminy. W końcu mógłbym zasiąść w Eurocontrol, czyli ogólnoeuropejskiej organizacji kontrolerów lotu, którzy kierują ruchem na całym kontynencie, powyżej określonej wysokości.
Telefon do przyjaciela?
Warto odnotować w ramach ciekawostki, że wirtualny świat VATSIM cieszy się pozytywną opinią prawdziwych pilotów, którzy nieraz dochodzą do wniosku, że formalizm jest tu większy, niż na rzeczywistym niebie. W tym wypadku to jednak dobra rzecz! Jak to jednak bywa w polskim internecie, ludzie w rodzimym VATSIM są różni – wystarczy zresztą wejść na forum. Można się spotkać z pomocnymi fanami lotów, ale można również naciąć się na aspołeczne jednostki typu „guru”, które całe dnie spędzają na piętnowaniu błędów innych i obrzucaniu ich inwektywami. Dodajcie do mieszanki hordy napalonych 13-latków z nową grą, którzy chcą się popisać w sieci swoim poczuciem humoru, a dostaniecie pełny obraz.
Jak trafiłem na Okęcie
Aby zweryfikować doświadczenia z wirtualnego świata, zgłosiłem się na najprawdziwszy egzamin kontrolerski, organizowany przez Polską Agencję Żeglugi Powietrznej. Po wypełnieniu kwestionariusza w Internecie i rozwiązaniu kilku prostych problemów, musiałem poczekać dwa miesiące na zaproszenie na egzamin.
Pewnego słonecznego czerwcowego poranka pojechałem do siedziby PATA na Okęciu w Warszawie, gdzie mieści się również wieża kontroli lotów. Po dokładnej kontroli samochodów i zaopatrzeniu się w całą gamę pozwoleń i identyfikatorów, zajechałem pod budynek. Tylko niewielki szlaban dzielił mnie od wjechania prosto na płytę lotniska, gdzie co chwila rozpędzał się kolejny potężny liniowiec.
ATC Simulator
W środku zastałem grupę kilkunastu zestresowanych osób, które, jak ja, zostały zaproszone do udziału w egzaminie. Większość z nich to pasjonaci lotnictwa, którzy byli tu już po czwarty czy piąty raz – nieźle, zważając na fakt, że sesja organizowana jest raz na pół roku. Wśród towarzyszy niedoli znaleźli się zarówno steward i stewardesa, jak i studentka i VATSIM-owiec.
Po pewnym czasie zaproszono nas do sali konferencyjnej, gdzie czekały na nas arkusze z testami. Wszystko odbywało się ze stoperem w ręku – na każde ćwiczenie przeznaczono określoną ilość czasu. Najpierw test ze znajomości angielskiego. Lektorzy odczytywali rozmaite dialogi, z których wyłuskać należało określone wiadomości i dane techniczne. Następnie test z gramatyki języka Szekspira i przerwa.
Dopiero po półtorej godziny zaczyna się najważniejsza część egzaminu. Sześć arkuszy zawiera multum ćwiczeń i zagadek logicznych, które należy nieraz rozwiązać w trzydzieści sekund! Wśród ćwiczeń pojawiły się m.in. proste zadania matematyczne, zagadki, ćwiczenia na spostrzegawczość, zadania z przekrojami sześcianów upstrzonych w skomplikowane wzory, czy klasyczne ćwiczenia na inteligencję, wymagające np. uzupełnienia brakującej pozycji w ciągu kilkudziesięciu cyfr. Dość powiedzieć, że na ostatnim arkuszu nie byłem już w stanie napisać prawidłowo daty!
Nie wiem, jak mi poszło – na wyniki oczekuje się niecałe dwa miesiące. To jednak jeszcze nie koniec, bowiem kandydatów czeka rozmowa kwalifikacyjna, test psychologiczny i niezmiernie wymagające badania lekarskie. Dopiero wtedy można zostać stażystą, który, choć pracuje przez rok na mniejszych lotniskach w Rzeszowie czy Bydgoszczy, zarabia około 5000 złotych! A to dopiero początek kariery…
Brawo!Widzę, że zainteresowanie symulacją rozwinęło się w poważniejsze hobby, choć nie wiem czy to tak wypada jeszcze nazywać, dla mnie, skromnego fana wirtualnego latania GA, kontrola lotów to czarna magia :D.
no krzysku widzę, że świat lotów wkręcił Cię na maxa. Ciekawy materiał, nietuzinkowy. Praca na wieży to ponoć najbardziej stresujący zawód świata. Ilość zawałów wśród pracowników jest ponoć nader wysoka. . . Trudno się dziwić, jak sam piszesz – każdy punkcik to kilkaset osób. Szkoda, że nie robią testów na załogantów u-bootów 🙂 Może bym się wybrał, choć nie – wzrost niestety mnie dyskwalifikuje z łodzi podwodnych 🙁