Skracający się przez ostatnie lata średni czas przejścia gry komputerowej sprawia, że twórcy stają na głowie, żeby mimo to przekonać nas do kupna ich produktu. Dynamiczne kampanie, nieliniowa przygoda czy dołączone narzędzia do tworzenia modów mają maksymalnie przedłużyć żywotność takiego tytułu. W końcu, kto chciałby wydawać ok. 100 zł, żeby pobawić się zaledwie przez kilka godzin?

Pomimo tych starań mnie to nie rusza. I im dłużej o tym myślę, tym bardziej zastanawiam się czy to kwestia zupełnie indywidualna czy może jakaś prawidłowość. Tak się jednak składa, że miażdżąca większość tytułów, w które gram po przejściu trafia na półkę i już nigdy nie wraca na mój dysk twardy. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Kiedy przez ostatni dzień (w ramach rozmyślań o tekście, który właśnie piszę) zastanawiałem się nad tym doszedłem do wniosku, że przyczyn może być kilka. Możliwe, że są one czysto osobnicze (czyt. indywidualnie), choć niewykluczone, że są one potwierdzeniem pewnej prawidłowości.

Pierwszy powód, a właściwie analogia – książki. W tym przypadku też prawie nigdy nie wracam do raz przeczytanej pozycji. Oczywiście, wyjątki się zdarzają, ale są niezwykle rzadkie. Czyżby zatem ta tendencja przekładała się również na gry? Możliwe…

Drugi powód jest dużo bardziej prozaiczny, choć myślę, że jest jednym z najważniejszych – czas. W totalnie zabieganym świecie, tysiącach spraw zawodowych, rodzinnych, życiowych, po prostu na gry pozostaje niewiele czasu. Przy wciąż rosnącej liczbie wydawanych tytułów szkoda czasu na powracanie do tych samych, gdyż odbywałoby się to kosztem nowych produkcji. A te, jak każdy gracz chcę poznać.

Kolejnym argumentem za jednorazowym podejściem do tematu jest fakt, iż nieliniowość jest najczęściej pozorna. O rodzaju zakończenia najczęściej decydujemy na 5 min przed końcem gry, kiedy poprzednie 99% zabawy jest do bólu liniowe, bądź też owa nieliniowość jest sekwencyjna – czyli i tak musimy przebrnąć przez z góry ustalone miejsca w grze. Jednym słowem, przygoda się powtarza, choć może w nieco (z naciskiem na niewiele) odmienionej postaci. Oczywiście w tym przypadku mowa przede wszystkim o przygodówkach czy szeroko pojętych grach akcji.

Tym, co może zniechęcać do przechodzenia gry jeszcze raz może być brak zaskoczenia czy eliminacja elementu niewiedzy/tajemnicy, która otacza grę kiedy przechodzimy ją po raz pierwszy. Tu znów odwołam się do książkowej analogii – czytanie kiedy zna się zakończenie historii smakuje zupełnie inaczej (i wg mnie dużo gorzej) niż za pierwszym razem kiedy z bohaterem przeżywamy każdy moment przygody.

Wpływ na jednorazowe użytkowanie gier może mieć też wpływ dzisiejsza kultura, która codziennie przyzwyczaja nas do olbrzymiej zmienności. Wiadomości są nam serwowane w formie lekkostrawnych pigułek, które szybko możemy skonsumować i przejść do zupełnie czegoś innego. Może tak samo jest z grami? Oczekujemy zmienności, pobudzania nas wciąż nowymi impulsami – wszystko po to by zaspokoić ciekawość i uniknąć nudy. Czyżby brakowało nam cierpliwości?

Logicznym jest, że z grupy omawianych gier można wyłączyć te o charakterze sportowym. One z definicji wymagają wracania i tu w pełni wpisuję się w główny nurt. PES, NBA, Virtua Tennis – gram namiętnie i nawet po dłuższej przerwie z radością odpalam jeden z wspomnianych wyżej tytułów i bawię się nieźle.

Co zatem wpływa na to, że podchodzę do większości gier jak do jednorazówek? Myślę, że każdy z opisanych powyżej czynników ma wpływ na takie zachowanie. Każdy z nich dostatecznie sugestywnie oddziałuje na mnie, abym mógł mu się sprzeciwić. A czas ucieka, więc po co go tracić na sentymentalne powróty? Choć z drugiej strony… czasem warto wrócić w znajome strony, spotkać starych przyjaciół i odwiedzić znane miejsca….

A Wy? Jak podchodzicie do gier? Wracacie do swoich ukochanych tytułów czy tylko z wielkim namaszczeniem co tydzień zdejmujecie kurz z pudełka stojącego na półce?

[Głosów:0    Średnia:0/5]
PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułWeekendowe granie #6
Następny artykułNiepopularne sporty zimowe

20 KOMENTARZE

  1. Raz na rok Fallout 2 dochodzę do połowy gry i przestaję, Warcraft 3 początek też raz w roku, Half Life raz na 2-3 lata. Problem z nieliniowością jest taki, że trudno ją zrobić. Jeśli już jest to nieliniowy jest tylko scenariusz a dekoracje te same, jeśli gra mnie wizualnie nudzi to po co mam przechodzić te same miejsca tylko dla innego zakończenia? Miło byłoby gdyby decyzje zamykały definitywnie pewne np lokacje, nie zwiedzisz jednej połowy gry bo zrobiłeś to i tamto, to już jakaś motywacja dla mnie.

  2. Tak. Zdarza mi się wracać do gier. Ale tylko do tych ulubionych. . . Czyli do niewielu (niestety). I nie odgrywają tu roli pseudoróżne zakończenia, czy inne wodotryski — jak w ostatnich Tomb Raider — jakoweś specjalne ubranka dla Barbi. . . sorry, Lary i inne bonusy przez półinteligentów dla ćwierćinteligentów wymyślane. Tak. Zdarza mi się wracać do gier. Ale tylko do tych, których fabuł już zapomniałem i które niejako na nowo mogę odkryć. No bo, kto z nas, proszę Państwa, pamięta dokładniej grę z przed 3–4 lat?Od gier wymagam dobrze opowiedzianej historii, w której mogę uczestniczyć (no chyba, że to wyścigi samochodowe. . . ). I nie widzę żadnej możliwości, by zagrać ponownie, dopóki tę historię pamiętam. Co zaś do nieliniowości przygody. . . Czy nie jest to rodzaj growego Śwętego Graala? Świetny temat do rozmów, rozważań i. . . poszukiwań? Oby nigdy nie ziszczonych! Osobiście zanudzę się na śmierć w momencie, gdy zasiądę do gry, w której zamiast schematów fabularnych — usankcjonowanych przez tysiące lat snucia opowieści przez ludzi — będzie pełna, rzeczywista swoboda. Gra, w której zamiast spotkać (liniowo) smoka, będzie można (nieliniowo) napatoczyć się na agenta ubezpieczeniowego będzie koszmarem. Wolę raz zagrać w dobrze wyreżyserowaną opowieść, niż setki razy w losowo generowane epizody z doczepionymi zakończeniami. No chyba, że nieliniowość rozumieć, jako tysiące opowieści w jednym opakowaniu, ale to już science fiction. Było coś takiego w „Grze Endera” i nie sądzę by szybko stało się rzeczywistością.

  3. Ja za to potrafie wracać po kilkakroć do jednej bardzo liniowej gry. Silent Hill, (bo o tejże serii mowa), jest grą na tyle rozbudowaną fabularnie i mroczną, że raczej każdy prawdziwy miłośnik survival-horrorów, zgodzi sie ze stwierdzeniem, iż warto przejść ją co najmniej tyle razy ile jest możliwych zakończeń. Do tego dochodzą jeszcze dziesiątki smaczków, które spotkać możemy w tej grze na każdym kroku praktycznie, a na które możemy po prostu nie zwrócić uwagi przechodząc ją za pierwszym czy drugim razem. Uważam, że warto.

  4. Zaznaczyłem „nie”, ale każda reguła ma swój wyjątek. Jeśli gra ma kilka(naście) zakończeń to i tak ma ten sam w wielu miejscach liniowy wątek fabularny, a nie będę przechodził gry tylko po to, żeby ujrzeć superhipermegaspoxwypaśny epilog.

  5. Dość często tak, bo gram nie wiele, więc praktycznie jedynie w wyselekcjonowane tytuły. Więc czasem chce się do nich wrócić, ale czasu na to często brak. Jest jeszcze zawsze instytucja gier sieciowych, ale nie tylko jakieś MMO (w które ja nie grywam), ale chociażby shootery (ET, Tremulous), których po prostu nie da się przejść, a parę sesji zawsze można pograć 😉

  6. Przechodzenie gry wiele razy dotyczy chyba tylko fanów którejś z serii gier (np. Silent Hill, Resident czy Metal Gear Solid) i graczy konsolowych, którzy raz na jakiś czas kupią grę i mogą tylko w nią grać (nie piszę tu o wszystkich, ale nie każdego stać na zakup 5-u gier za jednym razem). Osobiście gry przechodzę tylko raz, a jeśli spróbuję drugi raz, to i tak w połowie przestaję grać.

  7. Dla mnie stare gry to kanon dzieł sztuki gier komputerowy, wracam bardzo często do moich perełek jak FF7, FF9, Chrono Trigger, Transport Tycoon, Constructor, Fallouty, ostatnio także nawet poczciwy Dizzy z Pegasusa (oraz AArcanum i Diablo). O dziwo frajdę z przechodzenia mam nie mniejszą niż za pierwszym razem w te gry grałem, a przechodze je po kilkadziesiąty raz . . .

  8. Czy wracam do raz skończonych gier? Czasami i jak to już powiedzieli moi przedmówcy, tylko wtedy gdy zapomnę już nieco z historii, lub w wybranych przypadkach, gdy gameplay i historia są tak miodne, że gra się dla samej przyjemności grania, bez znaczenia jest wtedy znajomość scenariusza (Silent Hill, seria o Kain’ie i Razielu itd. ) Co do tzw nieliniowości, to takowa po prostu nie istnieje. Co jest nieliniowego tym, czy otworzę drzwi kluczem, czy rozwalę łomem, albo czy pogadam pierwsze z tym a potem z tamtym żeby coś zrobić? To imo bez sensu. Jeżeli podoba mi się historia w danej grze, to tylko denerwuje się, że musiałem pominąć jakieś inne rozwiązanie danego problemu, a jeżeli historia jest do bani to nie pomoże jej nawet 100 różnych zakończeń. Starania idące w kierunku wprowadzenia nieliniowości na siłę robią grze więcej złego niż dobrego. Lepiej już ten nakład sił przełożyć na porządne rozbudowanie scenariusza, wtedy nikt nie będzie sie przy nim nudził i nie zauważy nawet braku nieliniowości. Jedyne rozsądne rozwiązanie to porządne gry mmo a raczej mmorpg, gdzie z założenia liniowość nie może istnieć, bo świat w którym gramy budują żywi gracze, wraz ze swoimi chaotycznymi poczynaniami. W zasadzie gry tego typu są pod tym względem najciekawsze, w każdym momencie może cię coś zaskoczyć, nawet nie zdajesz sobie sprawy co i gdzie, a najlepsze jest to, iż możliwości jest nieskończona liczba i wydarzenia te są żywe, kreowane przez ludzi a nie przez, nawet nie wiem jak wysublimowany fragment kodu. Oczywiście spotykamy sie tu z sytuacją odwrotną, ponieważ niezmiernie trudno jest wpleść w mmorpg jakiś globalny scenariusz – za dużo zmiennych.

  9. Wracam do ukończonych gier w miarę możliwości czasowych czy te zposiadania jeszcze danej gry. Na pewno wracam do tych gier w myślach, wspomnieniach, kiedy pojawia się na rynku następca danego tytułu lub gra podobna tematycznie i gatunkowo. Wracam też wtedy, kiedy jakiś tytuł rozdrażni mnie swoją miałkością, wtórnością i inną badziewnością aby podziwić się dlaczego dawniej przy mniejszych środkach technicznych i finansowych jednak ciekawsze gry wychodziły. Natomiast jeżeli chodzi o długość gier, to wynika to z zaciskajacej się na szyi twórców i wydawców pętli czasu i wydatków związanych z produkcją gry. Z drugiej strony czy nie jest nam barzdziej na rękę szybciej skończyć grę, żeby móc zająć się innym tytułem? Moim przekleństwem stała się Europa Universalis 2 gdzie do tej pory usiłuję zawojować świat nieszczęsnym Bizancjum. Brak prawdziwej nieliniowości tak samo jak wielu innych stałych wad gier wynika z charakteru człowieka. Czy gralibyśmy w grę, której ukończenie trwałoby bardzo długo??? Śmiem twierdzić, że znudziłaby się nam szybciej niż gdyby była bardziej liniowa. Człowiek potrzebuje jasno określonego zadania do wykonania, aby mógł poczuć satysfakcję z jego ukończenia. Taka nasz psychika. To przez nią także nie ma porządnej AI w grach, bo lubimy jak ktoś/coś jest mądry ale nie jest mądrzejszy od nas. Realizm tak samo, nikt nie lubi uczyć się za długo obsługi np. samolotu. Trud nauczania towarzyszy nam przez całe życie, więc nie chcemy psuć sobie nim przyjemności z grania. Nikt nie lubi ginąć od jednej kuli jak w prawdziwym życiu. W RPG tak naprawdę nie potrzebujemy rozległego świata, bo nie zdołalibyśmy go przemierzyć. To czego oczekujemy od gier to możliwośc przeżycia przygody tanim kosztem, bezpiecznie, bezstresowo i w krótkim czasie, tak żebysmy w jednym naszym życiu zdołali przeżyć kilkanaście żyć naszych ulubionych fikcyjnych bohaterów.

  10. Faktyczna, pelna nieliniowosc nie istnieje i sadze, ze nigdy nie powstanie. Po prostu nie da sie idealnie zasymulowac ludzkich zachowan (o smoczych, elfick i innych nawet nie wspominajac ;]) tylko przy uzyciu maszyn i to cala filozofia. Natomiast liniowosc, ze tak powiem, rozszczepiona, to dla mnie szczyt marzen. To znaczy 5, czy 6 drog, ktorymi moge podazac przez scenariusz, stawiajacych mi inne (czasem odlegle od siebie, czasem wrecz przeciwne, a czasem nawet troche zblizone) cele, miedzy ktorymi moge sie przelaczac (ale nie dowolnie – bez naglej przemiany z praworzadnego dobrego, na chaotycznego zlego) w kilku(nastu) okreslonych momentach. Z tym, ze cala fabula musialaby sie obracac wokol jednego, konkretnego „rdzenia”, zeby wszystko trzymalo sie kupy. A co do powracania do raz „przejdzionych” (:P) gier – zwykle mi sie nie chce. Do tej pory pojawily sie tylko cztery wyjatki – pierwsze trzy odslony Metal Gear Solid, no i oczywiscie meine liebe – Chrono Cross 😛

  11. Mozna zagrac pare razy roznymi klasami postaci, ale powiedzmy taki Doom po przejsciu juz raczej sie nudzi calkowicie. Jednak tak naprawde tylko RPG i strategie sie nadaja do wielokrotnego grania.

  12. Zazwyczaj nie wracam do gier. . ale znów – jest parę wyjątków. Po pierwsze : Seria Elder Scrolls (konkretniej to Morrowind i Oblivion). Co z tego, że je przeszedłem i poznałem masę świata? I tak jakieś 3/4 to nadal dla mnie terra incognita, a to kusi. . Inna sprawa to gry ze świetną fabułą. Dopiero niedawno przeszedłem Planescape : Torment, ale już czuję, że kiedyś znów przejdę, tym razem inną postacią – tam się czuło te wybory i dialogi. Jeszcze inna inszość to gry rts – co z tego, że przeszedłem, do rts można wrócić zawsze, bo zazwyczaj nie dla fabuły się w nie gra. pozdrawiam

  13. Zgadzam się niestety z tym co zostało napisane. Ale mam gry do których lubię wracać choć są strasznie stare. Saper (windows)Tetrisz innych gier do których wracam i bardziej złożonych Sim CitySim FarmColonize (nie wiem dlaczego ale uwielbiam tą grę raz na rok mnie wciąga i spędzam przy niej jakieś 1, 2 miesiące)HLifeAlien vs Predator 1 i 2 (gra jest fantastyczna, ostatnio jak w nią grałem to wyłączałem bo się bałem)Są jeszcze takie fajne gry do których czasami wracam ale jest ich mało. Szczerze powiedziawszy gry do których wracam z przyjemnością co roku i od zawsze to wszelkiego rodzaju gry planszowe nie na komputerze takie jak monopoly scryble itd. . .

  14. Czasami wracam do Dune (Cryo) szczególnie, że udało mi się zdobyć jej wersję CD. Tak samo czasem „popykam” w Dune 2000 (Westwood) ze względu na fajną muzykę dobrze oddany nastrój pustynnej planety. Po prostu jestem fanem każdej gry traktującej o universum Diuny. W końcu chyba Arthur C. Clarke powiedział że Diuna jest tym dla literatury SF co Władca Pierścieni dla Fantasy.

  15. Czy autor chciał coś napisać o Fahrenheit? Tytuł strony z artykułem wyświetla się jako: „Fahrenheit (PC): Jednorazówki”, powiązana z artykułem gra – też Fahrenheit. Przyznam się, że mimo iż miałem świadomość nieliniowości Fahrenheita, to po ukończeniu z braku czasu nie powróciłem do niego, aby odszukać inne wątki.

  16. Autor powiązał wpis z Fahrenheit – bo z czymś musiał powiązać, a dwa że faktycznie jeśli chodzi o nieliniowość to mi się jakoś ostatnio Fahrenheit kojarzył, bo tam tez były bodajże 3 zakończenia. Więc wrzuciłem Fahrenheita. Tak jakby ktoś nie grał to żeby zwrócił na ten tytuł uwagę, bo naprawdę warto 🙂

  17. co do nieliniowości to świetnym przykładem jest „łabędzi śpiew” przygodówek, czyli Bladerunner, tam jest kilka zakończeń, ja trafilem na przynajmniej 4 w zależności od tego jak się grało.

  18. Może to kontrowersyjne, co powiem, ale nie wracamy do raz skończonych gier, bo. . . są one zbyt tanie! :PGdybym musiał zapłacić za gierkę 1000 zł to już ja bym ją skończył na wszystkie możliwe sposoby ;)A tak, zadowalam się jednym ukończeniem gierki i ruszam po następną 😛

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here