Chyba każdy gatunek gier wideo ma za sobą wzloty i upadki. Złota era przygodówek, doomowa klonomania, gorączka symulatorów śmigłowcowych, szaleństwo RTSów, MMORPGobranie czy wysyp Tycoonów – niektórzy z nas to pamiętają, inni znają z opowiadań swoich dziadków, ale nawet tak rozległe gatunki, jak strategie czy strzelanki pamiętają lepsze i gorsze czasy. Wynika to oczywiście z wyliczeń księgowych – w czasach, gdy Doom sprzedał się w milionach kopii, wszyscy chcieli mieć drugiego Dooma i robili tylko FPSy. Kiedy Command & Conquer podbił serca graczy, co drugi producent chciał powtórzyć jego sukces kasowy. Gdy okazało się, że z gier MMO można ciągnąć kasę co miesiąc, wszyscy zwęszyli interes. I tak dalej i tak dalej.
Mam jednak wrażenie, że istnieje gatunek, który ZAWSZE był na topie i pewnie zawsze na nim będzie, choć opisuje stosunkowo wąski (jak na grę) temat. Chodzi oczywiście o wyścigi (niekoniecznie samochodowe). Niezależnie od kryzysów, odkryć nowych złóż zota, klęsk żywiołowych czy niespotykanej hossy na giełdzie, do sklepów co roku wpływa rzeka gier wyścigowo-samochodowych. Wygląda na to, że choćbyśmy byli nie wiem jak wymagający, zblazowani czy znudzeni powtarzalnością gier, zawsze znajdziemy motywację do zakupu i grania w racery. Ciekawe.
A przecież stworzenie ścigałki pod wieloma względami jest prostsze, niż przygotowanie innej gry. Oszczędza się choćby na samej koncepcji – nie trzeba nic wymyślać, trzeba po prostu się ścigać. 90% rejserów na rynku to licencje jakichś serii lub wyścigi ekstrarealistyczne z udziałem prawdziwych samochodów – tu innowacyjność odpada od razu, bo muszą to być produkcje jak najbardziej wierne oryginałowi. Dostajemy od licencjodawcy danej serii info o trasach, samochodach, zawodnikach etc. etc., a od producenta aut dokładne parametry techniczne i po prostu przenosimy to do bebechów konsoli czy komputera. Jeśli ktoś zamiast BMW i Bugatti ma u siebie auta bez licencji to albo musi nazywać się Rockstar (który wyścigi też robi zresztą z prawdziwymi samochodami) albo w starciu z „wielkimi” od razu odpada (no dobra, seria Burnout jest wyjątkiem ;)). W niektórych przypadkach kreatywność ogranicza się do stworzenia kilku fikcyjnych tras, które zresztą też muszą być podobne do prawdziwych i zwykle zawierają te same elementy – dwie góry, dwie dolinki, trzy mega ostre zakręty, dwadzieścia trzy drzewa, jeden tunel, a w przerwach poutykaną widownię.
Do zrobienia gry wyścigowej potrzebna jest tak naprawdę „tylko” (w cudzysłowie, ale jednak) doskonała grafika i jaki-taki model jazdy, na którym zresztą już też nikomu za bardzo nie zależy (nowy DiRT jest bardziej zręcznościowy, niż kiedykolwiek, a o takich grach jak GP Legends już dawno zapomnielismy). W wyścigówkach liczą się obecnie już tylko ryczące silniki, złocone felgi i nalepki BILSTEINa. Oczywiście, raz ścigamy się po torach, raz po drogach publicznych i raz panienki na starcie mają krótsze spódniczki, a raz większe piersi, ale od jakichś 30 lat cały czas chodzi o to samo.
I nawet jeśli ktoś próbuje przenieść wyścigi w kosmos, do wymiaru X, na wodę albo w powietrze – to po pierwsze i tak zmiany te zwykle są powierzchowne, a po drugie – co ciekawe – takie gry sprzedają się znacznie gorzej, niż standardowe wyścigi z udziałem najnowszych Porsche i McLarenów Mercedesów. Recepta na ścigałkę – dać jak najwięcej błyskotliwych furek i za bardzo nie udziwniać – wydaje się sprawdzać bez pudła. Jasne, czasem jest to sprzedawane pod bardziej profesjonalnym płaszczykiem realizmu, czasem pod hasłem „sam zagraj w Szybkich i Wściekłych” a czasem w stylu szaleństwa i „zakręconości”, ale chyba tak naprawdę to liczy się tylko to, żeby udawać, że ma się nowe Audi albo Ferrari.
I to jak zwykle my (a szczególnie faceci ;)) jesteśmy temu winni. Bo my nie chcemy w wyścigach innowacyjności, dodatkowych trybów i starań designerów. Wystarczy nam, żeby chrom na zderzakach odbijał wszystko wokół, żeby malunki na masce były jak najbardziej wymyślne i żeby wirtualne dziewczyny leciały na nas, bo mamy najlepszą i najszybszą wirtualną furę. Czasem zwyczajnie nie potrzeba nam ciekawych rozwiązań, nowych gatunków gier, wspaniałych opowieści i magicznych krain. Wystarczy nam ryk silnika, gaz do dechy i 200 km/h na liczniku. Instynkty pierwotne nie umierają nigdy.
A skoro tak, to niech żyje kolejnych 30 lat takich samych wyścigów, tyle że ładniejszych. A reszta gatunków niech się boryka ze swymi wzlotami i upadkami 🙂
a ja nie lubie ścigałek
A ja nie lubię samochodów, zarówno w realu jaki i w virtualu. Wszystko co motorowe kompletnie nigdy mnie nie kręciło. Jedynym wyjątkiem był pierwszy Wipeout, w którego zagrywałem się dosłownie do bólu, ale pewnie dla tego, iż była to ścigałka w klimatach typowego SF. Gdyby ścigacze z Wipeouta zamienić na samochody, z całą pewnością nawet bym na to nie spojrzał. Cóż, wbrew pozorom nie wszyscy faceci lubią samochody i piłkę nożną, w przeciwieństwie do lasek w kusych spódniczkach i piwa 😉
Jeśli o mnie chodzi to rFactor i Motorm4x wystarczą !:D Też na początku byłem zrażony stopniem trudnośći, ale z czasem zaczęło się to przeradzać w pasję i jest świetnie 😉 Polecam! Lecz jak kto woli. . .
damn jakby sie zastanowic to wyszloby ze najwiecej czasu ze wszystkich scigalek spedzilem przy. . . podzie (planet of death :P) – gra byla megasztywna ale komp w mojej pierwszej robocie dobrze sobie z nia radzil ^^a tak wogole ciezko sie nie zgodzic z postawiona teza, tyle ze sam gatunek tez ma swoje. . . humory. ciezko powiedziec gdzie to wszystko teraz zmierza ale mam takie wrazenie (znowu powiem – od colina 4) ze gry maja byc – niezaleznie od tego czy sklaniaja sie w strone arcade czy semisymulacji – przede wszystkim SZYBKIE. nie szybkie szybkie, ale NIEnaturalnie przyspieszone. i o ile w wipeoucie taki zabieg to kwintesencja o tyle w tych wszystkich gridach, shiftach jest to cos co mojemu poczuciu/odczuwaniu predkosci zadaje potezny bol – no po prostu nie jestem w stanie, mimo ze to tylko gry – przejsc do porzadku dziennego nad tym ze auta w ww grach zachowuja sie bardziej jak scigacze z gwiezdnych wojen. czy gra musi byc tak wykrzywiona zeby zrobila kariere ? czy gracze musza miec wrazenia jakby sie nalykali kwachu ? ;p czy to moze autorzy stawiaja tylko i wylacznie na ostry zajob po oczach i to oni sami kreuja mode na takie cosiki ? ja nie wiem, ale mi sie to nie podoba. milion razy bardziej kreci mnie jazda 80 konnym pierdzikolkiem w lfsie niz ten fastforward w tytulach szumnie nazywanych symulacjami. moze odzywa sie malkontenctwo ale do licha – najlepszy nfs nie dawal takich idiotycznych wrazen, colin 1 nie brykal po ekranie jakbymu sie ogranicznik w dos4gw spieprzyl a nawet gry ktore byly odpowiednikami dzisieszego zajoba kilka lat temu czyli screamery dzis wygladaja jakby wpadly do kadzi ze smola. wtf, gdzie tym ludziom sie tak spieszy ? 😛
lovebeer, zgadzam się z Tobą i też się nie zgadzam ;pJa uwielbiam czuć ogromną prędkość w samochodówkach, dostawać oczopląsu od mijanych z dużą szybkością przeszkód. Jednak brakuje mi takiej gry, w której bierzemy stare autko i je restaurujemy, ulepszamy, itp. Np. takiego Fiata 125p ;p max prędkość 110km/h z górki to w samochodówkach nie tak szybko, a myślę, że nieźle bym się bawiłbym przy tym ;} Albo syrenkę, poloneza, starą Toyotę Corollę, może nawet Forda T !Kilka ścigałek, które „pozostaną na zawsze w moim sercu. . . „;p : – Colin McRae Rally 2. 0 (żaden inny CMR nie skusił mnie już do grania)- Star Wars Episode I: Racer (chyba najszybsza gra w jaką grałem ;D)- Burnout Paradise (starsze części też, ale żeby w nie grać musiałem odwiedzać kumpla z PS2)- PURE (Tricki !)- Need For Speed Hot Pursuit 2 (bo to była moja pierwsza gra na ówczesnym, nowym pececie ;p przez wielu uważana za najgorszą część NFS)- Midnight Club 2 (wlot na linię mety i to o 0,1s prędzej niż przeciwnik dawał ogromną satysfakcję)
„. . . takie gry sprzedają się znacznie gorzej, niż standardowe wyścigi z udziałem najnowszych Porsche i McLarenów Mercedesów. Recepta na ścigałkę – dać jak najwięcej błyskotliwych furek i za bardzo nie udziwniać – wydaje się sprawdzać bez pudła. . . „Wyjątkiem jest tu chyba tylko Mario Kart, który stawia przede wszystkim na grywalność dzięki czemu bije konkurencję pod względem sprzedanych egzemplarzy.
makowsky – ale ja nie mam nic do duzej predkosci, ale dopoty dopoki producenci nie nazywaja takiej gry realistycznym symulatorem. bo teraz realistycznym symulatorem jest kazda gra, chocby mialy to byc wyscigi dzdzownic w resorakach zasuwajacych po 600 kmh. jak pisalem – kiedys wipeout to byl wipeout a nawet gier pokroju international rally championship malo kto odwazyl nazywac sie symulatorami, bo ta nazwa zarezerwoawana byla w zasadzie tylko dla biednych graficznie gier z cyklu nascar/f1/indy. co do karier i ulepszania slabiutkich wozow – powiedz, czy nfs porsche nie byl boski ? czy trzebabylo aut zasuwajacych 350 kmh odczuwalnych jak 500 kmh zeby gawiedz sie dobrze bawila ? czy ktorykolwiek inny nfs jest do dzis tak kultowy (jak znam zycie to w pewnych kregach pewno znacznie bardziej np uderworld :s) ? czy nie fajnie bylo zrobic kariere kierowcy fabrycznego bawiac sie w opanowywanie samochodu kosztem debilnych maxfullwypasfaczywoiogien driftow ? czy do jasnej cholery tworcy musza robic z graczy uposledzonych idiotow ktorzy umieja tylko wciskac 3 przyciski w tego typu grach ?jak to jest ze w kinie najwieksze sukcesy kasowe odnosza filmy z reguly mowiac delikatnie srednie ale mimo to jest miejsce dla filmow i ambitnych, i takich i srakich ? a tutaj wszystko na jedno kopyto.
Marudzenie dla marudzenia. Przecież właśnie taka sama sytuacja ma miejsce w świecie gier. Oprócz NFS i Grida czy innego Colina jest Forza rFactor i inne. Stosunek ilości gówna do ilości wartościowych produkcji wśród filmów jest identyczny. Poza tym muszę się poprawić bo osobiście nie uważam dajmy na to Undergroundów za gówno bo po prostu uwielbiam arcadowe ścigałki i zamierzam zaraz usiąść do Shifta mając łapki chłodne od nawiewu urodzinowego Chillstreama – fantastyczny bajer(trochę lansu, a co).
czy jest idencztyczny ? nie sadze. ba, jestem pewien ze nie jest. podajesz jako argument fanowski w zasadzie tytul sprzed kilku lat, no super, ale jak sie to ma do tego o czym pisalem. wszystko idzie w pseudosymulacje torowe – przeciez rynek jest tym zalany. codemasters w to poszli, elektronicy i wszystko na jedno kopyto, najglosniejsze tytuly na xboxa i ps3 walcza miedzy soba. nawet w porzadna gre rajdowa od brb nie ma jak zagrac (oczywiscie wg mnie, bo nie bede tutaj wnikal w to czy np dirt jest gra dobra czy nie). i nie mowie stricte o tym ze kiedys bylo wieksze zroznicowanie tytulow niz teraz, tylko o ich dynamice – podkreconej tak zeby wyrabiac tylko i wylacznie refleks, pomijajac jakies rzeczywiste umiejetnosc sterowania nawet tym wirtualnym samochodem. to nie stosunek gowna do czegos tam, tylko zroznicowanie, ktorego ja teraz nie widze.
Zgadzam się, że gry wyścigowe upodobniają się do siebie, ale nadal twierdzę, że sytuacja w kinie jest bliźniaczo podobna. Zarówno świat gier, jak i świat filmu to przemysł i oba rządzą się tymi samymi prawami. W związku z tym na palcach jednaj ręki można policzyć filmy sensacyjne ostatnich lat(Poruszamy się w ramach jednego gatunku, w przypadku gier – wyścigi. Mam wrażenie że do twojej wypowiedzi zakradło się lekkie nadużycie. Porównujesz cały świat filmu do jednego gatunku gier. ), w których nie nadużywano by slo-mo czy bullet time’u. Tłuszcza chce, tłuszcza dostaję. A co do powoływaniu się na tytuł sprzed dwóch lat. Dobre filmy w obrębie danego gatunku też nie wychodzą zbyt często. Wystarczy spojrzeć na SF. Gdyby nie tegoroczny wysyp(District9, Moon, The Road) to ostatni w miarę niezły to Sunshine, też gdzieś sprzed dwóch lat.
Nie zapominajmy o bardzo imo dobrym „Children of Men”, też jakoś sprzed 2-3 lat.
Wyścigówki, wyścigówkami ale powiedzmy sobie szczerze jest strasznie mało dobrych symulatorów, co LFS, RFactor, hmmmm. . . . może jeszcze ze jeden lub dwa inne. Więc developerzy tu by mogli znaleźć swoją niszę w wyścigówkach, po prostu żeby były bardziej realistyczne a na pewno wiele osób (szczególnie mężczyzn) na to poleci. Ale nie ma to tamto prawdziwego „kick down’a” nic nie zastąpi. . .
Ten pęd ku podkręcaniu „odczuwalnej” prędkości wynika poniekąd z faktu iż ludzka zdolność/skłonność do adaptacji uniemożliwia mu jednoznaczną ocenę sytuacji – w tym przypadku ocena prędkości. Czemu „połowa” kierowców nie jeździ przepisowo: 50kmh? Wydaje się że „stoisz” zerkasz na deskę a tu już 50 – i w tym momencie mózg zaczyna się kłócić ze wskazówką. ;]A tak bardziej na temat – za wrażenie prędkości w dużej mierze odpowiada tzw. peripheral vision, czyli po naszemu „kontem oka”. Jadąc np. autostradą 100km/h nie wydaję się nam szybko bo krajobraz przesuwa się pomału, a i inne samochody mijamy z różnicą powiedzmy 20km/h. Za to w wąskiej uliczce 60 to wydaje się już całkiem sporo. W grze, na ekranie widzimy mały wycinek „rzeczywistości” i wrażenie że jedziemy z klapkami na oczach (jak koń;). A wystarczy dostawić dwa extra monitory i nawet w lfs, rF, Race czy czym tam jeszcze poczujemy „kopa”. Chodzi o coś takiego np. : http://www.youtube. com/watch?v=xzyiMlilsHc&feature=relatedCo do filmów. . tu już nie ma wymówki. Oglądając już 30-sto letni The Driver czułem niezły fun, pomimo że po ekranie rozbijały się amerykańskie złomy. Zero trick’ów a akcja trzyma poziom – da się. Z drugiej strony ostatni Bond. Pierwsza scena pościgu – myślałem że epilepsji dostanę – 3 cięcia na sekundę. Obejrzałem te scenę kilka razy i do dziś dzień nie wiem ile tych Alf go goniło. @digital_cormacto był drugi wipeout w pierwszego nigdy nie graliśmy ;]
NFS: underground i NFS: Most Wanted. Jedyne ścigałki w mirę sensowne (jak dla mnie xD) w które pogram ;p
nfs: porsche, nfs: carbon – tak, niesamowicie dobrze się bawiłem online 😉 Osobiście nie przepadam za symulatorami.