Jakiś czas temu dołączyłem do rzeszy ludzi bawiących się Call of Duty 4. Oczywiście po skończeniu kampanii dla pojedynczego gracza rozpocząłem swą przygodę z trybem multi i w ten sposób od czasu do czasu siadam do komputera aby zmierzyć się z innymi podobnymi mnie straceńcami.
Nie ma w tym bynajmniej ambicji zostania najlepszym uberwojownikiem, który wszystkie mapy zna lepiej niż własne mieszkanie. Ot, zwykła rozrywka, która od czasu do czasu pozwala mi odreagować stresy dnia codziennego, czy najzwyczajniej w świecie oferuje kilka minut dobrej zabawy z adrenaliną w tle.
Oczywiście z całej gamy map mam kilka swoich ulubionych, na których grywam. Mimo to cały czas staram się poznawać nowe. Tak oto trafiłem na serwer „Killhouse Only”. Wszyscy, którzy grają w COD doskonale zapewne znają planszę nazwaną Killhouse. Niewielka, imitująca pole bitwy – miejsce treningu oddziałów specjalnych, z tarczami z wyobrażaniem terrorystów i tym podobnymi akcesoriami. Mapa ta, to właściwie dwie „wieże” znajdujące po przeciwnych stronach i cała masa przeszkód między nimi. Dochodzą do tego dwie drogi (wzdłuż dłuższych ścian pola bitwy) dojścia do obozu wroga.
Taka konfiguracja sprawia, że ruchy przeciwnika są łatwe do przewidzenia. To ułatwia zasadzenie się na niego w okolicach swojej „wieży” i dokonanie stosunkowo łatwej rzezi szturmujących. Przynajmniej w teorii. Drugą istotną cechą mapy jest fakt, że od samego początku praktycznie wszyscy walczący na niej gracze są w swoim zasięgu – jest to prosta konsekwencja niewielkich rozmiarów lokacji, w której walczymy.
Wszystkie te cechy sprawiają, że od pierwszych sekund walka na Killhouse zmienia się w istne pandemonium ognia. Wszyscy strzelają gdzieś przed siebie (przez ściany), wiedząc, że prawie na pewno w ten sposób trafią jakiegoś przypadkowego gracza drużyny przeciwnej.
Moje pierwsze wrażenie z tej mapy było straszne – chaos, chaos i jeszcze raz chaos. Nie widziałem najmniejszego sensu w działaniach ścierających się na mapie graczy. Co gorsza, od początku próbowałem grać tak jak lubię – spokojnie, czyszcząc pomieszczenie za pomieszczeniem. Posuwając się metodycznie do przodu. Niestety – ten model okazał się zupełnie nie sprawdzać. Przede wszystkim dlatego, że na tej mapie nie ma praktycznie żadnego bezpiecznego miejsca. Co z tego, że wrzucam granat do pomieszczenia przede mną skoro w tym samym czasie ktoś zupełnie na ślepo ostrzeliwuje z lewej flanki pomieszczenie, w którym jestem, lub co gorsza przebiega „na pałę” przez całą planszę licząc, że nikt go nie trafi i nagle pojawia się na moich plecach.
Nieco zniechęcony próbowałem rozgryźć tę planszę za pomocą mojej ulubionej broni – snajperki. Niestety grad pędzących zupełnie na ślepo kul skutecznie mnie z tego wyleczył. Jasne, po pewnym czasie udało mi się wypracować pewne w miarę skuteczne taktyki walki z tym rodzajem broni jednak moje statystyki miały się nijak do gości, którzy wraz z pierwszą sekundą meczu rzucali się do przodu z okrzykiem na ustach, kałaszem i naręczem granatów w ręku.
Kilka dni prób dobrania taktyki na Killhouse sprawiło, że postanowiłem spróbować wreszcie zrobić go „na wariata”. Zawiesiłem więc na szyi P90, do kabury wpakowałem Desert Eagle’a, a do kieszeni pakiet granatów i ruszyłem do boju. Kilka takich prób potwierdziło to, czego się obawiałem. Nawet najbardziej wysublimowana taktyka nie ma szans z dobrze rzuconym granatem na sam koniec planszy gdzie prawie zawsze jest co najmniej 2-3 przeciwników. A jeśli uda się tam jeszcze wbiec z naładowaną maszynówką… ech. MASAKRA. Oczywiście wciąż próbuję jakoś to ułagodzić i nie bawić się w typowego kamikaze (wszak to żadna zabawa), ale wnioski są miażdżące. Nie snajperka, nie zasłony dymne i metodyczne wybijanie przeciwnika, ale typowy „rush” z gradem granatów rzucanych niemal na ślepo przynosi najlepszy efekt. Dowodem moje statystyki, które powędrowały niebotycznie w górę i prawie zawsze kończę mecz w pierwszej trójce z największą ilością zabitych na koncie.
A może ktoś zna inny sposób na Killhouse? (oczywiście pomijając campienie, którego nie znoszę).
Trzeba wyraźnie powiedzieć że to zależy od ilości graczy na mapie, tak do 10 jeszcze można zagrać taktycznie na Killhouse, w COD4 20 graczy przy włączonym hardcore mode to chaos na każdej mapie. Może w którymś z patchy doczekamy się blokowania męczennika i noobtube (o przepraszam – granatnika).
Gra na Killhouse w 99% wypadkach wygląda tak:Scena 1Serwer na dwadzieścia osób. Gracze od 1 do 19: Na noże!!111eleven!Gracz 20 mimo próśb opróżnia kolejny magazynek z Minimi. Właśnie odkrył, że przed dobrze rzuconym nalotem nie można się na Killhouse ukryć. Koniecznie rzuca wszystkie trzy granaty odłamkowe. Reszta graczy szybko wymięka i zaczyna się standardowa rzeźnia w stylu CoD4.
Na killhouse to powinien być włączony Friendly Fire – i to taki, który prawdziwie karze za zabicie swojego. Wtedy walenie „na pałę” przez ściany i rzucanie nadów gdzie popadnie nie ma sensu. I choć rushu to nie wyeliminuje to przynajmniej jest to „kontrolowany chaos”. 😉
na tej mapie to taktyka jest:1. rzucić wszystkie dostępne granaty w stronę przeciwnika2. strzelać w szystkie ścianki 3. po zabiciu odpowiedniej liczby osob nalot na strone przeciwnika i tak non stop;pale fakt faktem mapa jest za mala i przy 20 osobach to jest wymiana ognia przez sciany i walenie gdzie sie da czym sie da
oj tak, meczennik to istne skaranie boskie. Ile ja już razy zginąłem przez to, że jakiś głupek obok mnie dał się zabić. . . ech. Na dobrą sprawę, największym problemem Killhousa są chyba grady granatów i kamperzy na wieżach. Choć ostatnio tych ostatnich dość skutecznie zniechęcałem za pomocą snajperki 🙂
A co powiecie na DM („dowolny”) na tej mapie? To dopiero jest szaleństwo! Ale jak w każdym i w tym jest metoda – po pierwsze, na takiej mapie przeładowanie broni to pewna śmierć. Zatem trzeba wybrać coś, co ma taśmę z nabojami – najlepiej M249. W połączeniu z kolimatorem (debilnie nazywanym w tej grze „celownikiem laserowym”) ta broń jest ultra celna, nie wymaga przeładowania i do tego ma ogromną moc obalającą. Kluczem sukcesu jest doskonała znajomość mapy pod kątem „co skąd widać”. Mapy w CoD4 są mistrzostwem pod tym względem – sądząc po ogromnej liczbie zasłon, beta testerzy odwalili doskonałą robotę. Taktyka na małe mapy (Killhouse, Shipment) to po prostu jak najszybsze opanowanie takiej miejscówki, w której jesteśmy chronieni ścianą z dwóch stron i mamy przed sobą pole ostrzału 180 stopni. I walimy we wszystko co się rusza. Rush na ślepo nie ma sensu, chyba że WIEMY po co idziemy (usłyszeliśmy strzały za ścianą).