Kto dziś gra w deathmatch? Chyba już tylko najbardziej zatwardziali fani tego gatunku. Świat poszedł do przodu – teraz liczy się współpraca w ramach drużyny, zdobywanie flag, osłanianie VIPów i podkładanie bomb w odpowiednim miejscu. Zwykły, szary deathmatch siedzi w kąciku i płacze. Został sam, opuszczony i zignorowany przez swoich fanów. A ja razem z nim.
Czytałem niedawno dość ciekawy artykuł, który wskazywał na porażkę Unreal Tournamenta 3. Jak to możliwe? UT niemal od zawsze był dla nas synonimem gry niesamowicie doszlifowanej, grywalnej i po prostu dobrej. Najnowsza odsłona zgarniała bardzo wysokie noty i nawet nieźle się sprzedała – choć chłopaki z Epicu twierdzą inaczej i wskazują piractwo jako powód swojej wyimaginowanej klęski. Jednak zerknięcie na statystyki serwerowe na GameSpy’u pokazuje smutną prawdę – UT3 to w tej chwili zaledwie 35, najbardziej popularna gra sieciowa. Wyprzedzają ją nawet takie hity sprzed lat lub z zaświatów jak Vietcong czy Sniper Elite. Unreal Tournament 3 mniej popularny od Vietconga? Świat się kończy.
Ale tak naprawdę, to wygląda na to, że kończy się deathmatch. Hardkorowi fani tego gatunku zatrzymali się na Unreal Tournamencie 2004 i nad nim ślęczą dniami i nocami (wersja 2004 jest znacznie bardziej popularna, niż UT3). Bardzo złą wiadomością dla Epica musi być fakt, że nowych fanów nie przybywa – w tej chwili świat online zdominowany jest przez MMORPGi lub bardziej zaawansowane shootery, takie jak wspomniany Team Fortress czy Battlefield. Coraz mniej osób chce grać w najbardziej brutalny i najbardziej solowy z trybów sieciowych – zwykły deathmatch.
A ja kocham deathmatcha od czasu, gdy po raz pierwszy go ujrzałem. I może dlatego smucą mnie te wszystkie statystyki. Grałem na sieci lokalnej w Dooma 2 na lekcjach informatyki w liceum. I to był deathmatch. Grałem w domu na dwóch komputerach połączonych RS-em w Duke Nukema. I to był deathmatch, a zgniatanie zmniejszonego bracika pod butem przynosiło ogromną satysfakcję. Grałem wreszcie w Quake II i Half-Life deathmatch w swojej pierwszej, osiedlowej sieci internetowej, bojąc się, że za chwilę przyjdzie burza i wesoły piorun SPALI NAM HABY. To dopiero była zabawa. I spędziłem niezliczone, deathmatchowe godziny w „pracy”, z klasycznym Unreal Tournamentem kiedy to rządziłem z Flak Cannonem w dłoni.
I nie powiem, moja pierwsza przygoda z „czym innym”, czyli w moim przypadku akurat z Return to Castle Wolfenstein: Enemy Territory była niesamowita. Nie mogłem się nadziwić, jakie to fajne, gdy ja wybijam ładunkiem wybuchowym dziurę w murze, a mój kumpel z tyłu osłania mnie jako heavy. I grałem oczywiście w Battlefielda. I w Counter-Strike. Ale jakoś zawsze ciągnęło mnie z powrotem do deathmatcha. Tylko tam możesz sam o wszystkim decydować. I tylko tam liczy się to, co najważniejsze – fragi.
Może i tym razem statystyki są tylko kłamstwem, może deathmatch trzyma się dobrze, a po prostu Unreal Tournament 3 nie trafił w gusta społeczności. A może – kiedy już zupgrejdujemy swoje komputery – też wszyscy zgodnie kupimy UT3 w tańszej cenie i będziemy deathmatchować jak dawniej. Ale nawet smutna prawda jest prawdą, to deathmatch zawsze będzie dla mnie pierwszy i najważniejszy. A jeśli ktoś twierdzi inaczej, to zapraszam na bliskie spotkanie z BFG na pierwszym levelu Dooma 2. PSTSIUUUUUUU!! BLAM.
Jak dla mnie, to nie ma nic bardziej satysfakcjonującego od usłuszenia wśród świstu kul i wybuchów niskiego głosu DOUBLE KILL! MULTI KILL!! MEGA KILL!!! ULTRA KILL!!! MONSTER KILL!!!! . . . . KILLING SPREE :]
Ech jak kumpel przychodził do mnie z komputerem i łączyliśmy sprzęt kabelkiem. Siekaliśmy 1:1 w Dooma. Albo w Duke Nukema To był Detmecz 🙂 cały dzień potrafiliśmy ciupać.
Dokladnie, a nie 64 swirow na levelu i milion rakiet w powietrzu 😛
Q1. . .
od kiedy poznalem Quake Wars, to DM wydaje sie trywialny, nudny i egoistyczny 😉
A Call of Duty 4 to pies? Jak najbardziej można grać w trybie DM (po polsku „dowolny”, co za paskudne tłumaczenie – czy to jest jazda figurowa na łyżwach, czy co?), serwerów do wyboru, do koloru. Akcja gęsta, świetne mapy, no i ta cudowna jasność zasad – zabij wszystko co się rusza 🙂
sokoleoko potwierdzam to, że można sobie pograć. Ja jednak gdy już chce sobie „pofragować” wybieram TDM (czyt. deathmatch drużynowy), co nie zmienia faktu że podkładanie bomb i zdobywanie kolejnych rund jest dla mnie najbardziej satysfakcjonujące.
Akurat deathmatch w CoD4 został według mnie skopany przez respawny. Nie ma dobrego deathmetcha jeśli za plecami respawnujących się graczy stoją kamperzy i tylko wkładają heady w ilościach hurtowych. Nie dziękuję. A co do samego deathmacha. Nigdy szczególnym fanem nie byłem. Ja swoją przygodę online zacząłem już od gier drużynowych. Ale czasem gdy z kumplami się spotykam na lanparty u kogoś w chacie to tylko deatchmetche odchodzą. 🙂
AA tam. . to wypieranie hardcore’owych graczy. W zalewie gier casual deathmatch kojarzy się z super umiejętnościami i ośmiogodzinnym, dziennym treningiem. Drużynowe rozgrywki pozwalają się odnaleźć graczom z mniejszymi umiejętnościami, gdzie nie będą nabijaczami czyichś fragów (przynajmniej w mniejszym stopniu) i „polatają” sobie trochę. No cóż. . . gry robią się częścią popkultury, dlatego rządzą tytuły tzw. bardziej dla wszystkich bo jest po prostu procentowo mniej hardcore’owych graczy.
chyba nigdy nie grales w druzynowego fpsa. . uwazam ze wlasnie teamplay wymaga wiekszych umiejetnosci niz DM. ile ja czasu potrzebowalem by ogarnac Quake Wars. . ( i ile dostalem headow :D)
quake rulez forever ;)dla mnie deathmatch kojarzyć się zawsze będzie właśnie z quake a potem Q3A, nie ma to jak wpaść do pokoju z rocketlauncher i umalować go na czerwono gibami 🙂 . . . a obecnie w deathmatch to pogrywam w COD4 czasem teamdeathmatch niestety bez gibów :(:(
A tam DM, DM jest dla. . . no nieważne 🙂 Nie ma to jak BATTLEFIELD albo AA z drużyną kumpli + piwo + koniecznie Teamspeak. Nic nigdy tego nie pobije. Gra zespołowa nie polega tylko na fragowaniu na lewo i prawo, gdzie wygrywa ten co ma lepszą myszkę i podkładkę za 3 stówy. Coop to esencja taktyki, szybkości i rozumienia się z kamratami z drużyny. A kiedy zaczynasz dbać bardziej o życie kumpla niż o własny tyłek, taaaak, wtedy zaczyna się zabawa. 😀
QIIIA mniam. Zaraziłem tym moją klasę. Pierwsze co na informatyce to kombinujemy jak dopaść kompa, który ma QIII odblokowane. Właśnie usiłujemy wgryźć się do sieci, bo nie chcą nam postawić serwera. QIII i DM jest stałym bywalcem lanów. Odnośnie gier nowszych nie wypowiadam się. Mój rozwój stanął na poziomie roku 2004.
Wiem, rozumiem, zgadzam się, ale mówimy o teraźniejszości. Na serwerach łatwo odróżnić deathmatch’owca od teamplay’owca. Teraz grając team kontra team to masz na ogół 2 dobrych zawodników a reszta to tło, naprawdę rzadko zdarzają się serwery z wyrównaną załogą. . . oprócz „ustawek” oczywiście. Jakby nie było ET czy Countera to i tak rżnąłbyś w jakiś DM. jakby deathmatch’owcy nie zaczęli z nudów w kafejkach czy serwerach dzielić się na teamy, to nie byłoby teamplaya. To naturalne rozwinięcie gier wieloosobowych, ale teraz masz dużo graczy, którzy na trybie DM nie dają rady, choć w drużynie się nieźle spisują.
Samego DM nie lubię TeamDM już bardziej
A mnie to nie dziwi. O czym tu gadac w czasie DM ? Tylko sie chwalic/zalic mozesz, a to srednio interesujace, pozostaje sama gra. Ot tak bardziej na sportowo. Tyle ze w amatorskim wydaniu DM (czyli zazwyczaj nie 1 na 1 ) gra jest mniej atrakcyjna od np. tenisa , w ktorym masz konkretnego rywala i mozesz przezywac starcie z tym i tym, o ktorym mozna powiedziec ze jest taki czy siaki. Czyli w sumie rozgrywka nieco bezplciowa, i introwertyczna 🙂 I za duzy chaos. Oczywiscie co innego gra 1 na 1. Natomiast jesli masz jakis w miare kontakt z teamem (i oczywiscie tylko wtedy) to np. w takim AA w czasie gry, planowania i wykonywania zalozen wrecz ma sie poczucie w uczestniczenia w akcji pokroju niesmiertelnej Parszywej Dwunastki. Sa klotnie, knucie, wspolpraca, ktos dostanie w leb, ktos poplacze sie – cos dzieje sie 🙂
Lubie Deathmatch;] Ale niezle sie gra w inne tryby;]
Deathmatch. . . sporadycznie. . . team deathmatch? To już chętniej.