Japończycy przygotowują jRPG o ostatnich chwilach życia sławnego kompozytora. W Trusty Bell wcielicie się w rolę Chopina, który na łożu śmierci przenosi się do wyśnionego świata. Tia...

Resident Evil 4, według opinii wielu graczy znalazł się w ścisłej czołówce gier, które ukazały się w poprzedniej generacji. Połączył niesamowitą grywalność z wielkimi walorami technicznymi i znacznie odmienił sam sposób prowadzenia rozgrywki. Stała się ona bardziej dynamiczna i nastawiona na akcję, niż straszenie i rozwiązywanie zagadek. To ostatnie akurat nie wszystkim przypadło do gustu, ale nie zmienia to faktu, że ostatnie przygody Leona Kennedy’ego przyjęły się fantastycznie. Czy jednak Capcom zdoła sprawić, by piąta część Resident Evil powtórzyła sukces poprzedniczki? Jeśli chcecie poznać wszystkie „za” i „przeciw” to zapraszam do zapoznania się z dalszą częścią tego artykułu.

Tym razem jednak Leon nie jest głównym bohaterem gry. Tę rolę, już w połowie marca przyszłego roku, przejmie po nim Chris Redfield. Ci, którzy z serią RE są od samego początku, na pewno pamiętają go jako członka oddziału Alfa, wydzielonego z grupy STARS. Chris był też jedną z dwóch grywalnych postaci w pierwszej odsłonie tej słynnej sagi. W czasie, kiedy rozgrywają się wydarzenia ukazane w „Piątce”, Redfield jest już pracownikiem BSAA – Bio-terrorism Security Assessment Alliance. Zadaniem tej organizacji jest zwalczanie wszelkich przejawów terrorystycznej działalności z użyciem broni biologicznej. Nasz protagonista będzie miał również koleżankę po fachu. Ma się ona nazywać Sheva Alomar i choć jest kobietą, to bynajmniej w tym przypadku nie ma mowy o żadnej słabości – z bronią radzi sobie wcale nie gorzej od swojego partnera. Dla Szewy Resident Evil 5 to pierwsza część serii, w której się pojawia. Nie zabraknie też starych znajomych takich jak Albert Wesker, którego niektórzy pamiętają jeszcze z przygód w Racoon City. Współpracę z nim nawiązała Excella Gionne, seksowna właścicielka firmy farmaceutycznej (i już wiemy skąd problemy!) Tricel.

A gdzie ten helikopter w ogniu?

Piąta część RE to jednak nie tylko nowe postaci. To też miejsce wydarzeń, zupełnie odmienne od tych, które mogliśmy ujrzeć do tej pory. Redfield i Alomar wyruszają na Czarny Ląd, by zbadać sprawę tamtejszego incydentu, który najprawdopodobniej ma bliski związek z terrorystyczną działalnością. Oczywiście reszty możemy domyślić się sami – głupio wyszło, wirus, epidemia, zarażeni ganiają ludzi z piłami łańcuchowymi – cóż, nie ma lekko. Resident Evil to jednak tytuł, który zobowiązuje, możemy więc spodziewać się, że w fabułę wplecione zostaną jakieś zwroty akcji, zaskakujące elementy, czy wątki odnoszące się do poprzednich części serii i tony jej spin-offów.

Wciąż shooter

Ci którzy mieli choć cień nadziei na to, że wraz ze swoją piątą odsłoną seria wróci do korzeni i ponownie stanie się survival horrorem nie mają na co liczyć. Raczej wątpliwe, by „piątka” mogła straszyć w większym stopniu niż część czwarta – a ta bynajmniej nie należała do grupy tych tytułów, których przeciętny gracz* nie włącza bez odpowiedniego oświetlenia w pokoju. RE5 będzie połączeniem między klasyczną strzelanką, a grami typu Dead Rising, w których ciągle trzeba mieć się na baczności, bowiem tłum żywych trupów w każdej chwili może nas dopaść i dotkliwie zranić. Warto jednak zaznaczyć, że Zółto-Niebiescy robiąc ze swojej gry shootera, bynajmniej nie mają zamiaru marnować jej gigantycznego potencjału. Przede wszystkim, RE 5 ma być tytułem wymagającym. To z pewnością nie będzie jedna z tych produkcji, w których pędzimy do przodu niczym burza, kładąc po drodze setki przeciwników i samemu nie obrywając. W „Piątce” zarażonych wirusem będą całe tłumy, a na nadmiar amunicji, jak to zwykle w Residentach bywało, nigdy nie będzie można liczyć. Konieczne więc będzie ciągłe odganianie zombie’ch, dzięki wielu ciosom, które Chris – były członek elitarnych oddziałów policji – bez trudu potrafi wykonać. Poza tym, ważna ma być również umiejętność korzystania z elementów otoczenia (zniszczalnego, dodać należy), mających nam pomóc w powstrzymaniu żywych trupów od dobrania się do nas. Za dobry przykład tego typu działania może posłużyć sam początek gry, który Capcom zdążył już zaprezentować. Dwójka bohaterów przebywa w jednym z domów w biednym, afrykańskim miasteczku. Nagle jednak rozwścieczony, żądny krwi tłum rzuca się na nich i Chris wraz z Szewą stają w obliczu przeważających sił wroga. Co więc robią? Barykadują się, oczywiście. Za „rygiel” służy im w tej sytuacji regał z książkami. Tego typu motywów w gotowej grze ma pojawić się sporo, mamy jednak nadzieję, iż nie wszystkie będą tak oczywiste, jak ten i czasami dostaniemy możliwość wyboru sposobu, w jaki chcemy sobie uratować życie.

Sheva zamieni się w zombie?

Resident Evil 5 nie będzie jednak grą wymagającą tylko dlatego, że przewaga liczebna nieumarłych jest wręcz miażdżąca. Tym razem bowiem będą oni groźniejsi, niż kiedykolwiek wcześniej. To już nie bezmózgie masy, wlokące się powoli prosto pod lufę naszej broni. W piątej części Biohazard, jak tę serię nazywają Japończycy, zombie potrafią ze sobą współpracować, co czyni ich śmiertelnie niebezpiecznymi przeciwnikami. Nie dość, że będą poruszać się tak, by gracz został otoczony, to jeszcze wśród ich umiejętności znajduje się obezwładnianie, co otworzy nas na kolejne ataki. Warto zwrócić też uwagę na uzbrojenie typowych „zombiaków”. W ruch pójdą sierpy, maczety i siekiery, ale także koktajle Mołotowa oraz wszędobylskie macki, czasem wyrastające z głowy takiego umarlaka. Tłumy zarażonych mieszkańców Czarnego Lądu, pałętające się pomiędzy wąskimi uliczkami zdewastowanego miasteczka, to jednak nie wszystko, co możemy napotkać na swojej drodze.

Przez zaprezentowane dotychczas materiały z piątego Residenta przewinęły się choćby latające maszkary, bezlitośnie atakujące głowy naszych bohaterów, czy zmutowane pajęczaki, zamieszkujące mniej zurbanizowane tereny. Pojawią się też naturalnie większe i znacznie groźniejsze od tych normalnych humanoidy, biegające po okolicy z piłami łańcuchowymi i toporami, zapożyczonymi chyba z jakiegoś świata fantasy. Oczywiście zabraknąć nie może również bossów. Wielkie, bezkształtne masy, zbudowane z okropnych macek i innych okropieństw, ociekające jakimś świństwem i do tego Albert Wesker, który z gracją matriksowego Neo unika pocisków i siłą też mu nie ustępuje. Czego chcieć więcej?

Współpraca jest dziś w cenie

Jak już wspominałem, naszemu bohaterowi niemal nieustannie towarzyszy jego współpracownica, Sheva Alomar. W związku z tym, przed ekipą Capcomu stoi ciężkie zadanie, pod postacią uczynienia sztucznej inteligencji na tyle sprawną, byśmy nie musieli niańczyć koleżanki zamiast bawić się grą. Na chwilę obecną wszystko wskazuje na to, iż z tym wyzwaniem zespół pod wodzą Juna Takeuchi poradzi sobie przyzwoicie. Sheva pracuje jako anty-terrorystka, więc umie o siebie zadbać. Poza tym, gdy trzeba, może odciążyć Chrisa, biorąc część wrogów na siebie. W razie potrzeby, śliczna pani Alomar będzie również służyć amunicją i leczącymi ziółkami.

Jeśli tak, to użyjemy piły i po sprawie

W Resident Evil 5 mają jednak pojawić się momenty, w których współpraca pomiędzy bohaterami wkroczy na poziom nieco wyższy, niż wspólne eliminowanie nadciągających trupów. Na drodze Redfielda i jego towarzyszki pojawią się bowiem przeszkody, których żadne z nich nie było by w stanie pokonać w pojedynkę. Nieraz trzeba będzie partnerkę podsadzić, czy przerzucić w trudno dostępne miejsce, by następnie z odpowiedniej odległości osłaniać ją przed hordami umarlaków.

Dlatego właśnie w najmocniej wyczekiwanej grze od Żółto-Niebieskich znajdzie się tryb kooperacji, na potęgę umieszczany przez deweloperów w kolejnych tytułach (w czym oczywiście nie ma nic złego – dobry co-op bije każde deathmatchowe multi na głowę). Z kolegą lub koleżanką będziemy mogli zagrać zarówno za pośrednictwem Internetu, jak i przy jednej konsoli, z podzielonym ekranem. Nie należy jednak oczekiwać jakichś szczególnych dodatków, czy bonusowych etapów przy grze z drugą osobą – wszystkie wydarzenia wciąż pozostaną takie same. Tak, czy siak, unicestwianie kolejnych zarażonych z kimś znajomym u boku jest zabawą po stokroć lepszą, niż robienie tego samego, tyle, że przy akompaniamencie partnerki sterowanej przez konsolę. Tym bardziej, że RE 5, z racji praktycznie ciągłej współpracy duetu Chris-Sheva, powinno być grą wprost idealną do co-opa. I nie ukrywam, iż jest to ten element rozgrywki, którego w najnowszym Biohazardzie wyczekuje z największą ciekawością…oraz oczywiście nadziejami.

Afryka dzika

Gorąco. Jak zawsze w marcu

Sfera techniczna piątego Residenta póki co zapowiada się jako istna wisienka na torcie. Niech za dowód służy to, że Jun Takeuchi postanowił, że wszelkie sceny akcji tworzone będą w Hollywood, a ich reżyserem zostanie nie kto inny, jak Jim Sonzero, mający na swoim koncie horror Puls, z 2006-go roku, który warto zobaczyć choćby dla Kristen Bell. I faktycznie, po tym, co można było ujrzeć do tej pory, widać, że przy grze pracowali fachowcy. Sama akcja jest bardzo filmowa i do tego technologiczna strona grafiki zdaje się wcale od tego nie odstawać – to jednak miarodajnie ocenimy dopiero, kiedy 13. marca RE 5 trafi do sklepów. Aczkolwiek warto już teraz zaznaczyć, że afrykańskie miasteczko, w którym rozegra się spora część wydarzeń gry, po prostu zachwyca. Wąskie, piaszczyste uliczki otoczone są domkami typowymi dla tego regionu. Niską, gęstą zabudowę zaraza doprowadziła do ruiny i tylko rosnące tu i ówdzie palmy zdają się w tym miejscu żyć swoim normalnym trybem. Do tego ciągłe słońce, w połączeniu z paletą raczej matowych barw, daje klimatyczny i przekonujący efekt.

Do marca

Sam nie do końca zgadzam się z tym, iż przerobienie jednego z najlepszych (według niektórych nawet najlepszego) survival horroru na grę niewiele odbiegającą od strzelankowego kanonu było takim fantastycznym pomysłem. Mimo to, kiedy patrzę na opublikowane dotychczas materiały z Resident Evil 5 nie mogę oprzeć się wrażeniu, że posiadacze konsol Xbox 360 i PlayStation 3 już pod koniec pierwszego kwartału przyszłego roku dostaną w swoje ręce tytuł z najwyższej półki. Szczególnie trzymam kciuki za tryb kooperacji, który ma pełne prawo okazać się kluczem do sukcesu najnowszej pozycji z serii Biohazard.

*Wikingowie oczywiście takimi nie są i niczego się nie boją.

[Głosów:0    Średnia:0/5]
PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułGaleria z gry Elven Legacy
Następny artykułRusza beta KillZone 2

4 KOMENTARZE

  1. pamięta się czasy kiedy grało się w RE 1 jako dzieciak przy zaświeconym pokoju ehe ostatnia cześć 4 była dobra pod każdym względem ale tego strachu już nie miała tyle w sobie co poprzednie wiec co oni robią z ta gra :<

  2. Ja z RE gralem tylko w czesc 1 i 4 (na PC, o czym zaraz), na psx i nieraz kloca ze strachu walnalem jako dzieciak wtedy. Ostanio gralem RE4, jedna z najlepszych produkcji w moim zyciu, GENIALNA, ale przez cala gre nawet mnie ciarki nie przeszly. Tutaj tez tak bedzie, jednka nie ma to dla mnie znaczenia, ogladajac gameplaye i trailery widze ze idzie w slad za 4, a to doskonale. Ja juz na 5 nie patrze jak na survival horror, ale na kolejna swietna gre akcji, i czuje ze sie nie zawiode.

  3. Ja w moim dzieciństwie pamiętam tylko jedną straszną grę , Silent Hill . Zazwyczaj z kolegą po nocach w to graliśmy , a potem się spać baliśmy . Residenty przy Silent Hill były niczym strasznym . Choć podobał mi się klimat jednej z części Residenta która toczyła się w domu . Bardzo fajną „straszną” grą była 2 część „Alone In The Dark ” . Nie jestem pewny czy to była 2 część ale gra rozpoczynała się wypadkiem samolotu , i były do wyboru 2 postacie . Fajne były zagadki , i nie była przesadzona ilość przeciwników.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here