Jeżeli graliście we wspomniane przed chwilą Magna Cum Laude, to wiecie, że słynny Larry Laffer, stworzony przez Ala Lowe jest wujkiem pewnego totalnego przygłupa, życiowego nieudacznika i stuprocentowego zboczeńca, Larry’ego Lovage’a. I niestety, w Box Office Bust ten gość znowu jest głównym bohaterem i to jego poczynaniami przyjdzie nam kierować. Ma on pomóc swojemu krewniakowi w zdemaskowaniu osoby, która sabotuje interesy jego studia filmowego, wspierając przy tym konkurencję. I właściwie to jest cały szkielet fabuły najnowszej gry z serii Leisure Suit Larry. Co prawda od samego początku dokładnie wiadomo, kto jest „wtyką”, ale i tak żeby to oficjalnie odkryć, trzeba będzie wykonać kilkadziesiąt zupełnie bezsensownych zadań, przy okazji wykonując idiotyczne prace na planie filmowym, które w większości przypadków do niczego ciekawego nie prowadzą, albo są ukartowane przez rzeczonego sabotażystę, który od samego początku gra w otwarte karty i robi wszystko, by utrudnić życie imiennikowi Laffera.
Spis treści
Prawie jak platformówka. Prawie.
Dokąd idzie Larry?
Jeśli tytuł Leisure Suit Larry to dla was synonim pojęcia przygodówka, to chyba nadszedł najwyższy czas na to, by zrewidować swoje poglądy i w końcu zaopatrzyć się w słownik wydany po roku 1996. Właściwie Box Office Bust ciężko jest jakoś gatunkowo sklasyfikować – jedną z nielicznych, by nie powiedzieć, że jedyną zaletą tej gry jest jej różnorodność. Jakby nie było, jest to tytuł z otwartym światem, choć bardzo małym, bo ograniczonym do studia filmowego wujka głównego bohatera. Pełno tutaj elementów platformowych, od czasu do czasu znajdzie się miejsce dla odrobiny skradania, są pojazdy, walki i strzelanie, klasyczne dla takich produkcji zbieractwo oraz przede wszystkim ciągłe przemieszczanie się. Larry Lovage ma wyjątkowo mało zadań, w których nie musi wzdłuż i wszerz przemierzyć włości swojego wuja.
Niestety, zespół Funsta, odpowiedzialny za Box Office Bust zapomniał o pewnej znanej każdemu prawdzie – przede wszystkim liczy się jakość, a ilość idzie dopiero dalej, jako jej uzupełnienie. Wolałbym, aby twórcy recenzowanej gry zamiast czerpać elementy gameplayu z tylu gatunków, ilu się tylko da, dopracowali w niej cokolwiek poza głównym menu, które jest chyba najładniejszym elementem całego BOB. Platformowych elementów jest całe mnóstwo, ale zamiast testować nasz refleks i zręczność, mogą co najwyżej doprowadzić do szewskiej pasji przez nieprecyzyjne sterowanie i chyba najgorszą pracę kamery, z jaką zetknąłem się przez kilkanaście lat grania. Perspektywa ciągle przeskakuje ze statycznej do takiej, nad którą sami sprawujemy kontrolę i do tego robi to w najmniej odpowiednich momentach – na przykład tuż przed skokiem, od którego powodzenia zależy życie Larry’ego. Poza tym, kamera ma tendencje do ustawiania się tak, by w kluczowym momencie wywrócić całą lokację niemalże do góry nogami i zablokować się w takim miejscu, w którym nie zobaczymy zupełnie nic, co by nas interesowało.
Walki wypadało by w zasadzie przemilczeć, bo wyglądają tak, że starcia z żółwiami w Mario to przy nich Virtua Fighter. Larry dysponuje aż dwoma ciosami, ale niestety podobną ilością sprawnych narządów wzroku już pochwalić się nie może. Trafienie w przeciwnika to istny cud, a trzeba to zrobić sporo razy, bo wrogowie Lovage’a są całkiem wytrzymali. Przez to, pokonywanie ich jest dodatkowo utrudnione – żeby nie zasnąć podczas takiej wirtualnej bójki trzeba wypić litr mocnej kawy. I przepłukać Red Bullem.
Strzelanie? Skradanie? Model jazdy meleksami? Wybaczcie, ale nie będę opisywał wszystkiego po kolei. Powiem po prostu, że prawie wszystkie elementy gameplayu stoją tu na tak samo żenującym poziomie, dając w efekcie zupełnie niestrawną mieszankę kalekich zadań, które różnią się od siebie tym, że co jedno, to bardziej irytujące swoją topornością i niechlujnym wykonaniem od poprzedniego.
Szybkie kobiety i brzydkie wozy
Mamy nadzieję, że na growy cmentarz
Czym byłby Leisure Suit Larry bez romansów z kobietami napotkanymi w świecie gry? W przypadku Box Office Bust lepszą grą – to na pewno. Funsta chyba stara się tą produkcją sugerować, że kobiety pracujące w filmowym biznesie są… cóż, szybkie i łatwe. Larry Lovage, choć jest kompletnym nieudacznikiem, co chwile narzekającym na nieszczególnie imponującą wielkość swojego przyrodzenia, żeby „zaliczyć” potrzebuje po prostu kilka razy trafić w dobrą opcję dialogową. A nawet jeżeli się nie uda, to i tak można rozmowy powtarzać do woli, aż w końcu panna nie uzna, że warto się z tym cepem przespać. Właściwie, dialogi to tutaj czysta loteria, bo bardzo często treść opcji, którą wybieramy ma bardzo niewiele wspólnego z tym, co nasz bohater powie.
Sceny seksu? Brak. A właściwie są, ale trwają kilkanaście sekund i ograniczają się do krótkiego ujęcia, pokazującą przyczepę Larry’ego. Ale biorąc pod uwagę urodę postaci, może to nawet lepiej.
Studio filmowe, w którym pracuje główny bohater oferuje również inne rozrywki, ale wcale nie są one ciekawsze od zapraszania do swojej przyczepy brzydkich, głupich i napalonych panienek. Można bić czasy kaskaderów w jeździe meleksami, co zabawne jest najwyżej przy pierwszym wyścigu. Potem każdy normalny gracz przesiada się na coś, co oferuje normalne auta i model jazdy, który można nazwać modelem jazdy. Na koniec jest jeszcze zabawa w operatora, czyli wybieranie najlepszych ujęć do filmów. Ta mini-gra prezentuje się zdecydowanie najlepiej, ale pojawia się sporadycznie i należy pamiętać, że dobra jest tylko na tle tej miernoty, którą reprezentuje sobą Box Office Bust.
Dupa! Kurwa! Seks! Czemu nikt się nie śmieje?
Gry nie ratują nawet cycate panienki
Seria Leisure Suit Larry słynie z przaśnego humoru, którym emanowały poprzednie części. Funsta posunęła się jednak parę kroków (milowych w dodatku) za daleko. Ich najnowsza produkcja jest wulgarna i bez przerwy na siłę stara się wywołać chociażby lekki uśmieszek. Na ogół się nie udaje. Owszem jest kilka perełek – głównie chodzi mi tutaj o błyskotliwe riposty Larry’ego, czy parę gagów parodiujących filmowe clichés. Niestety, to zdecydowanie za mało w istnym oceanie debilnych, chamskich i przede wszystkim bardzo odległych od zabawności pseudo-żartów. Dialogi w Box Office Bust to w znacznej większości losowe zlepki słów: „dupa”, „kutas”, „masturbacja” oraz „pierdolić”, ze wszystkimi możliwymi transformacjami tego ostatniego. Przeplatane to jest wspominanymi przeze mnie narzekaniami Larry’ego na wielkość jego członka (chyba nikt mu nie wysyła spamu na e-mail) oraz prześciganiem się gromady bezmózgich chamów, przypadkiem będących bohaterami recenzowanej pozycji, w wymyślaniu coraz to bardziej wymyślnych określeń na narządy płciowe. Nie brakuje też żenujących sytuacji, w których główną rolę odgrywa gwiazda filmowa i zoofil w jednym – Damone Lecoque. Le-cock. Ha ha.
W skrócie – poziom humoru w najnowszym Leisure Suit Larry jest tak niski, że należałoby go szukać na samym dole bezdennej studni głupoty. Kupując tę grę (co z całego serca odradzam) należy błyskawicznie odrzucić wszelkie nadzieje na błyskotliwe, pełne polotu żarty, bo takich znajdzie się kilka na krzyż. I niestety zostają w cieniu natłoku przekleństw i prób bawienia na siłę rynsztokowymi dowcipami, które może ucieszyłyby mało rozgarniętych uczniów szkół podstawowych.
Nierealnie i nieładnie
Ani takie widoki
Wydana przez Team 17 produkcja to doskonały przykład na to, że używanie bardzo popularnego silnika Unreal Engine nie gwarantuje zrobienia ładnej gry. Nowy Larry nie mieści się nawet w granicach przeciętności. Modele postaci są brzydkie, ale to jeszcze można wybaczyć, ze względu na ich karykaturalny design. Ale za to ich animacja to już coś, co mogłoby zyskać uznanie jakieś dwie generacje temu, kiedy sama trójwymiarowa grafika była prawdziwą rewolucją. Pisanie o cieniowaniu to już w moim wykonaniu kopanie leżącego, ale jakoś nie mogę sobie odpuścić. Otóż swoje cienie mają w Box Office Bust tylko ludzie, co, szczególnie przy elementach platformowych, daje wręcz groteskowe efekty. Co jeszcze? Gdy takie pytanie zadawali sobie pracownicy Funsta podczas pracy nad Larrym, niestety nie znalazł się nikt na tyle spostrzegawczy, by odpowiedzieć „anti-aliasing” i efekt jest jaki jest – ząbki na każdym kroku.
Dźwiękowo jest już znacznie lepiej. Voice acting to chyba najsprawniej zrealizowany element całej gry, jednak niech was to nie stwierdzenie nie zmyli – wciąż bardzo daleko temu do ideału. Muzyka też prezentuje się jako-tako, ale jeżeli akurat nie wykonujemy misji, to często po prostu znika, pozostawiając nas sam na sam z kretyńskimi odzywkami Larry’ego. A to wcale nie jest przyjemne.
Bust-ed
Leisure Suit Larry: Box Office Bust powinien służyć młodym deweloperom jako przykład tego, jak nie należy robić gier. Tytuł ze stajni Team 17 stara się być różnorodny, ale kiedy każdy jeden element gameplayu zawodzi, nie może być mowy o zabawie. BOB usiłuje też i to aż nazbyt nachalnie, rozśmieszyć gracza. Jaki jest skutek? Zażenowana mina i wyłączenie konsoli. Najnowsza produkcja Funsta to po prostu festiwal błędów i głupoty. Trzymajcie się od tego z daleka i lepiej sięgnijcie po Larry’ego z poprzedniego dziesięciolecia.
Seria Larry od kilku lat, czyli od premiery Magna Cum Laude nie przyciąga już do siebie tłumów graczy, lubujących się w ciekawych, pełnych humoru, niepoprawnych politycznie przygodówkach. Przed premierą Box Office Bust nie spotkałem się chyba z żadną entuzjastyczną opinią na temat tej produkcji, czy choćby jakimś optymistycznym stwierdzeniem, że może jednak coś z tego wyjdzie. Cóż, nie wyszło, więc może tym lepiej, że nie było żadnych optymistów – przynajmniej nikt się na przygodach Larry’ego Lovage’a nie zawiódł.
Team 17 to już nie ten team sprzed 10 lat kiedy pisali same hity za czasów Amigi, szkoda chłopaków 🙁
No co wy, to przecież czytają nieletni. A tak poza tym – porządna i dobrze napisana recenzja. 🙂
tak umierają gry legendy 🙁