Hej ho, hej ho
Mieszane uczucia wzbudza natomiast udźwiękowienie omawianej produkcji. Z jednej strony podobała mi się praca aktorów użyczających głosu poszczególnym postaciom, zdeformowana mowa naszych przeciwników (brrr), świetna, klimatyczna muzyka stworzona na potrzeby gry i duża ilość licencjonowanych utworów. Z drugiej usłyszymy tu kilka dźwięków, które brzmią jakby powstały w epoce kiedy szczytem marzeń był zegarek z melodyjkami podarowany nam na komunię.
Biegaj, strzelaj, biegaj, strzelaj
Alan Wake został spolonizowany. Rodzimy oddział Microsoftu przygotował kinową wersję gry, co zdecydowanie było lepszym krokiem niż zatrudnianie serialowych gwiazdek znanych tylko i wyłącznie z tego, że są znane. Spolszczenie recenzowanej produkcji wypadło dobrze. Większych błędów w tekście nie ma, choć tłumacz nie zdaje sobie sprawy z tego, że Bigfoot to nie Yeti. Zauważalnym drobiazgiem jest też „rozstrzelenie” niektórych słów kiedy znajdują się w nich polskie znaki.
Kup bateryjki
Niestety w grze znalazł się element, który praktycznie zniszczył jej najbardziej udane części. Co gorsza jest on w zasadzie podstawą recenzowanego dzieła.
Chodzi mi o walkę, która przez większą część zabawy jest po prostu nudna. Prowadzona przez nas postać musi się zmierzyć z istotami opętanymi przez Wielkie Zło. Są to „ludzie” (i nie tylko), których przed odstrzeleniem trzeba oświetlić. Właśnie z tego powodu Wake zawsze stara się mieć przy sobie latarkę. Kiedy naciera na nas wróg, w pierwszej kolejności musimy go „odrzeć” z mroku za pomocą światła. Ten patent jest całkiem udany. Samo bieganie i strzelanie już nie. Ani nie ma tu wyzwania (starcia są bardzo proste), ani zaskoczenia (gra wyraźnie sygnalizuje kiedy zostaniemy zaatakowani), ani oryginalności (walczyć będziemy może z pięcioma rodzajami wrogów). Na dodatek w dziele Remedy nie znajdziemy nawet finałowego starcia, a bossów udają słabiuteńkie ożywione maszyny (koparki, spychacze) czy inne kreatury różniące się od zwykłych tym, że trzeba na nie dłużej świecić. Zasadniczą część gry spędzamy więc na przemieszczaniu się z punktu A do punktu B i faszerowaniu ołowiem mrocznych kreatur. Mnie dość szybko zaczęło tu brakować jakiegoś udanego przerywnika zastępującego monotonne mordowanie. Sensowną odskocznią na pewno nie są tu sekwencje, w których niszczymy wrogów za pomocą olbrzymiego szperacza czy chwile gdy siadamy za kółkiem samochodu. Od czasu do czasu gra odbiera nam broń i mocniej koncentruje się na opowiadaniu samej historii i to jest przyjemne. Po chwili znów jednak pędzimy przed siebie strzelając do sługusów Wielkiego Zła.
Nie razi natomiast niewielki arsenał Wake’a. Nasz bohater korzysta z flar, granatów błyskowych i trzech rodzajów latarek. Uzupełniają je rewolwer, strzelba (dwururka i powtarzalna), karabin myśliwski i cudo nazwane rakietnicą (broń strzelająca flarami). Może się wydawać, że arsenał jest zbyt mały, ale każda broń jest na tyle charakterystyczna, że korzysta się z niej z przyjemnością.
Koszmarnie
My kontra Transformersi
Alan Wake cierpi też z powodu kilku innych – mniejszych lub większych – wad i niedociągnięć. Największą z nich jest liniowość. Tu sprawy nie trzeba tłumaczyć, a gry nie ratuje możliwość odblokowania jednego dodatkowego poziomu trudności. Nasz bohater powinien też odwiedzić siłownię ponieważ skacze jakby mu ktoś wbił miotłę w zadek, a murek wysokości dwóch puszek po herbacie zazwyczaj jest dla niego przeszkodą nie do pokonania. Nie wiem też czemu służyć ma „bullet-time” (spowolnienie upływu czasu) kiedy Wake wykonuje „efektowny” unik albo zabija niektórych wrogów. Remedy mogło też pozbyć się sekwencji, w których na szybko (lub kilka razy pod rząd w odpowiedniej chwili) musimy wciskać jeden z przycisków na kontrolerze.
Chwalona przeze mnie grafika lubi od czasu do czasu pokazać również swoje słabe strony. Samochody momentami przesuwają się skokami, a roślinność materializuje się na naszych oczach. Miejscami fatalna jest też synchronizacja ruchu warg z wypowiadanymi kwestiami. Ludzie z Remedy chcą ją poprawić dzięki DLC wydanemu jeszcze przed premierą ich dzieła! To przez kilka lat nikt nie zwrócił na to uwagi?!
W trakcie zabawy zbieramy również fragmenty powieści stworzonej przez naszego bohatera. I choć dodaje ona smaku grze, to radzę ją przeczytać dopiero pod koniec ostatniego epizodu. Kto zrobi to wcześniej, ten natknie się w niej na olbrzymie spoilery. Alan z reguły opowiada jak to zaraz zaatakuje nas taka a nie inna postać czy też to i to zdarzy się temu czy tamtemu bohaterowi. Równie dobrze Remedy mogło streścić każdy epizod gry zanim go przejdziemy…
Doczekaliśmy się?
Jak na grę, która powstawała przez wiele, wiele lat, Alan Wake posiada sporo błędów. I właśnie to jest najbardziej zadziwiające. Przez tak długi czas stworzono przyzwoity produkt, ale nie dzieło, na które czekaliśmy.
Atmosfera, fabuła i w dużej mierze oprawa są na pewno mocnymi stronami recenzowanej produkcji. Z drugiej strony mamy jednak niedociągnięcia oraz niezbyt oryginalne i wciągające podstawy rozgrywki. Jeśli jednak czekaliście na ładną grę z klimatem, to tytuł autorstwa Remedy powinien się wam spodobać. Na pewno nie jest to jednak gra dla każdego, a już na pewno nie dla tych, którzy wierzyli, że na 360tce pojawi się coś, co będzie odpowiedzią na Heavy Rain.
Nigdy nie bałem się, i wciąż nie boję się ciemności. Ok, trochę koloryzuję rzeczywistość. Nie boję się wchodzić do ciemnych miejsc lub kręcić się nocą po lesie. Chłodny dreszcz przebiega mi natomiast w dół kręgosłupa zawsze kiedy wychodzę z nieoświetlonych pomieszczeń. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale w takich sytuacjach czuje jakby wpatrywało się we mnie coś nienazwanego. Coś, co chce powiedzieć „następnym razem cię dopadnę”.
Krotko wiec mowiac, mozna nacieszyc oko „drobiazgami”, ale nie zaspokoic w pelni glodu, ktory wzmagal przez te dlugie lata.
Wygląda to tak jakby Remedy Studios chciało się pozbyć problemu. Za dużo czasu i pieniędzy zostało włożone żeby odwołać, za mało chęci aby doszlifować. Szkoda 🙁 A miał być taki rewolucyjny, godny następca M. Payna.
Fabuła niedomaga (Remedy ją zmieniało kilka razy), główny bohater cienki jak barszczyk. Za dużo nudnej walki i ten las las las. Klimat nie jest nawet w połowie tak dobry jak w starym dobrym Maxie Payne. Powiem tyle – jeśli tak mają wyglądać gry eksclusive na X360 to błagam Boga o szybkie nadejście nowej generacji konsol. X360 już najwyraźniej niedomaga. Ta gra miała wyjść kilka lat temu i szkoda, że tak się nie stało. Poza tym Alan pewnie wiele zyskałby wizualnie gdyby pojawił się na PC. Na dzień dzisiejszy PS3 że tak powiem „zapina” Xboksa jak ogier smętną klacz.
Naprawdę radziłbym najpierw zagrać, fabuła jest niezwykle wciągająca i ciekawa, walka jest urozmaicana na rózny sposob, choc strzelanie to najsłabszy punkt AW, trzeba przyznac, ale jakoś specjalnie nie uprzykrza. Bardzo dobrze poprowadzona narracja, genialne cutscenki nie licząc drętwej mimiki twarzy. @kot, co ty pleciesz ? graficznie to najwyzsza półka, GENIALNE oświetlenie, fizyka, design lokacji, gra w przeważającej większości czasu jest po prostu śliczna. Ode mnie równe 9/10
Może trochę szerzej napiszę: AW jest w sub-hd a dokładniej w rozdziałce 960×540 i niestety bardzo to widać kiedy gramy epizody dzienne gdzie nie można zamaskować niedoróbek tak jak w bardzo klimatycznych graficznie (przyznaję to szczerze) sekcjach nocnych. Nie odważyłbym się nazwać AW „wizualnie najwyższą półką”, a jeśli to jest ta najwyższa półka dla X360 to podtrzymuję zdanie, że z mojego punktu widzenia czas na nową generację konsol i to szybciutko. Nadal też sądzę, że AW byłby świetny na mocnym PC i w naprawdę wysokiej rozdzielczości wyglądałby obłędnie. Zgadzam się, że efekty świetlne są bardzo ładne i bardzo plastyczne, ale w 99% przypadków służą do maskowania niedoróbek graficznych. klimat. . . jakoś Max Payne 1&2 – a w szczególności dwójka ze swoim ciężkim klimatem i onirycznymi wizjami Maksa przebija Alana. Co jeszcze? Fabuła i jej prowadzenie: Niczym mnie fabularnie AW nie zachwycił co gorsza jej prowadzenie jest dla mnie fatalne. Żeby zbytnio nie popsuć zabawy tym co jeszcze nie przeszli zakończenie jest fatalne, a wcześniej. . . olaboga żonę porwali i latam. . . latam latam po lesie wałęsam się tu i tam (maly spojler) kiedy porywacz kazał mi się stawić w pewnym miejscu i doczłapałem tam (sekcja dzienna w której nic się nie dzieje) w samo południe i oczywiście się nie zjawił! Co robi przygłup Alan. OCZYWIŚCIE czeka do nocy w zasr. . . ruderze. Hops i mamy epizod nocny w którym again, and again tłuczemy biednych wieśniaków opatulonych całunem mroku. . . i tak w koło macieju. A skoro już jesteśmy przy walce to jest je za dużo i przez swoją powtarzalność nudzi i nie straszy. Mówiąc szczerze to paradoksalnie bardziej podobały mi się fragmenty rozgrywki w dzień (tak te pozbawione akcji) niż wałęsanie się po lesie z latarką i strzelanie do tych samych bidulów. Pudełko gry dumnie głosi, że to „A Psychological Action Thriller” Tego pierwszego nie ma wcale, trzeciego jest tyle co na lekarstwo jest tylko dużo nudnego „Ekszyn”.
A ja grę widziałem kiedyś w sklepie na TV, jakiś game-playowy trailer – opcja chodzenia z latarką tak mnie ujęła, że chciałem ją mieć jak najszybciej. Problem tylko że nie widziałem jak się nazywa 😉 Ale recenzja mi podpowiedziała :DTylko coś te daty premier są nie tak, bo już chyba widziałem gierke w markecie do kupienia 😉