Choć pierwszy komputer posiadałem już (a raczej moi rodzice posiadali) w wieku pięciu lat i granie w domu w prawdziwe gry komputerowe było niewątpliwie ogromnym luksusem, zawsze cierpiałem z powodu istnienia salonów gier i znajdujących się w nich „automatów”. Ponieważ rodzice (z racji swojego zawodu, a bynajmniej nie zamożności) zagwarantowali mi interaktywną rozrywkę od najmłodszych lat, absolutnie nie kwapili się do udzielania mi zapomóg finansowych w celu przetrwonienia ich na „automatach”. Zazdrośnie więc patrzyłem na kolegów, wydających czerwone stówki w salonach gier, tłumacząc samemu sobie (i jednocześnie w to nie wierząc), że w końcu „w domu mam prawie to samo”.
A automaty to kiedyś było coś. Zamiast ośmiobitowej, szesnastokolorowej grafiki i pisków wydostających się z kiepskiego głośniczka, miały pięknie animowane, kolorowe postacie i syntezowany dźwięk – a więc gdy ktoś mówił FAJT! to prawie brzmiało to jak FAJT! Moi zazdrośni koledzy, którzy w roku szkolnym nie mogli znieść faktu, że przychodzą do mnie „na komputer” odbijali sobie wszystko w trakcie wakacyjnych wyjazdów nad morze, bo ciągle tam grali na automatach, a ja nie mogłem. W ogóle, nie do końca wiem dlaczego, ale gra w salonach gier (czasami nazywana też nie wiedzieć czemu, „grą na fliperach”) kojarzy mi się z morzem. Pewnie dlatego, że wtedy rodzice (nie moi) byli bardziej skorzy do wyrzucania pieniędzy w błoto. No i wszyscy mieli sporo czasu do stracenia.
A więc chodziło się – w gorące dni, kiedy dorośli leżeli na plaży – do tych obskurnych, śmierdzących baraków (a czasem nawet barakowozów), w których stały nie najnowsze bynajmniej automaty, często w obudowach z zupełnie innych gier i kusiły spragnionych interaktywnej rozrywki. Nie zapomnę nigdy tych blaszanych żetonów i właścicieli salonu (czasem płci nieokreślonej, ale zdarzały się podejrzenia o żeńską), którzy patrzyli na nas, chłystków, z podejrzliwością, jakbyśmy byli ich największymi wrogami, a nie chlebodawcami. Street Fighter, pierwsze Soul Edge, jakieś Virtua Copy… ech, żyć nie umierać. Stało się tam – bez żadnej przesady – całymi dniami i nawet jeśli ktoś nie grał, zawsze mógł popatrzyć jak grają inni. Ku oczywistej uciesze tych innych.
Każdy salon gier miał swojego wymiatacza (zwykle miejscowego), który z cwaniackim uśmiechem zapraszał do pojedynku jeden-na-jeden i nie było na niego kata. Ile to razy, w tracie dwutygodniowego turnusu znajdował się jakiś dziany śmiałek, który przez trzynaście dni ostro trenował, aby tuż przed wyjazdem rzucić wyzwanie „królowi fliperów”… Takie pojedynki przechodziły do historii. I tylko sponsorzy – dorośli – dziwili się, a nawet krzyczeli na nas, że zamiast „korzystać ze słońca i wody” siedzimy w tej dusznej norze. Tia, może i było to słuszne?
A dziś? Nie ma już salonów gier z dawnych lat. Wszyscy siedzą szczelnie zamknięci w swoich domach i też walczą z innymi, ale przez Internet. Trochę mi szkoda tych fliperowych czasów, kiedy można było obejrzeć, dotknąć, a nawet w kluczowym momencie przypadkowo chuchnąć przeciwnikowi w nos świeżo skonsumowanym kebabem. I przeliczać kolejne żetony. I wrzucać je do nienasyconej gardzieli automatu. Z sentymentu wchodzę jeszcze czasem do salonu gier, który mam tu w Gdyni, przy kinie, ale to już naprawdę jest żałość. Grafika gorsza, niż na Xboxie, a takie pomysły jak „rzucanie do kosza prawdziwymi piłkami” albo „jazda na pseudo-prawdziwych motocyklach” tylko pokazują, w jak opłakanym stanie jest dziś ta branża.
Tak, to oczywiste, że lepiej jest grać w domu – taniej, bezpieczniej i cieplej (szczególnie w zimie). Ale jakoś nie umiem nie wspominać z sentymentem tych wakacyjnych wypraw „na automaty”, kiedy pięciu chłystków z różnych stron Polski, przez dwa tygodnie łączyła jedna pasja – gry.
Automaty mialy swoj klimat. . . kazdego tygodnia z bratem wybieralem sie w podroz autobusem do centrum Gdanska tylko po to, zeby „zmarnowac” nieco zlotoweczek na pierwszego Mortal’a!btw. a swoja droga to czy to tylko ja, czy Wy tez pamietacie salonowych „bandziorow” ktorzy „porzyczali” zetony od mlodszych „kolegow”?
Ahhhhhh. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . No to ktoś zagrał na moich strunach sentymentu ;)Kondolencje, że rodzice tak często „nie puszczali”. Muszę nieskromnie przyznać że sam należałem do elity wymiataczy na salonie, za plecami którego gromadził się tłum gdy dochodziłem do etapu którego nikt jeszcze nie widział na salonie. Zainwestowałem wszystkie pieniadze z dzieciństwa w magiczne żetony :)No i to morze ! Przecież dla mnie tamtejszy salon to był jedyny powód wyjazdu ! Podczas gdy oni prrzeprawiali się przez sotos plastikowych kubków i psich kup w piasku po to, żeby zdobyć raka we wczesnej dziurze ozonowej lat 80 – ja zdobywałem popularność wymiatając w nowym miejscu (niczym bohater 2 części rpga, gdy musi expować od początku na skutek amnezji) aby po rozjechaniu się do domów wszyscy widzowie mogli snuć fantastyczne legendy o tym jak wygląda outro w danej grze, a którego nikt z miejscowych jeszcze nie widział. :)Jak mawiają – to były czasy . . . . nawet jak trochę ekhm. . przebarwione 😉
ee autoamty to zgineły juz w pl w polowie lat 90 jak ludzie zaczeli pecety kupować
tak tak, salony gier zawsze były siedliskiem różnych bandziorów 😉 wymuszenia żetonów się zdarzały ;P
nie pamietam zetonow, pamietam natomiast ze automaty lykaly 20 zlotowki (ktore to czasem jakis cwaniak ‚dziurawil’, nitka czy inna zylka przywiazywal no i niektore automaty szlo oszukac i grac za darmo :> )co do gier – szczerze mowiac pamietam tylko kilka tytulow z salonu w ktorym przesiadywalem, na dodatek wszystkie byly na kompy – frog (hehe), river raid i jakis klon space invaders (w ktora to gre bylem miejscowym wymiataczem :P). bylo sporo klonow commando i ta slynna gra w ktorej latajac smiglowcem ratowalo sie ludzi (no i jeszcze jedna w ktorej robilo sie podobne rzeczy poza ratowaniem ludzi 😉 – pamietam ze ta gra miala niewatpliwie najlepsza grafike wsrod wszystkich gier jakie wtedy widzialem) i choc tez bylem skomputeryzowany niemal od zawsze to ciagnelo mnie do tegoz salonu – a najlepsze ze w zasadzie nie umiem powiedziec dlaczego 🙂
hehe pamietam jak w sypfona albo tekkena sie dniami mucilo. . . albo mortala caly dzien na 1 zetonie po przejsciu wybieralo sie 4ty znaczek i pokonywalo na czas ermaca hehe. . . apropos tekstu to sie zgadzam ale nie we wszystkim. . . w japoni ostatnio byl moj kumpel i mi powiedzial ze polowe kasy stracil na automatach by grac w tekkena 5ke sf4 wiec tam automatu wciaz kroluja. . . scena autoamatowa „dzis” jest w polsce fattalna tzn zatrzymala sie na epoce mortala trylogi czy jak wspomniano wyzej motocykli i fliperow=]. . .
W zeszlym tygodniu kumpel kupil automat Mortal Kombat 3. . . ot taki nowy mebel do mieszkania. Obecnie mozna kupic sprzet arcade za stosunkowo niewielkie pieniadze i zabrac sobie te wspomnienia do domu. Automaty wywarly spory wplyw na obecny ksztalt elektronicznej rozrywki. Nie da sie go minimalizowac ani tym bardziej wymazac. Historia pozostanie historia. . .
W Zakopanem warto automatów poszukać. Ostało się jeszcze kilka dobrych pozycji, więc jak komuś tęskno czy nie wie nad czym my się tutaj rozwodzimy, to wyjazd obowiązkowy. A jeśli chodzi o historie, to właściwie prawie całego Metal Sluga 2 przechodzę na jednym życiu, tylko ten ostatni boss jest trochę chamski. Nie chciało mi się go w domu rozwalać, bo to nie to samo, inny klimat, większe skupienie, no i tłum za plecami. Presja!No i oczywiście lightguny z kumplami, plus ta cholerna bijatyka na statku z kolesiem co to mu pół głowy zielone oko zastąpiło. I Shock Troopers 2. Powrót salonów z prawdziwego zdarzenia byłby mile widziany.
Metal Slug, Killer Instinct 2 – to dwie produkcje automatowe, które wywarły na mnie największe wrażenie i gram w nie po dziś dzień!
ja kochałem to ja dzieciaka zawsze mnie ciekawiło co jest w tym pudle ogromnym
W moich okolicach klientela tego typu przybytków była zbyt bliska marginesu społecznego – szczególnie w późniejszych latach. Na początku boomu automatów pamiętam jednak, że nie było tak źle. To były czasy, gdy taki „Salon Gier” uruchamiano w prywatnym garażu w pobliżu większego osiedla bloków. Automaty z River Raidem, Batmanem czy słynnym ze swego sterowania (wielka kula – trackball) Missile Command łykały dwudziestozłotowe monety z Marcelim Nowotko. Salony straciły na randze, gdy w domach pojawiły się pierwsze Atarynki, Spectrumy, C64, Amigi a nawet chińskie podróby NESa czyli Pegasusy. Jedno trzeba przyznać – na naszych oczach działo się wiele historycznych dokonań jeśli chodzi o rozrywkę elektroniczną i dużo przed nami. . .
Ech pamiętam jak kiedyś do salonu gier ktoś wpuścił gaz łzawiący. Niestety graliśmy akurat w Knights of the Round. Już tyle żetonów straciliśmy, że nie mogliśmy przestać. Heroicznie trwaliśmy przy automacie łzawiąc i zawodząc.
Hmm jak byłem kiedyś na wycieczce klasowej to oczywiście urwaliśmy się na salon. I wtedy też ktoś wrzucił gaz łzawiący. Tylko gdzie my wtedy bylismy. . . . hmmm w Szczecinie ? Gdzieś na północy w każdym razie.
No ja pamietam tukłem na automatach jak byłem na kolonii w Rabce Zdroju. to był rok 96. , Było super. Street fighter itd. te gierki miały to cos, niestety teraz czasy inne:)
Pojechać do takiej Japonii i zakosztować arcade’a w jednym z ich wielkich salonów. . .
Ja pamiętam, że z kumplami łaziliśmy do saonu zamiast do kościoła, do którego wysyłali nas rodzice. Mieliśmy nawet kilkadziesiąt scenariuszy kazań kościelnych wbitych w pałę, żeby jakby co wyrecytować potem przed rodzicami. ;)Co do gier to pamiętam jak dziś Great Gurianos – taki dupny rycerz na cały prawie ekran zapierdzielał w prawo i kosił wszystko po kolei, Prison Break, Rambo, Commando, Search&Rescue (to chyba właśnie ten helikopterek ratujący ludzi), oczywiście masa różnego rodzaju wyścigówek, wczesnych bijatyk itd. Najlepszym motywem jednak było granie w Druid. Było to jakby coś na kształt wczesnego rpg, oczywiście platformowe. Cały widz polegał na tym, że jak umiało się odpowiedni w to grać to na jednym żetonie można było bawić się spokojnie kilka godzin. Pamiętam, jak przychodziliśmy do salonu z kumplem i trwale blokowaliśmy automat od 8. 00 do co najmniej 11. 00 😉 W końcu oczywiście znalazła się jakaś złośliwa baba, która po jakimś czasie nie pozwalała nam w to grać. :)Automaty to było z całą pewnością Coś.
Było i tak też zamiast do koscioła szedłem z kumplami na automaty 😛
Defender czy 1942 we dwóch na automacie. . . No i flippery! Oczywiście nie raz można było w dziąsło dostać od starszych „kolegów”. No i ta wymiana w okienku na 20 złotówki. Trochę kasy poszło ;D Wsszystko zaczeło chylić sie ku upadkowi już za czasów Commodore/Atari/Amstrad.
Hehe bardziej mi ten blog przypomina „chciałbym być znów dzieckiem” niż samą tęsknotę do automatów! 🙂 Absolutnie nie zgodzę się z faktem, że to konsole zabiły salony gier, one przestawały funkcjonować na długo przed tym jak do naszych domów trafiły pierwsze Xboxy. Nie przesadzajmy z tym zrzucaniem winy. Sam przestałem na nich grać wiele lat temu, pewnie gdzieś w połowie gimnazjum kiedy zamknęli nam SG przed szkołą, fajnie było pograć w Aliena z tymi karabinami przyczepionymi do automatu! Nie mniej wydaje mi się bardziej że to my i pokolenie przed nami było grupą docelową tych gier i kiedy sami z tego wyrośliśmy w pewien sposób to właściciele nie mieli już komu podstawiać pod nos Street Figtera, tak więc era automatów się skończyła. Jest jeszcze gorsza rzecz. Bo widzisz, chciałbym mieć automat w domu, problem jest jednak taki: Nie ma nowych modeli, są tylko stare, czasem naprawdę brzydkie, z nudnymi grami (via żenujący poker) i kosztują. . . 3000zł. Trochę niepoważna sprawa, obiecałem sobie jednak że w końcu postawie takiego w pokoju i dopne swego jeszcze w tym roku mam nadzieję.
Z salonowych gier automatowych najcieplej wspominam Cadillacs and Dinosaurs, Double Dragon (ta z Billy & Jimmy od NeoGeo i ta chodzona wersja na Mame), Vigilante, MK, Street Hoop, Metal Slug. . and many many more. Od lat przeczesuje siec w poszukiwaniu wszystkich gier jakie pamietam z maszyn, w wersjach na emulatory. Wiekszosc jest juz od dawna w mojej kolekcji, niestety jest jeszcze kilka perelek ktorych tytulow nie pamietam i za nic nie moge ich odszukac : ((. Czesto do nich wracam grajac w nie na PC i choc klimatu tej wilgotnej i zimnej, przesiaknietej papierosowym zapachem budy poczuc nie moge, to frajda z grania jest nieoceniona. Ja akurat takiego komfortu nigdy nie mialem, ze moglem sie do takiego salonu wybrac kiedy tylko naszla mnie na to ochota, bo zamieszkuje w malej wiosce na dl. Slasku i jedyna okazja kiedy z kumplami moglismy roztrwonic nasze male kieszonkowe nadarzala sie tylko raz w roku, gdy przyjezdzal do nas facet z taka obwiozna buda jaka wlasnie opisywana jest w powyzszym tekscie przez Wojtka. Pamietam, ze wiesci o przyjezdzie „Szefa” bo tak do niego mowilismy :D, rozchodzily sie blyskawicznie. Pamietam jak dzis jak kumple wpadali do mnie walac do drzwi z haslem „gry przyjechaly!”. Potem to juz byl tylko wyscig szczurow, kto pierwszy stanie przed maszyna, kto pierwszy zagra, kto bedzie mial najlepszy wynik i kto dojdzie najdalej na jednym zyciu. Tego wszystkiego nie zastapia nigdy zadne konsole ani PC-ty. Szkoda, ze to juz tylko przeszlosc, ale w sercu czuc jakas taka dume, ze bylo sie czescia tego swiata. . pokolenia automatow ;-)).
Eeeee. . . . . . że co? Chcesz powiedzieć, że takie konsole jak Xbox miały „zabić” automaty?Wyobraź sobie, że przed Xboxem funkcjonowały tez inne konsole. U nas w Polsce choćby wpływ na wyginięcie automatów miała taka konsola, jak Pegasus (tak tak – to konsola! taki klon NESa), czy później pierwszy PSX (bo era 16bitów nasz kraj trochę omineła – co nie znaczy, że jej nie było).
Ale to nie były słowa moje tylko autora blogu 🙂
osobiscie nigdy pegasusa nie bede uwazal za konsole. to tak jakby teraz probowac w supermarkecie sprzedawac pentium 500mhz z kompletem gier z 1998 roku. popierdolka po prostu. a salony gier zabila mentalnosc imho – po prostu teraz jest inna, gra sie w domu tak jak oglada sie telewizje – a przeciez nikt nie bedzie szedl ogladac tv do jakiejs budy za 20 pln. a do polski nigdy nie dotarl poziom salonow ktory mozna by porownac np z kinem. . .
łezka w oku sie kręci, podwójne kończenie Aero Fighters 2 na jednym żetonie. . . ehhh. . 🙂
Hmm, nie wyłapałem tego „zabiegu”. Sorry ; )
hmm to wtedy już były kebaby? a ja myślałem że wymyślono je parę lat temu. . . ale były hamburgery, haraburgiery i hamburgieriery jak to moja babcia niemogąca wymówić prawidłowo nazywała:-)