Najpierw wyczekuję, wyczekuję, wyczekuję. Myślę, marzę, zastanawiam się jak to będzie i jak to będzie fantastycznie (nigdy nie zakładam, że będzie kiepsko). Potem w końcu lecę do sklepu i kupuję. Oglądam pudełko, czytam instrukcję, jem obiad, sprzątam w domu, kończę pracę, załatwiam wszystkie sprawy, wyłączam telefon i wreszcie… gram.
Już to wskazuje na jakiś niewytłumaczalny mój związek z grami – nie wątpię, że znacznie częstsze (i zapewne znacznie zdrowsze) jest podejście w stylu – o, fajowa, nowa gierka, zagram, zobaczę. Zrelaksuję się. I ja też w jakimś sensie się relaksuję, ale zupełnie inaczej. Nie powiem, że obdarzam każdą nową grę czcią, bo to może byłaby już przesada, ale do premiery, w którą chciałem zagrać od dawna, podchodzę z jakimś takim ogromnym namaszczeniem.
I to wszystko idzie dalej. Żadnej grze (choćby była to jakaś totalna zręcznościówka, zaplanowana z myślą o piętnastominutowych sesjach o których zapomina się natychmiast po odłożeniu pada) naprawdę nie przepuszczę. Gram i bawię się świetnie, ale jednocześnie gram z jakąś taką niesamowitą systematycznością – chcę koniecznie odblokować wszystkie bonusy, zdobyć głupie acziwmenty, znaleźć ukryte levele i wejść na wszystkie wieże, rozrzucone po całym bliskim wschodzie. W grach sportowych po prostu MUSZĘ odblokować wszystkie piłki, buty i koszulki. I nie tylko odblokować, ja ich muszę UŻYĆ, często w każdym kolejnym meczu grając inną piłką, w innych butach i w innej koszulce.
Można by to pewnie tłumaczyć umiłowaniem różnorodności, ale czasami to przybiera naprawdę kosmiczne rozmiary – włącznie z tym, że w FPSach używam broni, której nie lubię tylko po to, „żeby się nie zmarnowała”. No przecież skoro ktoś ją zaprojektował, tak pięknie narysował i wyposażył w odlotowy dźwięk, to ja muszę jej używać. Muszę obejrzeć wszystko i skorzystać ze wszystkiego. Przecież za to płacę.
I coraz częściej takie podejście mści się na mnie krwawo. Bo dochodzi do sytuacji, że pięć pierwszych leveli w tej wspaniałej grze znam na wylot, a pozostałych dziesięciu – wcale. Bo przychodzi nowa gra, bo nie ma czasu, bo pożyczyłem grę koledze i nigdy do mnie nie wróciła, bo zgubiłem płytkę. Albo na przykład gra się kończy, a ja przez cały czas używałem tylko tego kijowego gana laserowego, żeby wypasione BFG zostawić sobie na później. Dooma 3 skończyłem z pełnym zapasem plazmy, której zawsze lubiłem używać najbardziej. Bo oszczędzałem.
Nie rozdzieram tu szat i nie mówię, że jestem jakiś strasznie nieszczęśliwy, bo dotknęło mnie przekleństwo systematyczności, przez które omijają mnie najlepsze kawałki moich ulubionych gier. Skoro tak robię, to widocznie tak lubię – nie zamierzam bynajmniej tego zmieniać. Ale ciekawy jestem, czy ktoś jeszcze cierpi (a raczej: ma, bo ja bynajmniej nie cierpię) jakieś tego typu gierkowe natręctwa? Podzielcie się swoimi spostrzeżeniami – jakie, unikatowe i wyjątkowe zachowania nachodzą was w trakcie grania? Może ktoś lubi rozjeżdżać tylko staruszki w GTA? Albo zawsze gra na nieśmiertelności? Przyznajcie się 🙂
w hl2 i we wszystkich episodach skrzynki z amunicja/kraty itp, rozwalam TYLKO i wylacznie lomem. w gothicu 3 (zreszta tyczy sie to kazdego rpga) nigdy nie uzywam mikstur leczniczych (bo zawsze sie moga pozniej przydac. . ) dlatego plecak mam przepelniony nimi bo nigdy ich nie uzywam)grajac w gta , scarface nigdy nie niszcze samochodu, jesli tylko pojawi sie na nim chocby malenka rysa, zmieniam go na nowy. nie wiem skad sie biora te ‚zboczenia’, czesto mi utrudniaja rozgrywke. Nie potrafie jednak grac ‚normalnie’ 🙂
a ja przez ostatni rok calkowicie zmienilem swoje przyzwyczajenia „growe” (i nie tylko). Zasada numero uno – NIE SPIESZYC SIE. Teraz gry przechodze wszystko duzo wolniej, a przede wszystkim przechodze tylko jedna gre a nie kilka „na raz”. Zasade mam prosta, gra w jednego RPGa i ewentualnie w tym samym czaie jakis romansik z szybka zrecznosciowka lub czyms innym, nie wymagajacym tak wiele czasu. Nie dosc, ze w koncu gry koncze! 🙂 to daja mi wiecej radosci, taniej je kupuje (zanim skoncze poprzednia ta nowa juz stanieje) i zawsze mam w co grac (wszystko to w co chce zagrac wpisuje na liste i jak zaczyna sie glod kupuje jedna gre z listy). Mi sie wydaje, ze to przyzwyczajenie ze starych czasow, kiedy gralo sie praktycznie we wszystko co bylo na rynku. Teraz do gier podchodze bardziej jak do filmow – jest tego od groma ale tylko wybrane pozycje sa naprawde warte ogladniecia, wiekszosc to przecietniaki albo po prostu szmira.
Mialem dokladnie takie samo podejscie do giercowania jak autor kiedy jeszcze bylem „na fali” czyli kiedy sprzet jeszcze wyrabial, byl czas i checi do zaglebiania sie i dokladnego „przerabiania” kazdego tytulu od deski do deski. Nawet do dzisiaj do kazdego dlugo wyczekiwanego i sledzonego tytulu podchodze najpierw jak pies do jeza, czyli delektuje sie forma, poznaje caly background a dopiero potem zabieram sie za tresc, po wchlonieciu ktorej sprawdzam wszystkie dodatki.
W Morrowindzie wpadłem w straszliwy schiz z książkami i papierami; po przywłaszczeniu sobie jakiejś chałupy w Balmorze znosiłem tam po jednym egzemplarzu każdej książki jak mi wpadła w łapy (w tym „Przewodnik po paluszkach rybnych” – taki easter egg dla oszołomów mojego pokroju), podobnie najróżniejsze kartki zapisanego papieru. Wszystkie książki musiały być poukładane na pólkach lub stołach – serie koło siebie i to najlepiej w odpowiedniej kolejności. Kto próbował sie zmagać z kulawą fizyką Morrowinda wie ile mnie to kosztowało :D. Jak już miałem około 70-80 niepowtarzalnych tytułów, dorobiłem się własnej „hacjendy” – przeniosłem wszystko pieczołowicie, uporządkowałem wg nowego klucza i poukładałem od nowa i ruszyłem na dalsze poszukiwania wirtualnego bibliofila. Do dziś nie wiem czy zebrałem wszystkie możliwe księgi i świstki – pewnie nie – i dlatego nie usuwam sejwów. Gdzieś w podświadomości mam, ze tam kiedyś wrócę i że wszystkie książki tamtego świata będę MOJE. Jeżeli to nie jest natręctwo, to co nim jest? 🙂
Ja raczej nie mam takich przypadlosci, ale mimo wszystko od czasu do czasu mi sie zdarza. W Call of Dty 4 staram sie unikac strzelania w plecy. Sam nienawize, kiedy ktos staje za mna i pakuje mi kilo olowiu miedzy lopatki dlatego osobiscie uzywa noza, jesli tylko ktos odwoci sie do mnie tylem. Czasem konczy sie to dla mnie tragicznie, bo potrafie przebiec za pzeciwnikiem pol mapy, zeby go w koncu dopasc :PW Metal Gear Solid za to staram sie nigdy nie wzniecac alarmu. Jesli straze sie zorientuja, ze gdzies sie schowalem – natychmistwy load i po sprawie 🙂 Tylko przez to mam na koniec gry strasznie duzo save’ow 😛
W grach z dużymi możliwościami modyfikacji przedmiotów wybieram sobie kilka konkretnych i odpicowuję je na maxa. W Deus Ex jest to mój śliczny pistolecik, szkoda, że nie da się wizualnie tuningować 🙂 i jeszcze kusza. Jednak pierwsze miejsce ma pistolet. W RPG staram się inhumować 😉 każdego możliwego do napotkania i wrogo nastawionego, a niepotrzebnego w fabule osobnika. Dosłownie każdego. Jeśli przedmiot jest nietypowy, niemożliwy do zdobycia, niewyobrażalnie dziwny i równie bezużyteczny, również muszę go mieć :)W Deus Ex najpierw orientacyjnie przechodzę (do momentu przed samym kontaktem z wrogiem, bądź celem) wszystkie możliwe drogi dostępu, a dopiero potem wybieram najbardziej efektowną i wchodzę.
Ja mam znowu inaczej. Każdą grę, na którą czekam niecierpliwie od czasu pierwszej zapowiedzi chcę poznać i skończyć w całości. W CAŁOŚCI nie w całości. Chcę sie nią nacieszyć i poznać ją absolutnie całkowicie, czyli robię wszystkie możliwe sidequesty, włażę we wszystkie możliwe zakamarki i szczeliny (często nawet w te, o których nie pomyśleli gametesterzy), maniakalnie gapię się na wszystko dookoła (w tym w tekstury na ścianach z przyklejonym do nich nosem),wykorzystuję wszystkie możliwe opcje dialogowe, obmacuję, szperam, szukam i odkrywam. A nóż znajdę się w miejscu którego istnienia NIKT z grających się nie domyślał?Często mści się to na mnie oczywiście, bo np. zamiast podążać główną linia scenariuszową, która z natury rzeczy jest najciekawsza, ja pałętam się z uporem maniaka po jakichś zadupiach w galaktyce (Mass Effect) bo muszę przecież pozbierać jakieś nikomu do niczego niepotrzebne minerały czy insygnia. Oczywiście muszę mieć aktualnie najlepszą snajperkę, którą widziałem u jednego kupca, więc hura na drugą stronę galaktyki (kolejne zadupie) bo trzeba uciułać na nią sporo kasy. (nieistotnym jest tu fakt, że zazwyczaj takie ciułanie zabiera ok 4h, a ta samą snajperkę znajduję na podłodze, w następnej misji z głównej linii scenariuszowej). Tak, życie z natręctwami bywa trudne, ale ile daje radości! ;]p. s. polo_tuc —> właśnie znalazłeś się w samej czołówce mojej listy najbardziej zakręconych maniaków o jakich słyszałem. ;] Respekt stary, respekt.
polo_tuc—> tak na fali mojego tekstu o geekach, który dziś napisałem dostajesz ode mnie osobiście tytuł geeka sezonu. Powaliłeś mnie po prostu. Jeszcze o takim motywie nie słyszałem. Jedyne co Cię może usprawiedliwić to to, że jesteś w realu (jak ja nie znoszę tego słowa) np. bibliotekarzem lub księgarzem :)Jeśli chodzi o moje skrzywienia to jakiś czas temu kiedy grałem dość nałogowo w R6 bodajże Rogue Spearto miałem dwie fazy. Pierwsza – na snajperkę. Starałem się jak najwięcej terrorystów na mapie zdjąć ze snajperki. Uwielbiałem misję z odbijaniem samolotu na lotnisku – najbardziej pierwszą fazę, kiedy trzeba było oczyścić płytę, schodki i wejście. Druga faza była na pistolet. Analogicznie – cała plansza tylko z pistoletem. Ostatnio jednak jakoś u siebie nie zauważam takich dziwactw – nie wiem czy dlatego, że ich nie mam czy że ich już nie rejestruję świadomie :)Zresztą polo_tuc zepsuł całą zabawę. Nie ma już co rywalizować w stopniu swego zdziwaczenia – wiadomo, że i tak nikt go nie przeskoczy 😀 Ale swoją drogą w RPGach też zawsze czytam wszystkie książki ktore znajduję. Choć nie zawsze je kolekcjonuję, o układaniu nie wspominając 😀
cholera, myślałem, ze ktoś napisze „ja też tak miałem” . . . ale już taki los „geeka sezonu” 😀 – nawet mnie łechce ten tytuł, nie powiem. . .
Ja mam tylko jedno skrzywienie (niewyleczalne) zawsze jak odpalam grę na moim X to pierwsze co robie to sprawdzam „grafikę” muszę zobaczyc wszytko HDR ,wygładzanie krawędzi,itp. W FPS jak jest pistolet z opcią przybliżania albo jakaś snajperka to sobie przybliżam np. liscie na drzewie i oceniam jakość tekstur (zawsze mi koledzy mówia ze zajmuje sie jakimiś pierdołami zamiast grac ) ale ja muszę to zrobić bo będę chory jak sobie nie zobacze tych” lisci”z bliska , no poważnie powinni mi dać jakiś papier ze jestem chory na ta chorobę . W Bioshock’u złapałem znowu fazę na wodę przechodziłem do następnych etapów gry po to aby zobaczyć tylko jakość wykonania wody przez programistów. O Call od duty4 lepiej nie będę sie wypowiadał bo było to chodzenie z karabinem snajperskim po mapie i przybliżanie wszystkiego co sie da:trawa,drzewa,chłopy z teamu szczególnie ich japy (nie wiem skąd sie to wzięło) znowu w assasin creed złapałem fazę na tę kobietę to ta pani która asystuje temu doktorkowi, który nas podłącza do tej maszyny wyciągajacej wspomnienia ustawiałem sie pod każdym kątem( bo niestety ta gra nie posiada opci przyblizania wiec trza bylo kombinowac z Kamera gry) aby ją zobaczyć z bliska i jakość wykonania tekstur na jej twarzy. Nie wiem jak te moje skrzywienie można nazwać fachowo ale to jest chyba „Mania na punkcie graficznym gry” dzięki właśnie tej chorobie widzę więcej i wiem więcej na temat danej gry i jej producentach.
Moscimurgrabia: No to teraz prosimy o wyniki tych testów. Szczególnie jak oceniasz panią w Assassin’s Creed 😉
Heh, to ja tak mialem tylko przy okazji pierwszej Lary. Wrecz wbiegalem nia na mury od czasu do czasu. . . Ale to byly czasy , gdy nawet animowany tylek wojowniczki z Golden Axe dzialal pobudzajaco. . (btw. ten strach w klasie, zeby czasem nie brala teraz do odpowiedzi xD)
malacarPani z Assassin,s Creed według moich testów:D otrzymała 8/10 za wdzięk,a programiści z Ubisoftu za jakość i wykonanie tekstur otrzymali 6,5/10.
Ja w Morrowindzie kolekcjonowałem właściwie wszystko : zestawy stołowe, komplety uzbrojenia i pancerza (odpowiednio poukładane), nawet zioła. Zksiążkami to osobna szopka. Nie wystarczało mi kolekcjonowanie, ja je musiałem wszystkie przeczytać. Co gorsza dla zdobycia nowych egzemplarzy potrafiłem nawet zabić 😉