„Wysoka jakość za niską cenę” – to według mnie najweselsze hasło reklamowe, jakie kiedykolwiek powstało. Fakt, że copywriterzy w lokalnych rozgłośniach radiowych wciąż je stosują pokazuje, iż niektórzy wciąż uważają je za oryginalne, ale prócz jego oczywistej żałosności, ja muszę z przykrością stwierdzić, że w dzisiejszych czasach nie ma mowy o wysokiej jakości za niską cenę. Nie ma też niestety mowy o wysokiej jakości za wysoką cenę.
Wszyscy – od piekarza po dyrektora olewają sobie robotę. Panu Stasiowi, który kładł podłogi brakło listew podłogowych? Zrobił jedną z dwóch i uciekł. Nie zauważyłem, mam listwę z dwóch połówek przy wejściu do kuchni. Redaktorka luksusowego pisma dla kobiet się spieszyła? Korektor miał dużo spraw na głowie? W artykule w gazecie za 10 złotych namierzyłem dwie okropne literówki. Szyba w aucie mi nie działa? Panowie w autoryzowanym serwisie przesmarowali i „już działa”. Dojechałem do domu – już nie działa. I tak dalej i tak dalej.
Skoro wszyscy wokół robią byle jak, nic dziwnego, że i twórcy/wydawcy/dystrybutorzy gier robią byle jak. Ale powiem wam szczerze, że ja już tego wszystkiego mam dość. I nie czaruję się – nie zmienię świata. Ale jeśli mogę uprzykrzyć życie ludziom „za nic nie odpowiedzialnym” po drugiej stronie telefonu do pomocy technicznej, to będę im je uprzykrzał, że aż się… że aż im się odechce. Od dzisiaj za każdym razem, kiedy w pudełku z grą znajdę źle zszytą instrukcję (dwa razy to samo, połowy brakuje), będę ją wysyłał, wydzwaniał, prosił, groził, kazał zwracać i ZAJMOWAĆ SIĘ OSOBIŚCIE MOJĄ SPRAWĄ. Za każdym razem, kiedy gra zostanie wydana zabugowana, będzie się wywalać, trzeba będzie ją patchować itd. – będę dzwonił. Koniec z „to nie nasza wina, to wina producenta”. Nie będziesz mi panie w Pomocy Technicznej grał sobie w Hirołsy i zajadał pizzy. Będziesz ze mną rozmawiał. Przez pięćdziesiąt minut. A ja będę cię straszył, że zgłoszę to zachodniemu producentowi albo Urzędowi Ochrony Konsumenta.
I nie myślcie, że nie wiem, na co się porywam. Zdaję sobie sprawę z tego, że czeka mnie pół godziny wiszenia na telefonie (wszystkie linie zajęte), konieczność ciągłego identyfikowania się i sprawdzania o której dokładnie wysłałem list z reklamacją („nie doszedł, ach te skrzynki mailowe”). Że będę musiał wysłuchiwać opatentowanych przez speców od Pomocy Technicznej formułek „niech pan wyinstaluje wszystko, przerestartuje Windowsy, zgasi światło i trzy razy splunie przez ramię. Powinno pomóc”. Nie dam się zbyć. I będę walczył.
Niczego nie zmienię, wiem. Żeby coś zmienić, musiałoby nas być tysiące, a szczerze mówiąc – gra jest niewarta świeczki. Nie ma sensu poświęcać dziesiątek godzin na użeranie się z Pomocą Techniczną, która zresztą rzeczywiście nic nie może zrobić, bo a) nie umie, b) rzeczywiście nie jest odpowiedzialna. Odpowiedzialność korporacyjna to śmiech. I nie, nie dam im tak naprawdę do wiwatu, bo musiałbym przestać kupować gry, a te są wydawane w WYSTARCZAJĄCO dobrym stanie, żeby w nie grać. Ale z czystej, ludzkiej złośliwości, zamierzam wiercić dziurę w brzuchu wszystkim, pod wszystkimi możliwymi telefonami, za każdy błąd, niedziałający hotfix i każdą źle wydrukowaną instrukcję. KRWI!
nooo w sumie może i by coś załatwiło. Nikt chyba UOK nie zgłaszał, że X360 jest niezgodny z zamówieniem (brak możliwości zakładania konta w Polsce), w stanach pewnie już wielomilionowe procesy by się toczyły. U nas co najwyżej redaktorzy delikatnie podpytają microsoftowego pijarowca co się dzieje i to w takiej formie jakby bali się, że ten pijarowiec moze zabić, czy coś w tym rodzaju. Z drugiej strony nie dziwię się bo mi na przykład po prostu się nie chce latać gdzieś pisać pisma, wydzwaniać bo ten czas mogę poświęcić na inne rzeczy.
Odpowiadając na pytanie z sondy. NIE, nigdy. Jakim prawem żąda się ode mnie posiadania „czystej, dziewiczej Windy”. . . Na komputerze mam milion aplikacji i ma to z nimi działać, kropka. Albo niech napiszą na pudełku, że „gra działa jedynie wtedy, gdy jest jedyna aplikacją w systemie”. W helpdesku pracują ludzie niekompetentni, którym nie zależy na rozwiązaniu problemu klienta. Po miesięcznej przeprawie z baranami z EA Polska w sprawie „The Sims 2” obiecałem sobie, że jeśli mam problem z grą, to albo poradzę sobie własnymi siłami, albo ją sprzedaję. Koniec, kopka, godzina mojego czasu za dużo kosztuje, żeby tracić ją użeranie się z kimś przez telefon.
„W helpdesku pracują ludzie niekompetentni”. . . bzdura. oni robia dokladnie to, do czego zostali przeszkoleni – sprawic zeby „natret” sie zmeczyl i odpuscil.
wulfgar – nie do końca. problemem helpdeskow wszelakiego rodzaju jest zazwyczaj lenistwo ludzi z niego korzystających. 95% problemów z jakimi zwracaja się do helpdesku użytkonicy czegokolwiek opisane jest w manualu, readme, support faq, ewentualnie bezpośrednio na ekranie. Dodatkowo takie osoby są zazwyczaj wyjątkowo poirytowane, że cokolwiek sie od nich wymaga (np. umięjętności czytania) więc staja się nieprzyjemne (by phone), czy wyniosłe (by mail). Tak więc, po załatwieniu tych 95% delikwentów dowolna osoba pracująca w helpdesku jest już na tyle wyczerpana psychicznie, że pozostałe 5% „obrywa” niejako za całokształt i albo jest zbywane albo ignorowane. Ale na szczęście nie jest to regułą.
Mi kiedyś klucz do gry nie działał. Zadzwoniłem, dali mi nowy. 5 minut i już grałem. Kilka razy dzwoniłem do TP naprawiając neostradę znajomemu. Gdy koleś po drugiej stronie słyszał, że ma do czynienia z osobą kompetentną (mną:)) od razu gadał z sensem i nawet mi raz pomógł:). Tak więc mam dosyć pozytywne doświadczenia z helpdeskami.
Kiedyś, jak instalowałem u siebie netię, okazało się, że nie podano mi jakiegoś hasła. Zadzwoniłem do nich, trochę to potrwało, nim w ogóle zrozumieli z czym mam problem – podawanie nrów umów, danych osobowych, etc. . . W końcu udało mi się połączyć z jakimś „działem technicznym”. I pytam o hasełko. A pan po drugiej stronie zdziwiony chyba moim brakiem pomyślunku mówił: „A niech pan wpisze razdwaczyczterypińćsześć”. Wklepałem cyfry od 1 do 6 i. . . działa. Przecież tego tak łatwo można się było domyślić, nie? ; ) W sumie nie miałem powodu denerwować się na pana na drugim końcu, choć problem był absurdalny i byłem wręcz wykończony walką z instalacją. Ogólnie to ludzie z pomocy technicznej mają przewaloną robotę. Wysłuchiwać od konsumentów jakieś żale i skargi na błędy, za które zupełnie nie są odpowiedzialni. To tak jak ludzie wydzierający się na kasjerki w Biedronce za to, że jednorazowa siateczka kosztuje 7gr albo że płacić kartą nie można. A czy to wina kasjerki? Czy to wina miłej pani z pomocy, że Fallout 3 się wiesza? Po co na nią krzyczeć? Po co wyładowywać agresję na niewinnej osobie? Ona pomoże tylko w swoim zakresie, patcha nie napisze. . .
Jeżeli chodzi o gry komputerowe i sprzęt to preferuje spotkanie twarzą w twarz. Nie mam cierpliwości do załatwiania takich spraw na odległość( jak i również kupowania). Szukam po forach, rozpytuje ludzi. To musiałoby już być naprawdę coś poważnego, żebym musiał do kogoś dzwonić, nacisnąć cyfrę, a później parę innych cyfr, by po krótkiej rozmowie, z powiększonym rachunkiem telefonicznym załamać ręce. Miałem natomiast kontakt z helpdeskiem dwóch największych firm oferujących usługi telekomunikacyjne. Ale tę historię zapewne niektórzy już znają. Fachowość tych ludzi polega na tym że traktują człowieka jak głupca który potrafi tylko włączyć komputer i klikać gdzie popadnie myszką ;). Ale to tylko moja opinia.
ash_22 : Ale prawda jest taka, że niestety większość osób jest analfabetami komputerowymi. Sam pracuje w helpdesku. Na szczęście nie tylko takim telefonicznym, tylko jak coś poważniejszego się dzieje, to mam możliwość podejść do osoby i pomóc. Faktycznie nieśmiertelna fraza ‚proszę zrestartować komputer’ pomaga na tak 60% zdarzeń. 30% to jest kopnięty kabelek sieciowy. 5% to przepełnienie pliku danych Outlooka. Poważniejsze sprawy to ostatnie 5%. A użytkownicy czasami nie rozróżniają prawej od lewej (‚proszę kliknąć prawym klawiszem myszki’) i co ciekawe niektórzy sie kłócą (‚Bo jeśli go częściej używam, to oznacza, że jest to prawy!’ niestety autentyczne). Jak jest napisane ‚Hasło wygasło, proszę podać nowe zawierające 8 znaków i więcej’ to bywają telefony, że system nie przyjmuje ich nowego hasła złożonego z 6-ciu cyfr. Naprawdę masa ludzi nie czyta ze zrozumieniem, albo nie myśli logicznie – w miejscach, gdzie wiedza komputerowa jest zupełnie zbędna i zwala to na karb kłopotu ze sprzętem i dzwoni do helpdesku. Dlatego bardzo miłą odmianą są ludzie znający się na rzeczy, ale od pierwszego zdania ciężko takiego poznać. pozdrawiam
Również pozdrawiam michrz. Co do samego problemu, to zgadzam się w zupełności. Znam sprawę z obu stron barykady, więc też jestem w stanie zrozumieć to do czego się odnosisz. To tak jak z ankietami socjologicznymi, trzeba równać w dół, co widać w zachowaniu ludzi w helpdeskach. Dostosowują się do większości. Sam od czasu do czasu komuś pomogę prywatnie, i wiem że niektórzy są „odporni” na wiedzę, i co najgorsze winy szukają nie po swojej stronie. Twoje przykłady jeszcze bardziej dobitniej to ukazują. Nie oczekuję nic więcej tylko pomocy. Natomiast jeżeli po dłuższej rozmowie ja i mój rozmówca nie znajdujemy rozwiązania problemu, cóż, czuję się nieusatysfakcjonowany. To tyle mojego marudzenia ;).
Na szczęście nie miałem wielu okazji do kontaktu z pomocą techniczną ale za każdym razem była to strata czasu. Nie tylko dla mnie. Zdaję sobie sprawę, że 80-90 procent zgłoszeń to idiotyzmy jakie opisuje michrz ale humoru mi to nie poprawiało. Miesiąc stracony na korespondencję z częstotliwością jednej odpowiedzi na tydzień, napisanej metodą kopiuj/wklej bez czytania moich wypocin potrafią zniechęcić na dobre. Inna sprawa, że teraz to przynajmniej ktoś zazwyczaj odpowiada. Jak ileś tam lat temu cd-rom złamał mi płytkę nr 4 z Baldur’s Gate (blue screen jak wchodziłem do świątyni, w której czekał na mnie Sarevok), na moje maile dotyczące możliwości wymiany nośnika nie otrzymałem nawet odpowiedzi typu „spadaj”.
Po tych wszystkich postach dochodzę do wniosku, że ludzie którzy są oporni na wiedzę powinni zapalić świczki i zagasić całą elektryczność. Najlepiej to wyjść do lasu i rozpalić ognisko. Głupota ludzka nie zna granic a przebywanie między nimi powoduje trwałe uszkodzena psychiki.
Ja jako człowiek który informatyką para się zawodowo już dość długo stwierdzam, że nigdy nie maiłem problemów z grami, ani jakiś wielkich przejść z windowsami. Za to oglądam czasami komputery innych i wcale się nie dziwię, że coś im źle działa. Jeżeli miałem problem, to tylko taki, który był „łatany” w kolejnym paczu. Popieram wszystkich piszących tutaj o odporności na wiedzę obywateli. Niestety to prawda, komputer to dość złożone narzędzie i czynników, które mogą powodować złe działanie całości jest bardzo wiele. Ludzie nie przestrzegają komputerowej „higieny” i potem narzekają na cały świat, że im coś nie działa. Oczywiście nie twierdzę, że wszystkie produkty wypuszczane na rynek są doskonałe. . . tak nie jest, nie było i nie będzie. Kto choć trochę ma pojęcie o programowaniu wie, że przy dzisiejszej złożoności projektów rzeczą niemożliwą jest nie popełnienie żadnego błędu. Dodając do tego różne konfiguracje sprzętowe, programowe i upodobania użytkowników mamy funkcję o nieskończonej liczbie zmiennych. . . nie ma się co dziwić, że czasami coś nie zadziała. . . .
Widzę, że dyskusja poszła w „helpdeska ogólnie”. . . w różnych firmach pracowałem i zawsze dobrze żyłem z IT, bo wiedzieli, że bzdurą do nich nie dzwonię. Ale mówimy o pomocy technicznej w grach! Jeśli wspomniane przeze mnie „The Sims 2” przy próbie instalacji od razu po włożeniu ORYGINALNEJ płyty do napędu wywala błąd bez żadnej treści, a pomoc techniczna przez 6 tygodni nie jest w stanie znaleźć solucji poza „prosimy przeinstalować Windowsa”, to. . . rączki klapp. Zwłaszcza, że grę próbowałem zainstalować na systemie postawionym dwa dni wcześniej. Zwykle bardziej pomocna jest lektura for o danej grze, ale nie w przypadku „The Sims 2”, gdzie najlepszym miernikiem ich poziomu są stwierdzenia „kup laptopa za 5 tys. zł lub więcej, to na pewno gra pójdzie”. Żeby nie było: sam w to nie gram, grać chciała moja Pani 😉
A ja dzwoniąc do helpdeska zawsze udaję komputerowego analfabetę. Mówię co mi nie działa, jaki mam system i koniec. Dalej to oni mi mają powiedzieć ze szczegółami co, gdzie i w jakiej kolejności mam klikać, żeby działało. Na tekst w stylu „przeinstaluj pan system” odpowiadam, że już to zrobiłem i tyle. Nie będę się kłócił i tłumaczył za każdym razem jaki to jest bezsens – szkoda czasu. No i generalnie sposób „udawać komputerowego analfabetę” się sprawdza. Przynajmniej jak do tej pory. Nie ma co krzyczeć, grozić, wyzywać. Wystarczy tylko znać np. umowę, którą się podpisało. Jak nie działa mi łącze internetowe, to wg. umowy za każde zawinione przez providera 24 godziny należy mi się jakaś rekompensata (to taki przykład tylko). Wystarczy się pochwalić znajomością tego punktu, wziąć imię i nazwisko osoby, z którą rozmawiamy (nie trzeba zapisywać – wystarczy udawać, że się zapisuje). To zdumiewające o ile wzrasta zaangażowanie osoby z helpdesku, kiedy jest przeświadczona, że zapisaliśmy jej personalia celem ew. złożenia skargi. Zresztą tak jest wszędzie – ludzie stają się bardziej pomocni (panie w okienkach, panie w urzędach. . . ) kiedy tracą atut anonimowości :-).