W zasadzie od premiery Wii, Nintendo, mimo odniesienia ogromnego sukcesu, musi odpierać ataki zniesmaczonych graczy twierdzących, iż jest to platforma mająca sporo do zaoferowania tylko i wyłącznie tak zwanym casual gamers. I choć koncern z Kioto zarzeka się, iż wcale tak nie jest, to jednak różnica pomiędzy bazą software’u na ich najnowszej konsoli, a na sprzęcie konkurencji widoczna jest gołym okiem. Denise Kaigler z amerykańskiego oddziału Ninny postanowiła wyjaśnić nam, czemu tak jest.
„Muszę przyznać, że hardcore’owi gracze mają ogromne apetyty na wszystko od Nintendo, a my to kochamy. Kochamy to!” – tłumaczyła Kaigler w wywiadzie dla serwisu Bitmob. „Ale kiedy dojdziemy do punktu, gdzie oni powiedzą: „OK Nintendo, mamy dość!”… nikt nie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji”. O tak, na dzień dzisiejszy Wielkie N balansuje na granicy przesycenia rynku fantastycznym, iście hardcore’owymi pozycjami. Od czasu do czasu nawet na Valhalli nikt nie stawia się do pracy, bo musimy sprzątać mieszkania po „hardkorowej sesji w Cooking Mamę”.
„Nie chcemy, by wasz apetyt został kiedykolwiek nasycony, bo kiedy was usatysfakcjonujemy, nie będzie już dla nas miejsca” – ciągnęła swój wywód przedstawicielka Nintendo of America. „Powstaje więc pewien niezwykły związek pomiędzy Nintendo, a graczem, który nas cieszy i mamy nadzieję, że cieszy również gracza”.
Doprawdy? Tylko przyzwoitość powstrzymuje mnie teraz od napisania, czyją matką jest nadzieja. Tak więc może szybko skończę tego newsa, zanim pójdę jedno słowo za daleko, naśmiewając się z bełkotu pani Kaigler.
Nintendo jest hardkorem!;]
Ale zasadniczo to kloaka pelna Marianow i innych Pikachow.
przebystra ta denis. . . oj rety rety. powie jej ktoś w końcu, że robi z siebie idiotkę?