W mediach ciągle słyszymy, że gry są powodem przestępstw, wypaczają psychikę młodzieży i zachęcają do przemocy. Jako zupełnie zrównoważony psychicznie gracz z ponad 20-letnim stażem jestem daleki od podzielania takiej opinii, nie trzymam też w szafie karabinu, ani nie napadam na staruszki pod pocztą, choć przy GTA IV spędziłem grubo ponad 40h.
Trudno jednak patrząc na niektóre gry nie zgodzić się z twierdzeniem, że wiele z nich wręcz zachęca nas do niszczenia. Rację mają ci, którzy mówią i piszą, że gracz jest zwierzęciem agresywnym. Bo jest. W wielu przypadkach. Problem polega jednak na tym, że ja wiem, że owa agresja ogranicza się wyłącznie do wirtualnego świata za szybą monitora, rzekomi specjaliści czy jak kto woli eksperci często o tym zapominają stawiając znak równości między grami i światem rzeczywistym. Zabił – musiał grać w brutalne gry. Gra w brutalne gry – tylko czekać aż ruszy na rodzinę z pianą na ustach uzbrojony w nóż i Bóg wie co jeszcze.
Prawda jest jednak taka, że gracz sięga często po gry właśnie po to, żeby wyładować negatywną energię w wirtualnym świecie. Piszę to po nocnej sesji przy Burnout Paradise kiedy przez ładnych kilka godzin cały mój wysiłek wkładałem w spektakularne niszczenie samochodów moich przeciwników (i nie tylko). Nawet jeśli w wyścigu wystarczyło po prostu jako pierwszy dotrzeć do mety nie mogłem sobie odmówić małego „bodiczka” spychającego pędzącą maszynę prosto na betonowy słup. Czy myślałem o tym, że za kierownicą siedzi kierowca? Czy chciałbym tak zrobić w rzeczywistości? Oczywiście nie, bo to tylko gra i pozwalam sobie na taką rozrywkę z pełną świadomością tego faktu.
A trzeba przyznać, że gry komputerowe jak mało co pozwalają na tak bezkompromisową i zarazem zupełnie nieszkodliwą rozrywkę. Cały czas rozwijane i udoskonalane modele zniszczeń powodują, że na ekranach naszych komputerów możemy oglądać coraz bardziej spektakularne eksplozje, dech w piersiach zapierają koziołkujące samochody, które po chwili zmieniają się w kupę pomiętego żelastwa. A jakby tego było nam mało zawsze istnieje możliwość oglądnięcia powtórki, w zwolnionym tempie, pod wszelkimi możliwymi kątami z dziesiątek kamer rozstawionych wzdłuż torów. Dzięki temu możemy obserwować rysujące się na szybach pęknięcia, które po chwili przemieniają się w eksplozję tłuczonego szkła, niemal z chorobliwą dokładnością widzimy każdy centymetr maski, którą siły uderzenia zmieniają w blaszaną miazgę, a wszystko przy akompaniamencie łomotu giętej blachy. Fajnie? Pewnie, że fajnie! W końcu dla takich rzeczy wielu z nas włącza takie gry jak Burnout Paradise. I w błędzie są ci, którzy twierdzą, że takie produkcje to efekt brutalizacji kultury jaka dokonała się w ciągu ostatniej dekady. Ludzi kusiło rozbijanie samochodów, a przynajmniej wyprawianie z nimi niecodziennych rzeczy od czasów pierwszych komputerów. Choćby taki Stunts z 1990 czy wydany rok wcześniej Stunt Car Racer przy którym spędziłem setki godziny, śmigając po przedziwnych torach, notorycznie rozbijając mój samochód w karkołomnych skokach czy spektakularnych wypadkach. W obu tych grach chodziło jednak o dojechanie do mety. Grą, która całkowicie postawiła na zabawę wynikającą z niszczenia było Destruction Derby (1995). To właśnie tutaj po raz pierwszy cieszyłem się widokiem giętej blachy. Od tego momentu producenci gier samochodowych coraz częściej implementowali do swoich tytułów rozbudowany model zniszczeń. Teraz już nie tylko w Destruction Derby mogliśmy oglądać odpadające drzwi, powyginane klapy od silników czy pękające szyby, praktycznie każda gra oferowała taką możliwość. Grając w Colina McRae walczyłem o jak najlepszy wynik jednak z radością obserwowałem urywający się zderzak i potłuczone światła. Stąd była już niewielka droga do takich tytułów jak Flatout czy seria Burnout, łączących ściganie z entuzjastycznym rozbijaniem samochodów.
Nie bójmy się tego powiedzieć. My kochamy efektowne kraksy, w których samochody zmieniają się w kupę bezużytecznego złomu. Nie sprawia to jednak, że siadając za kółko mamy ochotę powtórzyć to w tzw. „realu”. I o tym powinni pamiętać wszyscy ci, którzy tak łatwo i chętnie stawiają znak równości między rzeczywistością, a grami.
Tak niszczenie zdecydowanie ROX!:)Lecz, co mi sprawiało NAJWIĘKSZĄ frajdę w produkcji Cryteka pt Crysis? NISZCZENIE!:)
W Crysisie to tylko ten element gry byl fajny 😛 Swego czasu grajac jeszcze w scigalki na piecu, byl to chyba ktorys Colin, bardzo lubialem z duza predkoscia wjezdzac w drzewa 😀 Troszke irytujace bylo za to to, ze krzaczki, ktore powinny sie teoretycznie roztrzaskac jak zapalki staly twardo a pol samochodu urywalo 😀 Jak sobie teraz pomysle o environmental destruction w Diablo 3. . . nic tylko barka brac i machac mlotem na lewo i prawo :DPS. Podpis obrazka bezcenny 😀
Widać destrukcję ludzie mają we krwi.
lubię sobie na ekranie przyfasolić samochodzikiem 😀 Kto nie lubi?