W zeszłym roku seria FIFA przeszła rewolucję. To już nie były, jak zwykle, kosmetyczne zmiany, a mechanika gry napisana niemalże od zera. Ogólnie rzecz biorąc, nowa twarz piłki ze stajni EA Sports spodobała się wirtualnym kopaczom na całym świecie. Sam z peanami na cześć zespołu Petera Moore’a wolałem poczekać przynajmniej do premiery Fify 10, by zobaczyć, czy Elektronicy poprawią błędy, które popełnili podczas faceliftingu swojej flagowej produkcji. Część pomyłek owszem, udało się wyeliminować, ale niestety, nie wszystkim EA zajęło się tak, jak można tego było oczekiwać. Jedno jest pewne – FIFA w niezłym stylu wróciła do metody „małych kroczków”.
Let’s play!
Jacek Gmoch na to: „he he he”
Najważniejszym usprawnieniem względem zeszłorocznej edycji jest odświeżony system kontroli zawodnika. Teraz możemy poruszać się pod dowolnym kątem, a nie tylko w ośmiu predefiniowanych kierunkach, jak miało to miejsce do tej pory. Poza tym, przez kosmetyczne zmiany przeszedł silnik fizyczny – element, który zupełnie odmienił oblicze Fify. Dużo mniej jest teraz kuriozalnych sytuacji, w których zawodnik z piłką pada jak rażony gromem tylko dlatego, że obrońca drużyny przeciwnej groźnie na niego spojrzał. Chociaż właściwie, jakby taki Pepe (ten z Realu) popatrzył się na mnie tak, jak parę miesięcy temu popatrzył się na Javiera Casquero w meczu z Getafe, pewnie też bym udawał, że nie żyję. Może trochę przegięto teraz w drugą stronę, bo jeśli boiskowy czołg się dobrze ustawi, to niemal nie sposób odebrać mu piłki – defensorzy będą się od niego niemal odbijali.
Co gorsza – zdecydowanie zmalała skuteczność wślizgu, po którym na ogół albo jest faul i kartka, albo napastnik zbiera się dużo szybciej od obrońcy i pozostaje w posiadaniu piłki. Mimo to, jest zdecydowanie lepiej niż rok temu i na plus należy EA Sports zaliczyć fakt, że fizyka w nowej Fifie stała się dość przewidywalna i w naprawdę ogromnym stopniu zbliżona do tej, która rządzi prawdziwym światem. Na całe szczęście, nie ma tu na tyle dużej schematyczności, by można było wygrywać dzięki kilku wyćwiczonym zagraniom – to jak zachowają się piłkarze uzależnione jest nie tylko od parametrów ich opisujących, ale też tego jak się ustawią, czy zmęczenia. Dlatego właśnie, choć nie będzie to zbyt częsty widok, może się zdarzyć, że Carlos Tevez wygra pojedynek główkowy z Alessandro Nestą, a Marysia Guti zdoła czysto odebrać piłkę Essienowi. Jest jeszcze jedna poprawka – snajperzy już z takim uporem nie strzelają po słupkach i poprzeczce.
Twórcy najpopularniejszej od wielu lat gry piłkarskiej wciąż starają się o to, by główna bohaterka ich produkcji zachowywała się coraz bardziej realistycznie i idzie im to świetnie. W „dziesiątce” gałę czuć jak nigdy wcześniej. Rozciągnięcie gry mięciutkim, kilkudziesięciometrowym krosem a’la Xabi Alonso w najlepszych czasach, rozklepanie obrony kilkoma błyskawicznymi podaniami na małej przestrzeni, takimi w stylu Barcy… to się dzieje w tej grze i daje całe mnóstwo frajdy! Oczywiście są też błędy (szczęśliwie – w mniejszości). Jeżeli zobaczycie pajaca podskakującego po boisku, w miejscu gdzie akurat toczy się gra, to się nie dziwcie.
Właśnie zwróciliście uwagę na istnienie sędziego. Wirtualny arbiter czerpie jakąś chorą przyjemność ze stawania na linii podania i wymachuje nogami, żeby uniknąć piłki. Czasem z mizerną skutecznością. Poza tym, gra ma tendencję do ignorowania przewinień na zawodnikach nie będących przy piłce, przez co momentami dochodzi do iście kuriozalnych sytuacji. Raz, gdy oddawałem się przyjemności spuszczania łomotu Blaugranie w Gran Derby (6-2 na Camp Nou jest w sam raz), rozpaczliwie wykopałem piłkę z mojego pola karnego, a któryś z napastników minął się z nią i wpadł prosto w Casillasa. Biedny Iker, gdyby nie był tylko zlepkiem polygonów, po takim zderzeniu raczej nie opuściłby murawy o własnych siłach.
Indywidualne błędy
Chyba zobaczył nowy Real w akcji
Głównym trybem gry jest oczywiście Menedżerski, gdzie prowadzimy wybrany zespół do jak największych sukcesów. Z niezrozumiałych dla mnie powodów, Liga Mistrzów znów pojawia się dopiero, gdy zakwalifikujemy się do niej po pierwszym sezonie, spędzonym wyłącznie w krajowych rozgrywkach. EA wciąż rozwija ten tryb, z każdą kolejną Fifą wzbogacając całą tą trenerską otoczkę wokół rdzenia – samych meczy. Obok decydowania o składzie (konieczne jest stosowanie rotacji, bo Elektronicy nieco przesadzają z przemęczaniem piłkarzy i skrzydłowy w trzecim meczu z kolei rusza się jak Gołota w ringu), mamy kwestie związane z kontraktami, transferami, sponsoringiem, czy nawet cenami biletów na kolejne spotkania. Dodatkowo, teraz nasz menedżer zdobywa reputację i musi mierzyć się z okresowymi oczekiwaniami klubowego zarządu. Nic wielkiego, ale stanowi to ciekawe urozmaicenie pomiędzy odsyłaniem z kwitkiem kolejnych rywali.
I o ile Tryb Menedżerski jest niezmiennie dobry, to Wirtualna Gwiazda, tegoroczna inkarnacja Be a Pro/Become a Captain, po raz kolejny przekonała mnie do tego, że prowadzenie kariery pojedynczego zawodnika jest nudne i frustrujące. Innymi słowy – mija się z celem. Jest to element, który przeszedł stosunkowo spore zmiany na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy, więc wypada o nim wspomnieć, choćby z recenzenckiego obowiązku. Główna nowość to jednak dno. Teraz zamiast poprawiać atrybuty naszego podopiecznego przez zdobyte na boisku punkty doświadczenia, będziemy to robić realizując odpowiednie zadania. I o ile usprawnienie dryblingu przez minięcie trzech rywali jest znośne, o tyle tak bzdurne i wymuszone osiągnięcia, jak wybicie piłki z linii bramkowej dla dwóch dodatkowych punktów w ustawianiu się, to nieudany żart EA Sports. Co natomiast mi się podoba, to fakt, że teraz Wirtualna Gwiazda jest integralną częścią naszej Fify, więc można ją „szlifować” nawet na arenie, w trakcie normalnych, drużynowych meczy, czy choćby podczas rozgrywek w sieci lokalnej. Co nie zmienia faktu, że i tak się to nie przydaje, bo jak już wspominałem, prowadzenie swojego obutego w korki alter ego nie przynosi nic poza nudą i irytacją. Gdyby nie nagłe skoki ciśnienia, bo ten debil źle przyjął i spadła mi ocena za mecz, to lekarze przepisywali by nową wersję Be a Pro jako lek na bezsenność.
Co prawda grałem w demo lecz X360 mam od miesiąca lecz porównywanie fify na pc a na konsole nie ma sensu
i zachodzi w glowe, jak mozna bylo tyle kasy wydac, i grac gorzej niz w drugiej lidze 😀
Takie rzeczy tylko w Fifie (i Pesie) ;]
Skoro jest az tak dobrze nawet lepiej od PES’a najlepsza pilka wszech czasow i wogole Moje pytanie brzmi dlaczego tylko 8. 0 skoro nie ma lepszej pilki ?
Bo być lepszym od PES-a to teraz już żadne osiągnięcie. FIFA 10 to dobra, nawet bardzo dobra gra, ale nawet mi przez myśl nie przeszło iść w ślady GameSpotu i Eurogamera, które zgodnie dały po dziewiątce. To herezja.
Ulepszona fizyka, nowe animacje, kosmetyka, 360 stopniowa kontrola zawodnika. . . Brzmi to super, ale czy na tyle dobrze by inwestować kasę w 10 mając 09? Czy te zmiany są faktycznie na tyle istotne bym odczuł poprawę w stosunku do zeszłorocznej edycji, mając na uwadze fakt, że ta poprawa kosztuje +/- 200zł?P. S. To nie jest pytanie retoryczne, naprawdę się waham czy zainwestować 🙂
Na początku różnica jest minimalna, ale z każdym kolejnym meczem dostrzegasz ją coraz bardziej. Jak zamierzasz spędzić przy Fife dużo czasu – bierz śmiało. Jak grywasz sporadycznie, 09 raczej Ci starczy.
PES2010 gniecie FIFĘ na PC i nie odstaje dużo od tej z konsol.
W mojej opinii pomimo tego, że to jest cywilizacyjny skok w przypadku FIFY dzięki dwóm ostatnim edycjom, a PES systematycznie cofa się w rozwoju i jest obecnie na poziomie średniowiecznego chłopa folwarczno-pańszczyźnianego to FIFA wciąż jest gdzieś pomiędzy amebą, a pantofelkiem – ot moja indywidualna opinia.
Co prawda nie do końca jest to mój temat – powinienem pisać w FIFA09, ale kto tam teraz patrzy. . . do rzeczy, do rzeczy. . . Pół roku temu udało mi się dorwać FIFE05, pograłem kilka spotkań, jakoś przeszło bez echa, nie podobało mi się, a poza tym. . . lepiej w to grać z kumplem. Ostatnio też stwierdziliśmy, że skoro już mam tego X’a to wypada mieć kopankę. Dwa dni temu kupiłem FIFA09, miałem szczere chęci pogrania. Wchodzę do domu, wybieram drugi poziom trudności – bo przecież grałem będąc dzieckiem – zagrałem mecz pomiędzy Arsenalem, a jakąś ekipą mającą jedną gwiazdkę (gorszej szybkościowo nie znalazłem) i. . . przegrałem 0:1, moje kolejne wyniki to: 0:2, 0:0, 0:0, 1:1, 0:0, przełączyłem poziom na legendarny i. . . przegrałem 0:2. Teraz moje wnioski:- Polski komentarz gry jest więcej niż żenujący. Słowa są źle dobierane do sytuacji. Np. Grając na poziomie nowicjusza wygrywałem 4:0 w 85. minucie. Przeciwnik podał do swojego bramkarza i „Jeśli chcą wygrać muszą przestać podawać do bramkarza”- Przeciwnicy są zawsze – bez wyjątków – lepiej ustawieni do podania od ciebie,- Kiedy lecisz na przeciwnika w 100% stracisz piłke (mówię o drugim poziomie trudności, który powinien być w sumie dla dzieci)- Nawet jeśli biegniesz C. Ronaldo to gracz rezerw klubu z piątej ligi i tak będzie równie szybki jak ty,- Strzały są idiotyczne. Przytrzymasz przycisk i zawsze robisz kosmos, chcesz zrobić długie podanie – robisz loba na odległość dwóch metrów. . . Cały system gry jest beznadziejny, jakby FIFA się cofała zamiast iść do przodu. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie byłem tak zawiedziony i już teraz wiem, że nie ma żadnego powodu abym odpalał tą grę będąc samemu. . .