Książę to twarda sztuka. Trzyma się na rynku gier od ponad dwudziestu lat i wciąż zaskakuje graczy. Po całkiem dobrze przyjętej trylogii Piasków Czasu jej twórcy zapewnili nam odskocznię w postaci tzw. „PoP Zero” – produktu ślicznego, ale wzbudzającego kontrowersje w temacie gameplayu. Teraz Ubisoft powraca do starszych rozwiązań, przypominając nam znane klimaty, jednocześnie oferując kolejne ryzykowne elementy.
Dzięki uprzejmości polskiego oddziału Ubosoftu miałem okazję spędzić kilka godzin z niekompletnym „buildem” The Forgotten Sands – nowego rozdziału serii. Gra stanowi uzupełnienie trylogii Piasków Czasu, a fabularnie jest usytuowana gdzieś pomiędzy The Sands of Time z 2003 roku oraz Warrior Within, wydanym dwanaście miesięcy później. Trafia więc w siedmioletnią przerwę, o której do tej pory nie wiedzieliśmy zbyt wiele.
Z wizytą u brata
Wodne akrobacje
Na głębsze wprowadzenie do wątku głównego przyjdzie pora przy okazji recenzji, warto jednak mieć na uwadze, iż Książę, w czasie swej podróży po krainie Azad, zawita do regionów rządzonych przez jego brata. Niestety już po przybyciu zorientuje się, że zamek władcy jest atakowany przez mroczne siły. Dużą rolę w dziele Ubisoftu odegrają tytułowe Piaski, a jak wiemy z klasyki, z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność.
Już na wstępie warto wspomnieć, że The Forgotten Sands momentami jest trudny. Po tym, do czego przyzwyczaił nas poprzedni Prince of Persia, wyzwania przybierają na sile, ale bez cienia wątpliwości jest to krok we właściwą stroną. Każdy kolejny etap stanowi wyzwanie dla gracza i wymaga od niego przede wszystkim myślenia nad każdym posunięciem. Poszczególne decyzje muszą tu być wykonywane z głową, inaczej możemy zostać zmuszeni do powtarzania części kroków po raz kolejny.
Marty!
Powraca umiejętność cofania czasu, tym razem ograniczona kilkoma zasadami. Jeżeli już zamierzamy odbyć „powrót do przeszłości”, to najczęściej cofamy się do początku konkretnej akcji (np. do momentu, gdy staliśmy na korytarzu zanim wbiegliśmy na ścianę, spadliśmy z niej i wlecieliśmy na wystające z gruntu kolce). Do tego zabawę z czasem możemy przeprowadzić maksymalnie cztery razy (zależy to od magicznych punktów, które mamy do wykorzystania), a jeżeli nie jest to możliwe, gra brutalnie cofa nas do ostatniego zaliczonego punktu kontrolnego.
Skacząc po wrogach
Sam gameplay bardzo przypomina to, za co pokochaliśmy poprzednie produkcje autorstwa Ubisoft Montreal. Już w chwili, gdy po raz pierwszy zobaczymy zamek, zdamy sobie sprawę z wielkości, skali gry. Być może Książę nie będzie skakał z olbrzymich wysokości niczym Altair i Ezio, ale i tak natrafimy na dziesiątki okazji do wykazania się umiejętnościami akrobatycznymi. Projekty poszczególnych poziomów okazują się naprawdę mocno przemyślane, wymuszają na nas główkowanie, ale tym samym dają ogrom satysfakcji z wykonania karkołomnych akcji.
Kapu kap
Woda w Zapomnianych Piaskach posłuży nie tylko do obmycia spoconego ciała Księcia. Po przebyciu wczesnych etapów gry, na których zabawa przypomina trylogię Piasków Czasu, rozgrywka zostaje poszerzona o możliwość zamrażania cieczy. Poza zwykłymi sadzawkami, w trakcie przygody spotkamy dwa inne rodzaje tejże: wystrzeliwujące ze ścian i sufitów strumienie oraz wodospady.
Te pierwsze mogą być wykorzystywane jako poręcze, na których nasz bohater może się rozhuśtać, by wykonywać dalsze skoki. Pionowe słupy, w momencie zamrożenia, posłużą jako kolumny, które łatwo objąć, co pozwala zmienić kierunek, w którym wykonamy następny skok. Wodospady z kolei mogą pełnić rolę dodatkowych ścian, od których Książę może odbić się, by wbiec jeszcze wyżej. Gdy już pozyskamy możliwość władania żywiołem wody, staje się ona nieodłącznym elementem rozgrywki, często jeszcze bardziej komplikując przemieszczanie się. Wyobrazić sobie można następującą sytuację: przed nami znajduje się przepaść, a ze ściany wylewa się cienki strumień, zaraz za nim szaleje wodospad, a jeszcze dalej kolejny strumień. Musimy więc wykazać się refleksem, zamrozić ciecz by „rozbujać się”, uwolnić ją gdy skaczemy (inaczej natrafimy na ścianę z lodu) i ponownie wstrzymać jej upływ, gdy postać próbuje się złapać. Oczywiście to tylko namiastka czekających na nas atrakcji, a pamiętać należy, że woda pozostaje zamrożona tylko przez określony czas.
Czary mary
Nasz bohater posiada też władzę nad innymi, pomniejszymi zdolnościami magicznymi. Te, podobnie jak zdolność cofania czasu, wykorzystują naszą „manę”, należy więc korzystać z nich z rozwagą. W sumie twórcy zaoferują nam cztery czary, jednak podczas pokazu Ubisoft zdecydował się nie ujawniać jednego z nich. Patrząc na formę pozostałych, można zgadywać, iż będzie on powiązany z żywiołem ognia.
Wśród „mini-zaklęć” znajdziemy bardzo przydatną umiejętność zamieniającą naszą skórę w kamień. Okazała się ona niemal niezbędna, gdy na szybko chciałem przemknąć pomiędzy wirującymi ostrzami lub przebiec po podłodze z kolcami. Dwie pozostałe moce przydają się praktycznie wyłącznie do walki – mogą wywołać wokół nas niewielkie tornado lub sprawić, że nasz miecz będzie zadawać „lodowe obrażenia”. Sensowne wykorzystanie czarów nie tylko ułatwia, ale i skraca pojedynki.
Te z kolei są jednym z elementów, które w moim odczuciu mogłyby zostać jeszcze rozwinięte. Książę nie potrafi blokować ataków, zamiast tego wykorzystuje swą zwinność by np. wskakiwać na karki wrogów i zadawać dotkliwe obrażenia. Finiszery bywają efektowne, jednak główny bohater mógłby nauczyć się większej ilości ruchów, jak i płynniejszego przeskakiwania od wroga do wroga (Człowiek Nietoperz mógłby tu być wzorem). Kontrastem dla tego jest sterowanie bohaterem, które wydało mi się bardzo intuicyjne. Generalnie nie miałem z nim żadnych problemów.
Książę powraca
Kłopotliwe na tym etapie okazuje się ocenienie grafiki. Należę do grona osób, które urzekła oprawa wizualna poprzedniej odsłony serii, wydanej dwa lata temu. Baśniowy projekt gry został porzucony na rzecz czegoś bliższego poprzedniej trylogii, co z jednej strony nie oznacza hiperrealizmu, a z drugiej nie jest zupełnie oderwane od rzeczywistości. Niektóre widoki, projekty wrogów, a zwłaszcza bossów, jak i design lokacji potrafią urzec. Czasami odnosiłem jednak wrażenie, że gramy w Nudne Piaski – poziomy potrafią świecić pustkami,a gdy zaczyna być ciekawie, znów trafiamy na bardziej standardowy level. Mam jednak nadzieję, że pozostała część gry mile mnie zaskoczy, tym bardziej, że właśnie to zapowiadały etapy kończące testowy build. Inaczej jest z muzyką – ta jest bardzo klimatyczna, świetnie wpasowuje się w to, co widzimy na ekranie i raczej towarzyszy niż przeszkadza rozgrywce.
The Forgotten Sands to powrót do dobrze znanych klimatów, i to powrót, który póki co oceniam jako udany. Jeżeli przez pięć lat zatęskniliście za „prawdziwym” Księciem, prawdopodobnie będzie to dla was produkcja obowiązkowa. Być może będzie to też „must have” dla osób, które prócz efektownych akrobacji cenią sobie kombinowanie. Raczej nie wszystko będzie tu idealne, ale autorzy mają jeszcze czas na ostatnie szlify. Ja z niecierpliwością czekam na to, co w maju zaoferuje nam Ubisoft.