Supreme Commander, Company of Heroes, Command and Conquer 3. Sprawdzone hity. Pośród nich Rush for Berlin może się czuć jak ja z pustym portfelem w salonie Mercedesa – biednie. Czy to uczucie pasuje do tego tytułu? I tak, i nie.
Spis treści
Panie, którędy na Berlin?
Dołączając do grona RTS-ów, gra rzuca wyzwanie gigantom gier strategicznych, którzy opanowali serca i umysły graczy na całym świecie. Na dodatek jej akcję osadzono w realiach drugiej wojny światowej. Temat jest „wymęczony” jak hity Mandaryny w radiu Eska. Mimo wszystko, niezrażony, usiadłem przed pierwszą z czterech kampanii, dostępnych w trybie single player. Pokierujemy w nich armiami Związku Radzieckiego, Aliantów, Niemców i francuskim ruchem oporu. Zanim do tego jednak dojdzie, mamy okazję przebrnąć przez samouczek. Osobom, które choć raz w życiu grały w jakiegokolwiek RTSa, odradzam jego włączanie. Jest on po prostu męczący i nie uczy niczego o czym byście nie wiedzieli. A nawet jeśli o czymś jeszcze nie wiecie, nauczycie się tego w trakcie rozgrywki.
Same kampanie są mocną stroną gry. W każdej (oprócz francuskiej) będziemy musieli przejść siedem misji. Wymienione przed chwilą zadania również należy uznać za zaletę RfB. Wszystkie poprzedzone są ciekawie zrealizowaną odprawą, w trakcie której ujrzymy nawet animacje pokazujące nam co mamy zrobić. Póki co jest dobrze. W trakcie zabawy nie będziemy narzekali na nudę. Każda operacja ma wiele różnorodnych i ciekawie zaplanowanych celów, w tym ukrytych. Ich realizowanie pozwala nam korzystać z coraz większej ilości coraz mocniejszych jednostek. Zdobywamy również medale za eliminowanie wrogich oficerów czy awans do dalszej części gry z niewielką ilością strat. Z reguły nasze potyczki nie są jednak długie. Wyjątkiem są tu zazwyczaj dwie ostatnie misje. I tutaj pojawia się zgrzyt, który może odrzucić od tego tytułu nawet wybitnych strategów.
Osiwiałem z nerwów
Przybyłem.Oszukałem.Zwyciężyłem
Nie jestem wybitnym znawcą RTSów. Grałem jednak w życiu w tyle pozycji z tego gatunku, że z reguły potrafię się uporać z każdą grą tego typu. Inaczej było w Rush for Berlin. Dwie ostatnie misje każdej kampanii są po prostu ekstremalnie trudne. Dla mnie były wręcz nie do przejścia. W ich przypadku pozwoliłem sobie nawet na mały eksperyment. Wklepałem w grze specjalny kod, który powodował, iż moje jednostki niszczyły wroga jednym strzałem. Następnie puszczałem całą swoją armię do przodu „na pałę” – byle dotrzeć do celu misji. I zgadnijcie, co się działo. Komputer wybijał moje jednostki w pień. Nawet oszukując nie byłem w stanie „na luzaku” przejść gry. Coś tu jest więc nie tak.
Przy tej okazji warto od razu zmienić temat i przejść do typów jednostek. Tych jest całe multum. Niewątpliwie jest to zaleta tego tytułu. Piechota dzieli się na spadochroniarzy, medyków, drużyny z moździerzami, żołnierzy z miotaczem ognia czy snajperów. Każda ze stron ma też mnóstwo jednostek zmechanizowanych i artylerię. Możemy nawet wezwać wsparcie lotnicze czy polegać na dowódcach mających specjalne zdolności. Co z tego jednak, gdy jednostki są bardzo słabo wyważone? Możemy spróbować zalać wroga żelazną falą. Jeśli mamy dostęp do jednostek pancernych to budujemy ich krocie i przetaczamy się przez pozycje wroga bez żadnych problemów. W przypadku piechoty stawiamy na kilku snajperów i medyków. Ci pierwsi eliminują wszystko co się rusza zanim zdąży im zagrozić, a nawet jeśli zdarzy im się oberwać to medycy przywracają im punkty życia w kilka sekund. Wyjątkiem mogą tu jedynie być wspomniane końcowe misje trzech głównych kampanii. Zapomnijcie więc o wyszukanych strategiach. Acha, czołgi też możemy naprawiać za pomocą specjalnych pojazdów wsparcia.
Czasem dobrze spotkać idiotę
Zniechęca również sztuczna inteligencja komputera. Wrogie jednostki składające się z kilku piechurów eliminujemy snajperami bez żadnych obaw. Hans, Grigorij czy John będzie jedynie patrzył jak jego koledzy padają jeden po drugim, a na koniec sam efektownie przyjmie porcję ołowiu, która wyśle go w zaświaty. By to osiągnąć wystarczy przestrzegać jednej zasady. Nie wchodzimy w zasięg wzroku nieprzyjaciela. Autorzy mieli fajny pomysł na lekką zabawę z polem widzenia jednostek. Nie do końca sprawdził się on jednak w praniu (beta testerzy najwyraźniej nie zwrócili na to uwagi). Jedyne, co potrafi komputer to atakować masą korzystając z dwóch lub trzech linii natarcia. W tym momencie warto również nadmienić, iż piechota posiada mnóstwo granatów, którymi obrzuca wrogie pojazdy, w bardzo szybkim tempie posyłając je na mechaniczne cmentarzyska.
Wszystkie wymienione przed chwilą „grzechy główne” gry powodują, iż po zakochaniu się od pierwszego wejrzenia (a przynajmniej zauroczeniu) szybko zdajemy sobie sprawę, iż nie jest to jednak kandydatka na naszą grę-ulubienicę. Wymienione we wstępie tytuły z ekstraklasy robią wszystko to, co Rush for Berlin, a w dodatku w o wiele lepszym stylu.
Wspominałem już o takich ciekawostkach jak dźwięki przypisane do jednostek? Dla przykładu – gdy przejmiemy amerykańskimi piechurami kontrolę nad niemieckim czołgiem, nasi wojacy obsługujący żelazną bestię nagle zaczynają mówić płynnie po niemiecku właśnie. Ot taka ciekawostka, których uważny obserwator znajdzie w grze wiele, a które utwierdzą go w przekonaniu, że bawi się produktem ledwo ledwo podskakującym na wysokość najwyższej półki.
Kolejny udany element i jeden taki co nie do końca się udał
Another one bites the dust
Na tle wszystkich wymienionych wad najlepiej wypada oprawa graficzna Rush for Berlin. Tu naprawdę nie można mieć większych zastrzeżeń. Wybuchy są na poziomie, woda ładnie odbija światło, a przeprawiające się przez nią jednostki tworzą fale. Nawet modele poszczególnych typów uzbrojenia czy żołnierzy stoją na porządnym poziomie. Zastanawia mnie jedynie czemu nadano grze odrobinę komiksowych rysów. Choć tego zabiegu ani nie chwalę, ani nie ganię, warto nadmienić, że wygląda ona nieco inaczej niż większość innych tytułów. W grze zaimplementowano również elementy szeroko rozumianej fizyki. Czołgi burzą płoty i łamią drzewa (które, choć wszystkie robią to w jednakowy sposób, to wciąż bujają się na wietrze), jednostki mogą korzystać z ukształtowania terenu chociażby po to by skryć się przed wrogiem.
Nieco gorzej jest w sferze muzyki i oprawy dźwiękowej. Melodie odgrywane w trakcie zabawy może nie kłują, ale również nie wpadają w ucho. Ot taki bodziec na który szybko się uodpornicie i będzie on wam zapewne obojętny. Podobnie jest z efektami dźwiękowymi. Nie rażą, ale z drugiej strony słychać, iż są – ciężko mi tu dobrać właściwe słowo – trochę plastikowe/sztuczne. Najlepiej chyba podsumować je tak. Tam gdzie są zrobione dobrze aż chce się podgłośnić kolumny tak, by odgłosy eksplozji i serie z karabinów podbijane przez subwoofer trzęsły ścianami i nie pozwalały spać sąsiadom. Tu zadowolimy się tym, że je po prostu słyszymy.
Stolica Niemiec zdobyta?
Część operacji Market Garden
Na koniec wspomnę tylko, że Rush for Berlin jest w pełni zlokalizowany. Może w pełni to złe słowo, bo pojawiają się tu „artefakty” w postaci zdań typu „Bomba wybuchnie za 1 minutes”, ale patrząc na poziom polonizacji niektórych gier wydawanych przez gigantów polskiego rynku, nie można narzekać na poziom tłumaczenia tego tytułu. Mnie odrobinę przeszkadzał jeszcze gadający w RfB lektor. To subiektywne odczucie, ale wydawało mi się, że z uporem maniaka czytał znaki interpunkcyjne na odwrót. Kropki były dla niego przecinkami, przecinki – kropkami. Na dodatek (to już detal) zawsze daty czytał w ten sposób „styczeń czterdziestego czwartego”, „marzec czterdziestego piątego” – ale czego do cholery? Wiadomym jest, że roku, ale każe on się nam tego domyślać a nie mówi. Widać zbyt dużo nasłuchałem się Wołoszańskiego i teraz się czepiam. Może wam to nie będzie tak przeszkadzało jak mnie.
Snajperzy koszą wszystkich
Recenzowana gra jest pozycją strasznie nierówną. Potrafi gracza wciągnąć wszystkimi swoimi drobnymi i większymi zaletami, by po chwili spowodować, iż siedzące obok osoby usłyszą wiązankę nieparlamentarnych słów, ścinającą z nóg niczym celna seria z cekaemu. Wielkim hitom raczej nie odbierze klientów. Jeśli więc posiadacie solidną konfigurację sprzętową i zapas gotówki na koncie to tym tytułem raczej się nie zainteresujecie. Ja przynajmniej w takiej sytuacji bym go nie polecił. W swojej kategorii cenowej (ma naprawdę niezłą cenę) jest on zapewne najlepszą, albo jedną z najlepszych gier tego typu znajdujących się w sklepach. Powinny się nim również zainteresować osoby, które cenią sobie strategie czasu rzeczywistego, ale już dawno nie inwestowały w domowego „blaszaka”. Dla mnie gra zasługuje na siedem oczek na dziesięć możliwych.
Mimo wszystko wierzę, że autorzy Rush for Berlin wydadzą jego drugą część. Jeśli pozbędą się wszystkich wad psujących nam tym razem zabawę to kto wie, może wymieniać będziemy tą grę obok następców pozycji wymienionych w pierwszym akapicie recenzji.
Już tak na absolutne zakończenie dodam, iż gra kilka razy najzwyczajniej w świecie wyrzuciła mnie na pulpit Windowsa. Nie wiem jednak czy jest to jej wina czy systemu operacyjnego, którego nie reinstalowałem od dobrych dwóch lat. Nadmienię tylko, że z żadną inną grą nie miałem i nie mam takich problemów.
Recenzja, którą właśnie zaczęliście czytać opisuje tytuł z mocno trzymającego się na pecetach gatunku. Strategie czasu rzeczywistego, bo o nich właśnie mowa, dozbroiły się ostatnio o wiele mocnych tytułów. Jak na tle konkurencji wypada Rush for Berlin?
mnie nie wyrzucało do pulpitu :), a co do gry . . .demo wspaniałe !!! Pełna – mamm odczucia podobne do ciebie . . aczkolwiek dobrze się bawiłem . . .
ps: coś wam się templejt rozjechał pod ie bo powiązaną grę mam pod komentarzami a nie po prawej . . .
ps2: z tym POLECAM to do poprawy jest jedna kwestia: jak kilkam w kwardacik u góry to na dole nie zmienia się stan na dziękujemy tylko mogę drugi raz kliknąć i są odemnie 2x POLECAM 🙂
marcel: dodano już możliwość edycji komentarzy 🙂