Zabawa na korcie
Kiedy już zdobędziemy wszystko co można zdobyć na korcie pozostaje nam możliwość sprawdzenia się w różnych typach mini gier. Tych w edycji 2009 jest dwanaście i można je podzielić generalnie na dwie grupy. Pierwsza to zabawy wymagające odbijania piłki, druga skupia się przede wszystkim na bieganiu po korcie. Ich nazwy i zadania stawiane przed nami są tyle zaskakujące co zabawne. Mamy więc inwazję obcych, kręgle, curling, numeromanię, wojnę piratów, obrońcę mięsa (!?), opiekuna zwierząt, zakupowy szał czy beczkozbijacza. O ile Numeromania polega po prostu na trafianiu w pola o odpowiednim numerze, o tyle w Obrońcy mięsa próbujemy trafić piłkami krokodyle, zbliżające się do kawałków rzeczonego mięsiwa leżących na korcie. W Lawinie biegamy, unikając wielkich tenisowych piłek zbierając owoce, a w opiekunie zwierząt odbijamy je starając się nakarmić wygłodniałe zwierzęta. Choć wiem, że brzmi to mocno dziwacznie, gwarantuję, że szerokie spektrum gier pozwoli każdemu znaleźć coś dla siebie przy czym spędzi sporo czasu. Mnie osobiście najbardziej do gustu przypadł beczkozbijacz i curling.
Jak to się sprawdza?
Jolowi rosną statsy
Tyle teorii. Warto napisać jak to wszystko sprawdza się w praktyce. VT2009, podobnie jak było to w VT3 wciąż jest niezwykle intuicyjna i niesie ze sobą olbrzymią dawkę przyjemności. Co więcej, zawodnicy poruszają się w sposób bardziej naturalny niż w poprzedniej edycji. Czuć działanie praw fizyki, bezwładność ciała gracza uniemożliwia błyskawiczne zwroty i zmiany kierunku biegu. Wszystko to sprawia, że gra jeszcze bardziej zyskuje na realizmie, pozostając przy tym doskonałym, mimo wszystko arkadowym samograjem, z którym każdy może spędzić kilka minut. Dobrze dobrano poziomy trudności. O ile łatwy nie będzie wyzwaniem dla doświadczonego gracza, na poziomie normalnym może mieć już problemy, a trudny stanowi wyzwanie nawet dla wyjadaczy wirtualnych kortów.
Gra oferuje możliwość zabawy takimi sławami jak Federer, Nadal, Kuzniecowa, Mauresmo, Williams, Roddick, Hantuchowa, Ancic czy Juan Carlos Ferrero. Łącznie sław mamy aż 23. Niestety na próżno szukać wśród nich Agnieszki Radwańskiej. Może w edycji 2010?
Mecze rozgrywamy na różnych nawierzchniach (trawiaste, ziemne, sztuczne) co wyraźnie da się odczuć w czasie gry. Podobnie z przeciwnikami. Każdy z nich prezentuje odmienny styl gry. Jedni preferują grę przy siatce, inni wygrywają mecze atomowym serwisem, a jeszcze inni potężnymi uderzeniami top spinowymi zza końcowej linii kortu.
Niestety, nie wszystko sprawdza się tak doskonale jak wspomniana na początku tego akapitu gra na korcie. Kompletnym nieporozumieniem w tej edycji stała się akademia tenisa. Wszystko za sprawą braku opisu wykonywanych ćwiczeń. Co z tego, że komputer stawia przed nami zadanie „zdobądź punkt dropszotem” kiedy nie pokazuje czym ów dropszot jest? W tej sytuacji ludzie nie znający terminologii tenisowej po prostu nie będą w stanie wykonać ćwiczenia.
Londyn zdobyty!
Wciąż niezrozumiały pozostaje dla mnie system awansu w rankingu. Czasem zwycięstwo w turnieju owocowało skokiem o jedno oczko kiedy przegrana w półfinale o trzy. Nienajlepiej prezentuje się też początkowa faza kariery. Jest najzwyczajniej w świecie zbyt łatwa, przez co potwornie nużąca. Wyzwaniem stają się dopiero pojedynki z pierwszą dwudziestką rankingu i to nie zawsze. Co więcej, komputerowi zdarza się oszukiwać. Łatwo wygrany gem w następnej rundzie może zmienić się w morderczy bój, kiedy niezależnie od naszego wysiłku komputerowy przeciwnik wyciąga piłki wydawałoby się nie do obrony.
Podobnie jak było to w Virtua Tennis 3 w tegorocznej odsłonie nie uświadczymy możliwości gry przez internet. Nieobecność tego trybu jest dla mnie najbardziej niezrozumiałym aspektem tej produkcji. Biorąc pod uwagę niezwykłą miodność tytułu, aż prosi się o zaproszenie graczy do wspólnych pojedynków w sieci. Twórcy są najwyraźniej innego zdania.
Magia liczb
Czas na przekąskę
Choć nie ma to istotnego znaczenia dla samej gry myślę, że warto zwrócić uwagę na doskonale opracowane zestawienia statystyczne. Program na bieżąco gromadzi wszelkiej maści dane o naszej grze, które w każdej chwili możemy przejrzeć. Znajdą się tam nie tylko informacje o wygranych i przegranych meczach, ale także to ile kilometrów przebiegł nasz zawodnik, ile i jakich uderzeń wykonał, którymi z nich najczęściej zdobywał punkty i ile trwała jego najdłuższa wymiana. Komputer podaje nawet średnią i maksymalną prędkość naszego serwisu!
O ile gromadzenie danych globalnych wypada znakomicie zabrakło mi trochę tego typu informacji w czasie meczy. A przecież całkiem miło byłoby zobaczyć ile razy w historii spotkaliśmy się z danym przeciwnikiem, kto więcej wygrał i na jakich kortach.
Jak większość współczesnych gier Virtua Tennis 2009 został zaopatrzony w system trofeów. Zdobywamy je wygrywając mecze, wykonując odpowiednią ilość uderzeń, wygrywając turnieje czy nawet przebiegając określony dystans po korcie. Kolekcjonerzy tzw. „aczików” powinni być zadowoleni.
Powrót na kort?
Czy warto zatem zainwestować w najnowszą odsłonę Virtua Tennis? Niekoniecznie. Solidna oprawa audio-wideo, doskonały gameplay to jednak nie wszystko. O ile gorąco polecam Virtua Tennis 2009 tym, którzy z poprzednią edycją nie mieli styczności, o tyle tych, którzy już mają VT3 uprzedzam, że zmiany są minimalne. Lepsza grafika, kilka nowych mini gier, bardziej dopracowana fizyka zachowań zawodnika to jednak zdecydowanie za mało jak na dwa lata czekania. Znam co najmniej kilka sposobów lepszego ulokowania tych ponad 100 złotych, zamiast wydawania ich na grę bliźniaczo podobną do tej, którą macie już na komputerach od dwóch lat.
Rynek przyzwyczaił nas już do tego, że niemal każda gra sportowa co roku otrzymuje swoją kolejną odsłonę. Sega idąc tym tropem zamiast wydać Virtua Tennis 4 rzuca na sklepowe półki kolejną grę z cyklu, opatrując ją tym razem numerkiem 2009. Czy nowa odsłona okaże się lepsza od poprzedniczki wydanej 2 lata wcześniej? Czy warto ponownie zainwestować pieniądze w wirtualne szaleństwo na kortach od Segi?
Mi się gra podoba tylko szkoda, że tak mało zmian w porównaniu z 3!