W takich grach jak te wymienione we wstępie wojna jest miłą wyprawą. Wręcz przygodą. Zbrodnicze aspekty wojennych działań takie jak holokaust, wysiedlenia i inne „drażliwe” kwestie są haniebnie przemilczane. Nie dziwię się temu. Od zawsze uważałem, że gry to zabawa i nie powinny poruszać pewnych trudnych tematów. Interaktywna rozrywka potrafi w mgnieniu oka strywializować pewne aspekty naszej rzeczywistości. Takie właśnie myśli kłębiły mi się w głowie podczas instalacji Velvet Assassin. Po kilku godzinach musiałem odrobinę zrewidować mój pogląd.
Trudne tematy…
Spadają liście z drzew…
Protagonistką Velvet Assassin jest urocza brunetka Violette Summer, tajna agenta brytyjskiego wywiadu, która specjalizuje się w sabotażu i cichym eliminowaniu przeciwników. Niestety naszą bohaterkę poznajemy w dość niesprzyjających okolicznościach. Biedna Wiola leży na łożu śmierci. Półżywa i skatowana przez esesmańskich oprawców utrzymywana przy życiu wyłącznie dzięki aplikowanej morfinie jeszcze raz – w umyśle – przeżywa swoje perypetie. To właśnie te retrospekcje w malignie poznajemy podczas rozgrywki wcielając się w dzielną agentkę.
Panowie z hamburskiego Replay Studios oparli swoją grę na kanwie tragicznej historii Violette Szabo, agentki brytyjskiego Zarządu Operacji Specjalnych (SOE). Szabo, która odmówiła wydania swoich współpracowników została stracona w 1945 roku w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Nie trudno zatem zauważyć, iż już od samego początku gra Velvet Assassin musiała zmierzyć się z trudną (i prawdziwą) historią. Niemcy robiący grę o II wojnie światowej, którzy za wzór głównej postaci wzięli sobie prawdziwego bohatera. Czy to się mogło udać? Pod względem fabularnym jak najbardziej.
Śpij niemiaszku
Wydany na komputery PC oraz konsolę Xbox 360 Velvet Assassin to najbardziej przejmująca wizja II wojny światowej jaka kiedykolwiek pojawiła się w grach wideo. Wspomnienia Velvet zaczynają się we Francji podczas feralnego zrzutu jesienią 1943 roku. Pierwszą z dwunastu misją naszej bohaterki jest infiltracja niemieckiej bazy, a raczej składu paliwowa ukrytego w tajnym kompleksie. Później odwiedzimy także Paryż, port w Hamburgu gdzie pozyskamy tajne dokumenty dotyczące U-bota, a wreszcie trafimy do okupowanej Warszawy. Gwarantuję, że obraz likwidowanego getta oraz misja związana z polskim ruchem oporu na długo zapadnie każdemu graczowi w pamięci. Podobnie jak krzyki katowanych w więzieniu SS, które także odwiedzimy podczas rozgrywki.
Skoro jest tak dobrze?
Brutalnie…
Velvet Assassin to gra typu stealth, czyli mówiąc po ludzku skradanka podobna nieco do takich tytułów jak Splinter Cell, czy seria Hitman. Nasza bohaterka ukrywa się w cieniu, przemyka korytarzami, gwizdnięciem potrafi zwabić szwaba, aby po chwili rozpruć mu nożem trzewia jak warchlakowi. Trzeba to powiedzieć jasno – nie tylko pod względem fabularnym Velvet Assassin jest bezkompromisowy. Nasza Wiola to doprawdy wredna suka, której lepiej nie zaczepiać. Bohaterka VA to najprawdziwsza „córa rzeźnika” potrafiąca zabijać na przysłowiowe 101 sposobów. Velvet podrzyna gardła, potrafi wrazić ostrze bojowego noża pod żebra, dźgnąć w oko i tak dalej. Najbardziej szokujący jest chyba silny cios w trzewia kiedy niemiecki żołnierz (o przepraszam nazista) spazmatycznie próbuje chwytać w płuca powietrze zaskoczony bezlitosnym atakiem.
Tak, podkreślmy to raz jeszcze: Velvet Assassin jest grą bardzo brutalną. Wioletta morduje z precyzją chirurga, a kamera przy cichym zabójstwie zawsze pokazuje efekty naszych krwawych działań. VA to jednak nie Postal. Wojna jest brutalna. Historia opowiedziana w grze jest brudna i parszywa, a więc i mordowanie ludzi jest przedstawione w mało poetycki, ale za to realistyczny sposób.
Czasem, podczas zabawy (jeśli można to tak określić) przywdziejemy mundur oficera SS. Dzięki temu dotrzemy do strzeżonych obszarów. Oczywiście Wiola nie może bezkarnie paradować tuż przed nosem żołnierzy. Wystarczy, że wyciągnie broń lub zatrzyma się zbyt blisko i podejrzliwe niemiaszki zdemaskują naszą bohaterkę.
Z czym do ludzi?
Co w skrzynce?
Tajni agenci Jej Królewskiej Mości tacy jak Violette Summer potrafią obsługiwać szeroki asortyment zabójczych zabawek. Podczas gry na naszym wyposażeniu znajdzie się między innymi: zdobyczny luger, słynny Colt M1911 z tłumikiem, pistolet sygnałowy, karabin snajperski, potężna strzelba oraz szturmowy STG44. Warto jednak podkreślić, że mechanika rozgrywki wymusza na nas przez większość gry posługiwanie się nożem bojowym. Jedynie pod koniec możemy sobie co nieco postrzelać. Velvet Assassin nagradza osoby cierpliwe, lubiące czaić się w cieniu z obnażonym ostrzem. Tutaj nie wyskoczysz na środek sali pełnej Niemców prując do nich z broni maszynowej. Takie działania kończą się na ogół porażką. Każdy alarm to niemal natychmiastowy zgon.
W sumie, nie zgodze sie z ocena wystawiona grze. Bylo tutaj, na V tyle gier, ktore otrzymywaly wysoka note, a niczym nie zaskakiwaly. Nie sprawialy ze czlowiek dal sie wciagnac w historie. Tutaj glownym atutem gry jest historia, i cala jej otoczka. Z wypiekami przesiadzialem mnostwo godzin przy tej grze. I ani przez chwile nie stwierdzilem – bez sensu, nie chce mi sie. Gra jest brutalna, ale czy mialo byc inaczej? Mielismy zbierac zlote sloneczka,albo krazki i w ten sposob ratowac sobie skore? Fakt moze i grafika nie porywala, moze czasami poziom misji wymagal wiecej. Ale na tym polegaja gry stealth, ze trzeba duzo pomyslec, kombinowac, przygryzc warge i isc dalej. Jest to nieliczna gra z klimatu IIWS, ktora nie wprowadzila tej samej absurdalnosci, idz i zabij hordy przeciwnikow respawnujacych sie znikad. Co do samej polonizacji, nie jestesmy pepkiem swiata. Nie czuje wewnetrzej potrzeby aby kazda gra byla po Polsku. No bo po co? Przyjemniej sie gra z org sciezka dzwiekowa, i narracja. A przy okazji, czlowiek powtarza wiedze z jezyka ang, czy jaki by w ogole obral sobie w grze. Gra mimo swoich mankamentow, ale naprawde nielicznych jest ciekawym tytulem.
Za wielkiego zarzutu temu nie czynię poza stwierdzeniem że takich gier już się nie robi. Masz rację to jest gra stealth/skradanka i jaka na skradankę z 2009 roku przystało powinna być „płynna”. VA taka nie jest :/ niestety
W całym cywilizowanym świecie rodzime wersje językowe to podstawa.
Niestety – miała być feta i wielogodzinne ślęczenie, a skończyło się na jednym dniu, w którym słowo zawód było powtarzane wielokrotnie. System rozgrywki jest dla mnie zbyt „drewniany” i sztywny, zupełnie go nie czułem. Braki w animacji postaci również są zauważalne. W ogóle brak możliwości zapisywania stanu gry gdziekolwiek się chce jest makabryczną pomyłką. VA jest niewątpliwie wymagający pod względem poziomu trudności, i taka opcja (przynajmniej na PC) wydaje się być czymś oczywistym. A tak mamy sztuczne wydłużanie gry. Nie wiem, może mnie się robią drewniane łapki, ale grając w takiego Thiefa odczuwałem większą przyjemność z rozgrywki, mimo że często musiałem podkulić ogon i uznać wyższość komputera. VA jako jedna z niewielu gier zachęciła mnie do sięgnięcia po trainer, ale powiedziałem nie i odłożyłem na inny, lepszy dla niej czas. Gra do tego „chrupie”, co przy grafice (całkiem dobrej, choć i tak w tego typu grach nie jest to dla mnie najważniejsze) którą oferuje każe mi powiedzieć o lenistwie developera. Za plusy uznaję użycie języka niemieckiego dla naszych adwersarzy (dobrze że jej nie spolonizowano) , mroczny i chłodny wydźwięk oprawy audiowizualnej, czy wreszcie główna bohaterka – wyróżnia się pozytywnie w powodzi „napompowanych” heroin.
A ja niestety – zakupiłem i zaraz musiałem sprzedać. Grafika kiepska i wymagająca – mój 8600GT nie poradził sobie na 1680×1050, gdzie w tej rozdziałce bez problemu łykał Prototype’a , Burnout Paradise i inne ładniej-wyglądające tytuły. Zmiana rozdzielczości na niższą mimo, że poprawiała płynność, to pogarszała jakość obrazu (na LCDkach mniejsza rozdz. niż natywna strasznie psuje jakość). I w ogóle jakaś taka flegmatyczna ta gra, może to przez ten brytyjski. . . ;p
To niemcy takie gry robią o mordowaniu kozikiem własnych dziadków i pradziadków? O rety rety.
No to popsuliście mi całą zabawę. Zastanawiałem się od jakiegoś już czasu nad zakupem VA, a tu takie niefajne recenzje. No cóż, poogląda się jeszcze z 20 filmików na YT, i zobaczymy.
Ja prawie wziąłem jak kupowałem gry żeby mieć czym nakarmić konsolę. Spojrzałem myślę tanio to wezmę. Nagle pojawiła się żona. Wzrokiem zgromiła koszyk. W starciu z babą przegrał Batman Arkham Asylum grzecznie odłożony na półeczkę i reszta gier. Za to musialem dźwigać parowar czy inne dziwadło do kuchni bo koniecznie musi mieć. A ja to co? Pies? Nic nie muszę? :(Jedyny plus nie kupiłem tego czegoś. Za to mam marchewkę na parze na kolację. Psia kostka.
a nie zepsujesz sobie zabawy jutubowaniem?
kupiłem !! Było w koszu w markeciku za 9. 99 zł 😛
Ja to muszę w końcu kupić tę grę z tą czarownicą. . . . Bayonetta 🙂