Wydaje się, że wszelkie formy doskonalenia kodu gry służą nam – graczom. Ściślej mówiąc służą grze, która jest obiektem naszego bezpośredniego zainteresowania. Cytując za wikipedią:
Łata, Łatka (ang. patch) – jest to poprawka lub uaktualnienie do programu bądź gry (rzadziej danych), przeznaczona do usunięcia pewnych problemów, błędów, rozszerzenia funkcjonalności programu albo zwiększenia wydajności (ang. performance) wcześniejszej wersji programu.
Oczywiście pożądanym byłoby aby większość łatek pojawiała się z racji wypełniania drugiej części definicji, czyli w celu zwiększenia wydajności czy rozszerzenia funkcjonalności gry. W takiej sytuacji problem wydawania patchy postrzegać by należało jako zjawisko jednoznacznie pozytywne. Niestety, ostatnimi czasy ukazujące się patche coraz częściej odwołują się do pierwszej części definicji, a ich funkcja ogranicza się do usuwania błędów, niedopatrzeń i tym podobnych wpadek twórców.
I nie byłoby to niczym złym gdyby nie fakt, że mechanizm wypuszczania patcha do ledwo wydanej gry wszedł w zwyczaj prawie wszystkim wydawcom stając się tym samym synonimem nierzetelności, pośpiechu i robieniu nas – graczy najdelikatniej mówiąc w konia. Sam fakt powszechnego funkcjonowania łatek w świadomości graczy umożliwił nader częste odwoływanie się do nich przez twórców gry. Jakie są tego skutki? Ano takie, że nikt już nie musi się starać dopracowując wersję gry, która powędruje do tłoczni, „bo przecież wyjdzie patch, który to naprawi”. I owszem, tylko dlaczego mam płacić pełną cenę za grę często niekompletną, niefunkcjonalną, z błędami, brakami czy wadami? Ktoś może odpowiedzieć, że przecież ściągnięcie patcha z sieci jest bezpłatne więc o co tyle szumu. Otóż problem polega na tym, że na jego wydanie często trzeba czekać. I jest to czasem oczekiwanie zbyt długie. Co więcej, niedociągnięcia w oryginalnych grach zdarzają się tak wielkie, że nawet pierwsza wypuszczona łatka nie jest w stanie w pełni naprawić wszystkich problemów.
Na problem ten sam nie zwracałem aż tak dużej uwagi do czasu otrzymania do recenzji gry Silent Hunter 4. Na tytuł ten, wielu graczy (w tym ja) czekało z niecierpliwością. Niestety, produkt UbiSoft Romania okazał się zupełnie niezdatna do użytku w wersji podstawowej. Błędy i niedociągnięcia były na tyle duże, że nawet gra w wersji 1.2 była nie do przyjęcia. Celowo na Valhalli musieliśmy wstrzymać się z publikacją recenzji gdyż recenzowanie gry w wersji niższej niż 1.3 najzwyczajniej w świecie nie miało sensu. I tu docieramy do kolejnego problemu – wielkości wypuszczanych ostatnio łatek. O ile kiedyś standardem były wielkości rzędu kilku czy kilkunastu megabajtów o tyle obecnie średnia ta zdecydowania się podniosła (do kilkudziesięciu). Oczywiście, zapewne po części wynika to ze wzrostu wielkości samych gier jednak symptomatyczne wydają się patche po 200, 300 czy 400 MB. Tak było też w przypadku wspomnianego wyżej SH4 gdzie patch 1.3 ważył „zaledwie” 220 MB. Patch do Medievala II w ver. 1.02 to aż 489 MB, Tom Clancy’s GRAW (ver. 1.30) 270 MB etc. Takich przykładów można mnożyć w nieskończoność.
Czy sama świadomość istnienia łatek, nie rozleniwia zatem twórców, zachęcając ich niejako do produkowania niedoróbek? Co więcej patche stanowią furtkę dla dystrybutorów, którzy w nadziei szybkiego zarobku naciskają na jak najszybsze wydanie gry – nawet z niedoróbkami. Wszak wszystko naprawi się wypuszczając odpowiednie poprawki.
Ofiarą jak zwykle w takich sytuacjach padają gry (a właściwie ich jakość) jak i sami gracze. Coraz częściej do rąk dostajemy produkty pełnie niedoróbek i błędów, a wydawca jakby nigdy nic po prostu co jakiś czas wrzuca do sieci patch, który rozwiązuje jakąś partię naszych problemów. A gracze? A gracze powinni być wdzięczni dystrybutorowi, że o nich nie zapomina i nie zostawia z tym oryginalnym pasztetem – wszak zapłacili już i można by ich brzydko mówiąc „olać”. Chwalmy zatem nieskończoną dobroć naszych kochanych twórców i dystrybutorów!!
Nawet taki twardziel jak Geralt nie obył się bez odpowiedniego plasterka wypuszczonego bodajże w dniu premiery!
Należy tylko się zastanowić czy ktokolwiek z nas kupiłby telewizor, w pilocie którego nie działają przyciski, tylko dlatego, że pan sprzedawca zapewnił, że już wkrótce (choć dokładnie nie wiadomo kiedy) tego pilota nam wymienią – może nie na takiego samego, może nie z wszystkimi przyciskami, ale jednak kiedyś to nastąpi? Przypuszczam, że mielibyście sporo wątpliwości.
Dlaczego zatem twórcy gier coraz częściej wpychają nam właśnie takie wybrakowane zestawy wmawiając, że wszystko jest OK?
Czyżby łatki z symbolu ocalenia stały się znakiem zguby?!
Do całej tej litanii słusznych żali na patche trzeba dodać jeszcze jedno – poprawki, które po zainstalowaniu powodują, że zapisane stany gry z poprzednich wersji nie działają. I nagle otrzymujemy wybór: albo gramy od początku bez uciążliwych błędów, albo borykamy się z niedoróbkami aż do ukończenia gry. Za stawianie mnie przed takim wyborem chętnie bym czasem kogoś skrzywdził. A pytanie w ankiecie oczywiste. Jasne, że używam patchy. Nie mam zwykle innego wyjścia.
Jeśli patch poprawia np. balans jednostek czy jakieś dziwne błedy w multiplayerze, to jeszcze jest do przełknięcia. Przy złym zbalansowaniu jednostek misja może być ekstremalnie trudna, ale jednak do przejścia. Najgorszym typem patchy są takie które usuwają błedy powodujące np. brak możlwości przejścia gry! Wynikałoby z tego, że tych gier się w zasadzie nie testuje pod kątem poprawności scenariusza, a tylko „czy się nie wysypuje do windy”. Pomyliłem się – to nie jest najgorszy rodzaj poprawianych błędów. O ile dotarcie do misji, której nie da się przejść z powodu błędu jest frustrujące, to jak nazwać stan emocjonalny kiedy dochodzimy do momentu w którym nie możemy posunąc się dalej, ponieważ NA POCZĄTKU GRY nie zrobiliśmy czegośtam. A nie zrobiliśmy, bo gra miała buga i nie mogliśmy tego zrobić. Mamy grać od nowa?W tej chwili stworzenie sztabu betatesterów jest banalnie proste – mamy zreszta przykłady, że firmy robią zapisy online do testów. Nie ma to jak banda maniaków klikających gdzie się da 🙂
Patche to jedna z najwiekszych plag dzisiejszej rozrywki elektronicznej. O ile jeszcze kiedys wydawano je, gdy faktycznie cos sie nie udalo i wymagalo poprawy, o tyle teraz latki potrafia pojawiac sie w dzien premiery gry, by poprawic pierwsze bugi. Dla mnie to jest po prostu chore i osobiscie sadze, ze wydawcom, ktorzy zamiast pozwolic na dopracowanie gry, poganiaja developerow, nalezy sie solidny kopniak w tylek. Bo to wlasnie przez nich nie mozna sie od razu w pelni cieszyc nowymi grami.
a ja bardzo lubię patche, updejty. to chyba jakieś małe zboczenie
Takie czasy, takie czasy. Wszytko robione w pospiechu, byle wyrobic sie z terminami, bo i tak „ciemny lud to kupi”. A kiedys wypuszczenie patcha bylo taka rzadkoscia, niczym kwitnacy kwiat paproci ( który normalnie nie kwitnie bo ma zarodniki :] ). Teraz to stalo sie codziennoscia i „oczywista oczywistoscia” 😉 Takie czasy, takie czasy. . .
ja też lubię patche, a szczególnie te co coś wnoszą, a nie tylko usuwają błędy – tutaj przoduje Blizzard i np. Patch 1. 10 do Diablo 2
A kto powiedział, że patche są za darmo?? Może są szczęśliwcy którzy mają net za free (który pewnie oscyluje z prędkością między 64 a 128 kb/s) ale większość z nas płaci za (też niewiele szybszy) internet nie po to by ściągać coraz to większe update-y. A jak ktoś nie ma dostępu do internetu to co. . . gazetka za kilka – kilkanaście PLN czy jakiś czas (płatny) w kafejce internetowej??
Ostatnio te wszystkie patche to patologia. Aż tęsknię za czasami, gdy premiera sie przedłużała nawet o rok, ale gra wchodziła normalna. Teraz, jak widze takie gry jak TwoWorlds, które mają ogromny potencjał, ale co z tego skoro są niegrywalne. W recenzjach zjadą równo grę. Podobno robi sie ona grywalna po patchu „v. ileśtam. 0” który ma zaledwie ponad 1gb (1/4 gry!) !!! Jednak co z tego – tytuł jest już oceniony. Rekordowy patch jaki widziałem miał 4gb, ale on był do closed bety pewnej gry mmo której tytułu tutaj nie wymienię. Jednak gra w produkcji jest w pełni uzasadniona, ta po premierze – już nie!
Wiecie co sobie pomyslalem, rozmyslajac wlasnie nad tymi strasznymi patachami? Ze szczytem zenady bedzie, kiedy w dzien premiery Duke Nukem Forever ukaze sie latka do tejze gry xD
Nie, nie, łatkę do Duke Nukem Forever będą robić co najmniej tyle samo czasu co grę, więc raczej nikomu ona nie grozi, a co do samych łatek to cóż, zawsze się nimi łata mając nadzieję, że przynajmniej naprawią więcej błędów niż wprowadzą nowych. Tutaj głównie chodzi o czas produkcji w połączeniu ze złożonością współczesnych gier oraz z rozmaitością hardwarową (tu mowa ofkoz o PC). To działa tak, że we wstępnej fazie developingu w zasadzie nie ma gry tylko same bugi. Bugi te są z czasem niwelowane jeden po drugim, aż Szanowne Grono Wewnętrznych BetaTesterów stwierdzi że już ich nie ma i hulaj dusza jazda do tłoczni. Ale szanowne grono wspomnianych wcześniej osób nie jest w stanie wyłapać wszystkich baboli z racji tego, że po dłuższym czasie testów uodporniła się na dostrzeganie tychże. Jeśli przez dłuższy czas gapisz się w brudną ścianę to po jakimś czasie przestaniesz zauważać że jest ona brudna. Dlatego np. producenci gier o najwyższym ryzyku zbugowania, czyli np. mmorpg, wypuszczają beta testy dla pospólstwa. Może z tych 5000 dzieciaków co chcą sie głównie pochwalić przed kolegami że już grali, kilkuset faktycznie wyśle swoje spostrzeżenia do centrali. Generalnie rzecz biorąc, chęć usuwania wszystkich bugów z gry przez ekipę twórców, jeszcze przed jej wydaniem jest praktycznie niewykonalna, zważywszy współczesny stopnień komplikacji kodu i kontentu i takich gier po prostu nie ma, to nieopłacalne czasowo. AAAAA, przepraszam, faktycznie, jest taka jedna. . . wspomniałem o niej na początku posta. Efekty wszyscy znamy.
Digital – nikt tutaj nie mowi o tym, by usunac WSZYSTKIE bugi. Chyba wszyscy doskonale zdaja sobie sprawe z tego, iz jest to niewykonalne. Ale to przeciez nie usprawiedliwia tych tworcow, ktorzy wypluwaja na rynek produkty niedokonczone i zabugowane jak, nie przymierzając, ugór.
siergiej —> może faktycznie źle się wysłowiłem. Nie miałem na myśli wszystkich w 100% ale powiedzmy, no jakieś 95%. Tak na marginesie, jaka była w/g was najbardziej zbugowana gra z która się spotkaliście? Ja obstawiam Daggerfall, nazywany przez community BuggerFall’em lub DaggerFault’em 🙂
Moze nie najbardziej (bo pewnie taka gre wyrzucielm ze swojej pamieci 🙂 ), ale jedna z bardziej zabugowanych gier, w ktore ostatnio gralem, to KOTOR 2.
GTA: San Andreas. Oczywiscie, przy calym ogromie tej gry na bugi mozna przymknac oko, ale czasem potrafily dac sie we znaki. . .
co do wielkosci latek, rordzistka byla lata do Armed Assault. . jedyne 1gb danych. . . patch niewiele zmienil. . gra nadal jest nie grywalna. . (przynajmniej dla mnie)
nofink: 1 patch do Medieval II total war zajmuje dokładnie 1CD ^_^ . . . strach pomyśleć co będzie jak wyjdzie następny
najbardziej zabugowana gra? Bloodlines oczywiście :Dnofink—> niegrywalność ArmA nie bierze się z bugów, tylko z samych założeń autorów 🙂 a tego żaden patch nie poprawi 😀
Ja chciałbym zwrócić uwagę na to, że nie trzeba zbytnio obwiniać o sytuację twórców gier (w sensie zespoły developerskie), tylko wydawców. Programiści, graficy i inni artyści to raczej ludzie, którrzy mają tendencję do poprawiania swoich dzieł praktycznie w nieskończoność Raczej trzeba nad nimi stać i mówić, że wystarczy, że ten model jest już spoko i zostaw. Wg mnie winą są terminy stawiane przez wydawców. Przykład: Wszyscy narzekają, że od lat serie FIFA, NHL itp. nie zmieniają się. A jak mają się zmieniać, skoro praca nad kolejną częścią zajmuje tylko rok. Wydaje mi się, że twórcy tych gier wolą dodać mniej ale mieć pewność, że gra nie będzie zbyt zabugowana, niż w ciągu tego roku naładować nowych funkcjonalności a po wydaniu zastanawiać się nad błędami. Zatem winiłbym tu EA za bezsensowną politykę wydawniczą (z drugiej strony nie jest ona bezsensowna, skoro jednak im się opłaca) a nie twórców za lenistwo. Leniwi twórcy raczej nie będą w stanie stworzyć gry, do której chciałoby się wogóle ściągać patcha.
Samo patch’owanie jest na tyle ok jeśli nie wymaga od nas poszukiwania go na stronach www. Trzeba być troszkę detektywem by znaleść i ściągnąć poprawną łatkę do odpowiedniej wersji gry czego nie lubię. Zdarzało się, że ściągając patch ok. ~200-400 MB nie instalował się ze względu na różnice lolalizacji gry oraz wersji. Bardzo lubię gry, które same zgłaszają pojawienie się nowych łatek oraz automatycznie się instalują pod naszą kontrolą, która wymaga od użytkownika wciśnięcia ok lub anuluj pobieranie. Czy patche są beee? Oczywiście, że nie. Gorzej gdy nie mamy internetu lub łatka naprawia błędy, które bardzo przeszkadzały w wersji 1. 0. 0 a można je było naprawić tuż przed wypuszczeniem gry do tłoczni.
Pamiętam Rollercoaster Tycoon 1 wydane przez CD Projekt. Gra została tak gruntownie spolszczona, że angielski patch nie chciał z nią współpracować. No a że był konieczny do odpalenia gry pod Windows XP to w grę już raczej sobie nie pogram. CDP patcha polskiego nie wypuścił (przynajmniej do połowy br. kiedy to po raz ostatni ich o niego pytałem). Dalej – CivIII – kupiłem jak tylko była dostępna w naszym pięknym kraju. Gra bez patcha ma tyle denerwujących błędów, że w zasadzie odechciewa się zabawy. Dopiero od bodaj 1. 07 czy 1. 13 robi się wyraźnie lepiej. Ale żeby tak tylko nie narzekać podam przykład pozytywny – Sid Meier’s Alpha Centauri. W tej grze kolejne patche dodały m. in. możliwość gry w kilka osób na jednym komputerze (hot seat!). Żeby wszystkie patche działały w ten sposób. . . . pomarzyć można 😉
Patche upowrzechniły się wraz z internetem. Gdyby „schować” internet, to firmy musiałyby znaleźć inny droższy kanał dystrybucji. Z pewnością ludzi też by trafił szlak, bo na patcha przesyłanego na CD pocztą trzeba trochę poczekać i niezbyt to wygodne.