To właśnie moskiewskie tunele przemierzymy w recenzowanej produkcji. Gracz wciela się w niej w postać (nie)zwykłego mężczyzny, który dowiaduje się, że niedobitkom ludzkości zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo. Artyom – nasz bohater – wyrusza do najbardziej cywilizowanych części tego nowego, niebezpiecznego świata, by poinformować najsilniejszych, najlepiej wyposażonych ludzi o nadchodzącej zagładzie. Czy dni gatunku walczącego o przetrwanie są policzone? Tego dowiemy się w nowym dziele 4A Games.
Książka
Nie domykajcie drzwi…
Gra Metro 2033 bazuje na książce-bestsellerze rosyjskiego dziennikarza (i pisarza w jednej osobie) Dmitrija Głuchowskiego. Dlaczego wspominam o tym w recenzji? Ano dlatego, że osoby, które zapoznają się z książką o wiele lepiej będą się orientować w świecie gry. Ten, kto nie przebije się przez niecałe sześćset stron książki może momentami odnieść wrażenie, że główni bohaterowie niezależni pojawiają się i znikają zupełnie bez sensu, a ich rola może nie być do końca jasna. Ludzie znający papierową wersję Metro 2033 będą też wiedzieli kim jest największy wróg ludzkości i jakie są jego plany. W grze ukazano je natomiast w formie tajemniczych „flashbacków”, które nie dla wszystkich będą czytelne. Zdecydowanie polecamy więc lekturę książki przed nabyciem jej odpowiednika ze świata elektronicznej rozrywki.
Ciemność, widzę ciemność
Jeszcze parę miesięcy temu niespecjalnie interesowałem się Metro 2033. Zakładałem, że będzie to produkcja przypominająca Stalkera, który nie za bardzo mi się spodobał. Nie wierzyłem też w to, że jej autorzy są w stanie powołać do życia niesamowity świat, którego ramy wytyczają wąskie, szare linie metra, czy niewielkie, popadające w ruinę stacje.
Coś się pali?
W jak wielkim byłem błędzie, pokazały już pierwsze minuty spędzone z tym tytułem. Nie można tego kryć, jeśli masz w domu przyzwoitego peceta, to Metro 2033 po prostu zwali cię z nóg. Po jej przejściu, dołączyłem grę do szybko rosnącej listy produktów, które w tym roku sprawiają, że szczęka opada nam do samej ziemi. Spójrzcie zresztą na screenshoty zrobione przeze mnie na potrzeby tej recenzji. Już statyczne obrazki są bardzo dobre, a w ruchu wygląda to po prostu rewelacyjnie.
W oczy rzucają się tu przede wszystkim niesamowite efekty świetlne i cząsteczkowe. Zielenie rozciągające się wokół „radioaktywnych grzybów”, krwista czerwień pożerająca ściany po włączeniu świateł awaryjnych czy rozcinający mrok snop światła z latarki. W połączeniu z unoszącym się znad ziemi czy gęstej brei dymem daje to piorunujący efekt. Na tym nie mogę jednak skończyć chwalenia oprawy graficznej. Ciekawie wygląda świat oglądany przez lekko oszronioną czy powoli pękającą maskę gazową i światło w zakamarkach metra albo miotacz ognia zamieniający tunel metra w pomarańczowe piekło. Oryginalne są nawet modele broni i to, co robi z nimi Artyom kiedy przez dłuższą chwilę stoimy w miejscu. Jeśli choć raz zwątpiłeś w to, że warto wydawać setki złotych na modernizację naszych „blaszaków”, to Metro 2033 pokaże ci, że odchudzanie konta bankowego, to naprawdę dobry pomysł.
Radioaktywne ucho
Bardzo spodobało mi się także podejście ludzi z A4 Games do tematu oprawy dźwiękowej. Jest ona na swój sposób minimalistyczna. Brak jakichkolwiek odgłosów jest tu najsilniejszą bronią działającą na zmysły. Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy w absolutnych ciemnościach zakradacie się ku umocnieniom wroga. Nagle ciszę przerywa chrzęst miażdżonego szkła – improwizowanego alarmu – w które wdepnęliście czy dzwonienie puszek zawieszonych na sznurkach. Sekundę później mrok przegania światło potężnego szperacza, a ostatnią rzeczą, którą słyszymy jest okrzyk „Tam jest!” i potężne dudnienie CKM-u. Krótko mówiąc – Metro 2033 udowadnia, że brak oprawy, momentami potrafi być lepszy od ścieżki dźwiękowej skomponowanej przez słynną orkiestrę.
Umiejętności autorów recenzowanej produkcji nie kończy się jednak na opisanym przed chwilą przykładzie. Swój talent i pomysłowość ukazują również w chwilach gdy wędrujemy po zrujnowanej Moskwie. W takich chwilach towarzyszy nam coraz cięższy oddech Artyoma, który walczy o złapanie go w masce gazowej, w której kończą się filtry. Oprócz rytmicznych wdechów i wydechów towarzyszy nam tylko gwizd wiatru i odgłos kroków stawianych na betonie. Nic więc dziwnego, że w chwili gdy tę pozorną ciszę przerwie warczenie tajemniczych bestii czy przypominający skowyt banshee pisk latającego demona, gracz podskakuje w fotelu i rozgląda się na wszystkie strony, wypatrując nadchodzącej śmierci.
Oczywiście nie jest tak, że w grze zabrakło muzyki. Usłyszymy w niej lekkie, jazzowe kawałki kiedy odwiedzamy stacje zamieszkane przez ludzi. Kiedy indziej powiadomi ona nas o zbliżającym się niebezpieczeństwie lub podkreśli, że zaraz wydarzy się COŚ. Coś ważnego, albo coś, co zakończy naszą podróż. Poszczególne utwory pojawiają się od czasu do czasu, w odpowiednich chwilach, tak by nie burzyć nastroju budowanego przez resztę oprawy. Znów bardzo duży plus wędruje na konto autorów gry.
Fatalnie wypadł natomiast aktor podkładający głos pod Artyoma. Mówi on w taki sposób jakby jego praca totalnie go nudziła i była rodzajem kary. Za każdym razem kiedy musiałem go słuchać dosłownie więdły mi uszy. Również gra pozostałych osób nie jest rewelacyjna. Niby mówią z „rosyjskim” akcentem, ale na tle rewelacyjnego udźwiękowienia, pogaduszki wypadają po prostu słabiutko. Sytuację tę ratują same tematy poruszane w rozmowach. Usłyszymy odniesienia do Stalkera, porównanie zachodniego świata z rosyjskimi realiami, opowieści o tajemnicach metra, czy moim zdaniem szalenie zabawne dowcipy, które w jednej z końcowych plansz po prostu rozbawiły mnie do łez.
Naboje kupię/sprzedam
Rozpisałem się na temat oprawy tej produkcji, ale jest ona czymś naprawdę wyjątkowym i zasługiwała na omówienie w pierwszej kolejności. Samo Metro 2033 jest zaś połączeniem gry akcji i skradanki. Ludzie z 4A Games przenieśli do swojego dzieła oryginalny pomysł Głuchowskiego, który założył, że walutą w zrujnowanym świecie będzie amunicja.
Gracz zmuszony jest więc do kalkulowania. Bardziej opłacalna będzie ucieczka przed potworami i kupienie nowej strzelby czy wybicie bestii zagradzających nam drogę i skazanie się na dalsze wędrówki ze słabszą bronią? Amunicji na ogół posiadamy (i znajdujemy) niewiele, co jeszcze bardziej podkreśla uczucie bezradności i beznadziei. Z całą pewnością można by uznać ten element gry za udany, gdyby nie to, że zazwyczaj warto po prostu poczekać. Przechodząc kolejne rozdziały gry w ręce i tak wpadnie nam coraz mniejsza broń. O dziwo, większości armat czy potrzebnego nam sprzętu nie da się zebrać. Wyjąć amunicję z pukawki da się, ale już samej broni nie podniesiemy.
Czytam właśnie książkę, zanim zacznę grę. W książce bohater nazywa się Artem, chyba, że Krzysiek (autor recenzji) pisze wersję rosyjską tego imienia to w takim wypadku zwracam honor i już się nie czepiam :)Swoją drogą książka jest fenomenalna, dawno nie czytałem książki od której nie mógł bym się oderwać i nie móc się doczekać co się dzieje na drugiej stronie. Polecam, jedna z lepszych książek. Ostatnia jaką czytałem tak dobrą to: „Bez skrupułów” Tom’a Clancyego.
W książce faktycznie nazwany jest Artem, lecz w grze (zarówno w rosyjskiej wersji, jak i angielskiej) jest to Artyom 🙂
Oki, zwracam honor autorowi 🙂
Dlugosc gry 8-9 godzin. Ja przepraszam, ale chyba ktos sobie zartuje (1 kwietnia?).
Jedyna z ostatnio wyprodukowanych gier, która mnie wkręciła do tego stopnia, że ukończyłem całą. Dragon Age poszedł w odstawkę po ok 5 godzinach, to samo Mass Effect 2. Alien vs Predator. . . pograłem 30minut i wyłączyłem. A tu jest oprócz grafiki: gęsty klimat, świetne dialogi, niezgorsza fabuła i. . . ręcznie ładowana latarka 🙂
@fazi,pewnie dlatego skończyłeś bo była porażająco długa 🙂
uffff, troche zeszlo ze mnie powietrze jak przeczytalem ‚jeden wieczor’. szczerze ? jak bym wiedzial to bym tej gry nie kupil. raz. dwa – nie bardzo rozumiem czemu na sile promuje sie w pecetowych grach brak sejwow. nie rozumiem i tyle. gra sie zapisuje w jakis tam momentach, a wylazac z gry masz ostrzezenie czy napewno chcesz wyjsc tracac progress gry. nie wiesz ile tego progresu stracisz, nie wiesz nic. tak sie nie robi. poki co pogralem pol moze godziny i akurat w tym prypadku – choc u mnie jest to raczej wyjatek – bardziej jednak mi chyba odpowiada otwarty stalker. coz, mam nadzieje ze dalej (? jeden wieczor i dalej ? :P) bedzie lepiej i gra jednak przekona mnie do siebie.
. . . w istocie-recenzja dlusza niz ta cala gra. Szkoda,bo ciekawa historyjka. Jezeli popatrzymy na cala mape metra i zaznaczone na niej stacje(pokazujaca sie miedzy etapami)to czlowiek ma jeszcze cicha nadzieje,ze odwiedzi wszystkie z nich. . . a tu-D@pa! :/Pomimo swietnej grafiki i dzwieku ta gra wyglada (jak dla mnie) jak epizod wyciety z jakiejs wiekszej calosci. . .
A to akurat jest kolejna rzecz, którą dość dziwnie przedstawiono w grze. Kto czytał książkę, ten wie, że większość tych stacji została zniszczona, nie da się do nich dojść itd. Tak naprawdę ludzie kontrolują niewielką część Metra, ale zdaje się, że tego nigdzie w dziele A4 Games nie powiedziano.
@katmay tak miedzy nami – orkiestra nie komponuje utworow, to utwory sa komponowane na orkiestre ;)gierka zapewne fajna, ale preferuje otwarta strukture swiata w grach. mam nadzieje, ze alpha protocol, na ktore czekam zapewni taki typ rozgrywki.